W sobotnim meczu w bramce gospodarzy zadebiutował ściągnięty podobno za liche 10 futbolówek Maciej Kudrycki. Gdy wiosną 1999 roku był pierwszym golkiperem drugoligowej Lechii-Polonii (12 występów - w meczach przy Traugutta nie wpuścił gola!), Mateusz Bąk miał dopiero 16 lat i grał jeszcze w Pruszczu Gdańskim, ale już niedługo miał dołączyć do juniorów Lechii, a później rozpocząć z seniorami marsz od szóstej do drugiej ligi. W Łomży obaj bramkarze stracili po jednej bramce, Kudrycki też stanął na wysokości zadania, ale niekwestionowanym bohaterem zawodów został dziewięć lat młodszy reprezentant biało-zielonych.
To, co wyprawiał "Bączek", wprawiło wszystkich kibiców w głęboki podziw i zarazem niedowierzanie. Naprawił niemal wszystkie błędy dziurawej defensywy Lechii. Miało się wrażenie, że wie, gdzie spadnie piłka, zanim jeszcze wiedzieli to strzelający na jego bramkę łomżanie. Wyłapywał dośrodkowania z niebywałą zwinnością i łatwością. Dwoił się i troił, nawet w sytuacjach totalnie beznadziejnych, żeby wybronić punkty dla biało-zielonych. Wprost dokonywał cudów. Po rzucie rożnym w końcowych minutach, niekryty piłkarz ŁKS-u wydawał się kilka sekund wisieć w powietrzu i precyzyjnie strzelać głową prosto do siatki. Ale nic z tego, zarówno w tej sytuacji, jak i w innych, Mateusz był fenomenalny.
Widząc, co się dzieje, i jak słabi na tle bramkarza są pozostali lechiści, gdańscy kibice w końcowych minutach dopingowali już prawie tylko Bąka. Zaczęły się nawet przyśpiewki typu: "Mati do ataku!". Aż trudno uwierzyć, że sześć pierwszych spotkań tej rundy "Bączek" spędził na ławce rezerwowych, obserwując z niej poczynania Dominika Sobańskiego. Wrócił jednak i doszedł do formy, w jakiej decydujący o obsadzie bramki Dariusz Gładyś nieszybko chyba postanowi o tym, aby rękawice założył kto inny.
Najbardziej fascynujące było jednak zachowanie Bąka po meczu. Fani skandowali jego nazwisko zarówno wtedy, gdy reszta zawodników była jeszcze daleko, jak i wtedy, gdy wszyscy, włącznie ze sztabem szkoleniowym, pojawili się już pod sektorem. Chociaż wydawałoby się to zwyczajnie ludzkie, ubrany w różowy trykot bramkarz nie uśmiechnął się ani przez sekundę. Chociaż wiwatowano na jego cześć, zachował kamienną, zasmuconą twarz. Chociaż przy remisie, który był jego wyłączną zasługą, nie byłoby nic niestosownego w okazaniu odrobiny radości - nie zrobił tego. W całości przedłożył niepowodzenie drużyny nad własny, indywidualny sukces. Czysty profesjonalizm, na który mało kogo byłoby stać.
Mecz w Łomży przyniósł rozczarowanie, ale dał też wartościową odpowiedź na pytanie, od kogo warto będzie zacząć budowę nowej Lechii i kto na pewno dałby sobie radę w ekstraklasie. Jedyna niepewność dotyczy tego, czy aby to całe zamieszanie nie zakończy się na przykład odejściem "Bączka". - Chylę przed nim czoła - zachwycał się trener ŁKS-u, ale i dziennikarze nie byli odmiennego zdania. Przegląd Sportowy napisał dużą czcionką: "Świetny mecz Bąka", a Gazeta Wyborcza: "Bąk bronił jak w transie". Kto wie, czy nie zostanie to zauważone, zwłaszcza w sytuacji, gdy kłopoty z bramkarzami mają między innymi Wisła Kraków czy Polonia Warszawa.