Nareszcie skończyli... męczyć siebie i kibiców! Rozgrywki drugoligowe dobiegły prawie końca. Do rozegrania pozostały jeszcze rewanże baraży o utrzymanie. Tymczasem od ponad dwóch tygodni trwa związane z powrotem do ekstraklasy święto w czterech, jakże zasłużonych klubach. Z początkiem czerwca korki od szampana wystrzeliły w Ruchu Chorzów, Jagiellonii Białystok, Polonii Bytom i Zagłębiu Sosnowiec. Niebiescy awans wywalczyli w cuglach, będąc niewątpliwie najlepszym zespołem ligi. Mimo wahań formy na początku rundy rewanżowej, byli poza zasięgiem rywali. Kolejne zespoły awansowały już w sporo mniej przekonującym stylu, a ich postawa wywoływała wśród kibiców huśtawkę nastrojów. Awansowały i... jeśli nie wydarzy się jakaś rewolucja, będą pewniakami do spadku. Prezentowany poziom gry oraz problemy organizacyjne już teraz stawiają te kluby w arcytrudnej sytuacji przed nadchodzącym sezonem.
Na szczęście dla wymienionych drużyn na boisku nie grają pieniądze, a zawodnicy. Potwierdzeniem tego jest sensacyjna promocja bytomskiej Polonii, zespołu, na który nikt nie stawiał. To była największa siła niebiesko-czerwonych. Ze stadionem warunkowo dopuszczonym do drugoligowych meczów i niemałymi długami Polonia nie wydawała się być poważnym kandydatem do gry w pierwszej lidze. A jednak trenerowi Dariuszowi Fornalakowi udało się zbudować zespół, który zadziwił wszystkich.
Grupę środka tabeli otwierają najwięksi przegrani minionego sezonu: Lechia i Polonia. W przypadku tego drugiego zespołu dziwnie brzmi opinia przegranego, skoro na półmetku rozgrywek był outsiderem tabeli. Wiosną stołeczna jedenastka była całkowitym przeciwieństwem zespołu z jesieni. Okazała się najlepszym zespołem rundy, wyrównując jesienny rekord Ruchu i Zawiszy S.A. - 38 punktów. Dorobek ten byłby jeszcze pokaźniejszy, gdyby nie porażki z beniaminkami w dwóch ostatnich występach. Swoją drogą przegrana przy Konwiktorskiej z potrzebującym punktów ŁKS Łomża zaskoczyła chyba jedynie naiwnych. Obstawiając u bukmachera to spotkanie (typ: X2) zainkasowałem pewną kwotę. Skąd taka wiedza? Dzisiejszy asystent szkoleniowca "Czarnych Koszul" 10 lat temu był liderem zespołu biało-zielonych i wytłumaczył wówczas gdańszczanom, że w ligowej piłce obowiązuje zasada: "trzeba sobie pomagać". Jak widać czasy się zmieniają, a zachowania ludzi nie bardzo...
Kolejne miejsca zajęły Górnik, Piast i Śląsk. Ciężko jest ocenić zespół na podstawie jedynie dwóch meczów w sezonie. Gdyby tak uczynić po meczach z biało-zielonymi, to tak wysokie lokaty gliwiczan i wrocławian wydają się nieprawdopodobne i świadczyć mogą jedynie o słabiutkim poziomie ligi. Błędy gliwickich obrońców z majowego spotkania z Lechią przypominały zachowania defensorów LKS Waplewo czy Mewy Gniew z A-klasowych występów tych zespołów przeciwko naszemu klubowi. Śląsk w Gdańsku zaprezentował się także słabiutko, a bezbramkowy remis zawdzięczać może wyjątkowej nieskuteczności atakujących lechistów.
Tę część ligowego zestawienia zamyka najlepszy z beniaminków - Odra Opole. Zatrudnienie preferującego defensywny styl gry trenera Witolda Mroziewskiego okazało się strzałem w dziesiątkę. Opolanie jeśli już przegrywali, to po walce. Na ich szczęście, częściej to oni jednak kończyli wiosenne potyczki usatysfakcjonowani.
Ligę opuszczają dwa zespoły ukarane za udział w aferze korupcyjnej. Swoją postawą na boisku oraz lokatami w tabeli nie zasłużyły na taki los. Dotyczy to szczególnie walczącego ambitnie do końca Górnika Polkowice. Zespół z Dolnego Śląska grał na poważnie do samego końca, odbierając punkty potrzebującym ich jak ryba wody rywalom. Gdyby polkowiczanie odpuścili wyjazdowe mecze, w ostatniej kolejce z Kmitą lub niewiele wcześniej w Łomży, to w barażach grałoby Podbeskidzie. Nikt pewnie nie uznałby straty punktów przez "górników" za sensację. A jednak polkowiczanie pokonali rywali na ich terenie. Podobnie było w przypadku meczu z walczącą o awans Jagiellonią.
Absolutnym przeciwieństwem była postawa drugiego zdegradowanego za ustawianie meczów klubu - KSZO. W ostatnich sześciu meczach piłkarze tego klubu wywalczyli... 1 punkt. Wpisywanie do protokołu 15-16 zawodników, w tym leciwego rezerwowego bramkarza Janusza Jojko, też nie najlepiej świadczy o podejściu tego klubu do ostatnich meczów. Ciekawostką jest fakt, iż kiedy rywal nie potrafił udowodnić swojej wyższości, to wyręczał go, umieszczając piłkę we własnej bramce, zawodnik z Ostrowca.
Paradoksalnie trzeci zespół, któremu udowodniono niesportowy wpływ na wyniki meczów... skorzystał na aferze korupcyjnej! Chodzi o Podbeskidzie. Wprawdzie ukarano je karą finansową i odjęciem punktów w następnym sezonie, ale dzięki sankcjom nałożonym na inne kluby bielszczanie uniknęli gry w barażach o utrzymanie, które winni rozgrywać jako dwunasty zespół w tabeli! Wobec prezentowanej na murawie żenującej postawy Podbeskidzie wcale nie musiałoby być faworytem tej rywalizacji. Ot... taki paradoks.
Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy dlaczego do udziału w meczach barażowych przeciwko czterem wicemistrzom grup III ligi zobligowano jedynie trzech drugoligowców z miejsc 14-16. Logika nakazywałaby dołączyć do tego grona zdegradowaną Miedź. Zasada, że brak spadkowiczów wypaczyłby sens sportowej rywalizacji też nie jest do końca wytłumaczeniem, bo nic nie stało na przeszkodzie, aby inaczej ustawić zasady spadku bezpośredniego spadku i nakazać grać w barażach ŁKS-owi, który zgodnie z pierwotnym regulaminem i tak nie uniknąłby takich spotkań. Widać, PZPN lubi rozdawać prezenty...
Ostatecznie w barażach walczy trzech beniaminków: Kmita, Stal i Unia. W przypadku niepowodzenia, nikt po tych zespołach nie będzie płakał, gdyż reprezentowany przez nie poziom gry urągał temu szczeblowi rozgrywek. Potwierdzeniem ich żenującej postawy są wyniki niedzielnych spotkań, po których Kmita i "Stalówka" są już jedną nogą w trzeciej lidze... Od dawna jest tam najsłabsza w stawce Miedź. Klubowi włodarze zbyt późno się ocknęli i zatrudnili na stanowisku trenera Janusza Kubota. Pod jego wodzą drużyna w sześciu meczach zdobyła 7 punktów. Wcześniej, na boisku, legniczanie w dziesięciu spotkaniach zgarnęli 3 oczka... Komentarz, w temacie przyczyn degradacji - zbyteczny!
Jak wiosną grała Lechia? Przed rundą zapowiadano walkę o najwyższe cele. Mówiono też o konieczności zdobycia większej niż zwykle liczby punktów na wyjeździe. W tym celu wyselekcjonowano szeroką kadrę, gdzie miała istnieć rywalizacja o miejsce, nie tylko w wyjściowej jedenastce, ale nawet na ławce rezerwowych. Początek rundy potwierdzał oczekiwania. Po trzech meczach Biało-Zieloni byli wiceliderem, a pierwszy mecz wyjazdowy zakończyli zwycięsko. Wtedy... nastąpił krach! Gra, która - o dziwo - wystarczyła na pierwszych trzech rywali, przestała przekładać się na bramki, a w konsekwencji punkty. W kolejnych siedmiu meczach gdańszczanie zdobyli jedynie trzy oczka, a co gorsza nasi zawodnicy nie posłali ani razu piłki do siatki rywala. W ostatnich siedmiu meczach Lechia strzelała już bramki i zdobywała punkty, ale styl gry nie zmienił się na lepsze.
Cytując klasyka, przypominał on "solidne drugoligowe rzemiosło". Idąc tym tokiem nazywania spraw, zidentyfikować można branżę - stolarstwo. Myliłby się ten, kto kojarzyłby to z wiórami sypiącymi się w wyniku walki piłkarzy. Chodzi raczej o powolność i schematyczność w ataku oraz obronę kojarzącą się z drzewami, które mijali jak tyczki rywale. Co więcej, z boiska czuć było woń próchna. Przełożyło się to ilość najróżniejszego rodzaju chorób, urazów czy kontuzji. W tej kwestii Biało-Zieloni pobili rywali "na głowę". Nie może zatem dziwić, że trener z meczu na mecz szukał nowych ustawień na boisku dostosowanych do posiadanego na dany mecz potencjału ludzkiego. Prysł mit szerokiej kadry.
Jedynym w odniesieniu do graczy kryterium bogactwa może być kuriozalność postaw niektórych z nich. W składzie odnotowaliśmy: zawodnika obrażonego, który w związku z umieszczeniem na ławce rezerwowych postanowił nie rozgrzewać się przed meczem; gracza, który niczym miś z wiersza Brzechwy nie podał ręki trenerowi; lechistów, którzy notowali fenomenalne asysty przy golach... rywali; zawodnika wybierającego, w którym meczu będzie grał, a w którym będzie chory lub kontuzjowany; także piłkarzy grających "w dziada" przy swojej bramce przy wyniku korzystnym dla rywala. Miarą występów jednego z graczy jest jedna asysta, dwa opatrunki gipsowe i wzięty w międzyczasie ślub będący najjaśniejszym z dokonań ubiegłego sezonu w wykonaniu tej osoby.
Mało? Mecze w Gdańsku ze Śląskiem, KSZO czy Miedzią były żenująco nudne, a postawa na boiskach czołowych drużyn ligi - w Warszawie, Bytomiu czy Sosnowcu - wykazała, że w przyszłości w konfrontacji z rywalami z ekstraklasy aktualni gracze Lechii śrubowaliby kolejne niechlubne rekordy. "Ukoronowaniem" uzyskanych wiosną wyników była porażka w zamykającym sezon meczu ze "Stalówką". Przegrać ostatnio, akurat z tym zespołem, było ogromną "sztuką". Porażka ta postawiła nasz zespół w jednym szeregu z takimi ligowymi miernotami jak KSZO i Miedź, bo tylko one wiosną przegrały na boisku z drużyną ze Stalowej Woli.
Gdyby Lechia jednak awansowała do ekstraklasy, to z obecnej kadry, na podstawie postawy w ostatnich miesiącach, do gry w I lidze śmiało wyznaczyłbym jedynie czterech zawodników: Mateusza Bąka, Jacka Manuszewskiego, Rafała Kosznika oraz Karola Piątka. Jeszcze może dwie, trzy osoby zasłużyłyby na miejsce w szerokiej kadrze. Stąd nie mogą dziwić zapowiadane istotne zmiany w kadrze zespołu. Korekty są konieczne! Nie winno się przy nich brać pod uwagę, kto w ilu procentach jest lechistą, a w ilu nie, ale kto ma wolę walki, chęć do gry i... potrafi biegać! Może to niektórych zaskoczy, ale tej ostatniej umiejętności nie posiedli wszyscy będący ostatnio w kadrze Lechii zawodnicy. Nie można też powtórzyć błędów pozyskania zawodników, którzy są kontuzjowani, są wychowankami biało-zielonych, a ich aktualne kluby podziękowały im za grę, czy też zagrali jeden przyzwoity mecz akurat przeciwko Lechii. Piłkarzy tego pokroju w kadrze naszego klubu było w minionym sezonie aż nadto! Im też, w znacznej mierze, możemy podziękować za rozczarowania, które towarzyszą nam do dziś!
Trzeba jednak oddać temu zespołowi, że mimo słabiutkiej rundy rewanżowej, wypełnił on stawiany przed sezonem cel zajęcia miejsca w pierwszej szóstce. Co więcej, jest to najlepsza lokata biało-zielonych w drugoligowych zmaganiach od 23 lat! Swoimi wynikami, osiągniętymi przed katastrofą, która nastąpiła w kwietniu, drużyna potrafiła przyciągnąć tylu kibiców, iż konieczna była przedsprzedaż biletów, a stadion, jak przed laty, wypełniał się maksymalną ilością widzów, jaka mogła być wpuszczona na obiekt.
Publiczność ta, mimo przykrych doświadczeń, znów wróci na Traugutta, aby wspierać inną już personalnie, ale wciąż swoją drużynę. Kibice znów oczekiwać będą widowiskowej i skutecznej gry, mnóstwa emocji oraz pełnej zaangażowania walki o najwyższe laury. W takim przypadku stanowić będzie znaczące wsparcie dla piłkarzy w biało-zielonych strojach. Taka jest po prostu magia tego klubu, magia Lechii Gdańsk. Aby tak było, osoby odpowiedzialne za sprawy personalne oraz sami piłkarze muszą wyciągnąć wnioski z ostatnich niepowodzeń i sprawić, że wszyscy zapomnimy o minionej wiośnie. Oby jak najszybciej...