Andrzej Rybski jest wychowankiem ŁKS-u Łódź, ale swoją karierę tak naprawdę rozwinął w Widzewie Łódź. Klubu, w barwach którego rozegrał 10 spotkań w I lidze. Później popularny "Ryba" był wypożyczany do Górnika Polkowice, Polonii Bytom oraz ŁKS-u Łomża. Przed rozpoczętym niedawno sezonem został przez Widzew definitywnie sprzedany do Lechii Gdańsk. Przygodę z nowym klubem rozpoczął obiecująco, a w meczu z GKS-em Jastrzębie strzelił swoją pierwszą bramkę dla Biało-Zielonych.
W przeprowadzonej w niedzielę rozmowie, nowy piłkarz gdańskiego klubu opowiedział nam o początkach swojej kariery, o pobycie w łódzkim Widzewie, do którego przyszedł z ŁKS-u, o swoich marzeniach, o tym dlaczego w Lechii nie będzie robił wślizgów, o przygodach z trenerami Majewskim i Probierzem, o powodach słabej gry zespołu na początku sezonu, o tym czy zdążył poznać Gdańsk, a także o nowej ksywce "Rubik" wymyślonej przez kibiców Lechii.
Szybko stałeś się ulubieńcem kibiców, którzy twoje nietuzinkowe zagrania porównują do podań Sławomira Wojciechowskiego, a wśród różnic wymienia się to, że ty biegasz dużo więcej od swojego poprzednika. Rzeczywiście jest tak, że każde twoje podanie jest przemyślane?
Andrzej Rybski: Zazwyczaj staram się każdą piłkę posłać do swojego partnera z drużyny. Nie lubię grać tak by wybijać futbolówkę byle gdzie, by mój zespół ją tracił. Staram się zawsze dogrywać dokładnie, a zarazem by były to podania otwierające drogę do bramki, czy przynajmniej utrzymujące zespół przy piłce.
A porównania z "Wojciechem" mają dla ciebie jakieś znaczenie?
- Interesowałem się kiedyś grą Sławomira Wojciechowskiego w Bayernie czy w GKS-ie Katowice. Znam go z tych lat. Natomiast nie do końca miałem możliwość zobaczenia go w akcji podczas okresu spędzonego w Lechii, po powrocie do klubu. Jednak porównania do "Wojciecha" mnie cieszą, bo na pewno był to bardzo dobry zawodnik.
Wróćmy do Twoich początków w Gdańsku. Dlaczego wyróżniający się zawodnik II ligi zdecydował się przyjąć propozycję Lechii i kontynuować karierę w tym klubie?
- Czerwiec był dla mnie bardzo burzliwym miesiącem. Wiadomo, jaka sytuacja była z Polkowicami. Dostałem dużo ofert i była to ciężka sytuacja, bo trzeba było się na coś zdecydować. Myślę że rozmowy z trenerem, z prezesami, były na tyle konkretne i miłe, że postawiłem na Lechię. Bardzo spodobała mi się determinacja działaczy oraz to, że rozmowy były bardzo owocne.
Z jakich innych klubów miałeś propozycje?
- Z II ligi było ich bardzo dużo. Z ekstraklasy - dwie, ale takie "małe".
Nie było szans, aby transfer do I ligi "wypalił"?
- Jakieś były, ale ja wolę dużo bardziej grać dla Lechii niż "tułać się" gdzieś w ekstraklasie, np. w Widzewie. Myślę że ta decyzja jest dla mnie i sportowo, i ogólnie dużo lepsza.
II liga to jest już poziom, który cię satysfakcjonuje "docelowo"?
- Nie jestem jakiś wybredny żeby narzekać, że gram na zapleczu ekstraklasy. Na razie występuję w II lidze, przygodę z poważną piłką zacząłem w pierwszej i powrót w to miejsce jest moim celem, skrytym marzeniem. Może się uda, może nie - to już naznaczy życie.
Jak zbudowany jest twój kontrakt? Czy masz w nim zagwarantowaną podwyżkę po ewentualnym awansie do I ligi, podobnie jak w przypadku umowy Artura Andruszczaka?
- Każdy sam konstruuje sobie umowę. Ja ze swojej jestem zadowolony. Związałem się z klubem na trzy lata i mam nadzieję, że wypełnię kontrakt. A być może niedługo Artur Andruszczak dostanie podwyżkę. Oby tak było. (śmiech)
Jak przebiegała twoja aklimatyzacja po dołączeniu do nowych kolegów, przeprowadzce do Gdańska?
- Ogólnie z aklimatyzacją nie miałem nigdy problemów. Często w życiu zmieniałem i zespoły, i nawet klasy w szkole - w podstawówce i liceum. Jakoś zawsze docierałem do tej grupy społeczeństwa, do której akurat dołączałem i nigdy nie miałem z tym kłopotów.
Z czym były związane te częste zmiany klas w szkole?
- Wiadomo, że człowiek dużo podporządkowuje pod sport. Głównie przez to zmieniałem otoczenie.
Zmieńmy temat. Niektórzy z twoich kolegów z zespołu, zarzucali ci po meczu z GKS-em Jastrzębie, że schodziłeś z boiska mając bielutkie spodenki i getry, czyli niejako wytykając ci brak walki podczas gry. Kiedy rozmawialiśmy przed sezonem to mówiłeś, że nie jesteś graczem, który walczy na boisku poprzez częste wślizgi, ale choćby przez grę do końca.
- Przede wszystkim, robienie wślizgów nie jest żadną definicją walki na boisku. Miałem trenera Probierza, który słynął z walki i on nie uznawał wślizgów. Tak samo Stefan Majewski, który również jest trenerem "związanym" z walką. Kiedy zawodnik zrobi wślizg, który się nie uda, to taki gracz leży na murawie i w danej akcji w defensywie już nie pomoże. Jestem daleki od tego, by robić wślizgi. Wiadomo, w danych sytuacjach tak, ale taki zarzut mnie śmieszy. Nie wiem nawet jak to nazwać.
Po tym samym meczu poza szatnią było słychać wzajemne pretensje. Czy w szatni panują duże "różnice zdań"?
- Akurat po tym spotkaniu nie byłem od razu w szatni, więc nie wiem do końca, co się działo. Ale wiadomo, że jeżeli wynik jest niesatysfakcjonujący to zawsze jest jakaś wymiana zdań, każdy ma coś do przekazania. Oby tylko były to wnioski konstruktywne, bo remisy i porażki uczą drużynę. To jest piękne. Po zwycięstwach człowiek się raczej tylko cieszy i aż tak dużo wniosków na przyszłość nie wyciąga.
Jaka w takim razie atmosfera panuje w drużynie po mocno średnim początku ligi?
- Pierwsze spotkanie było dla nas strasznym falstartem i byliśmy lekko podłamani. Potem było już tylko lepiej, przyszło zwycięstwo. Mamy też na koncie dwa remisy. Ten w Płocku niby ciut cieszy, ale był to dla nas duży zawód, bo mieliśmy wiele okazji bramkowych. W sobotę podobnie. Dwa razy prowadziliśmy, ale nie utrzymaliśmy tego do końca. Jest to ból, bo teoretycznie mogliśmy mieć 6 punktów. Ale to już tylko gdybanie i patrzenie w przeszłość, a trzeba patrzeć do przodu.
Z czego wziął się tak nieudany start Lechii w nowym sezonie? Kibice zapewne spodziewali się, że jedynie w Płocku ewentualnie stracicie jakieś punkty.
- Jest dużo nowych zawodników, w tym ja, i zespół się w jakiś sposób dociera. Jest to normalne. Teraz kibice mogą być niezadowoleni z wyników, ale w każdej chwili może nadejść jakaś seria i wszystko się odwróci. Wyniki w II lidze są naprawdę bardzo otwarte. Nawet w niedzielę punkty stracił wielki faworyt do awansu - Arka Gdynia, remisując z teoretycznie słabą Kmitą Zabierzów. To nie jest prosta sprawa - wygrywać wszystko i satysfakcjonować kibiców w stu procentach.
Czyli nienajlepszego startu w II lidze można było się spodziewać przez to, że w składzie jest kilku nowych zawodników?
- Nie, nie można było się spodziewać, bo my w każdym meczu planowaliśmy grać o zwycięstwo i zdobyć jak najwięcej punktów. Nie udało się, bo życie czasami weryfikuje plany. Jednak myślę, że kilku nowych graczy w składzie, to jeden z powodów, który zdecydował o tym, że nie zdobyliśmy tyle punktów, ile byśmy chcieli na początku.
Skąd wziął się pomysł, abyś to ty grał z "10" na plecach? Odbyło się jakieś wspólne wybieranie numerów przez nowych piłkarzy?
- Bez większej filozofii, po prostu naturalnie wziąłem ten numer. Podoba mi się, ale myślę, że nie ma co zbytnio do niego przywiązywać wagi, choć niewątpliwie historycznie ustaliło się, że granie z "10" zobowiązuje. Ja grałem z takim numerem i w trampkarzach, i w juniorach, ostatnio w Polkowicach. Lubię go za kształt i dlatego go wybrałem.
Z jakimi zawodnikami Lechii najbardziej się zaprzyjaźniłeś?
- Jesteśmy razem dopiero praktycznie miesiąc, więc nikogo lepiej nie zdążyłem poznać. Wcześniej znałem dłużej jedynie Pawła Kapsę, bo razem graliśmy rok czy półtora w Widzewie Łódź. Teraz mieszka blisko mnie, razem jeździmy na treningi, więc można powiedzieć, że dobrze się z nim rozumiem. Ale podobnie jest z Hubertem Wołąkiewiczem, Piotrkiem Rafalskim i dużą rzeszą zawodników.
Wymieniłeś jednak wyłącznie nowych zawodników Lechii.
- Akurat tak się złożyło. Wiadomo, że na początku nowi starają się sobie pomagać. Ale utrzymuję również kontakt ze starszymi piłkarzami i tymi, którzy grają w Lechii dłużej, także nie ma się co doszukiwać jakiejś wielkiej filozofii. (śmiech)
Grałeś wcześniej w Widzewie Łódź. Jak wspominasz swoją obecność w tym klubie?
- Pierwszy rok, kiedy wzięto mnie do I ligi, był dla mnie dziwnym okresem. Niby wystąpiłem w 10 meczach, większość dobrze mi szła, chwalono mnie. Ale jednak sezon zakończył się spadkiem i powstał pewien niesmak. Widzew był wtedy klubem, że tak powiem - "nieuporządkowanym".
- Kolejny rok, w II lidze. Pierwsza runda była super, grałem praktycznie we wszystkich meczach u trenera Stefana Majewskiego. W drugiej lekko mi nie poszło, ale były to kwestie wytrzymałości czy podejścia klubu do mnie, jako do zawodnika. Ale ogólnie był to pozytywny okres w moim życiu.
Dlaczego nie udała ci się przygoda z Widzewem? Klub chyba dość łatwo z ciebie zrezygnował skoro najpierw cię wypożyczał, a później definitywnie sprzedał do Lechii.
- Sytuacja była taka, że dwa lata z rzędu byłem wypożyczany. Widzew nie do końca wierzył w moje umiejętności i po prostu po tym okresie stwierdziłem, że dalej tak być nie może, mimo że miałem propozycję by jechać z klubem na obóz i walczyć o miejsce w kadrze. Wiedziałem jednak, że będzie to walka nie do końca mnie satysfakcjonująca i stwierdziłem, że po prostu nie chcę godzić się na ofertę łodzian. Z działaczami Lechii rozmawiałem już na takiej zasadzie, żeby mnie wykupili, żebym był definitywnie zawodnikiem jednego klubu. Samemu potrzebuję stabilności.
Lechia miała na początku taki pomysł, aby tylko po raz kolejny cię wypożyczyć?
- (chwila ciszy - przyp. red.) Nie, nie było takiego pomysłu.
Ale powiedziałeś, że poprosiłeś działaczy, aby wykupiono cię definitywnie.
- Tak, bo trwały jakieś rozmowy i po prostu stwierdziłem, że... Zresztą to dla Lechii jest i tak lepsza sytuacja, bo gdybym był wypożyczony to po pół roku lub roku mógłbym odejść z powrotem i nic by z tego nie było. A tak - ja jestem zobowiązany wobec klubu, klub wobec mnie i tak się dopełniamy. (śmiech)
Jakbyś porównał siłę Lechii do trzech ekip, w których grałeś ostatnio, czyli Polonii Bytom, Łomży i Polkowic?
- To jest zawsze trudne pytanie, bo każdy zespół ma swoje atuty i minusy. Jestem daleki od takiego porównywania, ponieważ scenariusz boiskowy jest w każdym meczu inny. W każdym spotkaniu ujawniają się zalety i słabe strony zespołu. Dlatego ciężko to porównać w przeciągu sezonu czy na przestrzeni różnych lat, czy różnych drużyn.
W takim razie, jakie plusy ujawniły się w grze Lechii w pierwszych meczach nowego sezonu?
- Na pewno gramy bardzo otwarcie. Myślę że momentami bardzo ładnie dla oka. Zdobywamy bramki, poza pierwszym spotkaniem. To jest nasz duży atut. Małym minusem jest to, że nie potrafimy utrzymać prowadzenia, które uzyskiwaliśmy w dwóch ostatnich spotkaniach. Jednak wspólnie popracujemy, porozmawiamy i jakiś sposób na to znajdziemy.
Przygodę z którym dotychczasowym klubem wspominasz najlepiej?
- Jestem ogólnie człowiekiem elastycznym. Powiem szczerze, że na razie nie spotkałem się z takim okresem, o którym mógłbym powiedzieć, że było fatalnie. Praktycznie wszędzie byłem zadowolony. Nie wiem dlaczego. Może jest to związane z moim charakterem. Każdy okres - czy to Łomża, czy Bytom, wspominam bardzo dobrze.
Nie ma dla ciebie różnicy czy mieszkasz w mieście małym, czy dużym?
- Nie ma to dla mnie znaczenia, bo ja wszędzie się odnajdę. Jestem z dużego miasta, mieszkałem niedawno w mniejszych i odnajduję się tu i tu.
Z którym z zawodników, z którymi grałeś w ciągu swojej kariery, rozumiałeś się najlepiej lub wręcz "w ciemno"?
- To ciężkie pytanie, bo dużo takich było. Myślę że w każdej drużynie znajduje się grupę trzech, czterech zawodników, z którymi człowiek rozumie się na boisku, a może i poza nim. Nie ma co zawężać grona osób, dlatego, że ciężko byłoby wymienić tylko dwóch czy trzech zawodników. W każdej drużynie są po cztery takie osoby, a trochę tych zespołów już miałem.
Miałeś okazję grać z jakimiś znanymi w Polsce piłkarzami? Lub przeciwko takim graczom?
- Osobiście cenię sobie okres gry w Widzewie, kiedy miałem okazję grać z Radosławem Michalskim i Michałem Probierzem. Ci zawodnicy dużo mnie nauczyli i bardzo sobie to cenię. Oceniam tych zawodników bardzo wysoko i dzięki nim bardzo wiele się też nauczyłem.
Jak wspominasz okres gry z Michałem Probierzem oraz późniejszy okres, kiedy był on twoim trenerem w Polonii Bytom?
- Była to dla mnie dziwna sytuacja, ponieważ był on moim dobrym kolegą z boiska, a nagle został moim trenerem. Zaistniały wtedy całkiem inne relacje i musiałem się trochę do tego przystosować. Było ciężko, ale po okresie takiej karencji już było wszystko w porządku. Oba okresy wspominam bardzo miło.
Opowiedz o początkach swojej kariery. Jak to się zaczęło, w jakim wieku poszedłeś na trening i jaki był twój pierwszy klub?
- Ogólnie mój tata jest też sportowcem, hokeistą i grał w ŁKS-ie Łódź. Ja zawsze byłem ukierunkowany na sport. Na początku uprawiałem hokej, potem troszkę tenis, ale ostatecznie zdecydowałem się na piłkę nożną. Na pierwszy trening poszedłem w wieku 8 lat do ŁKS-u Łódź.
Czyli można powiedzieć, że wychowałeś się w ŁKS-ie?
- Można tak powiedzieć, że zaczynałem w ŁKS-ie. Jednak tak naprawdę dojrzałem w Widzewie.
To dosyć ciekawe, że wychowanek ŁKS-u przechodzi do lokalnego rywala.
- Jest to ciekawe i dziwne, ale czasami życie tak kieruje człowieka. Był to jeden z moich istotnych i ważnych kroków w życiu.
Dlaczego zmieniłeś klub na inny, czy były to jakieś kryteria sportowe czy może były jakieś inne powody? Nie miało to znaczenia, że kibice obu klubów się nie lubią?
- Myślę że były to powody poza sportowe. W życiu trzeba podejmować ważne decyzje. Uważam że ta była jedną z moich lepszych.
Kto był twoim pierwszym trenerem i któremu najwięcej zawdzięczasz?
- Był nim pan Kozłowski, zresztą mistrz Polski z ŁKS-em z 1958 roku. Był to trener, który dobrze uczył od podstaw młodych zawodników, kierował i instruował jak się poruszać i tak dalej. Był to pierwszy trener, który w jakiś utkwił mi w pamięci. Jednak dziś już nie utrzymuję z nim kontaktu.
Jak wspominasz trenera Stefana Majewskiego, z którym pracowałeś w Widzewie Łódź?
- Ogólnie tu znowu może ujawnić się mój charakter, ponieważ od każdego trenera potrafię coś dobrego. Wiadomo że zawsze, kiedy spotykają się dwa charaktery, to jedno nie pasuje, a drugie pasuje, ale trzeba wyciągać od każdego to, co jest dobre. Na początku współpraca z panem Majewskim układała się bardzo dobrze. Wiosną trener dawał mi troszeczkę mniej grać. Nie wiem, czym była podyktowana ta decyzja, ale szkoleniowcy muszą podejmować jakieś decyzje. Ta akurat była dla mnie niekorzystna. Jednak ogólnie ten okres wspominam mile.
Trener Majewski uznawany jest za człowieka rygorystycznego. Kiedyś było na przykład głośno o takim regulaminie, który obowiązywał piłkarzy Amiki Wronki, że np. nie można chodzić w skarpetkach i klapkach na posiłki.
- Zgadza się. Kiedy wiedziałem, że przychodzi do nas trener Majewski, to wiele się o nim naczytałem, bo znana była wtedy afera z Szamotulskim. Myślę że niektóre z jego zasad są bardzo dobre. Jak choćby zakaz przychodzenia na posiłek w klapkach, którego powinno się przestrzegać choćby dla estetyki. Sam, obojętnie w jakiej drużynie, staram się do tego dostosowywać. Nie jest to nie wiadomo jaki rygor.
Dla ciebie takie zasady to standard?
- Na początku można się dziwić, ale później człowiek dochodzi do wniosku, że jednak trener Majewski ma rację i warto było przyjąć pewne zachowania od niego.
Pamiętasz swój pierwszy mecz i pierwszą bramkę w seniorach?
- Było to spotkanie ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki w barwach Widzewa, gdzie strzeliłem zwycięską gola. Był to nietypowy mecz, ponieważ zdobyłem wtedy chyba jedyną bramkę, kiedy na trybunach była moja rodzina. Akurat wtedy oglądali mnie mama i brat. Jednak był wcześniej mecz, w jakim miałem okazję debiutować w seniorskiej piłce. Było to spotkanie Pucharu Polski z Flotą Świnoujście. Swój debiut okrasiłem również golem.
Grając w Widzewie jak i w Polkowicach, miałeś okazję grać przeciwko Lechii w Gdańsku. Jak wspominasz tamte mecze?
- Były to bardzo przyjemne mecze. Większość piłkarzy chwali sobie mecze, które rozgrywane są na w miarę ciekawym stadionie i przy dużej liczbie kibiców. Takie spotkania są ciekawsze i zawsze z większą chęcią się na nie przyjeżdżało. Wspominam je dobrze.
Nie deprymujesz się, gdy ogląda cię kilkutysięczny tłum nastawiony przeciwko tobie? Nie gra ci się ciężej niż np. w jakiejś mniejszej miejscowości przy udziale kilkuset widzów?
- Ja osobiście wolę jak na stadionie jest 20 tys. widzów, nawet, jeżeli są nastawieni przeciwko mnie. Jest to bardziej mobilizujące i ciekawe doświadczenie niż gra przy 600 widzach.
Zdążyłeś już poznać Gdańsk? Masz jakieś swoje ulubione miejsca?
- Zdążyłem poznać. Zresztą zawsze jak przyjeżdżam do nowego miejsca, to pierwsze, co sobie kupuję to mapa. Samochodu jeszcze nie mam, więc chodziłem sobie pieszo. Muszę przyznać, że znajomość Gdańska mam już zaawansowaną.
Na treningi dojeżdżasz w takim razie autobusem?
- Nie, jeżdżę samochodem z Pawłem Kapsą lub z Marcinem Pietrowskim.
Kibice na meczu w Płocku ochrzcili cię nowym przydomkiem - "Rubik". Jak ci się podoba?
- Trzeba to traktować wesoło, w kategorii żartu. Jest to miłe i jeżeli ktoś widzi jakieś skojarzenia, to czemu nie. Ja się na pewno z tego powodu nie obrażę. Dodam jeszcze, że mój brat ładnie wykombinował, że można połączyć "Ryba" i "Rubik" tak, że będzie "Rybik".
Masz jakiegoś swojego ulubionego piłkarza i klub?
- Zawsze kibicowałem Bayernowi Monachium. Natomiast, jeżeli chodzi o piłkarza, to zawsze podobał mi się Zinedine Zidane. Ciężko mi wybrać jednego gracza, bo obserwuję wielu zachodnich zawodników i wszyscy grają świetnie.
Sam też myślisz o czymś takim, żeby grać świetnie na Zachodzie czy realnie patrząc nie widzisz na to szans?
- Marzenia zawsze są, ale ja twardo stąpam po ziemi i w danej rzeczywistości. Cieszę się z tego, co jest teraz. Gram w II lidze i jestem z tego faktu zadowolony. To czy kiedyś będę grał na Zachodzie zależy od tego, jak się będę rozwijał i prezentował na boisku. Ale takich rzeczy nie można przewidzieć. Trzeba mieć marzenia, one nic nie kosztują. Jeżeli człowiek tak do tego podchodzi, to dużo marzeń się realizuje.
To jakie są twoje obecne marzenia związane ze sportem?
- Nie ukrywam, że moim marzeniem na teraz jest awans z Lechią do I ligi. Jest to niebywale trudne, w przeciwieństwie do tego, co wydaje się wielu osobom. Ale to pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy po usłyszeniu takiego pytania. Ciężko powiedzieć czy to zrealizujemy, zwłaszcza teraz, na początku sezonu.
Masz jakieś hobby poza sportem?
- Interesuje się gadżeciarstwem i techniką. Oprócz tego hoduję jeszcze rybki. Jednak teraz są one trochę zaniedbane, ponieważ akwarium stoi w Łodzi, ale mama je dokarmia także jeszcze żyją.
Czy ma to związek z twoim nazwiskiem?
- (śmiech) Jakiś związek jest. W końcu nazwisko kojarzy się z rybą, znak zodiaku to też ryba, blok w Gdańsku też jest wymalowany w rybki, gram w nadmorskim klubie, a sam lubię jeść ryby, więc jestem chyba jakoś naznaczony. Także chyba ksywka "Rubik" jest tylko tymczasowa i ma małe szanse na przetrwanie.