Jako spiker jestem bezpośrednio zaangażowany, a co za tym idzie - odpowiedzialny za kontakty z przedstawicielami mediów podczas meczów Lechii rozgrywanych na stadionie we Wrzeszczu. Przygotowuję informacje mające pomóc dziennikarzom w obserwowaniu meczu, w tym składy obu zespołów. Wydruki dostarczane są dziennikarzom zasiadającym w specjalnie wyznaczonym sektorze prasowym na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Po meczu przygotowuję i prowadzę konferencję prasową. Gośćmi spotkania z przedstawicielami mediów są trenerzy obu drużyn oraz wyznaczony przeze mnie piłkarz Biało-Zielonych. Taki model kontaktów z dziennikarzami funkcjonuje już od dłuższego czasu. Korzystając z okazji, niejednokrotnie pytałem przedstawicieli poszczególnych redakcji o opinie na ten temat. Liczyłem również na rady, co zrobić, aby obsługa dziennikarzy ze strony klubu była jak najlepsza. Nigdy nie zgłaszano w tym względzie pretensji. Być może przymykano oko na pewne niedociągnięcia, ale jednak nigdy nikt otwarcie nie skrytykował przyjętej ścieżki postępowania. Jak się okazuje - do czasu...
"Dziennik Bałtycki" reprezentują na meczach różne osoby. Żadna spośród nich nigdy nie podnosiła żadnych uwag odnośnie stylu współpracy klubu z mediami. Także przy okazji meczu z Odrą Opole nikt z redakcji wspomnianej gazety nawet słowem nie zająknął się, że ma problem z uzyskaniem jakichkolwiek informacji. Tymczasem z poniedziałkowego wydania "DB", dowiedziałem się, iż wraz z innymi przedstawicielami klubu powinienem nauczyć się współpracy z mediami, gdyż zabroniono dziennikarzom wychodzenia po meczu na bieżnię w celu przeprowadzenia rozmów z zawodnikami. Rozumiem, że autor anonimowego tekstu "Zaścianek" uznał, iż fakt pisania relacji z meczu Lechia - Odra upoważnia go do wszystkiego, czego zapragnie, włącznie z wchodzeniem na płytę stadionu przy ulicy Traugutta. Nieważne, że na akredytacji napisano, iż upoważnia ona do wstępu na trybunę prasową oraz pomeczową konferencję prasową.
Śpieszę donieść, iż osobny sektor prasowy utworzono zgodnie z wymogami Podręcznika licencyjnego, w celu poprawienia dziennikarzom komfortu pracy. Wcześniej zgłaszano uwagi, iż są oni nagabywani przez kibiców, co przeszkadza w śledzeniu gry. Ponadto zgodnie z zaleceniami PZPN dla przedstawicieli drużyn musi zostać zapewniony bezpośredni, strzeżony dostęp do boiska. Musi być on niedostępny dla publiczności i przedstawicieli środków przekazu. Stąd powód niewpuszczania dziennikarzy na bieżnię, co według autora cytowanego na wstępie tekstu świadczyć ma o utrudnianiu jemu wykonywania obowiązków zawodowych.
"Wywołany do tablicy" uznałem, iż nie ma co dyskutować. Stosownie do zaleceń autora tekstu "Zaścianek" postanowiłem wybrać się na kolejny mecz klubu, który wskazano jako dobrze zorganizowany. Zaskoczyło mnie wprawdzie, iż chodzi o zdegradowaną właśnie za korupcję Arkę, której działaczy niemal w komplecie niedawno aresztowano, a prezes zarządu głównego sponsora klubu jest poszukiwany, choć z zupełnie innych powodów. Widocznie moja zaściankowość i nieobycie są tak duże, że nie zorientowałem się, iż kupowanie meczów było przejawem dobrej organizacji. Wprawdzie dobrowolnie na mecz Żółto-Niebieskich w życiu bym nie poszedł, ale akurat ten najbliższy okazał się pojedynkiem z lubianym przeze mnie wrocławskim Śląskiem. Można połączyć przyjemne (mecz Śląska) z pożytecznym (obserwacja "jak funkcjonuje dobrze zorganizowany klub"). Niestety, nie dane było mi tego doświadczyć, gdyż w przypadku osób kibicujących Śląskowi, bilety mogli nabyć tylko kibice zameldowani na Dolnym Śląsku. Zasiąść zaś w sektorze z fanami Arki nie było mi w smak, gdyż ewentualna radość z gola strzelonego przez podopiecznych Ryszarda Tarasiewicza mogłaby kosztować mnie sporo zdrowia. Cóż, nauki muszę odłożyć do listopada, kiedy to w Gdyni zagra Lechia... Na szczęście media doniosły, iż z trybun na boisko stadionu przy Olimpijskiej organizatorzy rzeczywiście wpuszczają... ale złodziei, bo za taką należy uznać osobę, która ukradła szalik bramkarza Śląska. Nie tak wyobrażam sobie dobrą organizację, ale tkwiąc w zaściankowości mało jeszcze wiem.
W poprzednim tygodniu dziennikarz "DB" wyjaśnił przedstawicielom klubu, na czym polega zła współpraca Lechii z dziennikarzami. Chodzi mianowicie o to, iż jeśli Lechia gra w niedzielę o 17.00 (tak było w przypadku meczu z Odrą Opole), to oddanie pełnej relacji z meczu nie jest wykonalne, gdyż po meczu nie wypuszczają z trybuny, potem trzeba być na konferencji prasowej, w tym czasie zawodnicy mają rozbieganie, co sprawia, że są do dyspozycji dziennikarza godzinę po meczu.
W celu ułatwienia przedstawicielom mediów kontaktu z graczami Lechii, zwyczajowo jeden z nich zapraszany jest na pomeczową konferencję, gdzie jest "podany na tacy". Dziennikarze mają możliwość zadawania pytań lechistom. Nigdy nie liczyłem, kto ile pytań zadaje, ale przedstawiciel DB, gdyby stworzyć ranking oparty na ilości zadawanych pytań, byłby daleko za liderem. Tym większe zdziwienie wywołało u mnie to, iż współczesny "Gall Anonim" ogłosił na piśmie swoje pretensje dotyczące braku możliwości zadawania pytań piłkarzom, a właściwie pory, kiedy można to czynić. W niedzielę, cóż za złośliwość losu, w Gdyni wyznaczono początek meczu na 18.35. Z ciekawości przejrzałem poniedziałkowy "DB", czy ukażą się wypowiedzi piłkarzy oraz czy dziennikarze tej gazety wspomną coś o zaściankowości. Nie było ani wypowiedzi graczy, ani uwag dotyczących słabej organizacji. Widocznie wyznaczanie początku meczu o 17.00 to przejaw zaściankowości, a rozpoczęcie gry po 18.00 nie jest już takowym. Najbliższy mecz Lechia rozpocznie w niedzielę o 16.00. Ciekawe jak zinterpretuje to dziennikarz, który nie podpisuje swoich tekstów?
Na koniec kwestia spikera. Nie chodzi jednak o ocenę poziomu mojej pracy, tylko o "rewelacje" dotyczące zasad pracy "głosu stadionu". "Przypominamy, spiker jest od informowania i od niczego więcej" zauważył w relacji z meczu Lechii z Odrą Paweł Stankiewicz. Być może jestem, jak informuje swoich czytelników Dziennik Bałtycki, żenującym spikerem, ale na obu ukończonych przeze mnie kursach organizowanych przez PZPN nie odnotowałem takiego zakresu obowiązków spikera. Ponownie przejrzałem otrzymane od licencjodawcy materiały i też nic. Zadzwoniłem do kilku osób pracujących w innych klubach jako spikerzy i... usłyszałem w słuchawce śmiech oraz propozycję poinformowania dziennikarza, iż najpierw należy dogłębnie sprawdzić, co i jak, a potem pisać. Widocznie ogólny poziom stadionowych spikerów drastycznie spadł i zbliżył się do, jak to określono w cytowanym tekście, żenującego.
Zatem, czy Lechia, pod względem współpracy z mediami to zaścianek? Najtrudniej jest oceniać samego siebie, stąd pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie. W tym tekście odniosłem się jedynie do uwag dziennikarza, który decydując się na krytykę nie ma odwagi podpisać swojego tekstu. Natomiast indagowany, czemu w podpisywanych przez siebie tekstach opisuje fakty, które nie miały w rzeczywistości miejsca zbywa sprawę milczeniem. Cóż, widocznie w oczach czytelników "DB" Lechia ma być zaściankowym klubem, a flagowym argumentem na to, ma być żenujący spiker, który rezygnuje z pracy, gdyż, jak napisano, kierownik opolskiego zespołu nie raz gestykulował w jego kierunku. Szkoda, że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Ale tego czytelnicy się już nie dowiedzieli...