Niedziela, godz. 16:00. Na stadionie przy ul. Traugutta 29 zgromadziła się tego dnia blisko 7-tysięczna publiczność, która przybyła zobaczyć Lechię prowadzoną przez nowego trenera. Debiut popularnego "Kuby" można z całą pewnością zaliczyć do udanych, ponieważ zwycięstwo jest zwycięstwem, nieważne w jakim stylu zostało odniesione.
Na pierwszy rzut oka widać było już sporo nowości wprowadzonych przez byłego szkoleniowca m.in. Legii Warszawa. Gra dwoma napastnikami, inna taktyka oraz kilka zmian w wyjściowej jedenastce. Nawet Andrzej Rybski nie wywalczył miejsca w podstawowym składzie, przez co na boisku pojawił się dopiero po ponad godzinie gry.
Nie da się z całą pewnością ukryć faktu, iż mecz pomiędzy Lechią a ŁKS Łomża stał na niskim poziomie, a momentami był nawet na tyle nudny, że dałoby się zasnąć. Brakował akcji, sytuacji, a przede wszystkim bramek - w szczególności w II połowie spotkania.
Do pierwszej groźnej akcji tego meczu doszło dopiero po 20 minutach od pierwszego gwizdka arbitra prowadzącego to spotkanie, Wojciecha Krztonia. Sprzed pola karnego z całej siły uderzył Piotr Cetnarowicz, a bombę lecącą w kierunku swojej bramki na rzut rożny sparował golkiper gości, Kamil Ulman. - Piłkę widziałem już w bramce - przyznał po meczu były piłkarz Górnika Polkowice, Andrzej Rybski.
Dwanaście minut później nastąpił przełomowy moment tego spotkania. Dośrodkowanie świetnie wykonującego tego dnia stałe fragmenty gry Roberta Speichlera, bardzo dobrym strzałem głową wykończył prawy obrońca Lechii, Sebastian Fechner. Od tego momentu było 1:0 dla Lechii.
Przed przerwą gdańszczanie mieli jeszcze jedną, świetną okazję do podwyższenia prowadzenia. Wspomniany Robert Speichler wykonywał rzut wolny z ok. 27 metrów od bramki Ulmana. Jego uderzenie było na tyle dobre, że piłka po ofiarnej interwencji bramkarza ŁKS-u wyszła po poprzeczce na rzut rożny.
Jedynym "sukcesem" odniesionym przez zawodników Lechii w drugiej odsłonie spotkania może być fakt, iż udało się im dowieźć jednobramkowe prowadzenie do końca meczu. Poza tą jakże pocieszającą nowiną, pozytywów nie widać.
Drugie 45 minut meczu w wykonaniu Biało-Zielonych to obraz zespołu ograniczającego się praktycznie do defensywy, ataków przeprowadzanych jednym zawodnikiem i... modlitwy trenera, który żegnał się w ostatnich minutach meczu. W niedzielę jego modlitwa została wysłuchana, ale jeśli gra lechistów dalej będzie wyglądać tak, jak wygląda, nawet Bóg tu nie pomoże.
Już w najbliższą niedzielę o godz. 14:40 gdańszczanie będą mieli szansę zaprezentować się przed całą Polską, gdyż mecz pomiędzy Lechią a Wartą Poznań, transmitowany będzie przez telewizję. Nam kibicom nie pozostaje nic innego, jak równie dobrze zaprezentować się przed kibicowską Polską, niosąc naszych piłkarzy głośnym i kulturalnym dopingiem.