W ostatnich dniach w obozie gdańszczan działo się naprawdę sporo. Najpierw kolejnym sponsorem Lechii została firma Orlen, później całe biało-zielone społeczeństwo zszokowała wiadomość o zatrzymaniu przez CBA trenera Dariusza Kubickiego. A to wszystko na kilka dni przed wielkimi derbami Trójmiasta. Można było odnieść wrażenie, że niedzielne spotkanie z GKS-em Katowice odbyło się niejako w cieniu wyżej wymienionych wydarzeń.
Jednocześnie był to sprawdzian: charakteru gdańskich piłkarzy, którzy musieli zmierzyć się z zawirowaniami wokół Dariusza Kubickiego, a także formy niemalże w przeddzień pojedynku z gdyńską Arką. Biało-Zieloni zwyciężyli, dzięki czemu nie tylko bardzo zbliżyli się do drugoligowej czołówki (obecnie tracą 4 punkty do liderującego Piasta), ale również zbudowali optymistyczne nastroje i wprowadzili trochę więcej spokoju przed derbowym pojedynkiem.
W meczu z "Gieksą" Lechia była zespołem zdecydowanie lepszym. Kontrolowała przebieg gry w niemalże całym spotkaniu, nie wliczając w to nerwowego początku drugiej części gry. Grała dość mądrze, nie forsując tempa w sytuacji, kiedy wynik był już praktycznie przesądzony. Mimo to, to właśnie Biało-Zieloni potrafili stworzyć sobie więcej strzeleckich okazji i spokojnie mogli zdobyć nieco więcej bramek niż dwie.
Piłkarzom ze Śląska wyraźnie brakowało amunicji. Sami nie potrafili stworzyć groźniejszej akcji pod bramką Pawła Kapsy. Jedyna sytuacja, w której "bramka wisiała w powietrzu" została sprokurowana przez Biało-Zielonych. Najpierw fatalnie piłkę zagrał Jacek Manuszewski, wykładając ją zawodnikowi gości, Kaliciakowi, później do faulu posunął się Karol Piątek. Sędzia odgwizdał rzut karny, który zdołał wybronić Paweł Kapsa.
Były piłkarz KSZO potwierdził klasę i udowodnił, że ściągnięcie drugiego bramkarza "z górnej półki" było dobrym posunięciem działaczy. Kapsa powoli wyrasta na specjalistę od bronienia rzutów karnych, gdyż wcześniej dzięki jego interwencji Lechia wyeliminowała z rozgrywek Pucharu Polski Górnika Zabrze. Dobra postawa Kapsy została zauważona również przez spikera zawodów, który zaprosił bramkarza na pomeczową konferencję.
Czyste konto Lechii to nie tylko zasługa udanych interwencji Pawła Kapsa. Swoją niemałą cegiełkę dołożył również Hubert Wołąkiewicz. Zawodnik ten powoli wyrasta na lidera defensywy. Mimo młodego wieku i niezbyt imponujących warunków fizycznych jest bardzo pewny w swoich interwencjach i praktycznie nie popełnia błędów. Ostatnio sprawia nawet lepsze wrażenie od doświadczonego Jacka Manuszewskiego, kapitana drużyny i ostoi gdańskiej obrony.
Oczywiście niedzielnego zwycięstwa nie było by, gdyby nie postawa napastników. Coraz lepsze wrażenie sprawia super-duet snajperów: Andrzej Rybski - Piotr Cetnarowicz. W meczu z GKS-em Katowice solidarnie podzielili się po golu i asyście. Zarówno dla "Rubika", jak i "Cetnara" były to bramki numer 5 w obecnych rozgrywkach drugiej ligi. Warto zauważyć, że identyczną liczbę goli strzelił w Pucharze Polski Paweł Buzała. A jeszcze niedawno narzekano na brak w biało-zielonym składzie skutecznego snajpera.
Na wyróżnienie zasłużył także Robert Speichler. Zawodnik, którego transfer był zaskoczeniem i po którym nie spodziewano się wielkich wyczynów, jest obecnie głównym reżyserem gry Biało-Zielonych. Znacznie zwiększył również zagrożenie pod bramką rywala podczas rzutów wolnych. Popularnego "Szpeję" można nazwać małym odkryciem trenera Kubickiego. Co prawda grywał w podstawowym składzie już za rządów "Borka", jednak skrzydła rozwinął pod okiem byłego legionisty.
W meczu z GKS-em Katowice nie zabrakło pewnych podtekstów. Głównie za sprawą Pawła Pęczaka i Artura Andruszczaka, którzy są emocjonalnie związani ze Śląskiem. Przed sezonem mieli propozycję powrotu do Katowic, jednak ostatecznie wybrali nadmorski klimat. W niedzielę obaj, podobnie jak i reszta drużyny, rozegrali dobre spotkania, a na szczególną uwagę zwraca fakt, że popularny "Pęki" nie został ukarany kolorowym kartonikiem. Być może kilka spotkań na ławce rezerwowych zrobiło swoje.
O ile na wysokości zadania stanęli gdańscy piłkarze, o tyle nie popisali się ludzie reprezentujący PZPN. Sędzia Lyczmański nie sprawiał wrażenia właściwego człowieka na właściwym miejscu. Niesłusznie ukarał żółtą kartką Piotra Wiśniewskiego, tym samym pozbawiając go udziału w piłkarskim święcie, jakim będą derby Trójmiasta. Faktycznie należała się czerwona kartka zawodnikowi gości i rzut wolny dla Lechii.
Gdańskim kibicom zalazł za skórę również delegat PZPN, który opóźnił rozpoczęcie pierwszej części spotkania z powodu "nieodpowiedniego" hasła na jednej z flag. Co ciekawe, flaga ta wisi na stadionie przy ul. Traugutta już od pewnego czasu, ale po raz pierwszy zwróciła uwagę delegata piłkarskiej centrali. Za to umknęło jego uwadze inne hasło, które dotąd regularnie musiało być chowane. W odpowiedzi lechiści zdjęli z płotu całe oflagowanie.
Spotkanie z "Gieksą" było już dziewiątym z rzędu, podczas którego rywale nie mogą znaleźć sposobu na ogranie Lechii. Dzięki tej passie Biało-Zieloni systematycznie pną się w górę drugoligowej klasyfikacji i tracą do lidera już tylko 4 "oczka". Jednak teraz poprzeczka zostanie zawieszona wyżej, bo lechistów czeka seria meczów z rywalami z czuba tabeli. Miejmy nadzieję, że białe stroje, które mają być szczęśliwe dla Biało-Zielonych nie stracą swej mocy.