W kwietniu 2006 roku, kiedy Wisłę Kraków prowadził jeszcze Dan Petrescu, jego zespół wybrał się na ligową konfrontację z poznańskim Lechem. Nie był to dla krakowian tak daleki wyjazd, jak choćby ostatni dla piłkarzy Lechii, a jednak Rumun zdecydował, że wiślacy udadzą się do Poznania, podobnie jak kilka dni temu lechiści do Stalowej Woli, z dwudniowym wyprzedzeniem. Tłumaczył, że nie wyobraża sobie by piłkarz jechał tak długi okres czasu siedząc ze zgiętymi nogami.
Wisła przegrała jednak z Kolejorzem 1-2, a trener zwycięskiej ekipy - Czesław Michniewicz, stwierdził: - Dwa tygodnie temu nikt nie słyszał o Buzale, trzy tygodnie temu nikt nie znał Marciniaka. Myślę jednak, że wkrótce będzie o nich tak głośno, jak o szykowanych na mundial Dudce, Zieńczuku czy Błaszczykowskim. Piłkarze ówczesnego wicemistrza Polski - Wisły, sami zdecydowali, że więcej nie chcą wyruszać na spotkania wyjazdowe tak wcześnie. Argumentowali to m.in. tym, że przez to spędzają mniej czasu z rodziną. Na kolejne dalekie wyprawy wiślacy udawali się na dzień przed meczem, ale korzystali przy tym np. z połączeń kolejowych. Ciekawe, kiedy następnym razem piłkarze Lechii udadzą się na mecz dwa dni przed spotkaniem? Czy ostatnia strata punktów w końcówce zostanie sklasyfikowana jako brak szczęścia, czy raczej brak koncentracji?
Niezależnie od tego, w jaki sposób piłkarze tłumaczą stratę dwóch goli w ciągu kilku minut, można przyznać, że i tak w jakiś sposób przeszli do historii. Lechia nie straciła jeszcze bowiem dwubramkowego prowadzenia od czasu powrotu do II ligi, czyli przez 2,5 roku. Ostatni raz takie wydarzenie miało miejsce dokładnie 23 października 2004 roku na stadionie w Gdańsku w III-ligowym meczu z TKP Toruń! Biało-Zieloni prowadzili już 3-1, ale ostatecznie tylko zremisowali. Nie można jednak zapominać, że Lechia potrafiła także nie raz odwracać wyniki spotkań na swoją korzyść. W tej rundzie choćby w Zabierzowie, gdzie prowadziła 1-0, następnie przegrywała 1-2, by ostatecznie wrócić do Gdańska z kompletem "oczek".
Mury pałacu w Czyżowie Szlacheckim, gdzie nocowali piłkarze Lechii, nie okazały się dla zespołu specjalnie szczęśliwe, ale być może pomogły już trzeci raz z rzędu zdobyć na obcym terenie przynajmniej dwa gole. Co ciekawe, jesienią lechiści tylko raz nie zdołali pokonać golkipera rywali na obcym terenie! Miało to miejsce na samym początku rozgrywek, w Turku, gdzie Lechia uległa miejscowemu Turowi 0-2.
Odkąd w Lechii zmienił się szkoleniowiec zespół osiągał wyniki w meczach ligowych według swoistego "cyklu" trzech zwycięstw z rzędu, a później jednego remisu. Taka passa utrzymała się jednak tylko przez 8 spotkań. Gdyby trwała nadal, to Biało-Zieloni powinni w Stalowej Woli wygrać, a zremisować w najbliższych derbach Trójmiasta, co zapewne zapewniłoby im fotel lidera rozgrywek na przerwę zimową.
Kibice, którzy pamiętają jeszcze początek trwającego sezonu, w większości zapewne nie przewidywali, że Biało-Zieloni na koniec rundy będą się bić o miano najlepszej drużyny ligi. Tymczasem lechiści w ciągu kilku miesięcy "przespacerowali się" przez praktycznie całą tabelę pokonując poszczególne szczeble od dołu do góry. Na koniec rundy jesiennej zajęli ostatecznie drugie miejsce, mając tylko punkt straty do lidera. A inauguracja rundy wiosennej... już w najbliższy weekend. To oczywiście decyzja PZPN-u, a nie dążenie do standardów Premiership, która gra bez zimowej przerwy. Układający terminarz rozgrywek ligowych zdecydowali, że II liga rozegra dwie pierwsze wiosenne kolejki już jesienią, a piłkarska wiosna będzie krótsza.
O tym, jak wyrównane są w bieżącym sezonie rozgrywki zaplecza ekstraklasy może świadczyć fakt, że rok temu posiadane obecnie przez Lechię 32 punkty wystarczyłyby raptem na zajęcie 5. lokaty ze stratą 6 punktów do lidera i wicelidera! Co ciekawe, w zeszłym sezonie 5. miejsce po rundzie jesiennej zajmowała Polonia Bytom, która osiągnęła identyczny bilans zwycięstw, remisów i porażek oraz niemal identyczny bilans bramkowy, jak teraz Lechia. Bytomianie grają dziś w ekstraklasie. Jednak wtedy przed rundą rewanżową wycofał się wicelider rozgrywek, a 4. miejsce w tabeli dawało promocję do I ligi. Polonia na finiszu była trzecia.
Zagłębiając się w porównania zakończonej rundy jesiennej z tą sprzed roku można zauważyć, że po raz kolejny najlepszym strzelcem zespołu jest boczny pomocnik. Rok temu był nim grający najczęściej po prawej stronie placu gry - Piotr Wiśniewski, a dziś jest nim grający na lewej flance - Maciej Rogalski. Dla obu rundy jesienne okazały się przełomowymi, obaj zdobyli w nich po 7 goli, a wcześniej nie pokazywali na boisku niczego wielkiego. Czy od teraz Maciej Rogalski będzie tak samo docenianym przez fanów zawodnikiem, jakim jest dziś Piotr Wiśniewski? Ten ostatni nie może jednak minionej rundy zaliczyć do szczególnie udanych. Zdobył tylko cztery gole, ale w zamian zanotował również kilka asyst - choćby ostatnio w Stalowej Woli. Sam trener Kubicki, który z początku nie był do "Wiśni" przekonany, stwierdził pod koniec rundy: - Widać, że chłopak jest w gazie.
Na szczęście przez całą rundę obyło się bez fali kontuzji, która była zmorą Lechii w poprzednim sezonie. Pamiętamy choćby jesienny mecz u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, gdzie z musu grali młodzi i nieograni wówczas Marcin Pietrowski i Rafał Loda, gdyż nawet dziewięciu zawodników wypadło "z obiegu" przez kłopoty zdrowotne. Teraz poważnej kontuzji doznał jedynie Mateusz Bąk, który stracił ponad połowę rundy i zapewne do gry wróci dopiero wiosną. Jeszcze przed sezonem wiadomo było, że długo nie zagra Rafał Kosznik, w końcówce rundy wypadli jeszcze na kilka tygodni Artur Andruszczak oraz niewiele grający jesienią Maciej Kalkowski (być może nawet do końca roku), a wcześniej Dariusz Łożyński. Obyło się jednak bez sięgania po graczy do głębokich rezerw, a ławka rezerwowych była zawsze wyjątkowo mocno obsadzona. A jak mówią piłkarscy eksperci - to właśnie rezerwowi świadczą o sile zespołu. W tym sezonie chyba właśnie to zmieniło się w Lechii najbardziej na plus.
Charakterystyczne było także to, że trener Kubicki bardzo niewiele rotował składem. Wydawało się, że przez całą rundę będzie trzeba rozsądnie szachować siłami poszczególnych zawodników, a jednak "Kuba" w podstawowym składzie zmieniał niemal wyłączenie tych, z których nie mógł korzystać z powodu pauzy za kartki czy kłopotów zdrowotnych. Nie można tutaj zapominać o wkładzie Tomasza Borkowskiego, który przygotował Lechię do rundy jesiennej. Nieoceniona okazała się także fachowość Roberta Dominiaka, który również jest cichym bohaterem ostatecznego sukcesu, jakim jest drugie miejsce Biało-Zielonych na koniec rundy jesiennej. Przed sezonem piłkarze nie mogli się go nachwalić i można chyba stwierdzić, że wytrzymanie w doskonałej kondycji 120 minut rywalizacji z Górnikiem czy właśnie niewielka ilość odniesionych kontuzji, to również jego zasługa.
Po spotkaniu ze Stalą Stalowa Wola najbardziej odetchnął chyba Hubert Wołąkiewicz. Wyrastający na najlepszego obrońcę w Lechii zawodnik zagrał z trzema żółtymi kartkami na koncie już siedem kolejnych spotkań! Do jego wyniku może się zbliżyć jedynie Piotr Cetnarowicz, który ma na koncie już cztery mecze po otrzymaniu trzeciego w tym sezonie żółtego kartonika. Kiedy otrzymają czwarty kartonik, będą musieli pauzować jeden mecz. Na szczęście dla Biało-Zielonych nie stanie się to w niedzielnym spotkaniu derbowym, w którym Lechia prawdopodobnie będzie mogła zagrać w najsilniejszym składzie. Jedno jest pewne - na ten mecz gdańszczanie nie będą się musieli wyruszać już w piątek.