O tym, że Lechia Gdańsk słynie z ilości wychowanków w zespole można było przekonać się jeszcze w sezonie 2006/2007. Krzysztof Brede, Sławomir Wojciechowski, Mariusz Pawlak, Maciej Kalkowski, czy Grzegorz Król przez większość sezonu byli filarami zespołu, bez których trudno było sobie wyobrazić wyjściową jedenastkę. Do przerwy zimowej drugoligowym piłkarzem Biało-Zielonych był też Krzysztof Rusinek, regularnie próbujący przebić się do pierwszego składu. Dziś w kadrze Lechii z wymienionej szóstki, pięciu piłkarzy nie ma już w klubie. Pozostał już tylko wybiegający na boisko "od święta" Brede. O to, czy taka polityka kadrowa Lechii jest dobra oraz jak wiedzie się tym, którym za grę w macierzystym klubie już podziękowano, zapytaliśmy samych zainteresowanych.
W zeszłym tygodniu w aktualnościach na łamach lechia.gda.pl opublikowaliśmy krótki wywiad z Maciejem Kalkowskim. Były kapitan gdańskiej jedenastki nie ukrywał rozgoryczenia i żalu o to, że nie dano mu szansy pokazania się w tym sezonie z dobrej strony. "Kalka" stwierdził, że jeśli decyzja trenera podyktowana byłaby jego słabą formą, to pogodziłby się z nią. Faktu, że wypadł z obiegu przez kłopoty zdrowotne nie może jednak zaakceptować. Teraz Maciek został na lodzie. Był przekonany, że obowiązujący go jeszcze przez rok kontrakt gwarantuje mu byt w zespole Lechii, jednak przeliczył się. Władze gdańskiego klubu co prawda zapewniły, że mają przygotowane dla "Kalki" inne stanowisko w klubie, jednak sam piłkarz nie sprawia wrażenia, jakby każdą propozycję chciał przyjąć z otwartymi rękoma. Co z tego się urodzi, zobaczymy.
Postanowiliśmy także porozmawiać o grze w Lechii i rozstaniach z nią innych wychowanków gdańskiego klubu. Nie udało nam się jedynie skontaktować z Grzegorzem Królem, do którego aktualnego numeru telefonu nie miał nikt z klubu Kmita Zabierzów, nawet sam kierownik zespołu. "Królik" ponoć zmienia go co kilka tygodni, czym najwidoczniej zaskakuje wszystkich dookoła, łącznie z własnym pracodawcą.
Mariusz Pawlak, Krzysztof Rusinek, a także Sławomir Wojciechowski zgodzili się opowiedzieć lechia.gda.pl o swoich przygodach z Lechią.
Jak wspominasz swoją ostatnią przygodę z Lechią?
- Jeśli chodzi o stronę sportową, to chyba nikt nie może wspominać miło poprzedniego sezonu. Byliśmy blisko pierwszej ligi, a jednak nie awansowaliśmy. Było to spore rozczarowanie. Patrząc, jak niewielką stratę mieliśmy do Polonii Bytom i Zagłębia Sosnowiec i co te zespoły tak naprawdę prezentowały na boisku, to jest to spory wstyd, że byliśmy za nimi. To głównie porażka nasza - zawodników, bo to przede wszystkim na nas spoczywała odpowiedzialność za końcowy efekt. To my biegaliśmy na boisku, nie kto inny. Nie wykorzystaliśmy wielkiej szansy. Dla mnie osobiście, to największa porażka w karierze.
- Jeśli chodzi natomiast o atmosferę, to wspominam swój ostatni pobyt w Lechii bardzo miło. W szatni był dobry klimat, była koncentracja, ale też zawsze było wesoło. Do dziś kontaktuję się z chłopakami z tamtego zespołu. Mimo, że grałem ostatnio w Lechii tylko przez rok, to zdążyłem się dobrze zakumplować z większością ludzi. Wielu z nich jednak też już odeszło z zespołu. No cóż, takie jest życie piłkarza.
O twoim odejściu z Lechii krąży wiele mitów. Jak to wyglądało naprawdę?
- Prawdę mówiąc, nie chciałbym już do tego wracać. Wszystko wyglądało najnormalniej w świecie. Skończył mi się kontrakt z klubem, a że nikt nie rozpoczął ze mną rozmów na temat jego przedłużenia, to skorzystałem z jednej z trzech ofert z innych klubów. Niestety, ja i prezes Turnowiecki daliśmy się wpuścić w prowokację dziennikarską Przeglądowi Sportowemu. Wyszło na to, że ja obiecałem przed sezonem, że będę grał w Lechii do końca kariery, a prezes ma do mnie żal, że tej obietnicy nie spełniłem. W rzeczywistości ani ja nic nie obiecywałem, a nie wydaje mi się też, żeby Maciek Turnowiecki miał do mnie żal. W każdym razie inne media, w tym wasz serwis, podchwyciły temat i z wielu stron nieźle mi się dostało. Zupełnie niezasłużenie zresztą. Ja nie czuję się winny, nikogo nie oszukałem i nie mam zamiaru się z niczego tłumaczyć. Wszystko odbyło się w jasnych zasadach. Ja chcę grać w piłkę dopóki będzie sprawiać mi to przyjemność. Dostałem taką możliwość właśnie w Polonii i z niej skorzystałem. Tyle.
Ostatnio w Lechii panuje tendencja pozyskiwania piłkarzy z zewnątrz kosztem wychowanków. Czy klub obrał dobry kierunek?
- Na pewno Lechia ma sporo zdolnej młodzieży. Są to jednak młodzi chłopcy, którzy jeszcze nie łapią się do pierwszego składu. Inni wychowankowie z kolei odchodzą ze względu na to, że są zaawansowani wiekowo, tak jak ja. Jest jednak jakiś problem. Wciąż nie widać wśród młodzieży trenującej w Lechii kogoś z wielkim talentem, kto mógłby, mimo młodego wieku, przebić się do pierwszej drużyny. Kiedy ja byłem młody, w Lechii grało wielu wychowanków. Teraz niestety się to zmieniło. Mam nadzieję jednak, że w najbliższym czasie znów siłą Biało-Zielonych będą chłopcy trenujący w klubie od początku.
Nie uważasz jednak, że poprzez obecną politykę kadrową Lechia traci swoją tożsamość? Ten klub zawsze słynął z tego, że w zespole gra większość jego wychowanków.
- Oglądałem dwa mecze derbowe w tym roku. Wiadomo, kibice chcieliby, aby w takim meczu o sile zespołów stanowili wychowankowie obu klubów. A ilu ich było? W każdym zespole może po jednym. Nie mówię, żeby grali sami wychowankowie, ale chociaż połowa w każdej drużynie. Miejmy nadzieję, że wszystko jest przed tą młodzieżą, która dopiero za jakiś czas wskoczy do składów.
Jak obecnie układa ci się w Polonii? Wszystko idzie po twojej myśli?
- Jakbyśmy mieli pięć punktów więcej, to byłbym bardziej szczęśliwy. Ale taka jest piłka. Przytrafiło nam się parę wpadek. Musimy jednak brać pod uwagę to, że jesteśmy traktowani jako faworyt i przeciwnicy się szczególnie na nas spinają. Jeśli chodzi zaś o moją osobę, to nie mogę narzekać. Miałem tylko jeden drobny uraz, zatem zdrowie generalnie dopisuje. Z formą też nie było najgorzej. Teraz przyszedł trener Wdowczyk, z którym dobrze się znam. Mam nadzieję, ze wiosna będzie nasza i osiągniemy upragniony awans.
Chciałbyś kiedyś wrócić jeszcze do Lechii? Jeśli już nie jako piłkarz, to może w innej formie?
- Życie piłkarza składa się z wielu etapów. Nigdy nie wiemy co będzie jutro...
Nie pytam co będzie, ale co chciałbyś, żeby było.
- Odpowiem w ten sposób: niedawno skończyłem szkołę trenerską w Gdańsku, teraz w Warszawie staram się o wyższe kwalifikacje. Prawdopodobnie wrócę do Gdańska i zobaczę, jak to się wszystko ułoży. W Lechii na pewno dobrze się dzieje. Słychać, że Radek Michalski ma zostać dyrektorem sportowym. To na pewno pozytywnie podziała na klub. Fajnie by było, żeby awansowała w tym sezonie i Lechia, i Polonia.
- Ja już raczej nie zagram w barwach gdańskiego klubu. Ewentualnie mój syn Kamil, czego bardzo bym chciał. Ja na wiosnę przyjadę na Traugutta w barwach Polonii i będzie to mój prawdopodobnie ostatni oficjalny mecz na tym boisku. Sam jestem ciekawy, jak kibice mnie przywitają. Mam nadzieję, że nie wszyscy zostali skutecznie nastawieni do mnie wrogo przez media. Ci co mnie znają, wiedzą, że nie skrzywdziłem Lechii.
Jak wspominasz swoją przygodę z Lechią?
- Bardzo fajnie wspominam czas spędzony w Gdańsku. Grałem w Lechii w trzeciej lidze, później w drugiej. Często wracam myślami, lub też w rozmowach z kolegami, do tamtych czasów.
- Nie mam do nikogo żalu, że już nie gram w Lechii. Choć wielka szkoda, że już nie mogę uczestniczyć w drodze tego klubu do sukcesów. Miałem jeszcze roczny kontrakt z klubem, jednak trener Borkowski stwierdził, że nie przydam się drużynie. Przyjąłem to z pokorą. Takie są losy piłkarza i trzeba to brać pod uwagę, jeśli chce się nim zostać.
- Nadal jednak jestem przywiązany do Lechii. Kiedy tylko mogę, to przyjeżdżam na stadion przy Traugutta. Spotykam się z kolegami, rozmawiam. Byłem ostatnio na meczu Lechii z Wisłą Płock w Pucharze Polski i muszę przyznać, że wróciło mi wiele wspomnień z okresu gry w Gdańsku.
- Teraz jednak gram w Jastrzębiu i staram się jak najbardziej pomóc temu zespołowi w walce o drugoligowe punkty.
Z Lechii ostatnio odchodzi sporo wychowanków klubu. Ty, Mariusz Pawlak, Sławek Wojciechowski, Grzegorz Król, a ostatnio Maciej Kalkowski. Czy ten klub, który zawsze słynął ze szkolenia młodzieży, obiera dobrą drogę?
- Nie mnie oceniać politykę klubu. Takie są decyzje zarządu, w którym zasiadają kompetentni ludzie, takie są decyzje trenerów, którzy mają swoje koncepcje. Czy to dobrze, że klub pozbywa się wychowanków? Obecne wyniki bronią zarząd i trenerów.
- Za granicą mało gdzie zwraca się uwagę na wychowanków. W takiej Chelsea jest bodajże jeden, John Terry, a klub osiąga wielkie sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej. Taki jest ten biznes, takie są prawa rynku. W dzisiejszym futbolu jest coraz mniej miejsca na sentymenty.
- Dla mnie Lechia zawsze będzie tą samą Lechią. Czy będzie w niej grało 11 wychowanków, czy żaden. Zawsze każdy piłkarz grający dla tego klubu daje z siebie wszystko, bez względu na to, czy wywodzi się z niego, czy nie. Ja oglądając mecze Biało-Zielonych zawsze będę kibicował im bez względu na to, kto tam gra. Bardzo się cieszę, że Lechii idzie teraz tak dobrze i szczerze życzę jej awansu.
Jesteś zadowolony z przeprowadzki do Jastrzębia? Jak ci się wiedzie w nowym klubie?
- Na początku miałem trochę problemów ze zdrowiem. Złapałem kontuzję, przez którą nie mogłem grać. Potem było już coraz lepiej. Zacząłem wreszcie pojawiać się na boisku. Teraz chcę jak najlepiej przepracować okres przygotowawczy i pokazać się na wiosnę z jak najlepszej strony. Obowiązuje mnie jeszcze półroczny kontrakt i fajnie byłoby go przedłużyć.
Z tego co wiem, to jest komu się pokazywać w Jastrzębiu. Mam na myśli sporą ilość kibiców GKS-u.
- Tak, to rzeczywiście jest wielki pozytyw tego klubu. Mimo, że Jastrzębie jest o wiele mniejszą miejscowością niż Gdańsk, to na stadionie podczas meczów jest podobna frekwencja. Zawsze zjawia się 6, 7 tysięcy ludzi. Pod tym względem na pewno nie wyszedłem na gorsze, zmieniając Lechię na GKS.
Myślisz jeszcze o powrocie kiedyś do Lechii? Czy to w formie piłkarza, czy może jako ktoś inny?
- Na razie o tym nie myślę. Póki co jestem w połowie swojej przygody z piłką i jeszcze wszystko może się zdarzyć. Na razie skupiam się na grze w Jastrzębiu.
- Z pewnością chciałbym kiedyś jeszcze wrócić do Lechii. Czy to jako piłkarz, czy w innej funkcji. Z pewnością wrócę kiedyś do Gdańska. A czy uda mi się związać przyszłość z futbolem i z Lechią, to się okaże.
Czy jeszcze rok temu spodziewał się pan, że będzie jeszcze grał w piłkę gdzieś indziej niż w Lechii? Jak odebrał pan rezygnację klubu z pana usług?
- Odejście z Lechii było dla mnie sporym zaskoczeniem. Myślałem, że w tym klubie skończę już karierę na jakiś tam poziomie. Na pewno nie byłem zadowolony, że muszę odejść z Lechii. No ale nie tylko mnie taka niespodzianka spotkała. Ostatnio padło na Maćka...
Rozmawiał już pan z Maćkiem już po wystawieniu go na listę transferową?
- Tak, nawet dzisiaj, kilka godzin temu rozmawialiśmy przez telefon (rozmowa toczyła się w piątek popołudniu - przyp. red.). Maciek ma żal o tą całą sytuację. Tym bardziej, że ma jeszcze ważny kontrakt z klubem i nie spodziewał się, że jego pozycja w zespole może być zagrożona. Moim zdaniem nie zasłużył na takie potraktowanie. Gdyby przepracował pełen okres przygotowawczy, to mógłby jeszcze spokojnie pomóc Lechii.
Nie uważa pan, że zbyt łatwo rezygnuje się z was, wychowanków Lechii, którzy doprowadziliście zespół tam, gdzie teraz jest, czyli do drugiej ligi? Nie odczuwacie tego w ten sposób, że Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść?
- Cieszę się, że zadaje pan to pytanie. Rzeczywiście uważam, że polityka kadrowa klubu nie idzie w tą stronę, co potrzeba. Uważam, że ja, Maciek czy Mariusz Pawlak spokojnie byśmy poradzili sobie w obecnej Lechii. Śmiem twierdzić, że z nami ten zespół byłby jeszcze mocniejszy. Ale niestety klub obrał taką, a nie inną drogę, i trzeba się z tym pogodzić.
A może ściąganie ludzi z zewnątrz jest kluczem do sukcesu? Wyniki mówią chyba same za siebie.
- Absolutnie tak. Choć trzeba przyznać, że tak dobra forma zespołu to spore zaskoczenie dla wszystkich, w tym dla mnie. To oczywiście pozytywne zaskoczenie, bo ja jak najbardziej jestem lechistą i kibicuje Lechii. Czekam, aż do Gdańska zawita pierwsza liga. Prawdę mówiąc, to nie da się na 100% powiedzieć, co by było, gdybyśmy my grali jeszcze w klubie. A z prawdziwymi recenzjami obecnej drużyny trzeba poczekać jeszcze do czerwca. Miernikiem wartości tego zespołu będzie to, czy on awansuje do ekstraklasy. Lechia w poprzednim składzie zajęła ostatnio 5. miejsce i nie awansowała. Więc jeśli teraz miałoby się to powtórzyć, to wcale nie będzie oznaczać postępu tego zespołu. Tylko awans udowodni, że teraz jest lepiej, niż w poprzednim sezonie. Ja w każdym razie wierzę, że uda się awansować. Bardzo chętnie będę chodził na pierwszoligową Lechię jako kibic.
Obecnie gra pan w piątej lidze niemieckiej, a jeszcze niedawno mówił pan, że jest w formie pozwalającej panu grać w polskiej ekstraklasie. To piąta liga niemiecka jest lepsza od polskiej pierwszej?
- Tutejszy poziom piątoligowy, to tak jak nasza słaba druga, lub mocna trzecia liga. Aczkolwiek przyjeżdżają do nas na testy zawodnicy z drugiej ligi polskiej i nie dają rady. Więc jeśli ktoś zna dobrze niemiecką ligę, to wie, że nie jest tu łatwo.
- Ja jestem tu jednak z innego względu. Bo to, czy Victoria Köln, w której jestem gra teraz w piątej, a może będzie grać w czwartej, czy może w trzeciej lidze, to ja i tak mam inny cel pobytu tutaj. Właścicielami klubu są moi znajomi, a misją mojego pobytu tu jest głownie edukacja. Chcę uczyć się i dokształcać pod kątem menadżerskim i trenerskim.
Czy chciałby pan kiedyś wrócić jeszcze do Lechii? Wiąże pan przyszłość z tym klubem?
- Absolutnie tak. Ja jestem lechistą, gdańszczaninem i nie widzę innej możliwości, żebym miał nie wrócić kiedyś do swojego miasta. A obecnie jestem bardzo zadowolony z tego, że jestem w Niemczech, bo bardzo dużo to korzystam.
Postanowiliśmy też zapytać o politykę kadrową klubu jego dyrektora, Błażeja Jenka. Jak nas zapewnił, nie wyobraża sobie w przyszłości Lechii bez wychowanków gdańskiego klubu w kadrze pierwszego zespołu.
Czy pozbywanie się wychowanków klubu jest konieczne, żeby Lechia odniosła sukces?
- Patrząc długofalowo nie mogę sobie wyobrazić, by w przyszłości nie miało być kilkunastu wychowanków w kadrze pierwszego zespołu. Natomiast obecna sytuacja krótkoterminowo wymaga tego, by w zespole grali zawodnicy bez względu na ich pochodzenie. Lechia ma awansować do ekstraklasy i wszystko jest podporządkowane temu celowi. Jeśli chodzi o kadrę pierwszego zespołu, to ostateczne zdanie co do jej składu należy do trenera.
Czy jako człowiek wywodzący się ze środowiska kibicowskiego, nie odczuwa pan, że Lechia traci trochę swoją tożsamość, pozbywając się seryjnie swoich wychowanków? Przecież ten klub zawsze słynął z siły, jaką ci wychowankowie stanowią w kadrze zespołu.
- Na pewno dla zawodników, którzy wychowali się w tym klubie, grali tu od lat, a nawet byli kapitanem tego zespołu, jak Maciek Kalkowski, odejście z zespołu to nie jest nic sympatycznego. Nikt z klubu nie ingeruje jednak w decyzje trenera pierwszego zespołu. On ma jedynie przykazanie z góry, by wprowadzać powoli do kadry młodych chłopców z zespołów juniorskich, którzy mogą okazać się w przyszłości wzmocnieniem zespołu. Tak jest choćby w przypadku Marcina Wojtkiewicza, czy Maćka Osłowskiego. Ich przykład pokazuje jednak, że ten przeskok z juniorów do seniorów nie jest taki prosty. Staramy się im to jednak ułatwić, desygnując ich do meczów czwartoligowych rezerw. To ma przyspieszyć ich rozwój i przyczynić się do tego, żeby w jeszcze większej grupie pukali do pierwszego zespołu.
Przykład Damiana Tofila jednak tego nie potwierdza. Szykuje się już jego transfer zagranicę.
- Tofil akurat nie jest wychowankiem Lechii. On został ściągnięty z zewnątrz z założeniem, że może zostać wytransferowany gdzieś dalej. Co innego właśnie z wychowankami. Ich przygotowujemy do walki o miejsce w pierwszym zespole Lechii Gdańsk.