Osoby odpowiedzialne w klubie za transfery prowadzą obecnie rozmowy z mniej więcej siedmioma, ośmioma graczami, z których dwóch lub trzech mogłoby już niedługo zostać piłkarzami Lechii. - Rozmawiamy także z dwoma, trzema graczami, którzy mogliby do nas przyjść dopiero latem, po ewentualnym awansie do ekstraklasy - nie ukrywa Radosław Michalski. - Ale wiadomo, że w sporcie niczego nie można przewidzieć.
Na transferowej liście życzeń Biało-Zielonych znajdują się zarówno doświadczeni piłkarze, o znanych nazwiskach, ale także ci młodsi, bardziej perspektywiczni. Przy wyszukiwaniu kandydatów do gry w Lechii nie przywiązywano większej wagi do wieku zawodników. W klubie uznano, by zimowe wzmocnienia podporządkować jednemu celowi: - W tym momencie staramy się ukierunkować swoje działania w celu uczynienia naszej drużyny jak najmocniejszą, aby potrafiła wygrywać - mówi dyrektor sportowy gdańskiego klubu.
Ci spośród kibiców, którzy oczekiwali szumnego hasła w stylu: "mamy milion złotych na transfery", mogą się srodze zawieść. Kwota, w której muszą się zmieścić trenerzy, dyrektor sportowy, skaut, a także władze klubu, wzmacniając zimą zespół jest na razie ustalona tylko mniej więcej. - W tej chwili mamy stworzony budżet, wyższy niż w rundzie jesiennej, ale nie jest on jeszcze zatwierdzony przez sponsorów. I dlatego, dopóki z Nowym Rokiem nie dostaniemy potwierdzeń na dane pieniądze, to nie możemy szaleć - tłumaczy wychowanek Stoczniowca Gdańsk. Jednak nawet kiedy budżet, a zarazem więc kwota wydzielona na ściąganie zawodników oraz ich umowy indywidualne, będzie klubowym włodarzom znana, próżno się spodziewać, aby dane te ujrzały światło dzienne. Z prostej przyczyny - inne kluby na pewno wykorzystałyby ten fakt, aby "wyciągnąć" od Lechii jak największą część powyższej kwoty za swojego zawodnika, w przypadku zainteresowania nim gdańskiego klubu.
Michalski poruszył także inny problem, który utrudnia włodarzom klubu ściąganie nowych piłkarzy: - Przejrzałem kontrakty i wiem, ile się tu zarabia. Zdajemy sobie sprawę, że z biegiem lat będziemy musieli dostosować zarobki w Lechii do tych, które panują w Polsce. Bo nie utrzymamy i nie przyciągniemy nowych dobrych piłkarzy tylko na nazwę "Lechia" i na ładne miasto. Pensje na pewno będą podnoszone, ale powoli. Jeżeli sam budżet będzie szedł do góry, to wraz z tym wszystko inne także pójdzie w górę.
Trener Kubicki mówił niedawno na naszych łamach, że w klubowych planach na najbliższe okno transferowe jest znalezienie bramkarza, środkowego obrońcy i napastnika, a do tego może dojść jeszcze środkowy pomocnik. - Mamy ustaloną listę zawodników na każdą z tych pozycji i staramy się mniej więcej ustalić warunki finansowe kandydatów. Wiadomo, że chcemy zatrudniać w miarę jak najlepszych piłkarzy jak na nasze możliwości finansowe i jak na II ligę. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że ciężko nam ściągnąć chłopaka z I ligi do drugiej, nawet jeśli jest to Lechia, nie obiecując mu przy tym ogromnych pieniędzy. A wiadomo, że gdański klub nie tworzy wielkich kominów płacowych - przyznaje 38-letni były piłkarz.
Klub już prowadzi wstępne rozmowy z graczami, którzy figurują na wspomnianej wyżej liście. - Póki co zachowujemy jednak spokój, bo trener Kubicki uważa, że już nasza obecna kadra jest dosyć mocna. Ja także uważam, że nigdy nie ma co robić transferów na siłę. Mamy sporo czasu, ale zostawiamy sobie także jedno okienko w drużynie, bo może się okazać, że ktoś nie załapie się do składu w I lidze, bądź pokłóci się z trenerem, a wtedy chcielibyśmy być pierwsi w staraniach o jego sprowadzenie - kontynuuje dyrektor sportowy Lechii.
Mimo, że sprawą priorytetową dla klubu jest uzupełnienie zespołu o zawodników grających na wspomnianych wyżej pozycjach, to poszukiwanie wzmocnień nie ogranicza się wyłącznie do tego grona. - Jeżeli pojawiłby się jakiś super chłopak, którego przyjście do nas byśmy zatwierdzili pod względem sportowymi, to... W piłce nigdy nie można niczego wykluczyć - mówi Radosław Michalski. I dodaje, że nawet jeśli na przykład na boku pomocy jest już "komplet" dobrych zawodników, to zawsze można ich tak poprzestawiać, aby wszystkich pogodzić: - Moglibyśmy na przykład przerzucić kogoś z lewej strony pomocy na prawą, czy nawet na bok obrony. Możliwości są różne, a dobrze mieć w drużynie więcej dobrych zawodników.
W klubie uznano, żeby na styczniowe okno transferowe przyjąć następujące założenie, które przekazuje nam Michalski: - Chcielibyśmy "wziąć" dwóch, trzech piłkarzy. Ale piłkarzy, a nie uzupełnienia. Dzięki temu trenerzy Kubicki i Kafarski mieliby pewność, że umiejętności takich graczy pozwolą im niemal z miejsca wywalczyć sobie miejsca w "jedenastce". Z kolei obecność na ławce rezerwowych tych, którzy stracą przez nowych zawodników miejsca w składzie, daje pewność, że w wypadku kontuzji sprowadzonego gracza, drużyna będzie grała dalej tak samo dobrze. Dlatego, że w rezerwie na swoją szansę czekać będzie pełnowartościowy zastępca.
- Zdajemy sobie sprawę, że najbliższa runda będzie bardzo krótka, a nasilenie meczów bardzo duże. My mamy jeszcze do tego spotkania w Pucharze Polski. Liga potrwa praktycznie dwa miesiące, przez co każda kontuzja, nawet naderwanie mięśnia, która będzie się ciągnęła np. około miesiąca, może oznaczać, że dany piłkarz już na boisko wiosną nie wróci. Stąd kadra musi być dosyć mocna - wyjaśnił Michalski, który jednak nie chciał zdradzić nawet nazwisk dwóch, trzech zawodników, których negocjacje z Lechią już się zakończyły... fiaskiem. - W każdej chwili sytuacja może się odwrócić. Taki ktoś może nie dogadać się z innym klubem, czy też zmienić swoje oczekiwania finansowe wobec nas i znów będzie "do wzięcia". Zatem i o tymczasowych niewypałach nie chcę mówić - zaznacza.
Wiadomo już jednak, że Lechia najprawdopodobniej nie będzie zainteresowana żadnym lub co najwyżej jednym z piłkarzy, którzy starali się zaprezentować z jak najlepszej strony podczas listopadowego meczu testowego rozegranego na sztucznej płycie treningowej przy stadionie Lechii. Do samego sparingu Michalski ma spore zastrzeżenia: - Osobiście nie byłem do końca zadowolony z tego spotkania. Nie widziałem tam jakości. Paru zawodników było takich, którzy nie wiem czy prezentowali poziom III-ligowy. Jeśli będziemy następnym razem robić taki mecz kontrolny, to muszą przyjechać pokazać się jacyś lepsi piłkarze. Wiadomo jednak, że samo spotkanie testowe organizował i zapraszał na nie zawodników Robert Sierpiński, czyli jeden z najbliższych współpracowników nowego dyrektora sportowego Lechii. - Było to troszkę nie tak zorganizowane, ale nie chcę nikogo krytykować. Wiem, że jeśli następnym razem będzie coś takiego robione, to postaramy się zrobić to lepiej. Ten ostatni sparing się nam nie udał - przyznaje.
Z wspominanych na początku tekstu siedmiu, ośmiu graczy, z którymi już w tej chwili prowadzą rozmowy klubowi działacze, aż trzech to bramkarze. - Ale to są tylko rozmowy - zapewnia Michalski. Wiadomo także, że cała trójka nie zostanie zaproszona na wspólne treningi z pierwszą drużyną Lechii, co mogłoby w znacznym stopniu pomóc trenerom ocenić i porównać umiejętności każdego z nich, a potem zdecydować się na najlepszego z tej grupy. - Jeśli chodzi o testy, to mamy w planach sprowadzenie na nie jednego golkipera z zagranicy. To młody polski zawodnik, na pewno perspektywiczny. Bramkarz, którego chcemy ściągnąć będzie pełnił rolę... awaryjnego. Musi być to w miarę dobry golkiper, który wejdzie na boisko w przypadku jakiejś kontuzji Pawła Kapsy, czy też jego czerwonej kartki. Musimy zabezpieczyć się na taką ewentualność, bo nie wiadomo, co będzie z Mateuszem Bąkiem... - wyjaśnia Michalski, który jako piłkarz zagrał w Champions League w barwach obydwu drużyn, które w całej historii tych rozgrywek jako jedyne reprezentowały w nich Polskę - Widzewa i Legii.
Póki co nie chodzi o ewentualny brak porozumienia utalentowanego bramkarza z Lechią w kwestii jego nowej umowy z gdańskim klubem, a "jedynie" o to, że nie ma pewności, kiedy będzie mógł wznowić treningi z drużyną. - Znam ludzi, którzy po operacji więzadeł krzyżowych wznawiali treningi po pięciu miesiącach, ale znam też takich, którzy wracali i po dziesięciu miesiącach. Znam też przypadki, że po wznowieniu treningów kolano zaczęło im puchnąć - wylicza.
Trener Dariusz Kubicki uznał, że roli "awaryjnego" golkipera nie może pełnić ani Łukasz Kubiński, który nie najgorzej spisał się w II-ligowych meczach, w jakich zagrał w minionej rundzie, ani Bartosz Dębowski, który był do tej pory nominalnym trzecim bramkarzem zespołu. Czy w takim razie ci golkiperzy są gorsi niż ten "w miarę dobry"? - Tak. Szukamy kogoś troszkę lepszego od dwóch wymienionych - twierdzi wychowany w Gdańsku Michalski.
Większą część rozmowy z Radosławem Michalskim poświęciliśmy na przepytywanie go o plany transferów do klubu. Nie można jednak zapominać, że któryś z pierwszoligowców może także zdecydować się, by sięgnąć "do kieszeni" i wysupłać pieniądze na któregoś z zawodników z podstawowego składu rewelacyjnie spisującej się jesienią Lechii. Czy w tej chwili w klubie są oferty dla któregoś z piłkarzy Biało-Zielonych? - Są, ale do końca nie wiem czy mogę o nich powiedzieć, nie jestem pewien czy sam zawodnik życzyłby sobie, aby to rozgłaszać. Mogę jednak uspokoić kibiców, że nie chodzi o kluczowych piłkarzy. Są propozycje z II ligi, ale bardziej dla piłkarzy, którzy nie "łapią się" w składzie - mówi dyrektor sportowy klubu.
A jak wygląda kwestia zawodników z pierwszego składu? - Jeśli chodzi o zawodników z pierwszej jedenastki, to na chwilę obecną, żadnych wielkich ofert nie mamy. Były jedyne luźne zapytania. Wiele takich padło o osobę Huberta Wołąkiewicza. Kiedy gdzieś jeździłem i rozmawiałem z trenerami, to wielu z nich pytało: "A skąd jest ten Hubert?". Jest to chłopak, który wpadł w oko wielu szkoleniowcom z ekstraklasy. Dla mnie osobiście Hubert był najlepszym piłkarzem Lechii w minionej rundzie - zakończył Radosław Michalski.