Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 136 (1/2008)

1 stycznia 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

SPOTKANIE Z LECHIĄ: STARY I MŁODY PARASOL

Z pikników zrobić prawdziwych kibiców

Może nie każdy stały bywalec stadionu Traugutta ich zna, ale z pewnością słyszał o nich choć raz. Parasole - Stary i Młody, to jedni z tych kibiców, których można określić najwierniejszymi. Z Lechią - czy grającą w A-klasie, czy walczącą o awans do I ligi - są na dobre i na złe.

MARIUSZ KORDEK, MIK
Gdańsk

Sławek i Marcin Tarasow, bracia, którzy dużą część swego życia związali z gdańską Lechią.

Sławek - "Stary Parasol", urodzony w latach 60., pamięta niewykorzystaną szansę Lechii na awans w latach 70., spadek do III ligi, zdobycie górki, wywalczenie Pucharu Polski oraz mecze z Juventusem.

Marcin - "Młody Parasol", urodzony w latach 70. Na Lechię zaczął uczęszczać ponad ćwierć wieku temu. Pamięta awans do ekstraklasy oraz powolne staczanie się Biało-Zielonych na dno.

Obaj Parasole brali czynny udział w odbudowie klubu od A klasy. Jako kibice mieli swój udział w wielu ciekawych przedsięwzięciach. Dziś Sławek wspiera powstające nowe Stowarzyszenie Kibiców "Lwy Północy", Marcin zaś reprezentuje kibiców w zarządzie klubu. Często spierają się ze sobą, jednak zawsze mają na uwadze dobro Lechii.

Ze Starym i Młodym Parasolem spotkaliśmy się w ostatnich dniach 2007 roku, aby porozmawiać oczywiście na temat Lechii i przybliżyć te postacie szerszemu gronu kibiców.

Czym się obecnie zajmujecie?

Marcin (Młody Parasol): Pracuję na stanowisku kierowniczym w jednym z polskich banków. Zajmuję się kredytami hipotecznymi.

Sławek (Stary Parasol): Pracuję w budownictwie.

Od kiedy kibicujecie Lechii i kto w was zaszczepił tą miłość?

Sławek: Od urodzenia. Na pierwsze mecze zabierał mnie ojciec w połowie lat 70. Natomiast samodzielnie na mecze zacząłem chodzić pod koniec lat 70. Był to bodajże rok 1979. Wtedy, kiedy Arka zdobyła Puchar Polski. I wtedy zacząłem też jeździć na wyjazdy. Byłem przykładowo na meczu, na którym nie było zbyt wielu kibiców z Gdańska. Chodzi tu o spotkanie reprezentacji Polski z NRD w Chorzowie. Mecz odbywał się 1 maja 1980 i cały stadion, 100 tys., wypełniony był biało-czerwonymi flagami. Wtedy wszystkie flagi z okazji tego święta zniknęły z Katowic.

- Na początku ojciec zabierał mnie na pojedyncze mecze. Najmocniej w pamięci pozostały mi spotkania z Widzewem oraz Zawiszą. Z tamtego okresu pamiętam charakterystyczny samochód, z którego sprzedawano piwo oraz gorącą kiełbasę. Stał on na koronie stadionu.

- Na mecze jeździłem głównie z kolegami z Przymorza. Był Wiolet, śp. Jarek Stolarski, śp. Kaczor, Łili. To była ekipa uczęszczająca także na hokej. Interesowałem się piłką i podobało mi się, że na mecze Lechii chodzi sporo ludzi. Wtedy jeździliśmy na Lechię w kilku, kolejką. Mecze były rozgrywane w niedzielę o 11, miasto było o tej porze kompletnie puste.

Marcin: Moja przygoda z Lechią rozpoczęła się poprzez mojego brata, za co jestem i będę mu dozgonnie wdzięczny. Na pierwszych meczach byłem mając kilka lat, był to przełom lat 70. i 80. Już od dziecka słowo "Lechia" było dla mnie bardzo ważne i identyfikowałem się także z biało-zielonymi barwami. Jako mały chłopak robiłem awantury w domu, kiedy miałem na spacer założyć czapkę w żółto-niebieskich kolorach (śmiech).

Sławek: Na tej czapce był chyba napis "Rafineria Gdańska".

Marcin: Brat miał największy wpływ na to, że zacząłem kibicować Lechii. Swych pierwszych meczów nie pamiętam, ale to były lata, kiedy jeszcze trybuny na stadionie nie były wybetonowane. Potem awans do ekstraklasy i lata w niej. Niestety nie byłem na meczu z Juventusem, za co nie jestem bratu wdzięczny. Nie zabrał mnie także na słynne zdobycie górki. Nie wiedziałem dlaczego (śmiech). Ale później zrozumiałem. Miałem wtedy 9 lat.

- Pierwszy mój wyjazdowy mecz zaliczyłem w roku bodajże 1990 do Bydgoszczy na mecz Zawiszy z Legią, z którą to łączyły nas wtedy oficjalne przyjacielskie stosunki.

Skąd oglądaliście mecze Lechii?

Marcin: Najbardziej inspirowało mnie miejsce starego młyna. Udało mi się, u boku starszego brata, kilka razy tam być jako młody chłopak. Miejsce to było dla wybranych osób, nikt przypadkowy nie mógł tam wejść.

Sławek: Nas było tam 200-300 i wszyscy się znali. Wtedy w młynie mieliśmy flagi na kijach.

Mówicie o meczach wyjazdowych. Liczycie swoje wyjazdy?

Sławek: Licząc moje wyjazdy na mecze Lechii oraz reprezentacji to trzeci raz równik objeżdżam. Bo to wszystko przeliczam na kilometry. Śmieszy mnie to jak słyszę, że ktoś ma 100 wyjazdów, a w sezonie mamy ok. 15 meczów, więc musiałoby mu to zająć z 10 lat. Gdynia przykładowo nie zalicza się do wyjazdów, bo to jest mecz u siebie.

Marcin: Kiedyś się mówiło, że nie liczą się wyjazdy poniżej 100 km. Nie wiem czy liczyć te wyjazdy w A klasie, ale ja w sumie je zliczam, gdyż wtedy zaczęliśmy odbudowywać Lechię. Mam tych wyjazdów ok. 100. Byłem także na kilku meczach wyjazdowych reprezentacji oraz na kilku meczach wyjazdowych naszych "zgód".

Które wyjazdy najbardziej zapadły wam w pamięć?

Sławek: Na meczu Pogoni Szczecin z Gwardią w Koszalinie. Zwycięstwo Gwardii dawało utrzymanie w II lidze, natomiast wygrana Pogoni gwarantowała jej awans do ekstraklasy. To była jedna z ostatnich kolejek. Dwa tygodnie wcześniej byliśmy na meczu Lechii w Koszalinie i umówiliśmy się, że przyjedziemy. Nie było wtedy internetu, były tylko telefony domowe i to nie u wszystkich.

- Pojechaliśmy tam w dziesięciu, gdyż mecz pierwotnie miał być w niedzielę, ale w ostatniej chwili przełożyli na sobotę. No i wysiedliśmy na peronie w dziesięć osób, przeciwko 3 tysiącom kibiców Pogoni. Jak to się skończyło? Jak widać, żyję. Zrobiliśmy taką wichurę, że nie wiedzieli, o co chodzi. Na meczu był komplet 8-10 tys. widzów. Na mieście były ganianki. Udało nam się wrócić do Gdańska, ale wojna wtedy była cały dzień.

- Natomiast najbardziej pamiętny, a może najważniejszy, to Puchar Polski w 1983 r. Żałuję, że nie dostałem paszportu i nie mogłem jechać do Turynu. No i zdobycie "górki", czyli to, czego nie udało się zrobić żadnemu klubowi poza Lechią. To był najbardziej charakterystyczny moment. Wiadomo, że górki już nie ma i niektórzy tego już nie zrozumieją. Bo nie zobaczą jak ta górka wyglądała.

Marcin: U mnie było kilka takich szczególnych wyjazdów. Nie potrafię wyróżnić tego jednego. Na pewno bardzo interesujący był wyjazd na mecz Lechii z Chemikiem Police. Na stadion dotarliśmy w kilka osób, bo pozostali kibice zostali zawróceni przez policję. Nie mieliśmy z nimi kontaktu i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. W sumie pogoniło nas wtedy ze 150 osób na drugi koniec miasta (śmiech).

- Oprócz tego bardzo pamiętny był wyjazd na mecz Polska - Anglia w Chorzowie w 1993 r. Poza tym było sporo takich meczów, które pamiętam ze względu na folklor im towarzyszący. Były to mecze w A klasie, a także te na początku lat 90., jak Gwardia Warszawa - Lechia.

Czy te wyjazdy z ostatnich lat dorównują tym sprzed kilkunastu lat?

Sławek: Zupełnie inna bajka. Takie wyjazdy dopiero będą, gdy będziemy w ekstraklasie.

Marcin: Na pewno teraz dużym utrudnieniem jest ograniczenie liczby osób, które mogą pojechać na mecz. Tylko niektóre stadiony mają odpowiednią pojemność, która zapewni, że duża liczba kibiców przyjezdnych może otrzymać bilet. Kiedyś był większy "folklor" pod wszystkimi względami. Ludzie, którzy dawniej jeździli byli bardziej honorowi. Jeśli zadeklarowali się na wyjazd, to chyba tylko jakaś wielka tragedia rodzinna musiałaby się stać, aby z niego zrezygnowali. Teraz jest większa "wolna amerykanka", kiedyś był nieformalny kodeks i pewnych rzeczy się nie robiło.

Jak wyglądała organizacja takiego wyjazdu?

Sławek: Podstawą było to, że jeździła ekipa od 100 do 300 osób, czasem 400 w zależności od tego, jak Lechia grała. I tydzień przed wyjazdem, na meczu u siebie, przychodził ktoś i mówił, że o tej godzinie jest pociąg. A potem będziemy martwić się dalej, aby zdążyć na mecz. Kontakt był bardzo ciężki, tym bardziej, że zaczęły się budować takie osiedla jak Przymorze, Zaspa. Na początku zaczęły jeździć takie dzielnice jak Orunia, Przeróbka, Stogi, Zielonka.

Marcin: Była lepsza organizacja, mimo że technika w porównaniu z tą dzisiejszą pozostawała głęboko w tyle. Nigdy też tak naprawdę nie było wiadomo, jak to się wszystko potoczy. Obecnie jest to bardziej przewidywalne. Za komuny nigdy się nie wiedziało czy czasem nie zostanie się zatrzymanym przez ZOMO na 48 godzin za opornik w klapie, znaczek Solidarności czy okrzyki w kierunku ZOMO.

- Tak naprawdę ta grupa z lat 80., mi jako młodemu chłopakowi, kojarzyła mi się z rycerzami, którzy jadą w słusznej sprawie na drugi koniec Polski niosąc powiew wolności znad morza. Te osoby robiły dobrą robotę i dołożyły swój kamyczek, jeśli nie powiedzieć kamień, do obalenia komuny. Dla mnie te osoby to byli bohaterowie, w pewnym sensie prawdziwi polscy patrioci, którzy nie bali się na różnych krańcach Polski demonstrować swoich antykomunistycznych poglądów.

Sławek, czujesz się bohaterem?

Sławek: Niektórzy mogą to tak odbierać. Nie czuję i nigdy nie czułem się bohaterem. Robiliśmy po prostu swoje, dla nas to było normalne. Nikt się wtedy nie zastanawiał. Bo pewnie, gdyby nie upadek komuny, to byśmy mieli dziś drugą Kubę i nie byłoby tak różowo. Nie chcę mówić o polityce, ale od tego nie da się uciec.

Na każdym meczu Lechii była demonstracja postawy antykomunistycznej?

Sławek: Nie na każdym, szczególnie, gdy mecz był nudny. (śmiech) Wiadomo było, że ZOMO nas leje, a my wtedy śpiewaliśmy "1 maja święto ZOMO", bądź utwór Perfectu "Chcemy bić ZOMO". Różnie to bywało.

A jak bywało z dopingiem na meczach?

Sławek: Zawsze jestem przekonany, że grupa 200-300 osób, która jeździ na wyjazd zrobi lepszy doping niż cały stadion. 200-300 osób siedziało w młynie, zawsze był doping, bo te osoby się angażowały. Najważniejszy jest dobry młynarz. Nie może być doping non stop, tak jak jest to u nas ostatnio. Muszą być 2-3 minutowe przerwy, bo wtedy większa ilość osób się przyłącza. Przyczyną takiego obecnego dopingu jest dziura pokoleniowa, która powstała w wyniku spadku Lechii do III ligi i jej odbudową od A klasy. Pewna część osób nie zna piosenek. Jest dziura rocznikowa, brakuje 4-5 roczników.

Marcin: Nastąpił wtedy okres, kiedy ludzie nie utożsamiali się z Lechią. Cały czas pracujemy, z sukcesami, nad zmianą tego. Kilka lat temu, zimą, mało osób na ulicy można było spotkać chodzących w barwach. Szedłem w szaliku Lechii i ludzie się za mną oglądali.

Sławek: Jeszcze nie jest z tym dobrze. Cały czas trwa akcja promowania Lechii. To jest początek mody na Lechię, bo my musimy zapełnić stadion na 40 tysięcy ludzi. W Poznaniu ładnie to zrobili. Mój kolega kilka temu przyjechał z Poznania i mówił, że tam w każdym kiosku jest szalik i czapka po 10-15 zł. A u nas w Gdańsku 30 zł - oficjalnie w dwóch punktach.

Wyobrażacie sobie mecze Lechii na Baltic Arenie w obecności 40 tysięcy widzów? Czy raczej miejsce Lechii i jej kibiców jest na Traugutta?

Sławek: My sobie tego nie wyobrażamy, ale my do tego doprowadzimy. Z pewnością część meczów, gdy przeciwnik będzie mniej atrakcyjny, odbywać się będzie na Traugutta. Jest nieźle, trzeba wykorzystać przyznanie Gdańskowi EURO 2012. Wielu ludzi powróci na stadion. Pamiętam czasy, kiedy na mecze przy Traugutta przychodziło po 20-30 tys. widzów. Zawsze jednak nasz stadion będzie tutaj, na Traugutta. Jestem przeciwny przeprowadzce, ale trzeba iść z duchem czasu.

Marcin: Nie ukrywam, że stadion przy Traugutta, podobnie jak pomnik Trzech Krzyży czy ulica Długa jest dla mnie miejscem magicznym. Plan jest jednak taki, że ma zostać wybudowany nowoczesny stadion i biorę pod uwagę to, że Lechia będzie tam grała. Nie chciałbym jednak, aby ten stadion zatracił swoją tożsamość. Myślę, że czasami jednak Lechia tu zagra, a na pewno zespół Biało-Zielonych grający w Młodej Ekstraklasie.

Mówicie o zapełnieniu trybun. Wiadomo, że na stadionie nie zasiądzie 40 tys. fanatyków. Na meczach będą tzw. pikniki i sezonowcy. Akceptujecie ich?

Sławek: Wiadomo, że musi być więcej ludzi na meczach. Myślimy o tym, aby w sektorach dla przyjezdnych nie było ochrony, tylko żeby byli tzw. stewardzi. Tak jest na europejskich stadionach. Tylko trzeba tych kibiców oświecić, że ci stewardzi są po to, aby pomóc, gdy np. ktoś się przewróci. Steward przejmie część obowiązków ochrony. Z piknikowcami jest taki problem, że czasem przyjdzie na mecz i rzuci kamieniem, bądź butelką, bo pamiętał takie sceny sprzed kilkunastu lat. To są rzeczy takie, których nie robimy i już parę razy wyłapaliśmy takich kibiców.

Marcin: Piknikowcy to też są kibice. Nie można ich skreślać. Trzeba z nich zrobić prawdziwych kibiców. Z 1000 piknikówców, zostanie 200-300 kibiców, którzy będą z nami jeździć na wyjazdy, będą uczestniczyć w życiu kibicowskim. Aczkolwiek chcemy uniknąć takiej sytuacji, że każdy będzie miał wykupione swoje miejsce, będzie jadł popcorn, a mecz gdzieś tam w tle. Do takiej sytuacji nie chcemy dopuścić.

Jak zapatrujecie się na sytuację, kiedy przychodzi możny sponsor i chciałby swoją nazwę dołączyć do nazwy klubu?

Marcin: Jest to bardzo drażliwa kwestia. Zależy od tego, jakie to miałyby być pieniądze.

Sławek: Ja uważam, że można to inaczej rozwiązać. Koszulki są od tego, aby tam umieszczać nazwy sponsorów. Ja jestem wrogiem tego, wystarczy spojrzeć na tabelę ligi koszykówki, gdzie przy każdym klubie jest nazwa sponsora. I sezon po sezonie te nazwy się zmieniają.

- Firmy powinny zrozumieć, ze czas, aby dodawać do nazwy klubu inny człon, już minął. Po to są koszulki. Będzie nowoczesny stadion i niech sponsor da kasę i dołączy swoją nazwę do stadionu. My się nazywamy Lechia i będziemy się nazywać Lechia. Na koszulkach trudno, ale my kibice możemy sobie zrobić bez nazwy sponsorów.

Marcin: Ja też, żeby nie było wątpliwości jestem temu przeciwny, ale byłbym skłonny rozważyć taką propozycję. Wiadomo jednak, że jest wiele podmiotów, na które bym się nie zgodził.

Marcin, reprezentujesz kibiców w zarządzie Lechii. Jakie są twoje zadania? Jakie masz sukcesy? Co dla ciebie oznacza być takim reprezentantem kibiców?

Marcin: Szeroko rozumiana współpraca z kibicami. Jako członek zarządu mam wpływ na większość podejmowanych przez zarząd decyzji. Nie jestem odpowiedzialny bezpośrednio za pewne sprawy, jak np. transfery, bo od tego są inne osoby. Wiem na bieżąco, co się w klubie dzieje, mam możliwość zareagowania gdybym zauważył, że coś złego może się wydarzyć np. próba przejęcia klubu przez jakiegoś kontrahenta "z kosmosu". W takich chwilach mogę zawsze zareagować. Uczestniczę w spotkaniach zarządu, które odbywają się 2-3 razy w miesiącu.

- Mam kontakt praktycznie z każdą formalną czy nieformalną grupą kibiców i wiele kwestii jest uzgadnianych właśnie z nimi. Są to kwestie wyjazdów, meczów na własnym stadionie, opraw na meczach.

- Reprezentowałem klub na Wydziale Dyscypliny PZPN po meczu w Janikowie, kiedy to związek chciał ukarać Lechię kwotą 4000 zł i zakazem w dwóch meczach wyjazdowych. Mi udało się, po dosyć długiej dyskusji, zbić tę karę o 50%. Staram się rozmawiać z różnymi grupami kibiców, abyśmy nie byli karani przez PZPN za wszelakiego rodzaju wykroczenia. Wiele zachowań udało nam się wspólnie jeśli nie wyeliminować, to na pewno ograniczyć.

- Bycie reprezentantem kibiców w zarządzie Lechii, to dla mnie ogromne wyróżnienie i zaszczyt. Cieszę się, że klub jest otwarty na współpracę z kibicami, gdyż w wielu polskich klubach taka współpraca nie istnieje.

Jako przedstawiciel kibiców w Zarządzie Lechii jesteś następcą Tadeusza Duffeka. Czy swoją działalnością chcesz kontynuować to, co on rozpoczął?

Marcin: Tadeusz był osobą specyficzną, miał ogromną charyzmę. Dość długo się zastanawiałem, czy zgodzić się na kandydowanie do zarządu Lechii. Konsultowałem to z kibicami. Bardzo ciężko być w zarządzie jako następca Dufa. Tu nie chodzi o to, aby go zastąpić. On był specyficzny i nie da tego się zrobić. Tadziu był jedną z pierwszych i najbardziej zaangażowanych w odbudowę klubu osób. Wtedy też były trochę inne problemy. W paru kwestiach mieliśmy inne zdania, ale główne założenia były i są podobne.

- Tadziu chciał, aby Lechia była wielka, dobrze zorganizowana, aby mocno współpracowała z miastem. No i oczywiście, aby awansowała do ekstraklasy. Tak więc można powiedzieć, że chcę kontynuować to, co on rozpoczął. Cel, do którego dążymy, jest przecież znany nam wszystkim. Tadeusz na pewno z góry to wszystko obserwuje i pomaga nam w tym.

Sławek, w 2001 r. opowiadałeś się za utrzymaniem przy życiu III-ligowej Lechii/Polonii i połączenia jej sił z OSP Lechia. Jak z perspektywy czasu oceniasz drogę obraną przez OSP, czyli samodzielne tworzenie nowej drużyny? Czy gdybyś mógł, zmieniłbyś coś?

Sławek: Wybór okazał się dobry. Pamiętałem czasy, kiedy spadliśmy do III ligi i jak wtedy było ciężko się podnieść. Chociaż w niedługim czasie zdobyliśmy Puchar Polski. Ale było wtedy nie za ciekawie, została nas garstka. Wiedziałem, co nas będzie czekać, jeśli zaczniemy od A klasy. Jeżdżenie po małych miejscowościach i problem ze środkami np. na autokar. Bałem się, że będzie ciężko.

- Wyszło dobrze, były te awanse co rok o klasę wyżej. Żałuję tylko jednego. Tego, że byłem za mało przekonywujący wy wywieraniu nacisku na klub, aby znaleźć sponsora strategicznego. I teraz jest problem. Trzeba było bardziej się w te poszukiwania zaangażować. Za mało zostało zrobione. Za mały był nacisk na działania reklamy i marketingu. Musi być więcej osób zatrudnionych w klubie zajmujących się tą tematyką. Niebawem będzie ekstraklasa i trzeba będzie ten awans wykorzystać, by pozyskać jakiegoś możnego sponsora.

Gdy Lechia była w A klasie, głośno się domagałeś pomocy miasta dla Lechii oraz aby stadion został wyremontowany. Chyba jesteś zadowolony, że twój postulat w dużym stopniu się spełnia?

Sławek: Dokładnie. Ale zupełnie będę zadowolony jak będzie oświetlenie i podgrzewana płyta. Natomiast nie podoba mi się, gdy czytam na forum lechia.gda.pl wpisy osób krytykujące miasto. Przez 30 lat walczyliśmy z miastem i jedyny remont stadionu był przy okazji meczu z Juventusem. Obecnie to się zdecydowanie poprawiło. Teraz można przyjść i zobaczyć jak obiekt się zmienia. Za trybuną było "błotko", a teraz mamy sztuczną murawę. Sahara także niedługo będzie zmieniona. Teraz będziemy naciskać jako stowarzyszenie. Do 15 marca ma być zrobione oświetlenie. W przeciwnym razie pójdziemy protestować pod Urząd Miasta. Tak samo będzie, jeśli do czerwca nie rozpocznie się budowa Baltic Areny.

Który z okresów na Lechii określicie jako złote lata, a o których chcielibyście jak najszybciej zapomnieć?

Sławek: Przykro było jak spadliśmy do III ligi w 1982 r. Podobnie, gdy graliśmy od VI do III ligi w ostatnich latach. Chciałbym o tym zapomnieć i nigdy więcej tego nie przeżyć.

- A złote lata? Jeszcze nadejdą. Był okres, kiedy zdobywaliśmy Puchar Polski i awansowaliśmy do ekstraklasy. To były dla mnie lata najlepsze. Stadion Lechii był także kojarzony jako kolebka Solidarności, wiele się w tamtym okresie mówiło o Lechii.

- Musimy się zaangażować, aby dobre czasy wróciły. Samo nic nie przyjdzie. Nie wystarczy siedzieć teraz przed monitorem i klikać w klawiaturę. Trzeba przyjść na spotkanie stowarzyszenia, zapłacić składkę, przyprowadzić kolegę, będą wyjazdy. Potem w I lidze będzie przyjemnie, będziemy walczyć o najlepszą oprawę na meczu, o najlepszy doping w Polsce. Będą przyjeżdzać turyści z zagranicy i będą się pytać, gdzie jest stadion Lechii Gdańsk. Już miałem taką sytuację, kiedy zaczepił mnie jeden Anglik.

- Musimy wykorzystać tę szansę, awansować i utrzymać się ze 2-3 lata. To jest moment, który trzeba wykorzystać. A może znajdzie się jakiś sponsor z Australii, któremu spodoba się nasz stadion, oprawa i zdecyduje się tu zainwestować. Po co taki Abramowicz ma wspierać drużynę z Londynu, jak mógłby bliżej, w Gdańsku? To cały czas musi być praca. Ja będę usatysfakcjonowany jak Lechia wygra Ligę Mistrzów, a po roku ją obroni.

Jakiś czas temu powstało Stowarzyszenie Kibiców Biało-Zieloni. Patrząc z perspektywy czasu, ta inicjatywa była sukcesem czy porażką?

Sławek: Nie wszystko zostało zrobione. Nie udało nam się ściągnąć i zaangażować większej liczby osób do pracy. Taki cel będzie przyświecał nowemu stowarzyszeniu. Za mało przyszło wtedy młodzieży, bo przecież do nich świat należy. Oni pomału powinni przejmować pałeczkę.

- To, że nie ma jeszcze spółki akcyjnej i sponsora strategicznego, można także uznać w kategoriach porażki. Wtedy był inny cel: uratować Lechię, jej sekcję piłkarską. Teraz jest czas, aby zająć się swoimi sprawami, głównie kibicowskimi. Doping, wygląd stadionu, oprawa oraz wyjazdy. Musi być także presja na piłkarzy, aby wywalczyli awans. Już w zeszłym sezonie mieli szansę i ją zmarnowali. Teraz nie możemy tej szansy stracić. Jest wielu doświadczonych piłkarzy, a także przyszli nowi jak Rybski, Kapsa. Oni muszą to ciągnąć. Musimy wejść w tym sezonie, nie ma innej możliwości.

- Praca stowarzyszenia nigdy się nie skończy. To jest takie "perpetum mobile". Ale na pewno są cele. Celem jest awans i zapełnienie stadionu. A potem będzie następny cel: gra w Pucharach.

To właśnie Stowarzyszenie Biało-Zieloni było matką Komitetu Wyborczego "Naprzód Lechio", kanadydującego do Rady Miasta. Czy nie warto spróbować jeszcze raz wystawić podobny komitet?

- Co do wyborów to uważam, że nie musimy już startować. Swoje już zrobiliśmy, zwróciliśmy uwagę władz miasta oraz mieszkańców na problem Lechii. Nie chodziło nam wtedy o przejęcie władzy. Było o nas głośno, o nas się mówiło, nas się zauważyło. W tym względzie odnieśliśmy sukces. Medialnie zwróciliśmy na siebie uwagę, choć szkoda, że nie udało się wprowadzić do rady, choć jednego naszego przedstawiciela. Miasto zwróciło uwagę na Lechię i współpraca układa się bardzo dobrze. Jest wiele ciekawych pomysłów i inicjatyw.

Wierzycie, że Lechia kiedyś wejdzie na szczyt i zdobędzie mistrzostwo Polski, a może zagra w Pucharach?

Marcin: Ja wierzę, trzeba żyć nadzieją. Przyznaję, że mniej wierzyłem, jak graliśmy w A klasie, że tak szybko odbudujemy nasz klub. Pamiętam jak na pierwszym meczu w Sobowidzu było nas ok. 30-40 osób. Wtedy byłem bardziej sceptycznie nastawiony do sukcesu niż teraz. Wtedy w VI lidze nie wierzyłem, że tak szybko wrócimy na piłkarskie salony. A teraz patrząc na sytuację, na ciężką pracę wielu osób, które ciągną ten klub, to uważam, że jesteśmy w niedługim czasie na ten sukces skazani. I myślę, że awansujemy do ekstraklasy i będziemy jeszcze więcej znaczyć na futbolowej mapie Polski.

Sławek: Przed naszym spotkaniem zastanawiałem się nad hasłem. I wymyśliłem coś takiego "VI liga - było nas 100. I liga - będzie nas 100 tysięcy".

Jak Sławek ocenia Marcina jako kibica i działacza?

Sławek: Niezręczne pytanie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że często rozmawiamy, gdyż mamy odmienne zdania. On często przyjmuje rolę zarządu, a ja kibica. I musi się tłumaczyć z pewnych założeń. Wtedy dyskutujemy i czasami robi się bardzo ostro. Ja mam duży kontakt z kibicami. Teraz też pojawia się kwestia, aby obniżyć ceny biletów i żeby stowarzyszenie zasiadało na tzw. łuku, za bramką z młynem. Chcemy zrobić porządek w młynie i poprawić doping. Chcemy, aby zarząd obniżył o 2 zł bilety, aby na meczach wiosną był komplet. Musimy pomóc piłkarzom, aby w końcu wywalczyć awans.

Marcin: Mamy świadomość, czego brakuje na Lechii od strony kibicowskiej i od strony klubu. To, co możemy to staramy się robić. Cieszy mnie bardzo inicjatywa kibiców, którzy są na etapie tworzenia nowego stowarzyszenia. Zarządowi będzie łatwiej rozmawiać z kibicami. Chcemy pomóc, aby doping był o wiele lepszy, a wyjazdy liczniejsze.

Jak oceniasz Sławka jako kibica?

Marcin: Cały czas podkreślam, że zawdzięczam mu, że pokochałem Lechię. Jest to wyjątkowy człowiek i kibic, z wielką charyzmą. Może trochę specyficzny (śmiech).

Ci którzy was znają, wiedzą, że sympatyzujecie z angielskim klubem Millwall. Skąd zamiłowanie akurat do tego klubu?

Marcin: Brat mi powiedział o tym zespole. Było to w latach 80. Później w jakiejś gazecie przeczytałem informacje o tym klubie. Polubiłem tą drużynę. Mieszkając przez kilka lat w Londynie nawiązaliśmy kontakt, jako kibice Lechii, z fanami Millwall. Oglądaliśmy z nimi wspólnie mecze, jeździliśmy na wyjazdy. Cały czas mam sympatię.

Są jakieś podobieństwa Millwall z Lechią?

Marcin: Są. Jest to klub, na którzy uczęszcza głównie klasa robotnicza.

Sławek: Dokerzy założyli ten klub.

Marcin: Podoba mi się klimat na ich meczach. Jest zupełnie inny niż na meczach Chelsea, gdzie zasiadają turyści. Dla mnie jest to jeden z ostatnich klubów, które mają typowy angielski klimat piłkarski.

Sławek: Główna ich piosenka jest taka, jakiej nie śpiewa żaden klub - "No One Likes Us We Don't Care". W wolnym tłumaczeniu "My jesteśmy Millwall i nikt nas nie lubi".

Marcin: Może sympatia wynikała też stąd, że Millwall głównie pałętał się po niższych ligach. Aczkolwiek kilka lat temu byli bliscy awansu do Premiership.

Czy rośnie następne pokolenie Parasoli, którzy będą kibicować Lechii?

Marcin: Mój bratanek, Sławka syn, ma 21 lat i także jeździ z nami na wyjazdy. A jako ciekawostkę powiem, że na jednym z meczów wyjazdowych, w Kościerzynie był z nami także nasz tata, który kiedyś nas zabierał na mecze. Byliśmy w 4 osoby z rodziny. Ja mam córkę, 7-letnią, i ona była już ze mną na kilkunastu meczach przy Traugutta. Na wyjazdy jeszcze jej nie zabieram (śmiech).

Sławek: Mój syn dobrze trafia na mecze wyjazdowe. Był na tych meczach, kiedy Lechia zdobywała punkty, jak np. w Zabierzowie.

Najważniejsze życzenia na Nowy Rok.

- Awans, oświetlenie 15 marca i podgrzewana murawa na nowy sezon.

Spotkanie z Lechią
Rozpoczynamy cykl wywiadów, reportaży, artykułów poświęconych osobom, które żyły i żyją z piętnem Lechii.

Ludzie znani i mniej znani, z pierwszych stron, a także siedzący gdzieś tam z boku. Dla których biało-zielone barwy, to coś więcej niż tylko zwykły ligowy mecz.

I nie ważne czy nadal czynnie się udzielają jako kibice, działacze czy są już tylko obserwatorami poczynań klubu z Traugutta. Lechia była, jest i będzie dla nich ważnym rozdziałem w ich życiu.

Czekamy na sugestie czytelników. Prosimy o zgłaszanie osób, którym warto poświęcić tę rubrykę. Zgłoszenia, wraz z kilkuzdaniowym uzasadnieniem, prosimy nadsyłać e-mailem: lechia@lechia.gda.pl w temacie "Spotkanie z Lechią".
Opinie (7)
Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.245