Gdańsk: piątek, 6 grudnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 138 (3/2008)

29 stycznia 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

SPOTKANIE Z LECHIĄ: ZBYSZEK "GEBELS" ZALEWSKI

Tato, a kiedy Lechia strzeli bramkę?

"Graliśmy z chłopakami w piłkę i nagle widzę tłum ludzi, którzy idą w kierunku stadionu z biało-zielonymi flagami. Szybko schowaliśmy piłkę i pobiegliśmy na koronę stadionu. Wtedy nastąpiło takie pierwsze moje zauroczenie Lechią" - wspomina dla lechia.gda.pl Zbyszek Zalewski.

MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Na codzień pracuje dla Lechii. Jest także współredaktorem meczowego biuletynu, w którym zamieszcza swe felietony oraz przeprowadza wywiady. To także mąż i ojciec dwójki dzieci. Jednak jak sam powtarza jest przede kibicem Lechii.

Zbyszek Zalewski, zwany także przez znajomych Gebelsem, od początku lat 70-tych jest świadkiem wydarzeń na Lechii i spraw związanych z nią. Mimo zdobycia przez Biało-Zielonych Pucharu Polski, to Zbyszek ceni bardziej inny sukces. Jaki? O tym w naszej rozmowie.

Czym się obecnie zajmujesz? Co należy do twych obowiązków?

- Pracuję w klubie. Zajmuję się wszystkimi sprawami związanymi z obsługą biura Lechii. Do moich kompetencji należą sprawy związane z koordynacją dystrybucji biletów. Współredaguję także biuletyn meczowy. Zagadnień jest cała masa. Niektóre z nich wymusza tzw. potrzeba chwili.

Wyobrażałeś sobie kiedyś, że możesz zawodowo pracować dla Lechii? Jak się w tym odnajdujesz?

- Nie, nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Ta praca jest jakby moim spełnieniem jako kibica, bo cały czas podkreślam, że jestem przede wszystkim kibicem. A to, że mogę pracować w klubie jest dla mnie wyróżnieniem, nobilitacją. Jako młody chłopak nie wyobrażałem sobie, że moi idole jak Rogocz, Puszkarz, Gładysz czy Kruszczyński będą, z racji tego, że pracuję w klubie, moimi kolegami czy znajomymi. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że z Jurkiem Kruszczyńskim wypije sobie prywatnie kawę czy też piwo. Podobnie jest z Romanem Rogoczem, którego często odwiedzam także w domu. Jest to dla mnie jako kibica coś fantastycznego.

Redagujesz biuletyn Biało-Zieloni. Jakie napotykasz trudności przy redagowaniu, a co sprawia ci radość i rekompensuje ciężką pracę?

- Największą przeszkodą dla mnie jest czas. Szczególnie, gdy mecze są przekładane i trzeba zredagować biuletyn w cyklu 3-dniowym. Żeby wtedy biuletyn miał aktualne informacje trzeba dużej gimnastyki. Czasami jest tak, że przy redagowaniu trzeba spędzić czas do późnych godzin nocnych, a bywa, że i do rana. Kibic musi, przynajmniej się staramy, dostać świeże wiadomości. W normalnym cyklu meczowym złożenie poszczególnego numeru, bez żadnych wariacji, trwa 3 dni. Są to trzy popołudnia od 17 do 24. Redagowanie biuletynu odbywa się poza moimi godzinami pracy w klubie, jest to odrębny rozdział.

- Największa radość sprawia mi, gdy zwycięski wynik meczu Lechii wpisywany jest do biuletynu (śmiech). Przyjemność jest duża także przy przeprowadzaniu wywiadów, czy to z piłkarzami, czy też z trenerami. Jest także wtedy okazja do porozmawiania poza wywiadem.

- Powiem także, chociaż może to zapachnie takim narcyzmem z mojej strony - lubię pisać felietony. I to tak się często zdarza, że za "pięć dwunasta" miałem gotowy felieton, a tu nagle narodzi się inny temat. Nie mnie oceniać, czy te felietony są dobre czy złe, gdyż nie jestem zawodowym felietonistą. Jestem po prostu kibicem, któremu pisanie sprawia radość. Ocenę moich tekstów zostawiam czytelnikom. Odbiór zawsze będzie subiektywny, sam staram się wypośrodkować różne opinie, i te krytyczne i też te chwalące.

Pamiętasz swój pierwszy mecz Lechii? Co Ci najbardziej utkwiło w pamięci?

- Pierwszy swój mecz Lechii, o dziwo, nie oglądałem na Traugutta. Chodzi tu oczywiście o te mecze, które świadomie pamiętam i przeżyłem jako kibic. Pierwszy mecz Lechii, który pamiętam był na stadionie Stoczniowca. Był to bodajże 68 lub 69 rok. Mieszkałem niedaleko stadionu przy ulicy Marynarki Polskiej. Graliśmy z chłopakami w piłkę i nagle widzę tłum ludzi, którzy idą w kierunku stadionu z biało-zielonymi flagami. Szybko schowaliśmy piłkę i pobiegliśmy na koronę stadionu. Wtedy nastąpiło takie pierwsze moje zauroczenie Lechią. Do dziś pamiętam ten rozentuzjazmowany, krzyczący tłum. Gdy zawodnicy w biało-zielonych koszulkach wybiegli na murawę, ogromne szaleństwo na trybunach i mnie to bardzo urzekło. Samego przebiegu meczu nie pamiętam, jedynie dwukrotny mocniejszy wybuch radości i wynik 2:0 dla Lechii.

- Bardziej wtedy byłem zainteresowany tą całą otoczką wokół meczu niż przebiegiem gry. Nigdy wcześniej w życiu nie widziałem takiego tłumu ludzi w jednym miejscu. Było to dla mnie ogromne przeżycie i to mnie bardziej fascynowało. Zawodnicy w biało-zielonych koszulkach wydawali się dla mnie nadludźmi, gdyż tylu ludzi na trybunach szaleje na ich punkcie. Później już na mecze w Gdańsku zacząłem chodzić regularnie razem w bratem mojej mamy. On mnie na te mecze prowadził. I tak już zostało. Miałem blisko na Lechię mimo że mieszkałem obok stadionu Stoczniowca. Najczęściej chodziłem przez dzikie przejście, które było vis a vis wejścia do Stoczni Północnej. Stoczniowcy skracali sobie tamtędy drogą przechodząc przez torowisko, płot, stary cmentarz, aby dojść do tramwaju jadącego w kierunku Wrzeszcza. I ja tą samą drogą podążałem, gdyż stamtąd było już blisko na Traugutta.

Twoje młodzieńcze lata obejmują lata 60. Jak wtedy dzieci i młodzież spędzała czas? Czy piłka była główną atrakcją na podwórku?

- Tak, piłka i w ogóle sport. Mówię tutaj o grupie kibiców Lechii, którą chodząc na mecze poznałem. Generalnie wszystko kręciło się wokół sportu. Mimo, że głównie interesowała nas Lechia i futbol, to także mieliśmy czas, aby pójść na kosza, na Spójnie.

- Na podwórku głównie ganialiśmy za piłką, mieliśmy blisko na stadion Stoczniowca, i zazwyczaj graliśmy na bocznym boisku. I kopaliśmy od rana do wieczora. Było to początek lat 70-tych i nie było wtedy zbyt dużo rozrywek dla dzieci i młodzieży. Jedynie kino i mecze. A poza tym pustynia. Dyskotek jako takich nie było. Jedynie kluby studenckie. Już jako nastolatek chodziłem do Medyka, Kogi, Rudego Kota czy też Akwenu. Nie było tego za dużo. Obecnie młodzież ma większe pole do popisu dla spędzania wolnego czasu. Kiedyś koncerty były wydarzeniem. Pamiętam jak przyjechał modny wówczas zespół rockowy i koncertował w Operze Leśnej, to było wydarzenie. Połowa widowni była biało-zielona.

Kiedy Lechia stała się czymś poważnym w twym życiu?

- Całe moje życie, wtedy jeszcze poza szkolne, wypełniała Lechia od momentu awansu pod wodzą trenera Rogocza do II ligi. Od 1972 roku to już był totalny odjazd. Nie wiem jak teraz młodzi ludzie to odbierają, ale w tamtych czasach my odliczaliśmy już po ostatnim gwizdku dni i godziny do kolejnego meczu. I nie miało to znaczenia czy Lechia grała u siebie czy na wyjeździe. Zdecydowanie więcej ludzi jeździło wtedy na wyjazdy, mimo iż społeczeństwo, w porównaniu do obecnych czasów, było biedniejsze.

Czy twoja obecność na meczach skupiała się głównie na oglądaniu meczów, czy także byłeś kibicem tym mocniej zaangażowanym?

- Działałem w Klubie Kibica od połowy lat 70 tych. Mieliśmy wtedy tam podział na różnego rodzaju komórki. Ja zajmowałem się organizacją dopingu. Starałem się być zawsze blisko klubu i jego spraw. Tam gdzie obecnie jest budynek przy kortach tenisowych, klub udostępnił nam pomieszczenia. Sami wyremontowaliśmy i umeblowaliśmy ten lokal. I tam prawie codziennie się spotykaliśmy. Życie pozaszkolne wypełniał mi Klub Kibica.

Sam nie myślałeś, aby zostać piłkarzem?

- Tak, myślałem. Kopałem nawet piłkę w Lechii przez 1,5 miesiąca (śmiech). Ale chyba zabrakło mi jakiegoś uporu, a przede wszystkim talentu. Sam nie pamiętam, czemu zrezygnowałem z regularnych treningów. Natomiast w Klubie Kibica mieliśmy swą drużynę i regularnie spotykaliśmy się na boisku grając między sobą bądź z innymi kibicami. Moja przygoda z piłką skończyła się na graniu podwórkowym.

Skąd się wzięła twoja ksywka "Gebels"?

- Na pewno nie z sympatii nazistowskich. W szkole średniej zaczęto mnie tak nazywać, z racji tego, że byłem strasznym gadułą, miałem najwięcej do powiedzenia. Porównano mnie do ministra propagandy. Takim przykładem ministra propagandy - chodzi mi o istotę tego zagadnienia - był Goebbels. I tak już zostało. Zawdzięczam to swoim kolegom z klasy.

Jakie osoby ze światka kibicowskiego miały największy wpływ na kształtowanie twego wizerunku kibica?

- Nie miałem takiej osoby, którą bym próbował naśladować. Natomiast miałem bliższe kontakty z kilkudziesięcioma osobami, których nie jestem wstanie teraz wszystkich wymienić.

- Jedyny podział w ówczesnym młynie odbywał się zasadzie "młodych" i "starych". To był podział umowny i nie chodziło tu o wiek, ale o staż kibicowski. Na początku się stało nad młynem, potem siedziało obok. I w tej hierarchii się przesuwało aż do środka. Gdy byłem młody i jeszcze siedziałem gdzieś z boku młyna to charakterystycznymi postaciami byli: Franek i Makaron. To były dwie najbardziej charyzmatyczne postacie. I jeszcze nieżyjący Zdzichu Garbacz. To były osoby, które decydowały, jakie piosenki i okrzyki będą wznoszone, byli dyrygentami tego młyna. To były najbardziej wyraziste postacie. I jeszcze było wiele bardzo istotnych osób. Cześć niestety już nie żyje jak Kaczor, Kika, Olter, Wolf.

- Większość znajomych, z którymi utrzymuje obecnie kontakt to osoby poznane na Lechii. Z 90% moich znajomych to ludzie, z którymi zetknąłem się stadionie jako kibice. Ta Lechia jak widać cały czas się przewija, nawet na stopę prywatną.

Lata 70 to złote lata polskiej piłki. Narodziny drużyny Górskiego. Także kibice Lechii mieli nadzieję, że ich ulubiona drużyna w końcu awansuje. Jednak rzeczywistość była inna. Jak wtedy odbierałeś te cosezonowe niepowodzenia?

- To było coś strasznego. Rok po roku była walka o awans i Lechia zajmowała drugie miejsce. Zawsze ktoś nas wyprzedził. Dwa razy "śledzie", raz Widzew, innym razem Gwardia, Zawisza Bydgoszcz. Zawsze brakowało czegoś. Po latach chyba wiem czego brakowało, ale w tamtych czasach to była straszna zadra w sercu, że ktoś inny awansował. Potencjał, jaki Lechia miała w połowie lat 70-tych, mówię to z całą odpowiedzialnością, był pierwszoligowy. Jeśli chodzi o skład personalny, to jedynie złota drużyna Jastrzębowskiego, miała później podobny. To są dwie najlepsze ekipy z tych lat moich kibicowskich. Niestety nie mogę mieć tu odniesienia to Lechii z lat 50-tych, kiedy grali Korynt, Rogocz, bracia Gronowscy, bracia Kokot.

- Gdyby ta drużyna z lat 70 tych awansowała do ekstraklasy to śmiem twierdzić, że odgrywałaby znaczącą rolę w polskiej piłce. Przykładowo w rywalizacji z Gwardią przegraliśmy jednym punktem, ale warszawiacy musieli wtedy awansować, bo była jakaś okrągła rocznica gwardyjska i nawet terminarz był pod nich ustawiony.

Które lata, która drużyna są ci najbliższe?

- Zdecydowanie lata 70 i 80. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Dlatego że tak naprawdę wtedy zaczęło się moje kibicowanie Lechii. A lata 80-te to największe sukcesy, każdy kibic pragnął tych sukcesów, marzył o nich.

Który sukces Lechii sprawił ci największą frajdę?

- Odpowiedź jest jedna. To 20 czerwca 1984 roku, mecz w Gdyni, wygrany 4:1 i „górka” biało-zielona. Nie może być nic piękniejszego. Najpiękniejszą chwilę w swoim życiu przeżyłem, także mogę umrzeć spokojnie. Byłem na tamtym meczu, widziałem, nie było to jakieś wymęczone 1:0 lecz 4:1. Lechii dawało to awans, a ich spuszczało do III ligi. Czy może być coś piękniejszego?

Cenisz ten sukces wyżej niż zdobycie Pucharu Polski?

- Oczywiście, że tak.

Jeśli byś mógł cofnąć czas to, do jakiego okresu byś się cofnął. Jaki mecz chciałbyś jeszcze raz obejrzeć?

- Oczywiście mecz derbowy z 1984 roku. Tamto spotkanie oraz pucharowy pojedynek Lechii z Legią w 1977 roku. Lechiści tamtego meczu nie wygrali. Było 1:1 i dopiero Legia wygrała w rzutach karnych. Był to mecz ¼ finału. Było to przepiękne spotkanie, fantastyczna postawa naszych piłkarzy, którzy praktycznie nie ustępowali wojskowym. W Legii grało mnóstwo cenionych piłkarzy, reprezentantów Polski jak Deyna, Kusto, Mowlik. Obecnie, jeśli Lechia nie będzie odbiegać za dużo od Legii będzie mniejszą sensacją od tamtego meczu z lat 70.

- I jeszcze chciałbym obejrzeć mecz w Bydgoszczy z Polonią. Biało-Zielonym towarzyszyło wtedy ok. 12 tys. kibiców. Lechia wygrała 4:0 po bramkach Tłokińskiego, Korynta, Puszkarza i Kasalika. Nie zapomnę tamtych bramek, atmosfery oraz powrotu do Gdańska. Jednak, jeśli miałbym wybrać jeden mecz, to zdecydowanie derby w Gdyni.

Jakbyś chciał coś pokazać albo zareklamować Lechię młodym kibicom, albo tym, którzy jeszcze na Lechii nie byli to, co by to było?

- Lechia jest tak popularna, że nie potrzebuje reklamy. Najważniejsze jest odpowiednie trafienie, tak jak ja trafiłem wtedy na ten mecz na Stoczniowcu (mowa o nim wyżej). Jeśli ktoś trafia w taki moment, to nie ma siły, aby nie oszalał na tym punkcie. Najtrudniej złapać tego bakcyla, gdy trafi się na jakiś sparingowy, mecz, na którym głownie ćwiczy się założenia taktyczne. Obecnie młodzież ma tyle przekazów w telewizji, że nawet Ligę Mistrzów traktują wybiórczo oglądając mecze wielkich drużyn jak Real, Barca czy Manchester.

- Dawniej mecz był wydarzeniem. Pamiętam takie spotkanie Lechii z Widzewem. W tym samym czasie Telewizja Polska transmitowała na żywo mecz finału Pucharu Anglii. Było to wielkie wydarzenie, gdyż na palcach jednej ręki można było policzyć podobne transmisję w TV. I mimo tego faktu 3 godziny przed meczem, stadion na Traugutta był wypełniony. Jednak istota takiego kibica z krwi i kości przeważyła. Nie wiem czy teraz byłoby to możliwe. Kibic staje się wygodny, Kiedyś nie było jako takich siedzisk, jak obecnie. Standard się podnosi, każdy chce oglądać mecze w coraz lepszych warunkach. Mi jednak trochę brakuje tamtej atmosfery trybun sprzed kilkunastu lat. Przyglądam się nieraz obecnym trybunom, są kolorowe i fajnie to wygląda. Natomiast brakuje mi spontaniczności, wydaje mi się za dużo obecnie jest reżyserii. Denerwują mnie przykładowo takie kartoniki podnoszone na różnych stadionach, kojarzy mi się to od razu z festynami w Moskwie czy Korei Północnej. Brakuje troszkę szaleństwa, dobrze pojętego.

Dla wielu kibiców idolem jest i był Zdzisiek Puszkarz. Co miał w sobie ten znakomity zawodnik, czego chyba żaden nigdy potem biało-zielony piłkarz nie miał?

- Są tacy zawodnicy, którzy mogą być niewidoczni przez 90 minut, a w odpowiednim momencie jednym fantastycznym podaniem lub zagraniem rozstrzygają cały mecz.

- Zdzichu był typem wodza, przywódcy takiego charyzmatycznego. Na boisku zachowywał się inaczej niż prywatnie. Unikał kontaktów z prasą, krępowało go popularność. Wtedy po meczach, gdy mieszkał na Ogarnej, to regularnie kilkaset osób przychodziło pod jego okno. Ta popularność jego krępowała. Natomiast na boisku był wulkanem. Był wyjątkowym talentem. W tamtych latach mówiło się, że najlepszym lewoskrzydłowym piłkarzem był Robert Gadocha. Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że gdyby Puszkarz wtedy grał w I lidze, to z pewnością on by pojechał na Mistrzostwa Świata, a nie Gadocha. Bo Dzidek nawet krawat wiązał lewą nogą. Wszystko zrobił lewą nogą, chociaż widziałem jak Motorowi w Lublinie strzelił dwie bramki prawą i to w dodatku z dystansu. Zaczynał jako napastnik, a najlepsze lata jako zawodnik rozegrał w II linii. Potrafił podać piłkę na kilkadziesiąt metrów do nogi, podobnie jak Kaziu Deyna. Miał niesamowity przegląd sytuacji, a oprócz tego był bardzo waleczny i nieustępliwy.

- Kolejną postacią w Lechii wyjątkową i wybitną, chociaż krótko tu grał, był na pewno Jurek Kruszczyński. Samo to, że strzelił „śledziom” 6 bramek w dwóch meczach powoduje, że powinien mieć wystawiony pomnik.

Czy jako kibic miałeś kiedyś jakąś przerwę, kiedy mniej interesowałeś się Lechią i jej sprawami?

- Były lata, że mniej się angażowałem, chodziłem na mecze i siadałem sobie gdzieś z boku. To był pod koniec lat 90-tych, kiedy już taki marazm zapanował na Traugutta. Nie zapomnę jak zacząłem przyprowadzać swojego syna na mecze Lechii, miał wtedy bodajże z 5 lat. Oczywiście w domu opowieści o wspaniałych bramkach, akcjach. I pamiętam, że na którymś meczu z rzędu on się mnie pyta „Tata a kiedy Lechia strzeli bramkę?”. Był wtedy chyba 4 czy 5 razy ze mną na meczu i nie widział gola. To było smutne i serce krwawiło.

Jak oceniasz wybór Lechii i jej drogę od A-klasy?

- To był fantastyczny wybór. W świetle tego całego zła, tych afer, tego brudu, którym ubabrany jest polski futbol, to wolałbym mówię to szczerze, cały czas chodzić i oglądać mecze Lechii w A -klasie, mimo garstki widzów, mimo że przyjeżdżałyby do nas jakieś egzotyczne drużyny, ale wolałbym to niż Lechia miałaby być kojarzona z tą całą aferą i brudem. Jako kibic potrafiłem płakać po nie wygranym meczu (Lechia nigdy nie przegrywa). Dla kibica, szczególnie tego młodego jest to spore przeżycie. Ale wolę taki płacz niż radość po sukcesach, które były załatwiane w nieczysty sposób.

Jak rodzina reagowała na twe zainteresowanie Lechią? Rodzice, żona, dzieci.

- Wychowywała mnie mama oraz dziadkowie. Początkowo próbowali mnie odwieść, szczególnie od meczów wyjazdowych. Ale gdy zobaczyli, że to mój świat i moje życie to zaakceptowali to. Mało tego, nawet nauczyciele w szkole to zaakceptowali i wiedzieli, że w poniedziałki jestem mniej przygotowany i nie wybierali mnie do odpowiedzi. To była taka niepisana zasada. Często z pociągu nad ranem szedłem od razu do szkoły.

- Natomiast żona wiedziała przed ślubem, jaką wartością jest dla mnie Lechia. Zaakceptowała to. Ale jak każda kobieta, na dzień przed meczem, gdy szykuję się do wyjazdu zadaje mi pytanie „gdzie się wybierasz i po co?” Zawsze jej odpowiadam, że po zwycięstwo. (śmiech). Żona psioczy tak bardziej dla zasady, wie, że to jest mój świat i że to kocham. Jesteśmy małżeństwem 19 lat i rozumiemy się doskonale. Żona była ze mną 2 razy na meczu. Może to i lepiej, bo jakbyśmy razem chodzili to byśmy zwariowali, tak to, chociaż mam jakąś odskocznię. Córka i syn natomiast chodzą na mecze. Mam fantastyczną rodzinę, która rozumie moją fascynację Lechią.

Za rok kończysz 50 lat. Chyba w końcu doczekasz się wymarzonego prezentu od Lechii? Czy masz jednak jakieś inne jeszcze marzenie?

- Poważnie, chyba żartujesz (śmiech). Ten prezent już był, wtedy, kiedy awansowaliśmy do ekstraklasy w 1984 roku. Ja myślę, że zrobią mi prezent przed „50” i już w tym roku wywalczymy awans. I tą „50” rozpocznę już w ekstraklasie.

- Nie mam już innych marzeń, wszystko, co najpiękniejsze już było. „Górka” została zdobyta. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, pewnie żebym chciał ujrzeć Lechią w Lidze Mistrzów, grającej na Baltic Arenie. Ja żyję chwilą obecną, cieszę się, że fajnie grają, że trybuny z powrotem się zapełniają, że jest fajna atmosfera. Dużo młodych ludzi przychodzi na mecz, dużo kobiet także można zobaczyć na trybunach. Przekrój kibiców na trybunach jest różny, to nie jest już tak jak za „komuny” się mówiło, że na mecze chodzi tylko margines społeczny. Można zobaczyć polityków, biznesmenów. I mnie to cieszy.

- Myślę, że zapełnią się trybuny, że zasiądzie na nowym stadionie 20-30 tys. widzów, ale wszystko zależy od czynnika ekonomicznego. Miejmy nadzieję, że społeczeństwo będzie bogatsze i przyjście na mecz z całą rodziną nie będzie kłopotliwe.

Jest coś w tobie z takiego kibica-szowinisty?

- Kibic musi być szowinistą. Mówimy o takim zdrowym szowinizmie. Ja kibicuję tylko swojej drużynie i reprezentacji. Oczywiście mam także swoje sympatie jak np. Manchester United. Nigdy chyba nie nastąpi taka sytuacja abym mógł się określić kibicem futbolu. Ja jestem kibicem Lechii, a nie futbolu.

- A co do kolorów żółto-niebieskich to nie ma ich u mnie w domu. Oczywiście osobno tak, ale nie w takim zestawie. Gdy idę ulicą i widzę kogoś w takich barwach to czuję rozbawienie. Skojarzenia mam wtedy jednoznaczne. Ale z drugiej strony to cieszę się, że ten klub istnieje, przynajmniej jest weselej.

Spotkanie z Lechią
To cykl wywiadów, reportaży, artykułów poświęconych osobom, które żyły i żyją z piętnem Lechii.

Ludzie znani i mniej znani, z pierwszych stron, a także siedzący gdzieś tam z boku. Dla których Biało-Zielone barwy, to coś więcej niż tylko zwykły ligowy mecz.

I nie ważne czy nadal czynnie się udzielają jako kibice, działacze czy są już tylko obserwatorami poczynań klubu z Traugutta. Lechia była, jest i będzie dla nich ważnym rozdziałem w ich życiu.

Czekamy na sugestie czytelników. Prosimy o zgłaszanie osób, którym warto poświęcić tę rubrykę. Zgłoszenia, wraz z kilkuzdaniowym uzasadnieniem, prosimy nadsyłać e-mailem: lechia@lechia.gda.pl w temacie "Spotkanie z Lechią".
Opinie (12)
Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.255