Gdańsk: piątek, 29 września 2023

Tygodnik lechia.gda.pl nr 139 (4/2008)

12 lutego 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MACIEJ PAWLAK DLA LECHIA.GDA.PL

Ręce, które leczą lechistów

Takiego doświadczenia w swoim zawodzie nie ma chyba żaden członek ekipy gdańskiej Lechii. Zaliczył staże zagraniczne, brał udział w operacjach piłkarz Barcelony, AS Monaco i Manchesteru United. Od trzech lat jest lekarze piłkarzy Biało-Zielonych. Maciej Pawlak, bo o nim mowa, udzielił wywiadu dla lechia.gda.pl.

MICHAŁ KORNIAHO
Gdańsk

Jak długo współpracuje pan z gdańską Lechią jako lekarz piłkarzy pierwszego zespołu?

- Nie tylko pierwszego zespołu. Opiekę medyczną sprawuję nad wszystkimi piłkarzami Lechii. Pierwszego zespołu, zespołu rezerw i zespołów młodzieżowych. Trwa to już około trzech lat.

Jak się to wszystko zaczęło? Lechia przyszła z propozycją współpracy do pana, czy pan do Lechii?

- Lechia, a dokładnie Błażej Jenek przyszedł z taką propozycją do mnie. Myślę, że było to spowodowane zacieśnieniem przeze mnie w tym okresie współpracy z Ryśkiem Taflem. A on z kolei współpracował już wtedy z Lechią. Tak to się zaczęło.

Na jakiej zasadzie odbywa się pana współpraca z Lechią? Jest pan oficjalnie pracownikiem klubu?

- Tak. Mam podpisaną umowę z klubem. Taki jest zresztą wymóg licencyjny PZPN, żeby klub miał podpisaną umowę z lekarzem specjalistą.

Na co dzień pracuje pan też w szpitalu, gdzie operuje pan ludzi "z ulicy". Czy jest jakaś różnica w leczeniu profesjonalnych piłkarzy i ludzi niezwiązanych ze sportem?

- Na etapie leczenia operacyjnego, którym ja się zajmuję, nie ma żadnej różnicy. Ja do każdego kolana, barku, czy stawu skokowego podchodzę tak samo. Różnice są jedynie w kwalifikacji do zabiegu operacyjnego. Niektóre urazy nie przeszkadzałyby w normalnym życiu zwykłemu człowiekowi, a sportowcowi mogą one uniemożliwić uprawianie jego dyscypliny. Dlatego u sportowca szybciej podejmuje się decyzję o leczeniu operacyjnym. Ale sama budowa kończyn sportowca i zwykłego przechodnia jest już identyczna. I do wszystkich podchodzę tak samo. Leczenie sportowca i zwykłego człowieka różni się jeszcze intensywnością rehabilitacji oczywiście.

Czy ma pan doświadczenia w leczeniu sportowców z innych klubów niż Lechia?

- Regularnie "obsługuję" rejon Pomorza. Jednak mam na swoim koncie przeprowadzone operacje piłkarzy Śląska Wrocław, operuję też piłkarzy ręcznych MMTS Kwidzyn. Moim pacjentem jest też Michał Chamera. Można więc powiedzieć, że na co dzień zajmuję się sportowcami z regionu.

- Trzeba jednak powiedzieć, że uczyłem się i zdobywałem odpowiednie doświadczenie zagranicą. Nie byłem tam co prawda lekarzem prowadzącym operacje, nie prowadziłem leczenia, ale uczestniczyłem w operacjach wielu znanych sportowców.

Kogo na przykład? Proszę się pochwalić.

- Pracowałem przy zabiegach Gabriela Heinze z Manchesteru Utd., Gerarda z Monaco, Otto Addo z Borussii. To były szkolenia, staże, które pokazały mi jak właśnie leczy się piłkarzy z najwyższej półki.

Czy operacja na kolanie takiego Heinze, czy Addo różni się czymś od operacji na kolanie drugoligowego piłkarza z Polski?

- Niczym się nie różni. Piłkarze Barcelony mają takie same kolana jak zawodnicy Lechii Gdańsk, czy Rodła Kwidzyn.

Kiedy przeciętny kibic obserwuje ilu piłkarzy Lechii doznaje kontuzji podczas zimowych przygotowań, to może odnieść wrażenie, że to zdecydowanie zbyt wiele. Nie ma racji?

- Trudno mi porównać. Ja nigdy nie brałem udziały w pełnym cyklu prowadzenia innych klubów. Moje staże były miesięczne, więc trudno mi się na ten temat wypowiadać. Ja myślę, że ilość zabiegów w okresach między rundami wynikają też z tego, że sportowcy decydują się na leczenie dopiero po rozgrywkach. Przerwa w nich jest dla nich najlepszą okazją, żeby wyleczyć nękające ich od jakiegoś już czasu urazy, które jednak nie eliminowały ich z gry.

Czy z punktu widzenia medycyny takie odwlekanie zabiegów przez sportowców jest dobre?

- Zwlekają z leczeniem urazów, z którymi mogą zwlekać. Bo decyzja o podjęciu leczenia danego zawodnika należy do mnie. I to ja też mu zezwalam na dokończenie z jakimś urazem rundy, bądź decyduję o poddaniu się przez niego operacji.

- Przykładowo kontuzja Piotra Wiśniewskiego, który właśnie niedawno poddał się zabiegowi operacyjnemu, była bardzo przestarzała. Piotrek uskarżał się na to kolano od dłuższego czasu. Myślał, że bez problemu dogra do końca rundę.

- Z moich obserwacji wynika też, że w Polsce bardzo małą wagę przykłada się do ćwiczeń ogólnorozwojowych. To może być przyczyną sporej ilości urazów w polskich klubach. Ja broń Boże nie chcę mówić, że w Lechii źle prowadzi się treningi, czy że piłkarze są źle przygotowani do rundy. Jednak podobnie jak w innych klubach, chyba za mało jest tej "ogólnorozwojówki". Mam nadzieję i myślę, że zmieni się to po przyjściu do klubu trenera odnowy biologicznej Roberta Dominiaka. Trenera, który ma za zadania koordynować ogólne ćwiczenia. Uważam, że sprowadzenie go do Gdańska było bardzo dobrym posunięciem władz Lechii. Na pewno w przyszłości trener Dominiak pomoże zmniejszyć ilość kontuzjowanych piłkarzy Lechii.

Wcześniej podobną rolę pełnił wspominany przez pana Ryszard Tafel. Czy jego praca przyczyniła się do zminimalizowania ilości kontuzji wśród piłkarzy Lechii?

- Ciężko mi powiedzieć, bo nie mam skali porównawczej z tym, jak było przed jego przyjściem. Teraz, kiedy jest już na tym stanowisku Robert Dominiak, jego współpraca z Lechią wygląda nieco inaczej. On przebywa non stop z zespołem. Jego obowiązkiem jest prowadzenie piłkarzy przez cały czas. Rysiek z kolei jest rehabilitantem, miał swoich pacjentów spoza klubu, dlatego nie był w stanie dopilnować w Lechii wszystkiego.

Jest pan w stałym kontakcie z Robertem Dominiakiem?

- Tak. Jesteśmy w ciąłgym kontakcie telefonicznym. Praktycznie każda kontuzja jest przez nas konsultowana. Powrót piłkarzy do zdrowia po mniejszych urazach mięśniowych prowadzi właśnie Robert, bądź też Rysiek, który nadal współpracuje z klubem. Poważniejsze kontuzje są opiniowane przeze mnie i jeśli nadają się do leczenia operacyjnego, to ja biorę się za nie.

Po stażach zagranicznych ma pan jakąś skalę porównawczą poziomu zaplecza medycznego w klubach z zachodu Europy i w Polsce. Jak w tym porównaniu wypada Lechia?

- Delikatnie mówiąc, jesteśmy daleko daleko w tyle. To jak zawsze wiąże się z pieniędzmi. Sale rehabilitacyjne, czy sale fitness na obiektach np. Barcelony a podobne zaplecze w Gdańsku dzieli przepaść. Weźmy jednak pod uwagę, że porównujemy czołówkę polskiej drugiej ligi z czołówką światową. A podejrzewam, że gdyby porównać z nią nawet czołówkę naszej ekstraklasy, to wypadłaby ona blado.

To w takim razie jak zaplecze medyczne Lechii wypada w porównaniu z zapleczem czołówki polskiej ekstraklasy?

- Nie mam pojęcia. Najlepiej spytać piłkarzy, którzy grali w polskiej ekstraklasie i grają teraz w Lechii.

A już nie porównując z innymi klubami, chciałbym usłyszeć pańską opinię o bazie medycznej Lechii. Czy spełnia ona jakieś minimalne warunki zapotrzebowania?

- Jeśli chodzi o sztab medyczny, to Lechia ma maksimum (śmiech). Natomiast pod względem zaplecza, to w klubie z pewnością brakuje odpowiednich obiektów. Sali rehabilitacyjnej, gdzie można przeprowadzać różne zabiegi.

Jak duży wpływ na urazy ma fakt trenowania zespołu na sztucznej nawierzchni?

- Ciężko mi się wypowiadać na temat jakości naszych sztucznych muraw, bo się na tym nie znam. Mogę jedynie powiedzieć, jakie mam spostrzeżenia z okresów, kiedy piłkarze na nich trenują. Wtedy zwykle narzekają na bóle stawów, bóle mięśni. Mają sporo urazów przeciążeniowych. Zatem bez wątpienia trenowanie na sztucznych nawierzchniach nie jest obojętne dla zdrowia piłkarzy. A czy to wynika ze słabej jakości akurat trójmiejskich sztucznych boisk, czy w ogóle sztuczne murawy mają to do siebie, że są kontuzjogenne, to już nie wiem.

To, że piłkarze Lechii skarżyli się na skutki treningów na sztucznej murawie przy AWFiS w poprzednich latach, to wiadomo. Teraz, kiedy trenują na sztucznej nawierzchni przy Traugutta to się nie zmieniło? Nadal narzekają na twarde podłoże?

- Tak, nadal spotykam się takimi opiniami zawodników. Po prostu są piłkarze, którzy mają problemy ze stawami i taki typ murawy nie jest dla nich najwygodniejszy.

Czy jest jakiś typ kontuzji, który szczególnie często dopada piłkarzy Lechii?

- W ogóle u większości piłkarzy najczęściej dochodzi do kontuzji kolana. Na drugim miejscu jest staw skokowy. Nie inaczej jest u piłkarzy Lechii. Tu też kolano jest zdecydowanie tą piętą Achillesową (śmiech).

Jaki uraz którego piłkarza Lechii był najpoważniejszy i najbardziej skomplikowany do zoperowania?

- Cała historia Marcina Szulika była ciężkim przypadkiem do leczenia. Marcin miał rekonstrukcję więzadła krzyżowego w przeszłości. Potem dopadł go podobny uraz.

Szulo nie jest już co prawda piłkarzem Lechii, ale chciałbym zapytać się o jego zdrowie. Czy on już ma wszystkie operacje za sobą? Swoją przygodę z Lechią też przecież zakończył z kontuzją.

- Marcina czeka jeszcze jeden etap zabiegu. U niego bowiem trzeba było wykonać ponowną rekonstrukcję więzadła krzyżowego. W tym przypadku najpierw trzeba usunąć to co wcześniej było zrekonstruowane, przeczyścić kanały i dopiero potem można robić kolejną rekonstrukcję.

Chciałbym poruszyć kilka bieżących spraw. Jak jest w tej chwili ze zdrowiem Mateusza Bąka?

- Oglądałem nogę Mateusza kilka dni temu. Umówiliśmy się, że może wracać do treningu i powoli może wkraczać w ćwiczenie pewnych elementów bramkarskich. Nie jest przygotowany do treningu na sto procent, ale pewne elementy treningu stricte bramkarskiego może wykonywać.

Ile czasu przerwy w treningach czeka Krzysztofa Brede?

- Biologia nieubłagalnie jest jednakowa u każdego człowieka i piłkarz wcale nie będzie po takiej operacji zdrowy, niż zwykły szary obywatel.

Jednak w przypadku zerwania więzadeł krzyżowych często się mówi, że przerwa w treningu piłkarzy, którzy takiej kontuzji doznali, może trwać od pół roku do roku. Od czego zależy ile w rzeczywistości trwa?

- Od tego, jak przebiega rehabilitacja. Od tego, jak dany pacjent radzi sobie z kolejnymi jej etapami. Po drugie zależy to też od założeń rehabilitacyjnych. Są lekarze, którzy preferują dłuższą rehabilitację, uważają, że jest to lepsze dla pacjenta. A są też tacy, co uważają, że półroczna intensywna rehabilitacja w zupełności wystarczy. To jest taki odwieczny problem, żeby stwierdzić, czy więzadło już się odpowiednio zagoiło i zaadoptowało w nodze, czy nie. Nie ma badań, które by to jednoznacznie wykazały. Przyjęto więc, że przeszczep wbudowuje się właśnie w okresie od pół roku do roku.

Czy "Heniek" ma już wyznaczony termin operacji? Kiedy ona się odbędzie?

- Na początku marca. Przerwa między urazem a zabiegiem jest spowodowana tym, że do operacji trzeba staw odpowiednio przygotować poprzez wstępne rehabilitacje. Kolano musi zacząć normalnie się ruszać, musi zejść z niego obrzęk. Chodzi o to, żeby nie nakładać urazu na uraz. Wtedy rehabilitacja po operacji przebiega sprawniej.

Wspominał pan wcześniej o urazie kolana Piotra Wiśniewskiego. Od kiedy "Wiśnia" przyszedł do Lechii, to chyba jest jednym z pana najczęstszych pacjentów. Z czego to wynika?

- Nie powiedziałbym, że Piotrek Wiśniewski jest kontuzjogennym piłkarzem. Urazy, które go do tej pory spotykały, były z mojego punktu widzenia dość błahe. Dlatego tak uważam, bo wymagały tylko leczenia zachowawczego. Operowany był dwukrotnie. Raz miał zabieg jednego kolana z powodu torbieli łąkotki bocznej, a teraz miał identyczną operację w drugim kolanie. Teraz czeka go przerwa od czterech do sześciu tygodni.

Czemu te torbiele się pojawiają właśnie u niego? Czy to wynika z przeciążania jego organizmu w wieku młodzieżowym?

- To może wynikać z jakichś przeciążeń w przeszłości, ale równie dobrze może wynikać z jego uwarunkowań genetycznych. Nie zrzucałbym winy na trenerów, którzy prowadzili go w wieku juniorskim. Tego nie jesteśmy w stanie dowieść, ani sprawdzić.

A czy w ogóle istnieje takie pojęcie w medycynie jak kontuzjogenneść jakiegoś sportowca? Czy jedni, jak np. Ronaldo, czy Olisadebe są bardziej narażeni na kontuzje z powodu swojej budowy ciała, a inni mniej? Czy to może tylko opinia dyletantów?

- Nie, jest coś na rzeczy. Jest tak, że pewne typy budowy mają predyspozycje do ulegania odpowiednim typom kontuzji. Jeśli mówimy o Ronaldo, to jest to naprawdę kawał chłopa, duży człowiek...

... coraz większy (śmiech)

- Tak, właśnie (śmiech). Ale w okresie, kiedy on miał te największe problemy zdrowotne to jeszcze taki wielki nie był. Jednak on ma taki sposób biegania i jego waga nie korelowały. On robił dużo zwodów związanych z balansem ciała i przy jego wadze to wszystko nie współgrało. To spowodowało szereg jego kontuzji.

- Są oczywiście piłkarze, którzy mają bardziej elastyczne mięśnie, mocniejsze nogi, coraz bardziej wiotkie stawy i to powoduje, że są mniej narażeni na kontuzje. A są też piłkarze, którzy wręcz konstytucjonalnie są narażeni na kontuzje. Urodzili się z cechami osoby szczupłej, nie są w stanie zbyt mocno rozbudować sobie mięśni, choćby nie wiem jak ćwiczyli. Tacy niestety mogą mieć problemy ze stawami. Podatność na kontuzje może zależeć od wagi, czy też od wzrostu.

Czy są w obecnej kadrze Lechii piłkarze, którzy z powodu budowy swojego ciała mogą być bardziej narażeni na kontuzje niż inni?

- (dłuższa chwila zastanowienia) Trudno mi powiedzieć, czy jest ktoś taki.

Nikt nie przychodzi panu na myśl, nie ma pan jakiegoś pierwszego skojarzenia?

- Nie. Nie ma w Lechii nikogo szczególnie podatnego na kontuzje ze względu na swoją budowę ciała.

Na ławce rezerwowych Lechii podczas meczów raczej pan nie zasiada. A na trybunach?

- Ze względu na moje obowiązki w szpitalu nie zawsze mam czas być na meczu w weekend, a tym bardziej w środy. Natomiast czasami zdarza się, że zasiadam na ławce rezerwowych podczas meczów, choć to Robert Dominiak stanowi głównie sztab medyczny zespoły w trakcie zawodów. Czasami bywa też, że jako widz na trybunach zasiądę jak znajdę czas.

Czy zanim zajął się pan pracą zawodową kibicował pan Lechii, chodził regularnie na mecze?

- Tak. Lechii kibicuję od kiedy pamiętam. Jest to w mojej rodzinie przekazywane dziedzicznie. Nie byłem jednak nigdy członkiem młyna. Chodziłem raczej oglądać mecze i przeżywałem je bardziej w środku, w sobie. Jako mały chłopiec chodziłem zresztą między innymi z obecnym dyrektorem klubu Błażejem Jenkiem na spotkania Lechii.

Pamięta pan pierwszy mecz Lechii, jaki obejrzał pan na Traugutta?

- Pierwszy raz na Lechii byłem na meczu z Juventusem. Zabrał mnie na niego ojciec. Potem już regularnie kupowaliśmy karnety na całe sezony. Prawdę mówiąc nie pamiętam, jaki był pierwszy mecz ligowy.

Jakie ma pan relacje z piłkarzami? Jako lekarza powinni chyba pana unikać?

- Ja generalnie mam dość specyficzne podejście do pacjentów. Mam zwyczaj zwracać się do nich na "ty". Szczególnie do pacjentów młodszych, bądź rówieśników. Stąd nie ma jakiegoś dystansu między nami i śmiem twierdzić, że nasze kontakty są raczej koleżeńskie, niż na zasadzie "wielki pan doktor i piłkarz".

Lekarz chirurg powinien chyba być też w jakimś stopniu psychologiem dla pacjenta. Zwłaszcza, jeśli jest nim piłkarz, dla którego kontuzja jest jakimś załamaniem kariery. Czuje pan w swoim zawodzie taką misję psychologa?

- Nie, nie czuję misji psychologa. Pewnie, że w kontaktach z pacjentami staram się podtrzymać ich na duchu, tchnąć w nich optymizm. Natomiast w związku z tym, że moja styczność z pacjentem jest dość krótka - ja go przed operacją widzę może parę razy przez chwilę, potem ewentualnie raz po zabiegu i tyle - to taki obowiązek częściowo psychologicznej terapii spada już bardziej na terapeutów, rehabilitantów.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2023. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.015