Stanowią nieodłączny element imprezy masowej jakim są mecze piłkarskie. Pilnują bezpieczeństwa kibiców, piłkarzy, sędziów oraz działaczy. Nie zawsze jest to łatwe zadanie, ale starają się, by osoby zasiadające na trybunach podczas meczu Lechii czuły się bezpiecznie.
Adam Wysocki i jego firma Taurus od 10 lat zabezpiecza spotkania ligowe na stadionie przy Traugutta. O kulisach pracy jako kierownik ds. bezpieczeństwa rozmawialiśmy w siedzibie jego firmy, która mieści się przy ul. Marynarki Polskiej.
Miejmy nadzieję, że ten tekst pozwoli bardziej zrozumieć pracę agentów ochrony podczas meczów ligowych. Tym bardziej, że wiosną mecze Biało-Zielonych często będą się kończyć po zapadnięciu zmroku. To na pewno będzie nowym wyzwaniem dla Adama i jego ludzi.
Czy mecze Lechii są bezpieczne?
- Z mojej perspektywy trudno to oceniać, bo to jest moja praca. Według mnie są bezpieczne, ale mogłyby być jeszcze bardziej bezpieczne. Uważam, że stadion mógłby być technicznie lepiej zabezpieczony, ponieważ w tych czasach techniczne zabezpieczenia zmuszają klienta - kibica do pewnych zachowań. Typowa sytuacja na bramie, kiedy człowiek jest bez biletu, następuje napór fizyczny ludzi, robi się tłum i dochodzi do przepchnięcia bramkarzy. Na zachodzie, a także na niektórych stadionach w Polsce, są bramofurty i elektroniczny bilet. Maszyna nie da się skorumpować, maszyna nie da się przepchać.
- Oprócz bramofurty potrzebne są szczelne płoty, przez które nikt nie ma prawa się dostać. Obiekt przy Traugutta jest taki, że łatwo się na niego dostać, dodatkowo jest to ogromy obszar w postaci 16 ha. I co gorsze, dochodzi także czynnik ludzki, taki koleżeński, takie obyczajowe prawo, że jeden pan z drugim zawsze wchodzą tu za darmo. I zaczynają się dyskusje, pyskówki. Te osoby wykorzystują później tłum na bramie, mówiąc "widzicie ochroniarz nie chce mnie wpuścić" i powołuje się na pełnione funkcje sprzed kilkudziesięciu lat.
- Czyli głównie mankamenty to zabezpieczenia techniczne oraz monitoring.
Wielu kibiców ma jednak w głowie inny obraz. Taki, że na meczach generalnie jest niebezpiecznie.
- Tak, zgadza się. Jest sporo takich osób i to właśnie dla nich trzeba stworzyć te warunki bezpieczne. Oni często przyszliby z rodzinami na mecz, ale gdzieś pokutuje u nas piętno kibiców piłkarskich oraz kibiców Lechii Gdańsk. Mówi się o nas różnie. Tak na dobrą sprawę w ostatniej dekadzie miały miejsce na stadionie tylko dwa incydenty. Mówię tu o meczu z Lechem Poznań w 2000 roku oraz meczu z Ruchem w poprzednim sezonie. I jeszcze mały incydent, 2-minutowy podczas meczu z Toruniem. Czy też 10 skórek od bananów w meczu z Pogonią, które w PZPN urosło do 200 kg bananów.
- Ale te fakty zostały w mediach bardzo nagłośnione. Wszyscy klepali nas po plecach za super bezpieczne zawody po meczu z Pogonią, z którą tydzień wcześniej był wielki problem podczas ich meczu w Gdyni z Arką, gdzie była wielka awantura oraz bijatyka na murawie. To prasa przemilczała, natomiast 10 bananów na Lechii urosło do wydarzenia ogólnokrajowego. Nie do końca się z tym zgadzam, bo te banany nie wyrządziły nikomu fizycznej krzywdy, ale oczywiście nie popieram tego.
Od kiedy firma Taurus obstawia mecze Lechii?
- Od wiosny 1998 roku, kiedy to ówczesny prezes Lechii, Mariusz Popielarz, w czasie, kiedy stadion był zamknięty przez policję, chciał udowodnić tym organom, że obiekt przy Traugutta jest bezpieczny. Wynajął naszą firmę. Początkowo zabezpieczaliśmy tylko jeden sektor, ten pod zegarem, gdyż pozostałe sektory były zamknięte. Była wtedy ograniczona widownia do 1000 osób. Kilka meczów na wiosnę, miały pokazać policji, że możemy otworzyć ten stadion na derby z Arką 23 maja 1998 roku. Od tego czasu, z pewną przerwą w okresie, kiedy padała Lechia-Polonia, zabezpieczamy spotkania Biało-Zielonych.
Jaki wpływ na to miał fakt, że właściciel firmy jest kibicem Lechii? To pomaga, czy raczej przeszkadza?
- W pierwszej kolejności jestem kibicem. Ten fakt i pomaga, i przeszkadza. Na pewno było łatwiej, gdy klub zaczął się odbudowywać, kiedy na mecze przychodziło 1000-2000 osób. Kiedy jeździliśmy po całym województwie na mecze wyjazdowe, jako ochrona, wynajmowani przez małe kluby. I wtedy pomagało, była grupa kilkuset osób, z których większość się znała. Zależało nam, aby było bezpiecznie, aby stworzyć dobry wizerunek kibica Lechii.
- Byłem pod wielkim wpływem Tadzia "Dufa", który miał swoją wizję, aby stadion był bezpieczny, aby zmienić wizerunek kibica. Tadziu z tym zaczął walczyć, przekonał mnie do tego. Później wizja stworzenia sektora rodzinnego. Mocno się tym zaraziłem i wierzę w to dziś. Ta praca jest jednak długoterminowa. Tak to nazwijmy. Ale bez zabezpieczenia technicznego nie da się tego zrealizować.
- Stadion jest przestarzały, ma ponad 60 lat, ma tylko 2 bramy wejściowe. Na stadion teraz będzie chciało przyjść 10-12 tys. widzów, i nie wiemy, gdzie ich pomieścimy. Przez to, że stadion jest taki, jaki jest, jesteśmy zmuszeni wyłączyć z dostępności 4 sektory dla widzów z Gdańska, którzy chętnie by te miejsca zapełnili. Jedną z bram musimy zamykać, gdyż jest rezerwowana jako ciąg komunikacyjny dla policji i automatycznie 4 sektory, na które weszłoby ok. 4 tys. widzów jest zamykana. A przecież na wiosnę, gdy będzie sztuczne oświetlenie, zainteresowanie będzie jeszcze większe. Przyjdzie wielu ciekawskich, sukces sportowy sprawi, że będzie wielu chętnych, a nie będzie miejsca, gdzie ich przyjąć.
Co należy głównie do waszych obowiązków w czasie meczu? Kontrola biletów, zabezpieczenie kibiców, ochrona piłkarzy, sędziów?
- Mamy bardzo wiele obowiązków. Należą do nich kontrola biletów oraz rzeczy, które wnoszą kibice na stadion. Znów wracamy do tego, że mamy tylko jedną bramę wejściową i w przypadku meczów "podwyższonego ryzyka" następuje problem. Najczęściej kibic przychodzi na mecz w ostatniej chwili, kilkanaście minut przed meczem. Dlatego, że nie proponuje się kibicowi nic więcej poza obejrzeniem meczu. Na europejskich stadionach mamy puby, sklepy, czyli miejsca, gdzie fani mogą ten czas przed meczem spędzić, na długo przed pierwszym gwizdkiem. Tego na Lechii nie ma, więc kibice przychodzą na ostatnią chwilę. Kontrola jest utrudniona, a chodzi nam przede wszystkim, aby na meczu było jak najmniej osób nieuprawnionych. Pracujemy tu o jak największe dochody z kart wstępu dla klubu. I wydaje nam się, że coraz lepiej to przebiega.
- Staramy się od czasu do czasu weryfikować naszą pracę wspólnie z zarządem. Na przykład po meczu ze Śląskiem w mediach była informacja o 12 tys. widzów. Natomiast my liczyliśmy ze zdjęć głowa po głowie, że osób było 9600, a biletów sprzedano z tego, co pamiętam ok. 8500. Zatem praca została dobrze wykonana. Ta różnica w tych liczbach wynikała z tego, że część osób weszła za okazaniem karnetów, a dzieci i kobiety, wchodzą na mecz za okazaniem biuletynu meczowego. To jest jeden z obowiązków.
- Musimy także dopilnować, aby nikt nie wkroczył na murawę. Do naszych obowiązków należy również praca z flagami i transparentami, a głównie z obostrzeniami nałożonymi przez PZPN. I tu wkraczamy na delikatny temat. Delegaci nie rozumieją, albo nie chcą zrozumieć pewnych rzeczy, że niektóre flagi wiszą na tym stadionie od kilkunastu lat. Na przykład flaga "precz komuną" wisi na Lechii od lat 80., a przyjeżdża sobie taki "dziadek leśny", delegat z PZPN i uważa ją za flagę polityczną, a w przepisach związku jasno jest napisane, że treści polityczne nie mają prawa widnieć na obiektach piłkarskich.
- Kibice jednak już ewoluują, ja staram się z nimi także rozmawiać na ten temat i oni powoli zaczynają rozumieć, kiedy im mówię przed meczem, że dziś będzie taki a taki delegat, który z reguły uważnie i wnikliwie respektuje przepisy. I trzeba wtedy flagi podwiesić albo zakryć pewne napisy, żeby nie doszło do przerwania meczu. W minionej rundzie delegat we fladze "Malborscy Lechiści" doszukał się elementów rasistowskich. Była to jedyna osoba na stadionie, która czegoś takiego się doszukała. Wzbudziło to ogromne wzburzenie na stadionie, kazano nam tę flagę ściągać, a kibice nie chcieli tego zrobić. Skończyło się, jak wszyscy pamiętamy, że kibice zdjęli ją z bocznego miejsca, a potem wyeksponowali ją pod zegarem i wtedy już cały stadion ją widział. I tak wygląda właśnie praca delegata.
- Z reguły w tłum nie wchodzimy, ponieważ ja wolę rozmawiać. Z doświadczenia wiem, że każde wejście w tłum grupy tych naszych czarnych (odział ubrany na czarno przyp. red.) nie będzie bójką, będzie jedną wielką awanturą. I robię wszystko, aby tego uniknąć. Co innego wejście w sektor kibiców gości, gdzie nie mamy jakichś większych obaw czy skrupułów. Ale z naszymi kibicami przychodzi nam pracować co 2 tygodnie i dużo więcej można i trzeba załatwić w formie dialogu niż siłą fizyczną. Na każdej jakiejś tam wojnie zawsze tracą dwie strony. Z kibicami warto rozmawiać, warto pracować. Nie zawsze to wychodzi jak by się chciało, ale rozmowa więcej dobrego wniesie niż zaszkodzi.
- Kolejną rzeczą jest zabezpieczenie piłkarzy oraz szatni. Następnie VIP-ów, którzy wchodzą na stadion od ul. Smoluchowskiego. Mamy problem z wjazdówkami, ponieważ miejsca parkingowego na stadionie jest bardzo mało. Dużo osób przez długie lata było przyzwyczajonych, że parking był na bocznym boisku i wtedy można było zmieścić ok. 100 aut. Teraz te osoby mają słaby dostęp do trybuny honorowej. Uważają, że jeżeli są VIP-ami, to winny mieć komfortowe warunki. I znowu wchodzimy tu w temat przestarzałego stadionu i braku miejsc parkingowych. Dodatkowo jest to miejsce określane jako strefa "0", w której delegat, sędziowie oraz piłkarze nie mogą mieć żadnego kontaktu z kibicami. Tak to określają przepisy PZPN. Delegat nie rozróżnia kibica, czy to jest VIP czy ktoś inny. To jest dla niego kontakt, na który nie możemy sobie pozwolić.
- Stadion jest tak zbudowany, że dojście na trybunę honorową, a także dla VIP-ów jest utrudniony. A gdy jest to mecz "podwyższonego ryzyka" tym bardziej, gdyż dojście jest tylko od strony zegara. Ulica Smoluchowskiego jest w takich wypadkach zamykana przez policję na doprowadzenie czy dojazd dla kibiców gości i wtedy jest wielki problem. Są telefony i różnego rodzaju prośby o możliwość wjazdu. Policja też nie odróżnia czy to jest zwykły kibic czy też VIP. Dla nich jest to kolejne auto, które może im później zatarasować drogę w przypadku jakiejś akcji, interwencji.
Wraz z awansem sportowym Lechii chyba trudniej jest zabezpieczać mecze? Na spotkaniach jest więcej kibiców, no i pojawiają się kibice gości.
- Zgadzam się z tym, że jest coraz trudniej. Tak jak wspominałem, łatwiej było zabezpieczać mecze przy grupie 1000-2000. 1500-2000 osób to sztywny elektorat, który kroczy z Lechią od czasu jej odbudowy. On rozumie pewne rzeczy, on brał udział w odbudowie klubu, w jego sercu leży dobro tego klubu. Do tego dochodzą tysiące nowych kibiców, którzy twierdzą, że są kibicami od lat, ale nie znają naszych zasad. Czyli, że nie rzucamy rac na murawę, bo klub zapłaci wtedy karę. Tak samo z butelkami. Często jest tak, że przychodzi kibic po 20 latach i rzuca butelką na murawę. Sędzia spisuje takie wydarzenie i są kary.
Jaką publiczność ilościowo jesteście w stanie zabezpieczyć w obecnych realiach stadionowych?
- Na meczu z Arką było 10 tys. widzów. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia z tego meczu, na których widać, że stadion był nabity. Ja nie wiem, skąd się wzięło 40 tys., a byłem wtedy na stadionie, na meczu z Juventusem. Byłem na tym meczu, mając 13 lat. Na obiekt przyszedłem kilka godzin przed meczem i stadion już był wypełniony. W prasie pisano, że było 40 tys. i do dziś nie mogę sobie tego wyobrazić. Na pewno krzesełka zmniejszyły pojemność tego stadionu. W niedalekiej przyszłości dojdą następne siedziska w sektorze rodzinnym, potem pod zegarem. I ta pojemność znowu będzie się zmniejszać. Jest przepis mówiący o 40 cm na jedną osobę.
- 10 tys. jest to maksymalna liczba, aby bezpiecznie przeprowadzić zawody przy liczącej 500 osób grupie kibiców gości. My robiliśmy mecze, kiedy na stadionie była 2000 grupa kibiców Lecha, a także derby z Arką, kiedy też była podobna ilość. Nie było klatek, ale było wtedy większe zaangażowanie służb policyjnych. Derby z Arką w 1998 roku były dla policji, a także dla nas wielki wyzwaniem.
Co jest waszym głównym zadaniem: zapewnić bezpieczeństwo kibicom Lechii czy zneutralizować kibiców gości?
- Jeżeli jest wrogo nastawiona grupa kibiców gości, to koncentrujemy się głównie na nich, ale oczywiście kibiców Lechii nie zaniedbujemy. Nasze główne siły są skierowane na klatkę. Oni muszą wiedzieć, że na bramie stoi sztywna ochrona, która nie cofnie się, która wie, co i jak ma zrobić. I jeżeli kibice gości będą widzieć, że są traktowani grzecznie, ale stanowczo, to wtedy z nich też opadają emocje. Była taka sytuacja z grupą kibiców ŁKS, którzy według mnie byli najbardziej "rozhuśtaną" ekipą, dynamiczną, agresywną, pewną siebie. Już po drodze stwarzali duże problemy policji, która podstawiając nam ich pod bramę, odetchnęła. Byli zadowoleni, że mają ich z głowy, przekazując ich służbom ochrony. Jakoś daliśmy radę. Była to największa grupa kibiców gości, którą jesteśmy w stanie przyjąć w miarę bezpiecznie, bo nikt 100% gwarancji nie da.
- Na meczu z Ruchem kibiców gości było 1600. I my nie daliśmy rady, ani policja. Mimo dobrej woli kibiców Ruchu, a także zapewnień fanów Lechii, że będzie ok. Czasami wystarczy jakaś iskra. My wiedzieliśmy, ile przyjedzie osób - kibiców Ruchu, wiedziałem o liczbie 1000-1200. Oni oczywiście dostali od klubu liczbę 500 biletów, ale po wyczerpaniu tej puli zaczęli sprzedawać u siebie kupony, licząc na to, że będąc pod stadionem Lechii, klub przeznaczy dla nich większą pulę kart wejściowych. Tak się jednak nie stało. Policja nie była przygotowana na taką liczbę chorzowian i wszystkie siły, które miały być w sektorze, jak go nazywam leśnym, zostały przetransportowane w okolice dworca, aby zapewnić eskortę kibicom w drodze na stadion.
Mecze "podwyższonego ryzyka". Lubisz ten zwrot określający spotkania ligowe?
- Nie robi on już na mnie wrażenia. Wiem, że na taki mecz muszę się dłużej przygotować.
Czym one się różnią od meczu pozbawionego takiego statusu?
- Przede wszystkim większą ilością służb ochrony, z czym jest coraz trudniej. Coraz mniej ludzi chce pracować w ochronie na Lechii. Tu pokutuje obraz kibica Lechii Gdańsk. Na mecze żużlowe mamy 3 razy więcej chętnych do pracy niż miejsc. Ludzie się tam nie boją, chociaż są tam mniejsze pieniądze niż na Lechii, to wolą pracować na żużlu. Są również osoby, które chętnie pracują na innych imprezach, natomiast o meczach na Lechii nie chcą słyszeć. Są dobrymi agentami ochrony, poradziliby sobie, ale jednak nie. To musi siedzieć gdzieś w głowie. To muszą być osoby, które to lubią, nie boją się i mają do tego serce. To nie mogą być osoby "wazony" czy "dziadki leśne" z obiektów. Te osoby nie mają prawa pracować na imprezach masowych. A na Lechii tym bardziej. Może być więcej szkody niż pożytku z nich, mogą zasiać zamęt czy panikę. Chłopaki pracują w grupach już po kilku lat i każdy z nich wie, że jeden na drugiego może liczyć. Większość z nich się zna, pracują ze sobą także poza obiektem stadionu.
Kto nadaje status meczu "podwyższonego ryzyka"?
- Ja nie występuję o taki status. Już teraz wiemy, że mecz z Motorem będzie miał taki status, bo pamiętamy, jak ten mecz się skończył. Animozje kibiców nie rodzą się z dnia na dzień. Wszyscy o nich wiemy. PZPN nie daje możliwości, aby kibice drużyny przyjezdnej w liczbie 5% nie mogli stawić się na meczu. Każdy klub posiadający licencję musi przyjąć odpowiednią liczbę widzów klubu przyjezdnego. W policji są specjalne sztaby, które zajmują się tylko meczami piłkarskimi i oni pod tym kątem monitorują rozgrywki. Policjanci wiedzą, który mecz może przysporzyć nam problemów. Teraz mamy Motor, Legię, Wisłę Płock oraz Polonię Warszawa. Może nie są to mecze o tak podwyższonym ryzyku jak z Arką czy z Lechem, ale mecze te rodzą pewne emocje i trzeba się przygotować inaczej niż do innych meczów. I wbrew pozorom trudno także zabezpieczyć mecze przyjaźni jak np. ze Śląskiem.
Ile czasu przed takim meczem zaczynasz przygotowania?
- Do meczu z Arką przygotowywałem się od połowy sierpnia. Pierwsze spotkania w komendzie wojewódzkiej, potem w komendzie miejskiej. Uruchomiliśmy pierwsze działania. Ta praca była wspólna, aby nie zbagatelizować żadnego problemu. Dla policji to też było wyzwanie, po doświadczeniach z Ruchem Chorzów i po groźbie utraty EURO 2012, bo o tym też się mówiło. Myślę, że wszyscy stanęli na wysokości zadania, zrobili, co mogli i wyszło to chyba nieźle. Chociaż tutaj znaczenie miała liczba widzów, która tu przyjechała. Było 400 osób z Gdyni, a nas 300.
Ile osób zabezpiecza mecz? Jaki jest udział grupy specjalnej?
- O tym, ile osób ma zabezpieczyć mecz, mówi ustawa o imprezie masowej. Tutaj liczby są niezwykle precyzyjne. Natomiast czasami ta liczba jest większa, ponieważ obecny zarząd Lechii nie oszczędza na ochronie. Więc jeżeli jest taka potrzeba, to wolą wziąć większą liczbę agentów tak, aby odpowiednio zabezpieczyć mecz. Oczywiście przy takich zapotrzebowaniach mamy także problem z ludźmi. Na mecz z Arką musiałem wynająć ekipę z Sosnowca, aby nas wspomogła.
- W całej północnej Polsce, łącznie z firmą Zubrzycki Misztal z Warszawy, nie było chętnej firmy do zabezpieczenia derbów. Musiała przyjechać firma z Sosnowca, co oczywiście podwyższyło koszty. Ja do tego meczu musiałem dopłacić, gdyż doszły dodatkowe koszty transportu. Coraz częściej z moich obserwacji wynika, że mecz np. na Legii zabezpieczają 3 firmy, bo jedna nie byłaby wstanie podołać, jeśli chodzi o liczbę swych agentów. Rynek ludzi chętnych do pracy się zawęża. Ludzie często cały tydzień pracują i jak mają dodatkowo zarobić parę złotych w weekend to rezygnuję z tego. Nie są to tak duże pieniądze, aby zostawić na sobotę, niedzielę rodzinę i jeszcze narażać zdrowie. Część osób stojących na innych imprezach, uważa za ujmę stać na meczu Lechii.
- Ta grupa "czarnych" ma także podłoże psychologiczne, które oddziałowuje na pozostałą grupę. Jest to 40-60 osób. Ta grupa jest do zadań specjalnych. Nie na każdym meczu są oni wszyscy. Są to dość drodzy pracownicy, którzy są lepiej opłacani. Jest wiele osób wchodzących do firmy, która chce do tej grupy dołączyć. Wykazać się, a tym samy lepiej zarabiać, mieć wyższy status, przed czym do końca się broniłem. Tę sytuację wymusiła na mnie policja, podając za przykład Gdynię, że tam taka grupa specjalna istnieje. Wprowadziłem tę grupę. Wcześniej wszyscy byliśmy ubrani jednakowo w żółte czy też pomarańczowe kamizelki. Wszyscy się czuli równi, a teraz dostrzegam podziały "żółci"-"czarni". Podziały, które nie ułatwiają mi pracy. To nie jest dobre.
- Teraz wprowadzam powoli coś nowego, co będzie się rozwijać. Przechodzimy powoli na kurtki, i te mundury czarne, antyterrorystyczne będę z czasem wycofywał. Bo generalnie służby ochrony są od tego, aby zapewnić klientowi bezpieczeństwo, poruszanie się bezpieczne po obiekcie oraz poinformowanie osoby, która znajdzie się po raz pierwszy na obiekcie np. gdzie jest toaleta, punkt gastronomiczny czy też punkt z pamiątkami. Nie widziałem na europejskich stadionach, aby tam służby ochrony były ubrane w kaski, z tarczami, z gazem oraz psami. Dla mnie to robi się chore, bo uważam, że płacimy podatki i od tego jest policja. Są stewardzi, ale oni nie są tak wyposażeni w środki przymusu bezpośredniego jak w Polsce. Jest to dramat. Mam nadzieję, że kibice ewoluują i w przyszłości my także będziemy wykorzystywani tylko i wyłącznie do takich celów, jak ci stewardzi na zachodzie.
W grupie zabezpieczającej mecz można zobaczyć także grupę dziewcząt. Rozumiem, że mają one inne zadania, zróżnicowane do swych możliwości fizycznych?
- Dziewczyny coraz bardziej są potrzebne na imprezach masowych. Coraz więcej kobiet przychodzi na imprezy. A ustawa mówi, że kobiety nie może rewidować mężczyzna i odwrotnie. Więc jeśli jest więcej kobiet przychodzących na stadion, to więcej dziewczyn jest na bramach. Uważam także, że kobiety łagodzą obyczaje. Najwięcej ich jest na trybunie honorowej, gdzie kobiety inaczej takiego klienta przyjmą. To, co czasem facet musi tłumaczyć 5 minut, dziewczyna jednym zdaniem potrafi zamknąć temat, jeśli jest dobrze przeszkolona. Zrobi to lepiej, łagodniej. Poza tym zakładam, że facet na dziewczynę-agenta, nie rzuci się z rękoma.
- Dziewczyny coraz bardziej się garną do tej pracy, chcą tu pracować. Ta furtka się dla nich otworzyła, one potrafiły to wykorzystać. Udowodniły, że są przydatne, nie są gorsze od chłopaków. Nie zmieniłbym jednak proporcji, które są obecnie. Chyba że ochraniałbym mecz koszykówki. Na meczu piłkarskim jest 100 mężczyzn i 20 kobiet.
- Myślę także o tym, aby wprowadzić pewną innowację i kilka dziewczyn dokooptować do grupy "czarnej", wzorem stadionów w Niemczech. Tam były to grupy policji 8-osobowe, w której były dwie kobiety. W momencie jakiegoś incydentu w pierwszej kolejności to dziewczyny interweniowały, ale były pod ścisłą obserwacją swoich kolegów. Jeżeli one nie dawały rady, to do akcji wkraczali mężczyźni. One miały za zadanie załagodzić sytuację. Chciałbym wprowadzić to w Polsce, ale jest to świeży temat.
Jak wygląda współpraca z policją?
- Współpraca z policją jest nieodzowna. Oni muszą współpracować z nami, a my z nimi. Generalnie chodzi o przepływ informacji. Myślę, że ta współpraca zawsze może być lepsza. Uważam, że policja mogłaby być jeszcze bardziej w to zaangażowana. Nie mogą opierać swojej wiedzy tylko i wyłącznie na podstawie informacji z internetu. Do obsługi meczów powinny być przydzielone na stałe te same osoby, gdyż za duża rotacja negatywnie wpływa na współpracę i pracę związaną z zabezpieczeniem meczu. Ciągle pracuje się z nowymi ludźmi. Ja pracuję na stadionie od 10 lat i dobrze znam to miejsce.
- Co pewien czas przychodzi mi współpracować z osobą z policji, która dopiero się tego uczy i musi minąć trochę czasu, zanim to pojmie i zrozumie. W policji są różni ludzie, niektórzy chcą z pozycji siły załatwiać problemy. Ja uważam, że z kibicami należy rozmawiać, współpracować z nimi, a nie straszyć i prężyć muskuły, których oni tak naprawdę nie mają.
Kto i kiedy decyduje o wtargnięciu sił policyjnych na stadion? Do jakiego momentu jesteście sami zabezpieczyć mecz?
- Ja decyduję. Na każdym meczu mam przygotowany taki dokument, proszący policję o interwencję, który w odpowiedniej chwili przekazuję policji. Muszę mieć to na papierze, stanowi to niekiedy problem, kiedy liczą się sekundy czy też minuty. Stoję w tym sektorze policyjnym, gdzie jest takie niby centrum dowodzenia (bo takiego na Lechii nie ma). W momencie, kiedy jest takie zdarzenie, wręczam policji ten dokument. Policja musi mieć podkładkę, aby wytłumaczyć się przed swoimi przełożonymi. Każda interwencja policji nosi zagrożenie w postaci kary dla klubu, o które może wystąpić policja.
- Sytuacja kiedy policja ma wejść na stadion jest często tak dramatyczna, że nie ma czasu tej decyzji konsultować z policją. Liczą się sekundy. Czasem po 1,5 minucie jest już po akcji.
Co w pracy ochroniarza jest bardziej istotne: siła mięśni czy jednak inteligencja i instynkt przewidywania?
- Myślę, że jedno i drugie jest w tej chwili ważne. Ale bardzo sobie cenię otwartą głowę ochroniarza, który podejdzie do kibica i z nim porozmawia. Tak też robią ochroniarze, którzy są na koronie stadionu w cywilu. Jest to czasem lepsze niż wysłanie grupy "czarnej", gdyż może to niepotrzebnie wzburzyć tłum, wzburzyć agresję. Zdarzyła się kiedyś taka sytuacja, że kibic odpalił racę, ja podszedłem do niego i chciałem poprosić go, aby zgasił ją albo przynajmniej nie rzucał jej na boisko. Za mną schodziła grupa trzech chłopaków, którzy bali się o mnie, żeby nic mi się nie stało. To wzburzyło tłum, co było bez sensu. Ja nawet nie wiedziałem, że oni idą za mną. Takie zachowanie wzbudza agresję u kibiców. Dlatego uważam, że głowa jest bardzo ważna.
Do tej pory byłeś w Lechii jedyną osobą mającą uprawnienia kierownika do spraw bezpieczeństwa. Bez ciebie lub bez takiej osoby z takimi uprawnieniami nie mógłby się odbyć mecz na Lechii?
- Nie, to nie jest tak. W naszej firmie jest kilka osób, które mają takie uprawnienia oraz wystarczające doświadczenie. Poza tym w klubie są dwie osoby, które w razie mojej nieobecności mają takie uprawnienia. Są takie osoby w wypadku powiedzmy, kiedy Adam Wysocki rezygnuje, a nie ukrywam, że ja jestem zmęczony tą rolą. Najbardziej na tym wszystkim cierpi moja rodzina oraz zdrowie psychiczne, nerwy, spowodowane tym, że ja całym sercem angażuję się w to wszystko. Żadne inne zajęcie nie zabiera mi tyle stresu i zdrowia, jak mecze Lechii.
- Jestem z tym związany, czuję jakby to był mój drugi dom i chcę żeby tutaj było bezpiecznie i żeby był porządek. Są różni kibice, jedni są szalikowcami, którzy chcą tylko śpiewać i dopingować, a są tacy, którzy chcą wejść tylko na lożę honorową i przywitać się z kimś. Każdego chcę tutaj dobrze przyjąć. Nie zawsze się to udaje, ponieważ jednemu uda się wytłumaczyć, drugiemu jest trochę ciężej, bo na przykład jest po piwku. Całym sercem oddaję się temu. Ludzie z zewnątrz pytają: po co ty tyle biegasz, załatwiasz różne rzeczy, przecież masz wszystko zorganizowane. To nie jest do końca tak. Nigdy nie można przysnąć i zagapić się. Kibic jest kibic, zawsze chce nas wyprzedzić o te pół kroku. Trzeba myśleć zawsze nad tym, żeby on nas nie uprzedził. Nie mogę sobie pozwolić na moment uśpienia.
Czy wyobrażasz sobie, że twoja firma zabezpiecza mecz, a ty siedzisz sobie na loży honorowej i oglądasz sobie spokojnie spotkanie?
- W przypadku większości firm, które znam, nawet te zza miedzy, prezes danej firmy siedzi sobie w garniturku i ogląda spokojnie mecz, mając swoich ludzi do pracy. Ja uważam, że jestem jednym z tych ochroniarzy, którzy jak trzeba, to nakładają szczękę i idę razem z nimi. Nie jestem typem prezesa z cygarem w gębie, wydającego rozkazy na lewo i prawo. Wstyd się przyznać, ale czasami dopiero po meczu dowiaduję się o wynik spotkania. W meczu z Wisłą Płock myślałem, że jest 4:0, a dopiero po spisaniu protokołu meczowego okazało się, że jest 5:1 i tak te mecze wyglądają.
- Staram się jeździć na mecze wyjazdowe właśnie po to, żeby spokojnie obejrzeć sobie spotkanie Lechii. Poznawać różnego rodzaju taktykę, kibicować drużynie i analizować to spotkanie jak prawdziwy kibic. W Gdańsku nie mam na to szans. Po prostu nie mam czasu, ponieważ cały czas obserwuję trybuny, przemieszczanie się kibiców, zachowania, pojawienia się nowej flagi, okrzyku. Są osoby, które przychodzą tutaj, żeby tylko zaliczyć mecz i pojawiają się, chcąc sobie odhaczyć kolejną imprezę. Takich ludzi staram się wyłapywać, nie toleruję takiego zachowania, dla mnie każdy musi być zaangażowany w tą pracę. Po każdym meczu jest odprawa, podczas, której ustalamy i omawiamy pewne rzeczy.
Można cię spotkać głównie spacerującego na koronie stadionu. Twoim głównym atrybutem jest krótkofalówka. Jakie komunikaty przekazujesz bądź sam dostajesz od swoich pracowników?
- Jeżeli widzę coś, a nie mogę tam być, to przekazuję to kierownikowi. Takich kierowników mamy w każdym odcinku lub grupie, który jest w danym miejscu. Jeżeli wymaga to mojej interwencji, to pojawiam się tam. Czasami jednak dostaję informację, że był problem, ale został zażegnany. Wtedy już nie muszą być tam osobiście.
- Nie mamy takiego punktu dowodzenia. Jest ten sektor policyjny. Nie widzimy jednak z niego, jaka jest na przykład sytuacja pod kasami przed lub po meczu lub, co się dzieje w Maxie. Czasami grupka kibiców idzie właśnie z Maxa i wtedy podaję chłopakom komunikat, że grupka lekko podpitych kibiców idzie na stadion. To jest jeden z przykładowych komunikatów.
- Są ustalenia, że pierwsza kontrola jest już na dole przy kasach. Wymusiłem to na policji, ponieważ my już tam zaczynamy pracę. Wymusiłem także to, że w razie jakiejś awantury, policja musi interweniować. Przesunęliśmy to, aby policja pracowała razem z nami, zmusić ich do większej pracy Wcześniej policja stała przy kasach, a my sprawdzaliśmy bilety przy cerkwi. W razie awantury holowanie takiego gościa do policji byłoby bez sensu, a na pewno wywołałoby agresję kibiców.
Jakie są główne mankamenty stadionu Lechii?
- Jedna brama dla kibiców. Za pięć miesięcy co dwa tygodnie będziemy mieli mecze "podwyższonego ryzyka" i dalej będziemy jedną bramą wpuszczać 10 tysięcy widzów. Będą bramofurty, czyli elektroniczny bilet. Dalej jednak mamy jeden ciąg komunikacyjny. Stadion jest zbudowany jak jest i ja tego nie zmienię. Jednak ode mnie wymaga się pewnych standardów, których przy jednej bramie dla kibiców nie da się spełnić w stu procentach.
- Następna rzecz to trybuna honorowa. Na meczu derbowym działacze i sponsorzy Arki mieli do dyspozycji 30 wejściówek i przemieszczali się przez ciąg komunikacyjny pod zegarem. Nie wyobrażam sobie, aby działacz lub sponsor, zapraszając kolejną osobę, będzie musiał się przemieszczać pod zegarem. Jestem cały czas w kontakcie z panem Paszkowskim i staram się podpowiadać jemu. Znalazłem rozwiązanie z Błażejem Jenkiem co począć z kibicami wchodzącymi na trybunę honorową. Od strony ul. Smoluchowskiego jest takie fajne miejsce, gdzie można byłoby zbudować zejście, którym kibice wchodziliby od tyłu. Jednak żeby to zrobić potrzebne są inwestycje. Rozumiem pana Paszkowskiego, który ma swój budżet i nie może na pstrykniecie pana Wysockiego wybudować ciągu komunikacyjnego. Boję się jednak już o lipiec, kiedy być może będziemy w I lidze.
Czym będzie się różnić bezpieczeństwo na stadionie wiosną, zwłaszcza, że mecze będą rozgrywane przy światłach. Co się zmieni w porównaniu z jesienią?
- Sam jestem ciekaw. Mam obawy o siebie, jak ja będę widział swoich ludzi po zmroku. Dlatego przed rozpoczęciem rundy, dokładnie 7 marca zrobimy taką próbę przedsezonową po zmroku, kiedy będzie ciemno. Mam nadzieję, że dogadamy się z właścicielami obiektu, żeby odpalili nam te światła. Zmieni się to, że każdy kibic po meczu będzie musiał bezpiecznie wrócić do domu, po zmroku, sprawdzenie obiektu po zmroku czy nikt nam jeszcze nie został. Na pewno będę chciał wprowadzić to, żeby pojawiało się dużo czerwonych kurtek, będzie to taki znak dla policji, że osoba w czerwonej kurtce posiada klucz od bramy. Osoby w czerwonych kurtkach będą ochraniać tylko murawę, natomiast ci w żółtych będą na zewnętrznej. Są to takie moje techniczne sprawy, które będę chciał zmieniać i wprowadzać.
Kiedy po meczu możesz spokojnie siąść i powiedzieć, że już skończyłeś pracę. Ile to trwa?
- Około 1,5 godziny po meczu. Tak naprawdę jednak różnie z tym bywa. Na przykład mecz pucharowy z Pogonią Szczecin pokazał mi, że zawsze trzeba być czujnym. Po meczu były gratulacje za dobrą pracę, jednak już następnego dnia po ukazaniu się artykułu w Gazecie Wyborczej te same osoby mówiły, co innego.
- Drugim przykładem jest mecz Bałtyku Gdynia z Gryfem Słupsk, który obstawialiśmy. Wydawało się nam, że zrobiliśmy to bardzo dobrze, natomiast później na Wydziale Dyscypliny poruszono temat odpalenia rac na tym spotkaniu i złym zabezpieczeniu tego meczu. Nie dano mi nawet szansy wytłumaczenia się.
Czy po incydentach z Jagiellonią, Ruchem czy Elaną Toruń klub miał do ciebie jakieś pretensje?
- Zawsze są jakieś pretensje do nas. Jedni wyrażają to głośno, a inni po cichu. Kibice mieli do nas pretensje za te banany w meczu z Pogonią. Jedni mówili, że dobrze ochranialiśmy, drudzy natomiast mieli pretensje, że nie interweniowaliśmy i nie wyprowadziliśmy tych osób, które rzucały i nie przekazaliśmy ich policji.
- Podoba mi się to, że osoby z klubu potrafią mi powiedzieć w oczy, co im się podoba, a co nie. Na przykład Błażej Jenek, który potrafi powiedzieć w twarz, że dałem ciała albo odstawiłem lipę, nie wpuszczając kogoś. Wtedy wiem, że muszę działać i taką osobę podszkolić, douczyć, pokazać jej.
Czy nie jest tak, że Lechia jest skazana na Taurus?
- Nie. Myślę, że zawsze można kogoś zastąpić i muszę się z tym liczyć. Być może przyjdzie taki moment, kiedy nie będę miał już siły i ochoty i będę musiał odejść. Jednak na razie chciałbym to robić, bo wydaje mi się że jest to moja pasja. Bardzo dużo zawdzięczam Lechii. Chciałbym to teraz jej jakoś oddać.
- Dużo jest jednak osób, które mówią, że dzięki Lechii zarabiam duże pieniądze. To nie są już małe pieniądze, bo na takim meczu jest 100-150 osób, na które klub wydaje wymiernie duże kwoty. Jednak zawsze tłumacze, może to zabrzmi subiektywnie, że weźmy jakąś firmę ze stolicy albo z Krakowa. Tylko, że pieniądze, podatki pójdą wtedy do tych miast. Moja firma jest z Gdańska, ja płacę tu podatki i zatrudniam także osoby z Gdańska. To jest taki mały lokalny patriotyzm, dzięki któemu ja także korzystam. Ale czy Lechia jest skazana na Taurus? Trudno powiedzieć.
- Od sezonu 2007 roku mam podpisaną długofalową umowę z klubem. Jest to także spowodowane tym, że prowadzę długofalowe inwestycję w związku z obsługą meczów. Klub także to widzi, że środki także przeznaczam na wyposażenie moich ludzi np. kurtki, czarne mundury. Przy krótkoterminowej umowie trudno byłoby poczynić takie kroki, gdyż te umundurowanie nie kosztuje mało. Klub sam wyszedł z tą umowę.
- Jednak jestem realistą i żyję w tym kraju. Stąpam twardo po ziemi i wiem, że zawsze każdą umowę można rozwiązać.
- Skazany na Taurus. Uderzyło mnie to (uśmiech). Niby jest tak, że nie. Ale gdyby się ktoś kręcił przy Lechii, to wtedy robiłbym się czujniejszy. Tyle serca tu oddałem. Tak to poukładałem. Pracowałem tu od zera z 15 osobami w 1998 roku. W tej chwili zmontowała się tu bardzo fajna, którzy dobrze wykonują swe obowiązku grupa ludzi. Dzięki nimi ja istnieję i funkcjonuję. Dzięki temu nie potrzebujemy żadnej reklamy, a mimo to, nie narzekamy na brak pracy.
- Mało tego, mamy tyle pracy, że musimy ją selekcjonować. Czego przykładem jest to, że jesteśmy teraz po rozmowach z największą imprezą muzyczną jaką jest Opener Festival 2008. Kiedyś obsługiwały ten festiwal firmy z Polski i Gdyni, a obecnie organizatorzy przyjechali do mnie. Podobnie jest z Jarmarkiem Dominikańskim, który także obsługuje moja firma.
- Bardzo dużo uwagi poświęcam, aby na naszych bramach, na jakimkolwiek obiekcie stały osoby, które nie wezmą 5 zł do kieszeni. Bo klient wynajmuje nas po to, aby zarobić pieniądze. Dlatego też, często kontroluję swoich ludzi na bramce, oni czasem nie wiedzą kiedy ich obserwuję.