Gdańsk: wtorek, 16 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 144 (9/2008)

25 marca 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MACIEJ ROGALSKI DLA LECHIA.GDA.PL

Nie jestem czarodziejem

Maciej Rogalski długo nie miał w Lechii łatwego życia. Ściągnięty z KSZO za grubo ponad 100 tys. zł, przez co kibice automatycznie uznali, że z miejsca zostanie gwiazdą walczącego o awans zespołu. Zaczął dobrze, od gola w debiucie, potem było znacznie gorzej. Swoje możliwości pokazuje jednak pod okiem Dariusza Kubickiego. Z "Rogalem" rozmawialiśmy w czwartek, tuż przed jego wyjazdem na święta.

KAROL SZELOŻYŃSKI, OSKAR STANISZEWSKI
Gdańsk

Wygląda na to, że przez otrzymanie w meczu z Wisłą Płock czwartej żółtej kartki w sezonie zapewniłeś sobie dłuższy od kolegów z zespołu świąteczny urlop.

Maciej Rogalski: Na pewno tak, chociaż ja osobiście za bardzo się z tego nie cieszę. Wiadomo, że niektórzy może inaczej by to traktowali, ale ja z Jackiem Manuszewskim musimy zostać w domu i na pewno nie jest to dla nas jakieś specjalne święto.

Wiosną przegraliście z Piastem i wygraliście z Wisłą Płock. Ale na pewno zdajesz sobie sprawę, że niewiele poza wynikiem drugiego z tych spotkań mogło się kibicom podobać. Czy waszym jedynym obecnie założeniem jest zdobywać punkty bez względu na styl, czyli cel uświęca środki?

- No nie. Sądzę, że ta jakość przyjdzie z czasem i wierzę, że z każdym meczem będzie wyglądało to coraz lepiej. Falstart w Gliwicach popsuł nam trochę nasze wszystkie przygotowania i plany, ciężko było się po takim meczu podnieść i może ta gra w oczach kibiców i dziennikarzy nie wyglądała za dobrze, ale myślę, że można powoli doszukiwać się w niej jakichś pewnych plusów. Te trzy punkty były najważniejsze i tak naprawdę jeśli będziemy wygrywać, to nic więcej już nie jest potrzebne.

- Nie chciałbym jednak, żeby zdarzyła się taka sytuacja jak w zeszłym sezonie, kiedy pierwsze dobre mecze zatarliśmy passą bez bramek, ale żeby był to początek drogi do góry. Musimy łapać punkty na wyjazdach, żeby nie zgubić ich za dużo i wygrywać wszystkie mecze u siebie, bo to jest podstawa.

Co się stało z twoją skutecznością z jesieni? Czy są już powody do niepokoju czy raczej sam czujesz, że jesteś w wysokiej formie, a pierwszy strzelony gol to tylko kwestia czasu?

- Mamy za sobą dopiero dwie kolejki, a w sparingach potwierdziło się, że bramki mogę wciąż zdobywać. W pierwszym meczu miałem swoje sytuacje, mogło coś wpaść, ale skończyło się tak jak się skończyło, że dostaliśmy trzy bramki bez żadnej z przodu. Teraz w meczu z Wisłą nie miałem sytuacji, udało mi się jednak zrobić coś w roli asystenta. Za kartki wypadłem z wyjazdu do Jastrzębia, ale sądzę, że z meczu na mecz będzie tylko lepiej. Wydaje mi się, że złapię teraz trochę dodatkowej energii i świeżości i ta przerwa mi pomoże, muszę ją tylko dobrze wykorzystać, bo już teraz czuję, że jestem dobrze przygotowany do sezonu.

Trener Kubicki powiedział nam niedawno w wywiadzie, że zaraz po objęciu Lechii przeprowadził z tobą szczerą rozmowę, zapytał się, czego ci potrzeba, a następnie oznajmił, że obdarza cię kredytem zaufania. Czy ta rozmowa była ci tak potrzebna, abyś zaczął pokazywać pełnię swoich umiejętności?

- Było coś takiego, ale nie pamiętam już czy dokładnie w takiej formule. Na pewno jednak rozmawialiśmy, bo trener nie znał nas wszystkich i chciał o nas się po prostu czegoś dowiedzieć. Trener wprowadził w nas po prostu taką nową jakość, coś w naszym zespole zapaliło, zaczęliśmy tworzyć zgrany kolektyw i wszystko nam wychodziło bardzo dobrze. Śmiałem się nawet z kolegami, że gdyby mecze wiosenne były rozgrywane dalej jesienią to spokojnie zapewnilibyśmy sobie awans.

Czy stąd wzięła się twoja znakomita skuteczność jesienią? 8 goli, z czego 7 zdobytych za kadencji Dariusza Kubickiego, to jak na lewego pomocnika znakomity rezultat. Czy to była twoja życiowa runda?

- Myślę, że chyba tak. Jest tutaj jednak też duża zasługa moich kolegów, bo naprawdę dostałem od nich wiele dobrych prostopadłych piłek, które otworzyły mi drogę do bramki. Podawali m.in. Piotrek Cetnarowicz, Robert Speichler, czy Paweł Buzała. Nasze akcje były podobne, zbiegałem ze skrzydła, mieliśmy trochę szczęścia, ale i jakiś procent na pewno należy też do moich kolegów. Z drugiej jednak strony nie będę taki skromny, bo tą nogę trzeba zawsze gdzieś tam dostawić, żeby coś wpadło do siatki.

Czy kiedy miałeś dobrą passę jesienią próbowałeś dogonić w bramkach i asystach, ale zdobywanych klasę rozgrywkową wyżej przez Marka Zieńczuka? Ten piłkarz ciągle powtarza, że chce jeszcze wrócić do Lechii. Co byś powiedział na takiego konkurenta w składzie?

- Czytałem wasz artykuł na ten temat. Może trochę jakichś podobieństw tu było, ale jest to zawodnik wyższej klasy, bardzo doświadczony i nie chciałbym się tutaj do takiego człowieka porównywać, aczkolwiek było miło kiedy był taki okres, że oboje strzelaliśmy.

- A jeśli taki zawodnik znalazłby się w kadrze, na pewno podniósłby poziom sportowy, zwiększyłby rywalizację i trzeba byłoby się tylko cieszyć, że jest w Lechii.

Razem z Pawłem Buzałą długo byliście kozłami ofiarnymi w Lechii, to was najczęściej obwiniano o straty punktów. Jednak pod koniec jesieni, to właśnie wy dwaj byliście w takim gazie, że na was opierała się gra zespołu. Po waszym przykładzie chyba najlepiej widać pracę trenera Kubickiego?

- Ten czas już minął i staram się do tego nie wracać, bo przekonałem już chyba do siebie kibiców, tak jak i zresztą Paweł. Tylko walecznością, ambicją i dobrą grą można przekonać do siebie fanów, a nie jakąś głupotą, napinaniem się w prasie, czy sztuczną miłością do czegoś co lubi kibic.

Czy możesz potwierdzić opinię, że piłkarz, który przychodzi do Lechii powinien mieć sporą wiarę we własne umiejętności i wysoką odporność na krytykę?

- Nie wiem czy tylko do Lechii, bo w każdym klubie jest jakaś tam presja, oczekiwania, ciśnienie. Jedni sobie z tym radzą, a drudzy po prostu nie. Oczywiście, że jak przechodziłem z małego klubu z Mławy do KSZO po roku gry w II lidze na pewno nikt nie oczekiwał ode mnie, że będę zaraz ciągnął cały zespół. Ale w Ostrowcu również udało mi się błysnąć, pokazać z dobrej strony i to zaowocowało przejściem do Gdańska. Tu wymagania były od razu większe, coś za mnie w dodatku zapłacono, a sami kibice są tu naprawdę bardzo wymagający.

Grasz na pozycji lewego pomocnika, który często znajduje się w polu karnym. A jak wyglądają twoje zadania defensywne? Czy masz ich przydzielonych więcej niż choćby prawoskrzydłowy? Czy jeśli zespół traci bramkę po akcji twoim skrzydłem czy po twojej stracie trener podchodzi do tego bardziej wyrozumiale, jako że grasz bardzo ofensywnie?

- Skrzydłowi mają raczej jednakowe zadania, chyba, że jest jakieś szczególne zalecenie, bo nasz trener czy skaut wypatrzył, że prawy lub lewy obrońca jest słabszy. Wtedy skrajny pomocnik ma więcej możliwości z przodu, żeby grał mniej defensywnie, albo gdy słabszy jest na przykład pomocnik, wtedy pilnować może go sam obrońca. Są to jednak zadania specjalne ustalane wyłącznie przez trenera.

- W dodatku, jak piłkę mam już na połowie przeciwnika, to trener wręcz każe ryzykować z przodu, bo z tyłu zawsze zostaje 5-6 zawodników, którzy będą musieli to później posprzątać. Musimy też uważać na głupie straty, zwłaszcza na swojej połowie, ponieważ za takie po dryblingu czy jakiejś akcji trener nie robi nam żadnych problemów.

Czy ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, kogo masz za plecami? Czy wolisz, kiedy na pozycji lewego obrońcy gra Sebastian Fechner czy może Rafał Kosznik, bądź jeszcze ktoś inny? Z kimś się lepiej rozumiesz?

- Najlepiej rozumiem się z Roberto Carlosem. (śmiech) Śmieję się, bo dla mnie, ale także dla innych chłopaków, nie ma znaczenia, kto tworzy w danej chwili jedenastkę. Mamy naprawdę wyśmienity zespół, wspaniałych chłopaków, którzy potrafią grać w piłkę i nie ma takiej obawy, że ktokolwiek by zajął daną pozycję, to sobie nie poradzi. Nie ma dla nas znaczenia, z kim przyjdzie nam grać kolejny mecz, w jakim składzie. Tworzymy drużynę i tyle.

Ale spójrzmy choćby na prawą stronę, gdzie grają Andruszczak i Pęczak. Po nich widać, że znają się od lat i lubią ze sobą grać.

- To chyba wynika bardziej z tego, że wcześniej już gdzieś grali razem. Być może oni by powiedzieli, że wolą grać ze sobą niż z kimś innym. Dla mnie osobiście nie ma to jakiegokolwiek znaczenia.

Przed wami kolejne hitowe mecze tej rundy - pojedynki z Polonią i Legią, podczas których można powiedzieć, że będzie piłkarsko sprawdzać stolicę.

- Ogólnie rundę wiosenną zaczęliśmy od samych kos, od meczów z samą górą tabeli. A co do tych spotkań - oby tak było, że to my sprawdzimy stolicę, a nie stolica nas.

Czy te spotkania są dla ciebie w jakiś sposób ważniejsze czy takie same jak każde inne?

- Oczywiście, że nie mogą być mniej ważne od innych, bo to jest walka o mistrzostwo II ligi i awans do półfinału Pucharu Polski. Gramy teraz w ćwierćfinale tych rozgrywek, a to już nie jest szczebel okręgowy, tylko naprawdę fajna sprawa, aby w takich spotkaniach się pokazać i spróbować zawalczyć o całą pulę.

Sądzisz, że w Warszawie również powalczycie o zwycięstwo czy jednak w kontekście rewanżu zadowoli was choćby remis bramkowy?

- Nie kalkulujemy. Wychodzimy i gramy o zwycięstwo, to zawsze powtarza nam trener, a my staramy się do tego kanonu dostosować. Dopiero boisko zweryfikuje wszystkie sprawy, kto będzie lepszy, ten wygra.

Czy to, że oba mecze będą transmitowane w telewizji wpływa na ciebie w jakikolwiek sposób, czy podczas gry w ogóle nie myślisz o obecności kamer na stadionie?

- Nie myślę o tym. Kiedy grałem w Ostrowcu, to wiele naszych meczów było transmitowanych i nigdy nie robiło to dla mnie większej różnicy. Ma to jakiś smaczek dopiero, kiedy człowiek wejdzie do domu i sobie taki mecz obejrzy. Z perspektywy boiska, to po prostu ktoś to nagrywa, a mecz toczy się tak samo, jak zawsze. Jedynie czasem są mankamenty typu, że sędzia musi zaczekać z rozpoczęciem meczu, bo kamery, bo telewizja.

Taka sytuacja miała miejsce w Gliwicach? Kiedy wyszliście na boisko gotowi do gry, a sędzia nie mógł rozpocząć meczu, bo telewizja prezentowała jeszcze plansze ze składami meczowymi?

- Tak, to jest troszkę denerwujący aspekt obecności telewizji na meczach. Byliśmy rozgrzani, gotowi do gry, a musieliśmy czekać na zgodę telewizji, aby rozpocząć rywalizację. Później jeszcze kilka minut przerwy na uprzątnięcie serpentyn z płyty boiska. To wszystko wybija z rytmu, ale czasem tak bywa.

Zwróciłeś kiedyś uwagę na to, że twój gol strzelony jesienią w PP Wiśle Płock był jedynym zdobytym na stadionie w Gdańsku na bramkę od strony zegara? Pięć pozostałych trafień zdobywałeś umieszczając futbolówkę w siatce bramki znajdującej się bliżej sektora gości.

- Tak, zwróciłem na to uwagę. Muszę powiedzieć, że jak zaczynamy mecz u siebie, to zastanawiam się, na którą stronę będziemy grać najpierw. Bo jakoś tak się układało, że w lidze strzelałem gole tylko na jedną bramkę. Nie wiem, z czego to wynika. Może pod bramką od strony zegara jest gorszy stan murawy? (śmiech) Nie wiem, po prostu tak wyszło. Chociaż na tę bramkę też miałem całkiem niezłe sytuacje - choćby za trenera Borkowskiego w meczu ze Śląskiem miałem straszną "setę", patelnię z pięciu metrów i przestrzeliłem. Skończyło się 0-0.

Dodatkowo ta niewykorzystana sytuacja została mocno napiętnowana, bo można powiedzieć, że rozpoczęła okres, w którym długo nie mogliście strzelić bramki.

- Dokładnie, wtedy rozpoczęła się ta niefortunna seria. Szło nam wówczas niemiłosiernie - wszystko albo "czapa", albo remis.

Czy grałeś wcześniej w jakimś klubie, w którym brałeś udział w walnym zebraniu i decydowałeś o jego przyszłości?

- Tak, na przykład w Mławie.

Jak się odnosisz do czegoś takiego, że piłkarze, którzy przychodzą do klubu także decydują o jego losach?

- Po prostu jestem pracownikiem danego klubu i mogę decydować o jego losach tak samo, jak każdy pracownik zatrudniony w jakiejkolwiek firmie. Jeśli mamy szansę pomóc klubowi, jeżeli mamy wpływ, aby ten poszedł w dobrym kierunku, to uważam, że jest to słuszna sprawa.

Ale przez to dochodzi też do takich sytuacji, że np. piłkarz przychodzi do klubu na pół roku, a bierze udział w podejmowaniu decyzji dotyczących jego długofalowej przyszłości.

- Nie wiem, te kilka głosów raczej wiele nie może zmienić. Bo jednak większość głosujących w walnych zgromadzeniach, to ludzie "stąd", z tego regionu, którzy siedzą w "tym" od lat. Te 2-3 głosy piłkarzy, którzy ewentualnie przyjdą na pół roku, mają niewielkie znaczenie.

A samo branie udziału w walnych zgromadzeniach, to jest dla ciebie coś fajnego czy raczej traktujesz to w kategorii obowiązku?

- Raczej traktuję to jako obowiązek. Akurat ostatnie zebranie było związane z powstaniem spółki akcyjnej, co również dotyczy mojej bliskiej przyszłości, a generalnie nie było innych punktów, w których musielibyśmy coś omawiać czy nad czymś debatować i głosować.

Masz 27 lat i od lat jesteś wyróżniającym się piłkarzem zespołów, w których występujesz. Zawsze byłeś raczej rozpoznawalną postacią tych drużyn.

- Coś tam może...

Dlaczego w takim razie wciąż nie udało ci się zadebiutować w ekstraklasie?

- Z Mławy zawsze było daleko do I ligi. Tam właściwie nie było żadnych możliwości awansu. To mały klubik, z którego ciężko było się w jakiś sposób wyrwać. Później grałem w KSZO. Klub z ambicjami, ale jednak nie do końca. Mieliśmy porywy na jesień, a wiosna zawsze była słabsza i wszystko kończyło się w połowie tabeli. Teraz jestem w Lechii i przed nami chyba decydujący moment. Nie udało się w zeszłym sezonie, gdzie byłem tylko jedną rundę, ale wierzę, że tym razem się uda i w końcu zadebiutuję na boiskach I-ligowych.

Czy wyobrażasz sobie brak awansu Lechii do I ligi w bieżącym sezonie?

- Nie wyobrażam sobie tego, naprawdę. Sytuacja jest chyba o niebo lepsza od tej z zeszłego roku, bo o awans walczą jednak co najwyżej podobnej klasy, ale także i słabsze zespoły.

A jak macie postawiony cel? Walczycie o zajęcie wyłącznie pierwszego lub drugiego miejsca? Bo w tej chwili chyba wciąż nie wiadomo co daje zajęcie trzeciej lokaty?

- Nie mam informacji co do trzeciego miejsca i chyba nikt jej nie ma. My walczymy o zajęcie jak najwyższej lokaty. Na razie jest ustalone, że pierwsza i druga daje awans do ekstraklasy, więc chcemy zająć jedno z tych dwóch miejsc.

Taka niepewność nie wpływa na was negatywnie?

- Na pewno nie. Na razie po prostu o tym nie myślimy, bo czas na weryfikację celu przyjdzie w czerwcu. Przed nami jeszcze 12 spotkań, trzeba ciułać punkty, zwłaszcza że inne zespoły je gubią. Wywalczenie awansu nie jest takie proste, o czym przekonaliśmy się na wiosnę poprzedniego sezonu, kiedy po trzech pierwszych meczach okrzyknięto, że "OE jest w Gdańsku". Oczekiwania na pewno są duże, na prezentacji kibice nie marzyli już o samym awansie, ale o osiągnięciu czegoś w samej ekstraklasie! Ale to wszystko trzeba wywalczyć na boisku. Musimy postarać się nikogo nie zawieźć, a przede wszystkim siebie samych.

A patrząc z perspektywy czasu, zgadzasz się w prezesem Turnowieckim, że jednak dobrze się stało, że nie wywalczyliście awansu do elity w zeszłym sezonie? Bo jednak mecze u siebie gralibyście poza Gdańskiem, co utrudniłoby wam walkę o utrzymanie.

- Nie wiem jak wyglądałaby sprawa otrzymania licencji, ale sportowo to różnie mogło być. Być może mielibyśmy utrudnione zadanie, ale nie jestem wróżką ani innym czarodziejem, żeby to przewidzieć. Osobiście żałuję, że wtedy nie udało się awansować. Zawsze to oznaczałoby znalezienie się rok wcześniej w krajowej elicie.

Ostatnie pytanie - jak wrażenia z pierwszego meczu w Gdańsku przy sztucznym oświetleniu?

- Dla mnie to żadna nowość, ale na pewno dla kibiców, jak i dla piłkarzy, ma to zupełnie inny smaczek. Zupełnie inaczej gra się późniejszą godziną, człowiek nie musi się z rana zrywać, jak choćby na mecze o 12. To była paranoja, porażka totalna. W Ostrowcu mieliśmy niezły stadion, bardzo kameralny, ale wszystkie trybuny miał zadaszone, a teraz mają one być jeszcze dodatkowo rozbudowywane. Robi się tam naprawdę fajna rzecz i idą w dobrym kierunku. Cały ośrodek z halą i basenami chcą tam zrobić. Widziałem to na makiecie i dobrze wygląda. Ale w takiej formie, to wszystko dobrze wygląda, Baltic Arena również... (śmiech)

Ale nie zostałeś tym, który zdobył pierwszego gola przy światłach.

- Nie zostałem, ale to nic. Nieistotne, kto strzela, mogą nawet sami rywale strzelać sobie gole, ważne żebyśmy wygrywali.

Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.035