Pierwszy raz Lechia zagrała w Ekstraklasie w drugim sezonie jej powojennego bytu. W pierwszych latach po wojnie mistrzów kraju wyłaniano systemem nieligowym. Jako, że II liga piłkarska istniała w Polsce począwszy od 1949 roku, w sezonie 1948 walka o awans do ekstraklasy była wielostopniowa.
Rok wcześniej Biało-Zieloni zdobyli tytuł Mistrzów Wybrzeża, lecz w ostatecznej rozgrywce o Ekstraklasę nie dali rady o wiele silniejszym rywalom i zajęli ostatnie miejsce w finałowej grupie, której zwycięzcy mieli prawo być współuczestnikami pierwszych po wojnie rozgrywkek ligowych na najwyższym szczeblu. W 1948 roku gdańszczanie przystąpili do walki bogatsi doświadczeniem i podwójnie zmotywowani aby zatrzeć rozczarowanie z poprzedniego sezonu.
Na początku młody, gdański klub musiał zmierzyć się z lokalnymi rywalami o prawo do gry w barażach o ekstraklasę. W rozgrywkach, które można porównać do nieformalnych mistrzostw Wybrzeża Biało-Zieloni nie mieli sobie równych. Szczególne znaczenie dla historii gdańskiej piłki miały dwie zdecydowane wygrane odniesione nad lokalnymi rywalami - Gedanią Gdańsk - 5:1 i 7:2, które zwiastowały zmianę układu piłkarskich sił w mieście nad Motławą.
Następnym etapem była gra w Klasie Państwowej - ogólnokrajowych barażach, których zwycięzcy kwalifikowali się do grupy finałowej. Lechia zaczęła od mocnego akcentu pokonując w lipcu 1948 roku na wyjeździe Gwardię Olsztyn 7:2. Wynik ten gdańszczanie powtórzyli na Traugutta, gdzie kapitalny mecz rozegrał Roman Rogocz, zdobywając 5 bramek w jednym meczu. Piłkarze z Olsztyna byli tak zdegustowani przebiegiem spotkania, że po wykluczeniu jednego z piłkarzy w 70. minucie zdecydowali się... zejść z boiska w geście protestu. Dopiero po kilku minutach pertraktacji z sędzią Warmiacy dali się przebłagać i powrócili na murawę.
Równie łatwe było zwycięstwo z Lublinianką w Gdańsku. Wynik 3:0 w zgodnej opinii nie odzwierciedlał technicznej przewagi gdańszczan. Świetną partię rozegrał wtedy Henryk Kokot, który doskonale kierował poczynaniami zespołu. 8 tysięcy widzów na Traugutta obserwowało jak bramkarz i obrona gości dwoją się i troją aby powstrzymać doskonale dysponowanych Lechistów.
Lechia szybko zapewniła sobie awans do grupy finałowej i w ostatnim meczu mogła sobie pozwolić na remis z Lublinianką 3:3.
W grupie finałowej Lechia była prawdziwą rewelacją. Zaczęła od zwycięstwa na wyjeździe z PTC Pabianice (5:2), które uzmysłowiło kibicom, że Ekstraklasa w Gdańsku to wcale nie pobożne życzenie. Po dość łatwych zwycięstwach nad Skrą i Radomickiem, przyszedł czas na podwójną konfrontacje z najgroźniejszym rywalem do awansu - Szombierkami Bytom.
Wynik meczu (4:1) nie oddawał wyrównanego poziomu jaki zaprezentowały obie drużyny - o wygranej Lechii zadecydowała większa doza zwykłego szczęścia. Ataki Mistrzów Wybrzeża były pierwszej połowie bardzo chaotyczne, a wielokrotnie od utraty bramki klub z Traugutta ratował doskonale dysponowany tego dnia bramkarz Józef Pokorski. Mecz rozstrzygnął się w drugiej połowie spotkania, kiedy bramkarz drużyny z Bytomia, aż trzykrotnie wyjmował piłkę z siatki. Mecz ten wzbudził ogromne zainteresowanie - obejrzało go 10 tys. widzów, podczas gdy średnia frekwencja wynosiła wówczas ok. 8 tysięcy. To co działo się w Gdańsku, to tylko namiastka dramaturgii jaką zgotowali kibicom piłkarze w Bytomiu. Przez lwią część pierwszej połowy był to mecz nudny i bezbarwny, dopiero niewykorzystany przez Szombierki rzut karny ożywił trochę publiczność. Ślązacy nie załamali się jednak po niewykorzystaniu tak dogodnej sytuacji i w dwie minuty strzelili dwie bramki. Wydawało się, że dojdzie do udanej zemsty za porażkę w Gdańsku. Lechia jednak pokazała wtedy, że jest zespołem z charakterem, godnym tego aby grać w I lidze. Jeszcze przed przerwą kontaktowego gola do szatni zdobywa Rogocz. Ten sam zawodnik osiem minut po wznowieniu gry doprowadził do wyrównania. Szombierki nie mogąc pogodzić się z tym faktem rzuciły się do ataku i zdominowały gości z Wybrzeża. Tymczasem w 65. minucie kontratak Biało-Zielonych wysunął ich na prowadzenie. Do końca meczu Lechia kontrolowała spokojnie przebieg gry, a piłkarze gospodarzy nie mieli żadnego pomysłu na sforsowanie defensywy przyjezdnych, którzy pod koniec meczu grali aż dziewiątką defensorów. Z ośmiu meczów Lechia wygrała siedem i jedynie w przedostatnim meczu z Radomiakiem Radom, kiedy awans był już zapewniony "pozwoliła" sobie na remis.
W ten sposób gdańszczanie w listopadzie 1948 roku po raz pierwszy znaleźli się w polskiej piłkarskiej elicie. Końcowa tabela wyglądała w następujący sposób:
1. Lechia (awans) 8 15 pkt. br. 32:10
2. Szombierki (awans) 8 9 pkt. br. 21:13
3. Skra Częstochowa 8 8 pkt. br. 14:19
4. Radomiak Radom 8 7 pkt. br. 19:17
5. PTC Pabianice 8 1 pkt br. 11:38
Zdecydowanie najsilniejszą formacją w drużynie był atak, który był jednak krytykowany za zbytnie zamiłowanie do sztuczek i dryblingów. Drużyna była wyrównana i dobrze wyszkolona technicznie na tle rywali, z którymi zmierzyła się po drodze do pierwszej ligi. Lechia AD 1948 była drużyną nadzwyczaj "śląską" - aż siedmiu piłkarzy z pierwszej jedenastki pochodziło z Chorzowa, gdzie rozpoczynali swoje kariery piłkarskie w Ruchu lub przedwojennej potędze piłkarskiej - AKS-ie.
Podstawowy skład gdańskiej Lechii wyglądał wtedy następująco: Józef Pokorski - Hubert Nowakowski, Jakub Smug - Piotr Nierychło, Alfred Kamzela, Henryk Kokot I - Alfred Kokot II, Leszek Goździk, Roman Rogocz, Tadeusz Skowroński i Aleksander Kupcewicz. Przed nowym sezonem klub postawił sobie cel utrzymania w "wybranej dwunastce", czyli w I lidze, co było często powtarzane przez piłkarzy przy okazji wywiadów prasowych. Niestety po rocznym pobycie w gronie najlepszych polskich zespołów Lechia znów musiała walczyć o awans. O tym już za tydzień.