lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 149 (14/2008)
29 kwietnia 2008


PIŁKARSKIE PRZESĄDY

Szczęśliwa koszula Kubickiego

Jeśliby spytać jakiegoś sportowca, czy wierzy w przesądy, można spodziewać się odpowiedzi przeczącej. Dzieje się tak jednak nie dlatego, że ów sportowiec rzeczywiście nie uznaje zabobonów, lecz bardziej dlatego, by zachować je dla siebie, bo inaczej straciłyby one swą magię. Piłkarze Lechii nie są w tym wypadku wyjątkiem.

MICHAŁ KORNIAHO
Gdańsk
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/11920/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Bardziej skorzy do opowiadania o swoich "czarach" są gwiazdy światowej piłki. Stąd właśnie wiemy na przykład, że David Beckham wierzy w szczęście, które przynoszą mu... majtki jego żony Victorii (jak się domyślamy nosi je przy sobie, a nie na sobie). Na siły sfer wyższych liczył także były trener reprezentacji Włoch, który przed meczem pokrapiał ławkę rezerwowych wodą święconą. Ten rytuał miał doprowadzić jego zespół do Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii. Tak się jednak nie stało. Z kolei francuski szkoleniowiec Raymond Domenech wręcz nie wychodził na ulicę bez towarzystwa astrologa.

Zabobonni, choć wydaje się, że na nieco mniejszą skalą są lub były również znane postacie polskiej piłki. Powszechnie znany był na przykład zwyczaj śp. Kazimierza Górskiego, który w dniu meczu nie golił zarostu. Co prawda tłumaczył to względami praktycznymi, mówiąc, że gdy zastanawia się nad czymś i głaszcze się dłonią po policzku, to gdy wyczuwa zarost, łatwiej mu się skupić. Wydaje się jednak, że była to tylko oficjalna wersja dla mediów. Swój amulet miał też inny selekcjoner polskiej reprezentacji Jerzy Engel. Kto nie pamięta jego słynnego płaszcza?

Piłkarze Lechii prawdopodobnie też mają swoje różne przesądy, jednak traktują je bardzo osobiście i mało chętnie dzielą się nimi z innymi ludźmi.

- Nie uznaję żadnych przesądów - mówi na przykład Maciej Kalkowski, jeden z najstarszych stażem piłkarzy w gdańskim zespole. - Jedyne czynności, które regularnie wykonuję przed meczami, to te, które mają swoje uzasadnienie w fizjologii człowieka. Chodzi tu na przykład o potrawy, które jem przed grą. Jakieś cztery i pół godzinki przed meczem jem jakiś makaronik. Ale jak wspomniałem, robię to ze względów zdrowego odżywiania, a nie w formie zabobonu.

Nieco bardziej otwarty jest już pomocnik Biało-Zielonych Maciej Rogalski.

- Jest jedna drobna czynność, którą wykonuję przed meczem, żeby przyniosła zespołowi szczęście. Zawsze ściągam łańcuszek z szyi Pawłowi Kapsie. Niektórzy koledzy w zespole też stosują podobne magiczne czynności, jednak wolałbym tego nie rozdmuchiwać, bo jeszcze przestaną one działać - mówi całkiem poważnie "Rogal".

Lewy pomocnik gdańskiej ekipy w udzielonym dla lechia.gda.pl miesiąc temu wywiadzie przyznał też, że zwraca uwagę na połowę boiska, na którą ma atakować w danej połowie meczu Lechia. Szczęście ma bowiem zwłaszcza do tej od strony sektora kibiców gości. To właśnie do niej trafił pięciokrotnie, podczas gdy do bramki stojącej po stronie zegara, tylko raz - w meczu z Wisłą Płock.

- Tak, zwróciłem na to uwagę. Muszę powiedzieć, że jak zaczynamy mecz u siebie, to zastanawiam się, na którą stronę będziemy grać najpierw. Bo jakoś tak się układało, że w lidze strzelałem gole tylko na jedną bramkę - przyznał wówczas Maciej. - Nie wiem, z czego to wynika. Może pod bramką od strony zegara jest gorszy stan murawy? (śmiech) Nie wiem, po prostu tak wyszło. Chociaż na tę bramkę też miałem całkiem niezłe sytuacje - choćby za trenera Borkowskiego w meczu ze Śląskiem miałem straszną "setę", patelnię z pięciu metrów i przestrzeliłem. Skończyło się 0-0 - wspomina Rogalski.

W tej sytuacji były piłkarz MKS Mława i KSZO Ostrowiec powinien liczyć na dobry wybór w wykonaniu kapitana zespołu Jacka Manuszewskiego. To on bowiem przed meczami bierze udział w losowaniu stron boiska, na których zaczną spotkanie oba zespoły.

- Nic z tego - śmieje się "Manek". - Jak tu na mnie liczyć, skoro na 27 losowań, ponad 20 przegrałem i wtedy nasi rywale wybierają, po której stronie boiska chcą rozpocząć mecz. Tak więc mało tu ode mnie zależy - żali się piłkarz.

Bodaj najbardziej przesądnym członkiem zespołu Lechii jest lekarz - fizjoterapeuta, Robert Dominiak. "Robson" nie ukrywa, że różne okoliczności nie mające na pozór nie wspólnego z piłką nożną i meczami, on traktuje dość poważnie.

- I to z reguły się sprawdza, choćby w przypadku niedawnego meczu z ŁKS w Łomży - mówi medyk Biało-Zielonych. - Otóż przed wyjazdem na to spotkanie udałem się na obiad ze Zbyszkiem Zalewskim, pracownikiem klubu. Kiedy okazało się, że zabrakło dla nas naszych ulubionych pierogów z mięsem, pomyślałem, że to zły omen, ale nie powiedziałem tego głośno, żeby nie krakać. Wzięliśmy więc pierogi z kapustą i grzybami. To był pierwszy zwiastun naszego pecha w Łomży. Przegraliśmy tam 0:1 - wspomina Dominiak.

- Zresztą kłopoty w Łomży zapowiadały też inne okoliczności. Otóż na to spotkanie wybrał się mój znajomy, który kiedy tylko zostaje w domu, Lechia wygrywa swoje mecze wyjazdowe. A tym razem pojechał i przyniósł nam pecha. Po spotkaniu powiedział mi jednak, że teraz ograniczy się już chyba tylko do chodzenia na mecze w Gdańsku - śmieje się fizjoterapeuta Lechii.

Robert Dominiak, który z niejednego pieca już jadł chleb, opowiada jakie przesądy panują w większości drużyn piłkarskich, z jakimi współpracował.

- Podczas podróży na mecze wyjazdowe jest kilka symboli, z których piłkarze wróżą wynik, jaki ich czeka. Otóż złym omenem jest, gdy podczas drogi zobaczy się zakonnicę. Szczęście z kolei przynoszą mijane przez autokar ceremonie ślubne. Przesąd mówi, że ile par młodych minie się w trasie, tyle zespół strzeli goli - opowiada. - Ja osobiście też mam swoje drobne zabobony, dotyczące meczów w Gdańsku. Otóż jeśli mecz jest w sobotę, to na stadion docieram jadąc ulicą Kartuską. Jeśli zaś gramy w niedzielę, to jadę przez Słowackiego - mówi.

Swoje "wierzenia" meczowe ma także trener gdańskiego zespołu Dariusz Kubicki.

- Moim szczęśliwym amuletem jest koszula, którą zakładam na mecz. Jeśli wygrywamy, to po spotkaniu oddaję ją naszemu magazynierowi do wyprania i wtedy czeka ona na mnie do następnego meczu - mówi "Kuba".

Widzimy więc, że nie tylko piłkarze, ale i sztab szkoleniowy oraz medyczny zespołu ma swoje przesądy, w które wierzy, że mogą mu one przynieść szczęście lub wręcz przeciwnie - pecha. Piłkarze nie muszą więc chyba ukrywać, że również dostrzegają w życiu znaki, które mogą im przynieść farta, lub być ich przekleństwem. Najważniejsze, by te symbole nie były dla nich jedynym prorokiem na najbliższy mecz.


Copyrights lechia.gda.pl 2001-2023. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT