Gdańsk: piątek, 29 września 2023

Tygodnik lechia.gda.pl nr 151 (16/2008)

13 maja 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

AWANSE LECHII, CZ. 4

Rozpędzony team "Jastrzębia"

24 czerwca 1984 roku końcowy gwizdek Alojzego Jarguza wywołał eksplozję entuzjazmu w Gdańsku. Trzydzieści tysięcy widzów bezustannie klaskało, trzydzieści tysięcy gardeł krzyczało bez opamiętania. Lechia tego dnia pokonała Zagłębie Lubin i po ponad dwudziestu latach nad Motławą zapachniało ekstraklasą.

KAROL KOCJAN

Początek sezonu stał w Gdańsku pod znakiem wielkich pojedynków. Na Wybrzeżu zjawił się słynny Juventus oraz mistrz Polski Lech Poznań. O ile "Stara Dama" nie ugięła się przed Biało-Zielonym naporem, to już "Kolejorz" przekonał się, że niedawnych jeszcze trzecioligowców nie należy ignorować. Po wyrównanej grze, w 88. minucie piłkę obok wychodzącego z bramki Pleśnierowicza posłał Kruszczyński. Był to pierwszy gol tego zawodnika w sezonie. Pierwszy z wielu, które dały Lechii awans. W ten sposób do Gdańska trafiło kolejne trofeum - Superpuchar Polski.

Wobec takich wyników w poprzedzających początek sezonu miesiącach, oczekiwania stały się naprawdę wysokie. Beniaminek stał się jednym z kandydatów do awansu, co stanowi ewenement w historii polskiego futbolu. Na miarę ambicji Biało-Zielonych były transfery dokonane przez Jerzego Jastrzębowskiego przed sezonem. Obok wspomnianego już Kruszczyńskiego, który przyszedł ze zdegradowanej Arkonii Szczecin, zespół zasilili Aleksander Cybulski i Maciej Kamiński. Te trzy nazwiska miały stanowić o silę Lechii przez następne kilka lat.

Rozgrywki sezonu 1983/84 stały pod znakiem rywalizacji dwóch zespołów o identycznej niemal klasie. Gdańszczanie musieli walczyć z poznańską Olimpią, która w poprzednich dwóch sezonach kończyła rywalizację tuż za strefą awansu i wydawało się, że tym razem już nic nie stanie im na drodze do awansu. Tak też wydawało się po zakończeniu rundy jesiennej sezonu. Olimpia wyprzedzała Biało-Zielonych o jeden punkt i zajmowała jedyne miejsce promowane awansem. Zespoły te preferowały dwa odmienne style gry. Olimpia pod wodzą Eugeniusza Różańskiego grała defensywnie, zachowawczo. Poznaniakom brakowało napastników z prawdziwego zdarzenia.

Klub z ulicy Traugutta reprezentował zaś młodość (tylko jeden zawodnik z całej 24-osobowej kadry ukończył 26. rok życia!), żywiołowość i fantazję. Gdańszczanie strzelali najwięcej bramek i... niewiele tracili. W wywiadzie dla prasy Jerzy Jastrzębowski tak oceniał swój zespół:

- Naszym atutem jest przede wszystkim młodość, chęć pokazania się na szerszych wodach. Gra stwarza zespołowi radość, zawodnicy wkładają w to wiele pasji. No i duża skuteczność, prawie dwie bramki - licząc średnio - w meczu. Wady? Przede wszystkim nieumiejętność rozgrywania ataku pozycyjnego. (...) No i brak zdecydowanego lidera w drużynie. Jest kilku kandydatów, może któryś objawi się wiosną.

Na jesieni odbyły się także pierwsze w tym sezonie derby Trójmiasta. Po trzech golach niezawodnego Kruszczyńskiego Lechia wygrała 3:0. Dogrywka meczu odbyła się poza stadionem, na stacji kolejki Gdańsk-Oliwa, gdzie kibice z Gdańska "poczekali" na jadących kolejką SKM "kolegów" z Gdyni, aby obrzucić ich kamieniami.

Przygotowania do piłkarskiej wiosny upłynęły w zespole "Jastrzębia" pracowicie. Lechia pod koniec stycznia wyjechała na zgrupowanie do Wisły, po powrocie rozegrała szereg sparingów z lokalnymi rywalami, a potem pojechała mierzyć się z zespołami ze Śląska. Wiosna musiała być "nasza".

Tymczasem Lechia zaczęła słabo. Remis ze Stilonem w Gorzowie i z Odrą Opole w Gdańsku były znacznie poniżej oczekiwań, a następnym meczem był pojedynek na szczycie z Olimpią. Lechia rozegrała tam dobry mecz, kontrolowała przebieg gry i wywiozła z trudnego terenu remis. Dwa tygodnie później kibice Gdańscy musieli jednak przełknąć gorzką pigułkę - Lechia przegrała w Wielką Sobotę w Wałbrzychu z przedostatnim w tabeli Zagłębiem 1:2 i spadła na trzecie miejsce. Liderująca Olimpia oddaliła się na cztery punkty, a przed Biało-Zielonych wskoczyła Odra Wodzisław.

Nikt nie wie, co stało się przy wielkanocnych stołach piłkarzy Lechii AD 1984, ale jedno jest pewne - w drużynę wstąpiła jakaś nowa, magiczna siła. Z ostatnich dziesięciu meczów, Lechia wygrała dziewięć. Tylko grając u siebie z Victorią Jaworzno, gdańszczanie "pozwolili" sobie na remis. Przeszkodą w wygraniu tego meczu okazałą się być ogromna burza, która zawiązała się nad stadionem przy ulicy Traugutta. Nie pozwalała ona na dokładne dogrywanie piłki i szybkie, dynamiczne ofensywy, które były silnym punktem tamtej drużyny. Mimo tego, mecz obserwowało 13 tys. widzów, wiernych swemu klubowi nawet podczas oberwania chmury.

Zanim doszło do ostatniego pojedynku z Zagłębiem, w przedostatniej kolejce odbyły się kolejne derby Trójmiasta. Znów górą była Lechia, znów wysoko, bo 4:1, znów trzy bramki Arce wbił Kruszczyński. Piłkarz ten przeszedł do historii, gdyż w jednym sezonie potrafił trafić do bramki Żółto-Niebieskich sześć razy. Nie lada wyczyn! "Kruchy" skończył sezon z 31 bramkami na koncie i został bezdyskusyjnie królem strzelców drugoligowych boisk sezonu 1983/84. Jego gole stanowiły połowę wszystkich trafień całego zespołu. O tym, że był on w tym sezonie klasą dla siebie, niech świadczy fakt umieszczał on piłkę w siatce rywali częściej, niż trzej pozostali najlepsi strzelcy grupy zachodniej drugiej ligi razem wzięci. Wracając do Arki Gdynia, ten mecz przypieczętował jej spadek do niższej klasy rozgrywkowej.

Oprócz supersnajpera z przodu, Lechia posiadała w tym sezonie doskonałą formację w pomocy. Kowalski, Kamiński, Wojtowicz i Grembocki. Ta czwórka nie tylko organizowała grę zespołu, ale także zasilała napastników doskonałymi i celnymi podaniami. Kiedy trzeba było, ta czwórka wracała do obrony i świetnie sprawowała się w destrukcji.

Przed ostatnim meczem z Zagłębiem, Lechia i Olimpia miały równą ilość punktów, lecz Biało-Zieloni wyprzedzali poznaniaków lepszym bilansem bramek. Niemniej jednak, trzeba było ten mecz wygrać, co udało się dość sprawnie zrealizować. Po czwartym golu dla Lechii kibice stanęli wokół bieżni. Po końcowym gwizdku wybiegli oni na murawę i porwali w ramiona piłarzy, inni całowali murawę lub płakali ze szczęścia. Ojciec znanego na Wybrzeżu dziennikarza - Alberta Gochniewskiego miał podobno powiedzieć synowi: "teraz mogę spokojnie umrzeć". Potem była wielka feta, która odbyła się "Pod kominkiem" i w "Posejdonie". Gdańsk, który cztery lata wcześniej dał sygnał Narodowi Polskiemu do walki o wolność, zaistniał teraz na piłkarskiej mapie Polski.

Szczególne podziękowania za pomoc przy zbieraniu informacji dla pana Marcina Gałka.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2023. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.028