Dariusz Głos był w drużynie rocznika 1975, która trenowana przez Jerzego Brzyskiego należała do najlepszych w kraju w swej kategorii wiekowej. W opinii ekspertów, była to jedna z bardziej utalentowanych grup młodzieżowych w Lechii. Do dorosłej piłki z sukcesami przebili się Marcin Mięciel i Grzegorz Szamotulski. Marcin Kubsik zagrał kilkanaście spotkań w I lidze. Dariusz Głos, Piotr Filipik i Sławomir Pietkiewicz grali w Lechii w II lidze. Marcin Gąsiorowski i Tomasz Kafarski (obecny II trener Biało-Zielonych) zagrali w III lidze. A było jeszcze wielu innych, którzy niestety byli nie mniej utalentowani, ale w seniorskiej piłce nie zaistnieli na poważnie. Wśród nich był m.in. Krystian Gergella, który przez 6 laty zginął tragicznie w wypadku samochodowym.
Los dla Dariusza Głosa także nie był łaskawy. Choć szybko zadebiutował w seniorach, różne zawirowania wokół Lechii w II połowie lat 90. sprawiły, że musiał szukać szczęścia gdzie indziej. Gorzkiego smaku dodaje fakt, że gdy był w najlepszym dla piłkarza wieku, trafił do miejsca odosobnienia.
Dzieciństwo. Ojciec grał w Lechii, a potem w MRKS. Z tego co słyszałem, to był takim niespełnionym talentem. Mówili, że powinien grać, a nie grał. Ale to tylko jego sprawa, dlaczego tak wyszło. Podobno miał niezłe papiery. Do Lechii przyszedł z MRKS-u razem z trenerem Łazarkiem. Występował z przodu, lewonożny był, a ja mam lewą "do tramwaju". Ojca pamiętam z boiska, ale jak już grał w MRKS-ie. Miałem okazję poznać też Tomasza Korynta, z którym ojciec kiedyś grał przy Traugutta.
Temat piłki przewijał się w domu od dziecka non stop. Gdzie ojciec nie pojechał, to zawsze jakąś piłkę przywoził. Zabierał mnie też na treningi na MRKS. I w końcu sam zacząłem trenować z chłopakami 2 lata starszymi od siebie. Wychowałem się w Nowym Porcie, w ciężkiej dzielnicy. Niedaleko mnie mieszkał Marek Woźniak, były bramkarz Lechii. Piłka królowała codziennie, od rana do wieczora.
Każdy chciał grać w Lechii. Ci, co grali w Stoczniowcu czy w Gedanii, czy w innych klubach, to każdy z nich i tak chciał, chociaż 5 minut zagrać w barwach Biało-Zielonych. Gdy grałem w młodzikach w MRKS, mieliśmy mecz z Lechią. Mecz zakończył się wynikiem się 2:2 i to ja strzeliłem dwie bramki. Trenerem Lechii był wtedy pan Brzyski, który przyjechał do mnie do domu i zwerbował mnie do swej szkoły, do Brzeźna, gdzie była klasa sportowa. To był 1986 rok.
Szkoła nr 73 w Brzeźnie. Już w podstawówce byliśmy jako drużyna w jednej klasie. Była to klasa mieszana z dziewczynami, ale one nie miały nic wspólnego ze sportem. Było nas około 20. Trener prowadził selekcję w godzinach popołudniowych i tak dobierał sobie do drużyny po jednym zawodniku. Z różnych szkół powstała ekipa. Ja trafiłem do tej szkoły w VI klasie. Dzięki temu, że byliśmy w jednej klasie, mogliśmy się lepiej poznać, tworzyła się zgrana drużyna. Treningi mieliśmy na Lechii albo na boisku przy szkole. Codziennie też mieliśmy zajęcia z wychowania fizycznego po 2 godziny. Tak nas ustawił trener, jako nasz wychowawca.
Trenerowi Brzyskiemu zawdzięczam przede wszystkim to, że pojawiłem się w Lechii. Przeprowadzał bardzo fajne, urozmaicone treningi. Przychodziliśmy na zajęcia i często nas zaskakiwał. Nie było to z automatu. Trener zawsze coś kombinował, aby zajęcia były ciekawsze. Sprzętowo zawsze dbał o nas. Zawsze udało mu się załatwić jakieś dresy, piłki, buty. Mieliśmy także swojego sponsora. Nigdy nie mieliśmy problemu ze sprzętem. Jak na tamte czasy, to w tym temacie było elegancko. Dziś z sentymentem i podziwem wspominamy, że mieliśmy załatwione różne rzeczy. Poza tym były wyjazdy na turnieje zagraniczne, na przykład do Austrii, Finlandii, Rosji. Najbardziej jednak zapamiętałem wyjazd na turniej do Anglii, do Norwich. Startowało wtedy z 80-100 drużyn. Był to taki jeden z większych turniejów dla juniorów. I wygraliśmy wszystko. Pierwszy raz mieliśmy okazję grać przy sztucznym oświetleniu i był to mecz finałowy. W półfinale wyeliminowaliśmy gospodarzy, czyli Norwich, a w finale pokonaliśmy Szkotów bądź Walijczyków. Wszyscy byli o głowę wyżsi od nas.
Od początku mojego pobytu w Lechii raczej wszystkich ogrywaliśmy. Czy to był turniej halowy, czy jakieś rozgrywki regionalne, to rzadko się zdarzało, aby ktoś z nami wygrał. W naszym roczniku mocna była Jagiellonia Białystok i Mieszko Gniezno. I właśnie z tymi drużynami na turniejach była męczarnia. W turniejach halowych wystawialiśmy po dwie drużyny, taki był potencjał zespołu. Niekiedy zdarzało się, że turniej wygrywała Lechia II.
Przegrywać nie za bardzo umieliśmy i jak coś nie szło, to mecze były wtedy trochę ostrzejsze. Byliśmy dobrą ekipą, nie dochodziło u nas konfliktów. Jak przegraliśmy to trudno.
W tamtym czasie ligę makroregionu w "Gazecie Gdańskiej" opisywał Mariusz Popielarz. Jak na piłkę młodzieżową, były to dość obszerne relacje. Czekaliśmy na wtorkowe wydanie tej gazety z nadzieją, że może nasze nazwiska będą wyróżnione tłustym drukiem. A jak było zdjęcie, to już w ogóle była frajda. Każdy chciał być w gazecie. Nie każdy o tym mówił, ale po cichu na pewno o tym myślał. Niektórzy chłopacy prowadzili nawet zeszyty z wycinkami o drużynie. U mnie rodzice zbierali, bo ja nie miałem do tego głowy.
Rodzice regularnie przychodzili na moje mecze. Oczywiście nie tylko moi, ale także innych chłopaków z drużyny i wtedy był hałas wzdłuż linii. Może mniej się znali na piłce, ale emocje były duże. A po meczu zawsze odbywały się dyskusje z ojcem. Jak było źle, to mówił, że jest źle, a jak dobrze, to tylko przytaknął.
Regularnie chodziłem na mecze Lechii w pomarańczowej "szwedce" (rodzaj kurtki - przyp. red.). Czy na Arkę, czy na Bałtyk, wiele razy trzeba było uciekać. Czasem z tyłu jakieś kamienie leciały.
Idol. Najbardziej podobała mi się gra Jacka Chocieja. Potrafił przytrzymać piłkę, zastawić, jeden na jeden. Bardzo imponowała mi jego gra. Natomiast z gwiazd zagranicznych to jest tylko jeden król futbolu - Maradona. Moja żona mówi, że mam na jego punkcie jakąś chorobę. Mogą gadać o nim, co chcą, że narkoman, grubas. W domu u rodziców do tej pory wisi na ścianie taki duży obraz Diego Maradony. Od czasu do czasu oglądam jeszcze w internecie mecze z jego udziałem. Jego bramki, akcje to poezja. Nie ma takiego drugiego.
W naszej drużynie była grupa takich zapalonych kibiców-szalikowców. Drużyna była podzielona także na zapalonych "depeszów" i "metalowców". W grupie metalowców byłem ja, Filipik, Szostek, Gąsiorowski i śp. Krystian Gergella. Był jeszcze taki Krzysiu Jankowski, świetnie zapowiadający się chłopak. Trener Brzyski ścigał nas za te długie włosy. Czasami straszył nas, że nie będziemy grać, jeśli nie zetniemy włosów. Ale co, 10 miałoby nie grać, bo tylu z nas miało długie włosy. Walka o te włosy była zarówno w szkole, jak i na treningach. Nie wiem czemu tak było, może dlatego, że trener miał krótkie (śmiech). Te długie włosy wynikały z fascynacji muzyką metalową. Jak sobie teraz przypomnę tamte lata... Długie włosy, naszywki, bluzy, metalmanie.
W drużynie był z nami też Grzegorz Szamotulski, który był rok młodszy od nas. Mieliśmy dwóch dobrych bramkarzy w naszym roczniku i jak Szamo przyszedł do nas, to po pewnym czasie wywalczył sobie miano tego pierwszego. Swoim charakterem pasował do nas, bramkarz musi być trochę "wygięty".
Marcin Mięciel. Przyszedł do naszej drużyny po skończeniu szkoły podstawowej. Trener wypatrzył go w Tczewie. I w ten sposób "Miętowy" trafił do nas. Uczył się z nami w zawodówce we Wrzeszczu. Na początku miał problemy, żeby grać w pierwszym składzie, ale powoli się przebijał, rozkręcał. Musiał minąć pewien okres aklimatyzacji w drużynie. Musieliśmy też wybadać gościa. Ja wspominam go dobrze, bo jakoś razem trzymaliśmy się w zawodówce. Właśnie Krystian Gergella, "Miętowy" i ja. Trzech napastników.
Czasami występowałem w środku pomocy. Czasami zaczynałem mecz na ławce. W takim zespole musi być rotacja, bo gdyby nie to, to część zawodników, tych teoretycznie słabszych, by odeszła. W takiej Gedanii od razu by grali.
Finał MP Juniorów. Trochę szkoda mi tego finału. W pierwszym meczu kilku z nas nie grało i przegraliśmy 1:3. W rewanżu wygraliśmy 3:2 i mieliśmy jeszcze więcej sytuacji na strzelenie bramek. O przegranej zadecydowało chyba to, że już przed finałem poczuliśmy się mistrzami. W półfinale sobie poradziliśmy, a przed finałem każdy z lekceważeniem mówił: "E jakiś Hutnik". I sprowadzili nas na ziemię. Nie wiem jak to się stało, że straciliśmy drugą bramkę, bo mieliśmy zdecydowaną przewagę.
Mięciel i Szamotulski do Legii. Nie wiedzieliśmy, że tak zaistnieją. Nawet było dziwne, że woleli grać w Hutniku Warszawa niż w Lechii. Zastanawialiśmy się, po co oni tam jadą, a teraz uważam, że to był strzał w "10". Udało im się i bardzo dobrze. Czasami rozmawiam z Marcinem i on mówi, że my jako drużyna powinniśmy grać, to znaczy, że więcej chłopaków powinno się wybić. Ja się cieszę, że im się powiodło. Z Mięcielem nie słyszeliśmy się szmat czasu, ale od kilku miesięcy mamy kontakt dzięki jednemu z popularnych portali. Oprócz tego Skype, telefon. Niedługo ma przyjechać, to pewnie na piwo skoczymy.
Po skończeniu wieku juniora zastanawialiśmy się, co z nami będzie, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że nie wszyscy trafią do seniorów Lechii. I co dalej? Koniec z graniem? Czy tułać się po pomorskich klubach? Zostaliśmy zaproszeni na trening i trener Tymiński kilku z nas włączył do drużyny. Musieliśmy wtedy zostać wytransferowani z KS Lechia do FC Lechia. Potem jednak trochę sobie odpuściłem i miałem półroczną przerwę.
Pojawiłem się dopiero na turnieju zimowym w Hali Stoczni w roli kibica. Byłem z ojcem na tym turnieju i zaczepił nas trener Marian Geszke, który znał mojego ojca. Zapytał się: "a młody, co teraz robi?", a ja mówię, że nic nie robię. I mówi do mnie: "jutro trening". A ja złapałem się za głowę. Przyjechałem jednak na Lechię, trenowali wtedy na hali i zostałem w drużynie.
Seniorski debiut. Z Polonią Bytom 30 kwietnia 1994 roku, na Traugutta. Wszedłem w 46. minucie za Maćka Kalkowskiego. Brzuch mnie bolał ze strachu (śmiech), miałem tremę i miękkie nogi. W seniorach było inaczej niż w juniorach. Byli starsi zawodnicy i to oni decydowali o wszystkim. Młody musiał więcej biegać, a jak coś schrzanił, to było "Młody! Źle przyjąłeś, trzeba było odegrać". Odegrałeś, to mówili, że trzeba było przyjąć. Szafkę miałem obok Maćka Kozaka i było OK. Trafiliśmy na okres, kiedy wejście do I zespołu było takie ciche, słuchało się, co starsi gadają. Najbliżej mi było do Maćka Kozaka, Maćka Kalkowskiego, Michała Stachowiaka. Ze starszych to w drużynie byli wtedy Marek Ługowski i Leszek Góralski.
Pierwszą bramkę strzeliłem dwa tygodnie później. To było u nas i wygraliśmy z Gwardią Koszalin 5:2. Pamiętam tego gola. Nie byłem Andrzejem Szarmachem, ale to była bramka z głowy z 16 metrów.
W juniorach kilku z nas strzelało bramki. Nie było tego jednego supersnajpera. Czasem zdarzały się sezony, że to ja zostawałem najlepszym strzelcem. Na pewno super było, jak to ja strzelałem bramki, chyba każdy to lubi. Nie miałem jednak czegoś takiego, że za wszelką cenę w każdym meczu musiałem zdobyć gola. Ale jak się jest napastnikiem, to tym bardziej cieszy każda bramka. Do dziś mi się podoba i mam w pamięci tę pierwszą strzeloną w II lidze i drugą strzeloną w Pomezanii Malbork w II lidze z przewrotki.
Uderzenia przewrotką to pozostałość z czasów juniorskich, kiedy urozmaicaliśmy sobie treningi strzeleckie. Czekało się wtedy na wyższe wrzutki. Pamiętam, jak w juniorach graliśmy kiedyś na boisku zwanym Saharą, podałem piłkę Mięcielowi, a on zdobył bramkę z przewrotki. Zdarzył się także taki mecz w juniorach jak w jednym meczu nie strzeliłem dwóch karnych. Za pierwszym razem nie strzeliłem, ale zaraz powtarzałem, bo bramkarz się ruszył i też nie trafiłem, ale na szczęście wygraliśmy 6:0.
Grając w seniorach, za grę otrzymywałem pieniądze. Na początku były to niewielkie kwoty, ale z miesiąca na miesiąc ta kwota rosła. Trener mówił, że każdy, kto będzie w meczowej kadrze, będzie mógł liczyć na podwyżkę. Kwoty, jakie otrzymywałem starczały mi. O pracy wtedy w ogóle się nie myślało. Były też okresy, kiedy Lechia nie płaciła regularnie, jednak ja byłem wtedy młody i nie za bardzo mi to przeszkadzało. Ale dla tych chłopaków, którzy mieli rodziny, to pewnie był problem. Mówiono wtedy, że trzeba czekać, że lada dzień pieniądze będą.
Spadek do III ligi. Odeszło kilku zawodników. Degradacja to było najgorsze, co mogło się przytrafić. Zaraz jednak jak spadaliśmy, wiele mówiło się o fuzji z Olimpią Poznań, i że mimo spadku Lechia będzie grać w I lidze. Jednak, mimo że spadliśmy, to wiedzieliśmy, nie patrząc na fuzję, że po roku wracamy do II ligi. Miało nie być osłabienia drużyny. Po fuzji zastanawialiśmy się ilu i kto z nas ewentualnie zasili tę drużynę. Wiadomo, III liga nie odpowiadała wszystkim. Pewnie podobnie jest w obecnej Lechii. Wielu zawodników gdyby był spadek, szukałoby innych klubów.
Pojawiały się wtedy już spekulacje, kto będzie w tej fuzyjnej drużynie. Ja też raz się pojawiałem, raz nie. Na jakiś mecz kontrolny byłem zabierany, później znów nie. Wiedziałem, że jak trzeba będzie, to będę grał w tej III lidze.
Oczywiście byłem trochę zawiedziony, że nie znalazłem się w Lechii/Olimpii. Chyba każdy z nas chciał tam być. Chodziłem na te mecze i też myślałem sobie, że fajnie byłoby zagrać chociaż te kilkanaście minut. Jednak nie miałem do nikogo żalu czy pretensji. Oprócz mnie do tamtej drużyny nie załapał się także "Kalka". Została jednak dobra ekipa w III lidze, więc trzeba było grać.
Teraz na pewno żałuję paru decyzji i bezsensownych ruchów. Szkoda, że wtedy nie załapałem się do I ligi. Niektórzy czasem mówią, że powinienem grać i może moja przygoda z piłką potoczyłaby się inaczej. Może zabrakło jakiegoś takiego pchnięcia przez kogoś, jak to było w przypadku Mięciela i Szamotulskiego. Ktoś ich pchnął, przebili się i super. Trzeba powiedzieć, że losy chłopaków czy to z juniorów, czy też z II ligi, różnie się potoczyły.
Derby. Spotkania z Arką były dla mnie szczególnymi meczami. Już od wieku juniora mecz z Arką to był już taki inny, wyjątkowy. Tygodniami czekało się na to spotkanie. Ważne było tylko, żeby kontuzji nie złapać czy jakiejś kartki, która mogłaby wyeliminować z tego meczu. W II lidze to było dla nas jeszcze większe wydarzenie. Kilka tysięcy widzów na trybunach. Nam też udzielała się ta atmosfera derbów. Dla mnie w meczach derbowych nie było straconych piłek, choćby nie wiem co. Głowę wkładało się tam, gdzie w innym wypadku nie włożyłoby się nogi. Tak było i myślę, że tak jest. Chociaż teraz mniej jest wychowanków w składzie i może oni do tego już tak nie podchodzą. Kiedyś było więcej lechistów i ta atmosfera w szatni przed derbami była inna. Zawsze myśleliśmy o wygranej w derbach, dla siebie i dla kibiców.
Cracovia Chicago. Trener Geszke wcześniej tam wyjechał i już na początku mówił nam, żebyśmy do niego przyjechali. Jednak nie traktowaliśmy tego poważnie. Ale po tej fuzji i całym zamieszaniu uznaliśmy z Maćkiem Kalkowskim, że może warto spróbować. Trener namówił nas, abyśmy przyjechali na pół roku i potem zobaczyli, co dalej będzie z Lechią. Załatwiliśmy wizy i pojechaliśmy. Muszę powiedzieć, że fajna przygoda nas spotkała. Po pół roku musieliśmy wrócić do Polski, aby zaraz potem ponownie wyjechać za ocean, ale ja już zostałem w Gdańsku. Graliśmy w polonijnym klubie, w rozgrywkach tamtego regionu. Była to nawet taka poważna liga. Graliśmy na sztucznych nawierzchniach w halach. Boiska były otoczone bandą, tak jak w meczu hokejowym. Podobało mi się. Dostawaliśmy też pieniądze od naszego prezesa, no i oprócz tego mieliśmy załatwioną pracę. Do pracy nadawaliśmy się "strasznie", była z nas niezła ekipa budowlana.
II liga. Trenerem był Stachura. Po nim przyszedł trener Gładysz i zniknąłem ze składu. Trener powiedział, że ja mu nie pasuję do koncepcji. Nie mam pojęcia, dlaczego mu nie pasowałem. Może komuś innemu musiałem zwolnić miejsce. Jeżeli trener powiedział mi otwarcie, że nie ma dla mnie miejsca w kadrze, to trudno, musiałem szukać innego klubu. Długo jednak nie czekałem na propozycję. Już następnego dnia pojawił się w klubie trener Jastrzębowski i zaproponował mi grę w Pomezanii Malbork. Dogadaliśmy się w 5 minut. Od razu mówił, że chce, abym grał u niego. Nie miałem innego wyboru, więc wylądowałem w Malborku. Tam miałem zagwarantowane granie.
Kolejny powrót do Lechii. Trener Bikiewicz widział dla mnie miejsce w składzie. Przed sezonem rozmawiałem z nim indywidualnie i mówił, żebym czasem nie szukał sobie innego klubu. Mieliśmy budować dobrą ekipę. We wszystkich sparingach grałem, a co drugi mecz strzelałem gola. Jednak w ostatnim meczu przed sezonem graliśmy z Bałtykiem i ktoś mi się wpakował w staw. Noga poszła i 1,5 miesiąca nie trenowałem. I tak powoli znikałem z Lechii.
Wiosną 1998 roku pojawiłem się w Potoku Pszczółki. Czemu akurat tam? Poznałem kiedyś Krzysztofa Malinowskiego, który dziś jest członkiem zarządu PZPN. Kręcił się jakoś wokół tej drużyny z Pszczółek i zaproponował mi grę w Potoku w rundzie wiosennej. Zapomniałem już, że taka historia w ogóle była w moim życiu. Potem znowu wróciłem do Lechii (była fuzja z Polonią) i zacząłem trenować z II zespołem, gdzie trenerem był Tymiński. Tam grałem przez kilka tygodni, a później nastąpiła niestety przerwa i to trwająca kilka lat.
Wyrok. Później miałem konflikt z prawem. Ukrywałem się przez pewien czas, do momentu aż sam się w końcu zgłosiłem do prokuratury. Skończyło się na 5 latach, chociaż wyrok mogłem dostać wyższy. Mój przedział kary był od 3 do 15 lat. Ale i tak wydaje mi się, że to bardzo dużo, ponieważ było to moje pierwsze wykroczenie. Miało to niby wyglądać inaczej, gdyż sam się zgłosiłem do prokuratury. Do końca nie wiedziałem, ile mi grozi. Z czasem jednak jak się dowiedziałem, jaką karę mogę otrzymać, to wesoło nie było. Na ogłoszeniu wyroku był mój tata i Maciek Kalkowski. Obaj mieli spuszczone głowy i trzeba było się w końcu obudzić, bo naprawdę była lipa. I faktycznie. Nie wiedziałem, gdzie będę odbywać karę, ale wszystko robiłem w tym kierunku, aby być tu na miejscu, w Gdańsku.
Kiedy trafiłem do zakładu, to jedna myśl nie dawała mi spokoju. Byłem wtedy w najlepszym wieku dla piłkarza i nie mogłem grać. Na początku pobytu w zakładzie nie miałem możliwości grania. Mogłem jedynie godzinę spacerować. Zająłem się wtedy siłownią i doszedłem do takiej wagi już niepiłkarskiej. Potem trafiłem do zakładu na Przeróbce i tam już boisko było.
Kiedyś mówiłem, że chciałbym na sam koniec spróbować swych sił w Lechii, ale to było wtedy. Od tego czasu minęły już 3 lata. Kiedy byłem w więzieniu, zadzwoniłem do Lechii z prośbą, aby wystosowali takie pismo do zakładu, abym mógł uczęszczać na treningi. Jeden z panów mi to obiecał. Czekałem tydzień, po czym zadzwoniłem raz jeszcze. Wtedy powiedział, że spokojnie, że załatwiają. Ale z innych źródeł dowiedziałem się, że ten pan mi ściemnia i że takiego pisma nie będzie. Nie chcę wymieniać nazwiska tego pana, ale go nie lubię. Do Lechii nie mam żalu, tylko do tego pana, bo jak ktoś inny byłby na tym stanowisku, to nie byłoby problemu. I poprzez to szkoda mi. Bo te inne kluby, w których później grywałem, ech. Lechia to jest Lechia, co tu dużo mówić.
Mam jedynie żal do tej osoby z Lechii, że nie napisała tego pisma. Wystarczyło, aby tylko jedna z osób przyjechała, zapukała do kogo trzeba, położyła pismo i powiedziała, że chcą, abym na 2 godziny pojawiał się na Traugutta, że chcemy mu pomóc i tak będzie najlepiej dla niego. Ale niestety do tego nie doszło.
KP Sopot. To, czego nie załatwiła Lechia, załatwili działacze z Sopotu, którzy w ogóle mnie nie znali. Głównym inicjatorem w sprawie pomocy mi w trenowaniu w KP Sopot był Radek Szabłowski, który po rozmowie z Bolesławem Szałatyńskim i trenerem Kazimierzem Iwańskim wystosowali pismo do dyrekcji Zakładu Karnego i w ten sposób mogłem nadal robić to, co lubię. Nie było dla nich problemu z przyjechaniem i wstawieniem się za mną. Poprosili o to, abym mógł wychodzić na przepustki i zagwarantowali, że wrócę.
Myślałem, że podobnie mogą zachować się działacze Lechii. Jakby mi nie pozwolili trenować, to mógłbym na Lechii nawet zamiatać bądź malować ławki. Najważniejsze, aby to była Lechia. Stało się jednak inaczej. Komuś może się nie podobało, że jestem w takim miejscu, a nie innym. Myślę, że nie tylko mnie może się czasem noga powinąć.
Kiedy odbywałem wyrok, zainteresowanie prasy bardzo mi pomogło. Zrobił się szum wokół tego i podczas wokandy sędzia rozpatrywał wszystkie papiery. W końcu za którymś razem pojawiły się także informacje, że w gazetach się upominają o mnie, i że już wróciłem na właściwą drogę i czas puścić mnie do domu. Krótko potem wyszedłem na wolność. Podczas pobytu w więzieniu z klubu nie miałem żadnej pomocy. Jedynie koledzy nie zapomnieli o mnie i odwiedzali mnie regularnie. Dla Maćka Kalkowskiego, Maćka Lewny czy Pawła Predehla nie było problemem, aby mnie odwiedzić.
Bałtyk Gdynia. W Bałtyku zagrałem może pięć meczów. Był to tylko epizod, ponieważ byłem w ciężkiej sytuacji finansowej, a ktoś, kto chciał, żebym grał w Bałtyku, obiecał mi dobrą pracę. Ale pod koszulką zawsze miałem biało-zielone barwy!
Z Bałtykiem sam postanowiłem zerwać, ponieważ mi się tam nie podobało. Trener Bussler miał swoich faworytów. Gdybym czuł się słabszy to tak, ale było inaczej. W IV lidze poradziłbym sobie na pewno. Żałuję nawet trochę, że w tym Bałtyku grałem te kilka spotkań. Po jednym z meczów, kiedy zaproponowano mi, abym wszedł w 90. minucie, powiedziałem nie i że to koniec mojej przygody z tym klubem. Powiedziałem trenerowi, aby sobie wpuścił juniora, bo ja w 90. minucie nie wejdę.
Trenerzy. Najwięcej zawdzięczam: Jerzemu Brzyskiemu, Marianowi Geszke, Jurkowi Jastrzębowskiemu, Zbigniewowi Tymińskiemu, Jasiowi Kupcewiczowi i trenerowi Lechowi Kulwickiemu. Dobrze mi się także pracowało z trenerem Puszkarzem, gdy był przez krótki okres II trenerem. Wydaje mi się, że trenerami powinni być tacy ludzie, którzy grali kiedyś w piłkę.
Miałem szczęście grać z wieloma utalentowanym piłkarzami Lechii: Królem, Zieńczukiem, Dawidowskim. Marek tak na dobrą sprawę zabłysnął dopiero po wyjeździe z Gdańska. W Lechii do końca nie był spełniony. Dawidowski był dużym talentem już w II lidze, jak grał w Lechii. Był jednym z młodszych, ale grę brał na siebie.
Maciek Kalkowski. Jest moim przyjacielem od wielu lat, już od czasu juniora. I zawsze od tamtego czasu mamy dobry kontakt. Jego obecna sytuacja w drużynie jest dla mnie niezrozumiała. Chodzę na mecze i widzę przecież. Nie oceniam tego tak, dlatego, że jest to mój kolega. Według mnie powinien grać, a na pewno pojawiać się częściej. Mam nadzieję, że jako wieloletni kapitan poprowadzi jeszcze Lechię w I-ligowym meczu. Swoim doświadczeniem i umiejętnościami na pewno nie raz pomógłby drużynie. On jeszcze gra w Lechii, chociaż jest ode mnie o rok starszy, więc pewnie mógłbym i ja jeszcze pograć, jakby to się inaczej potoczyło. Kwestia tego, aby przygotować się porządnie. Mogłem tu grać przez wszystkie lata i raczej nie odszedłbym nigdzie. Jakbym był w Lechii i zarabiał normalne pieniądze, to bym nie musiał stąd odchodzić.
W obecnej kadrze brakuje mi wychowanków, ale nie mnie o tym decydować. Ważne jest to, żeby kibice licznie przychodzili na mecze. Może trzeba odkurzyć niektórych lechistów. Gdyby do mnie zadzwonił trener Kubicki, rzucam pracę i przychodzę na trening. Przyszedłbym i gryzłbym trawę. Na pewno bym przyszedł, nie ma innej opcji.
Jednym się powiodło, drugim nie. Tomek Szostek był super zapowiadającym się zawodnikiem. To, że nie przebił się w dorosłej piłce, to dla mnie nieporozumienie. Dla mnie to zawodnik, który powinien grać w lidze. Napastnik, już wtedy w juniorach lewa-prawa noga, silny, szybki. Nie wiem, czemu tak się to potoczyło.
Piotrek Filipik był naszą pierwszoplanową postacią. W turniejach często zdobywał nagrody dla najlepszego zawodnika. Sławek Pietkiewicz też powinien grać, a Bartek Rykowski był bardzo dobrym bramkarzem. Z naszej ekipy zaistnieli natomiast: "Miętowy", "Szamo", Kubsik w ekstraklasie. Ja, Filipik, Pietkiewicz w II lidze, a Gąsiorowski, Kafarski w III, ale to i tak mało.
Obecnie gram w niższej lidze, ale nie ma czym się chwalić. Gram, bo mam dobry kontakt z trenerem i jest szansa awansu. W poniedziałki spotykam się na Lechii z kolegami i gramy po dwie godziny. Dobra ekipa się zbiera. Między innymi: Tomek Borkowski, Tomasz Motyka czy Radek Michalski. Normalnie granie. Gram też w lidze Red Box. Bramka nadal mnie cieszy i każdy gol z daleka czy z bliska jest radochą. Jestem w czołówce strzelców. W tej lidze gra także Andrzej Marchel, który grał pamiętne mecze z Juventusem, grywa i należy do najlepszych strzelców. Jak widać, pewnych rzeczy się nie zapomina. Należą mu się brawa, że grając z młodszymi zdobywa sporo bramek.
Dobrze się czuję. Na razie gram, dopóki mi zdrowie pozwala, nie wyobrażam sobie weekendu bez piłki. Mam żonę Kamilę oraz syna Patryka (9 lat), który ma swoją biało-zieloną koszulkę i wszystko wie o Lechii i Celticu.
Może kiedyś uda mi się ojca namówić, aby też zaczął grać. Zbierają się przecież również piłkarze z jego pokolenia i grają w poniedziałki.
Lechista. Cały czas nim się czuję i interesuję się losem Lechii. Tylko i wyłącznie. Nie ma innej opcji. Żona mi nawet mówi, że jestem chory. Non stop zaglądam do internetu, gazety, chodzę na mecze. Mam bardzo dobry kontakt z "Kalką". Mieszka obok moich rodziców. Siadam na trybunie albo z kibicami, aby posłuchać ich rozmów i opinii. Klub nie interesował się za bardzo moją osobą. Ostatnio jednak coś drgnęło. Bilet jednak sam kupuję, choć uważam, że byli zawodnicy mogli by być bardziej docenieni. Może się to zmieni. Zobaczymy.
Uważam, że powinna być większa integracja wychowanków i byłych piłkarzy z Traugutta. Takie spotkanie, jak te przed dwoma laty, na którym byłem "Pod Kasztanami", to byłaby dla mnie rewelacja. To powinien być rytuał. Myślę, że takie zdanie podziela wielu byłych piłkarzy Lechii i na takie spotkanie przyjechaliby z chęcią.
Koledzy z boiska. Gdybym organizował mecz benefisowy, to zaprosiłbym mnóstwo kolegów, z którymi grałem. Ale podstawową "11" trudno byłoby taką jedną zmontować. Na pewno znalazłby się w niej Maciek Kalkowski, a na bramce Grzesio Szamotulski, Maciej Kozak bądź Darek Gładyś. W obronie: Mariusz Pawlak, Tomasz Motyka, Grzegorz Motyka, Marek Ługowski i jeszcze Krzysiu Własny. W pomocy, to byłby kłopot. Na pewno Marek Zieńczuk, Tomasz Dawidowski, Piotr Filipik, Tomek Unton, Rafał Kaczmarczyk. I z przodu atak: ja z Marcinem Mięcielem i jeszcze Grzesiu Król, Tomasz Szostek, Marcin Kaczmarek, Marcin Kubsik oraz Jarek Bieniuk.
Taka drużyna w optymalnej formie grałaby o czołowe miejsca w lidze, a może puchary byśmy zdobyli. Nie wiem czemu w Gdańsku tyle lat musimy czekać na sukces. Taki tu jest materiał juniorów.
Pozdrawiam kibiców Lechii i gratuluję chłopakom awansu do ekstraklasy!
Galeria zdjęć z archiwum domowego Dariusza Głosa
Mariusz Popielarz - na początku lat 90. dziennikarz Gazety Gdańskiej, relacjonował zmagania juniorów starszych w lidze makroregionalnej
Pamiętam drużynę trenera Jerzego Brzyskiego, która zdobyła srebrny medal MP juniorów. Po dramatycznych meczach z Hutnikiem Kraków. U siebie drużyna Lechii przegrała, a na wyjeździe wygrała. Krakowianie zdobyli medal lepszym bilansem bramkowym. W Gdańsku była grupa półfinałowa, którą Lechia wygrała, wyprzedzając m.in. Jagiellonię Białystok.
Bardzo ciekawa rywalizacja była wcześniej w makroregionie z silną drużyną Wisły Tczew, której trenerem był Stasiu Mikołajczak, a w ataku grała słynna para Kamil Jakubiak i Zbyszek Grzybowski.
Pamiętam gwiazdy tej drużyny jak Grzesio Szamotulski w bramce. W obronie Sławek "Pietia" Pietkiewicz oraz Marcin Gąsiorowski. W pomocy Przemek Tkaczyk, Krystek Gergella oraz Piotrek Filipik, Kubsik. W ataku "Buli" Szostek, Darek Głos, Marcin Mięciel.
Ta drużyna była formowana przez trenera Brzyskiego na podstawie obserwacji i penetracji lokalnego rynku. To nie byli wszyscy wychowankowie, taki Marcin Mięcel trafił z Tczewa, Przemek Tkaczyk z Nowego Dworu. Dużo chłopaków było z zewnątrz.
Trenera Brzyskiego uważam za dobrego menadżera, a słabszego trenera. Poza tym wynikiem później już nie osiągnął tak dobrego. Organizator był bardzo dobry. Penetrował znakomicie rynek. Z okolicznych zespołów wyłapywał najbardziej utalentowanych zawodników. Pilnował nauki, załatwiał szkoły, akademiki. Robił to często sam, bez pomocy klubu. To był taki klub w klubie. Potem pogniewał się na Lechię, bo liczył, że zamiast Tymińskiego zostanie trenerem I drużyny.
Po sprzedaży Szamotulskiego i Mięciela musiał z klubu odejść, bo była nagonka na niego. Nie ma co ukrywać, to był to transfer sterowany przez trenera. Doskonale znał się z trenerem Mirosławem Jabłońskim, który prowadził reprezentację Polski juniorów, a potem został trenerem Legii. Sporo chłopaków z Lechii grało w tej kadrze. Transferu dokonano w niedzielę, przyjechał wtedy Krzysztof Dmoszyński z Pogoni Konstancin. Wiadomo jednak, że chodziło o Legię. Przyjechał z gotówką i zakupił dwóch zawodników. Towarzyszył temu skandaliczny regulamin, zabezpieczający udział finansowy trenerów przy transferze. Po tym transferze awanturę zrobił ówczesny trener I zespołu Marian Reszke, zwołał konferencję, powiadomił prezydenta Jamroża.
Nieszczęściem dla tego rocznika było to, że kiedy kończyli wiek juniora, w Lechii był pełen rozgardiasz organizacyjny. Tu właściwa była taka II liga zachodząca. Zawodnicy ci nie mogli grać w seniorach, bo była FC Lechia i musieli być wytransferowani. I trener Musiał posiłkował się np. zawodnikiem z Wisły Nowe Weinerem, zamiast utalentowanymi juniorami. Lechia nie miała zaplecza finansowego i chyliła się w tamtym czasie ku spadkowi.
Było kilka wyjątkowych roczników w ostatnich dziesięcioleciach. Najlepszym rocznikiem na przestrzeni ostatnich 20-30 lat to był rocznik 1978, trenera Gładysza z Zieńczukiem, Królem, Dawidowskim, Bieniukiem. Natomiast drugim takim ciekawym i silnym rocznikiem był właśnie ten 1975.
Robert Sierpiński, rocznik 1975, w wieku juniora jako piłkarz Stoczniowca Gdańsk rywalizował z Lechią.
Na mecze z Biało-Zielonymi zawsze się czekało. Lechia wiadomo, była i jest oczkiem całej piłki na Wybrzeżu, i czy to jest rywalizacja w trampkarzach, juniorach, czy seniorach, to na te spotkania przeciwnicy bardziej się mobilizują. Była to najlepsza drużyna w regionie, także mocna na arenie ogólnopolskiej. Wielokrotnie mieli możliwość grać z innymi drużynami z Polski. Wyselekcjonowana przez trenera Brzyskiego spośród piłkarzy, nie tylko z Gdańska, ale także, jak Mięciel czy Jakubiak z Tczewa oraz Tkaczyk z Nowego Dworu. Byli silni jako drużyna, mieli także sporo indywidualności w zespole.
Piotr Filipik, który kończąc wiek juniora grał w II lidze. Ś.p. Krystian Gergella, znakomity zawodnik, przewyższający swymi umiejętnościami w tamtym czasie Mięciela. Dodać do tego należy także takich zawodników jak Tomasz Kafarski, Dariusz Głos, Tomasz Szostek, Marcin Kubsik czy Grzegorz Szamotulski. Temu ostatniemu nawet udało mi się strzelić bramkę w wygranym przez Polonię meczu.
Tak się złożyło, że grając w Stoczniowcu raz z nimi przegrywaliśmy, by w następnym meczu wziąć rewanż i wygrać. Szkoda, że tak mało chłopaków z tej drużyny zaistniało w dorosłej piłce. Może zadecydował charakter. Wydaje mi się, że większą wagę należy przykładać do tego, ilu juniorów trafi do kadry I zespołu, niż kolekcjonowanie tytułów w wieku juniora.