Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 152 (17/2008)

20 maja 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MECZ NA SZCZYCIE: LECHIA - ZNICZ 1:0

Ekstraklasa jest już nasza

Po 25 latach od zdobycia Pucharu Polski, po 7 latach tułaczki po niższych ligach, od A-klasy włącznie, po 20 latach przerwy, Lechia dołączyła do najlepszych drużyn w Polsce. To, że awans był jak najbardziej zasłużony potwierdziła ogrywając wicelidera tabeli z Pruszkowa.

MATEUSZ JASZTAL
Gdańsk

Po ostatnim gwizdku sędziego na stadionie przy ul. Traugutta wybuchł szał radości. Tysiące fanów wybiegło na murawę, aby razem z piłkarzami i działaczami świętować powrót Lechii do ekstraklasy. Potem kibice, już tradycyjnie, przenieśli się do centrum Gdańska, gdzie zawładnęli ulicą Długą, a w szczególności Dworem Artusa na czele z Neptunem, który specjalnie na tę okazję przywdział szalik w biało-zielonych barwach. Tego dnia w Gdańsku trudno było znaleźć kogoś, kto nie dowiedziałby się o sukcesie lechistów. Biało-Zieloni byli wszędzie.

Taki obrazek był do przewidzenia już kilka dni wcześniej. Najpierw PZPN podjął decyzję o karnym relegowaniu Zagłębia Lubin, dzięki czemu szeregi ekstraklasy zasilą trzy najlepsze zespoły drugiej ligi. Później pozytywna wiadomości nadeszła z Płocka, gdzie walczący o awans Piast Gliwice tylko bezbramkowo zremisował z Wisłą i stało się jasne, że zwycięstwo Lechii w meczu ze Zniczem da jej promocję do wyższej klasy rozgrywkowej. Jednak to, że gdańszczanie powrócili do elity polskiego futbolu zawdzięczają nie decyzjom piłkarskiej centrali czy słabej postawie rywali, lecz tylko i wyłącznie sobie. W niedzielę Biało-Zieloni udowodnili, że nie mają sobie równych na zapleczu ekstraklasy. Matematycznie zapewnili sobie awans, praktycznie również mistrzostwo drugiej ligi.

Gwiazda Buzały

Mecz miedzy liderem i wiceliderem nie był olśniewającym widowiskiem, choć momentami mógł się podobać. Widoczne było, że obie drużyny przede wszystkim nie chciały przegrać, gdyż remis bardzo przybliżyłby do ekstraklasy zarówno Lechię, jak i Znicz. Na boisku, jak na mecz na szczycie przystało, nie brakowało gwiazd i indywidualności. To właśnie one zadecydowały o zwycięstwie Biało-Zielonych.

Ojców sukcesu po stronie Biało-Zielonych było kilku. Przede wszystkim Paweł Buzała. Popularny "Buzi" rozpoczął ospale, lecz rozkręcał się z minuty na minutę niedzielnego pojedynku. W końcówce meczu przechodził samego siebie, raz po raz ośmieszając jedną z najlepszych defensyw w drugiej lidze (mniej bramek niż Znicz stracił tylko Piast Gliwice) i racząc widzów popisami technicznymi. W trakcie całego spotkania pokazał, że potrafi nie tylko wykańczać akcje, ale również niekonwencjonalnie rozegrać piłkę. Kilka razy popisał się świetnymi podaniami otwierającymi drogę do bramki pruszkowian. Żadne z nich nie przyniosło efektu, więc Buzała, jak na prawdziwego lidera przystało, sam rozstrzygnął losy meczu. W odpowiednim momencie wykazał się przytomnością umysłu i boiskowym sprytem, nie pozostawiając sędziemu złudzeń co do słuszności podyktowania rzutu karnego. W tym momencie ukazała się ogromna przemiana, jaka zaszła w postawie "Moralesa". To już nie jest ten sam Buzała, przypominający "jeźdźca bez głowy". Teraz niemal w każdym zagraniu filigranowego napastnika widać pomysł i zamiar.

Nawet dobra forma Pawła Buzały na nic by się zdała, gdyby nie obecność w składzie Lechii Huberta Wołąkiewicza. Były zawodnik Amiki Wronki w niedzielę przeszedł trudny egzamin, gdyż musiał powstrzymać Roberta Lewandowskiego - króla strzelców i jeden z największych talentów zaplecza ekstraklasy. Gdański obrońca stanął na wysokości zadania i walnie przyczynił się do "zera", jakie widniało na tablicy świetlnej przy liczbie strzelonych bramek przez gości. Wołąkiewicz zagrał jak profesor. Nie dość, że sam niemal nie popełniał błędów, to jeszcze często poprawiał pomyłki kolegów z zespołu. W swoich interwencjach był skuteczny przede wszystkim w sytuacjach kluczowych, kiedy gol dla Znicza dosłownie "wisiał w powietrzu". Kilkakrotnie "wyrastał jak z podziemi", w ostatniej chwili zażegnując niebezpieczeństwo pod własną bramką.

To, czego nie zdołał zatrzymać Wołąkiewicz, ratował Paweł Kapsa. To właśnie on został okrzyknięty przez wielu kibiców bohaterem spotkania, nie pozwalając graczom z Pruszkowa na wyrównanie. Trzeba przyznać, że Znicz bardzo chciał odmienić losy meczu i kilka razy był tego bardzo blisko. Za każdym razem na przeszkodzie stawał Kapsa, dysponowany tego dnia po prostu wyśmienicie. Wybronił wszystko, co dało się wybronić. Przyćmił gwiazdę Lewandowskiego, nie pozwalając mu na powiększenie dorobku bramkowego. Równie dobrze jak na bramce, Kapsa spisywał się w polu. Mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie jego wyjście z pola karnego i zastopowanie podania, które najprawdopodobniej zakończyłoby się bramką.

Oczywiście na sukces zapracowała cała drużyna. Z lekkiego dołka formy wydostał się Rafał Kosznik. Jak zwykle solidnie zaprezentowali się Pęczak i Midzierski. Waleczny Piątek popisał się kilkakrotnie boiskowym sprytem, blokując w koszykarskim stylu obrońcę Znicza czy później wymuszając żółtą kartkę dla Zawistowskiego. Dobrze rzuty wolne bił Arkadiusz Miklosik, lecz zabrakło mu trochę szczęścia do wpisania się na listę strzelców bądź asystentów. W odpowiednim momencie potrafił nerwy opanować Maciej Rogalski, pewnie egzekwując rzut karny. Wiele ożywienia wprowadziło wejście Andrzeja Rybskiego. Swoją cegiełkę dołożył też Cetnarowicz.

Bez złudzeń

Gra Lechii, jak niemal przez cały sezon nie rzucała na kolana, jednak jak zwykle była skuteczna. Po części była to zasługa piłkarzy Znicza Pruszków, którzy wysoko zawiesili poprzeczkę i swoją postawą udowodnili, że nieprzypadkowo zajmują drugą lokatę w tabeli i są blisko promocji do ekstraklasy. Znicz zaprezentował się jako zespół dobrze zorganizowany i poukładany taktycznie. Nie odstawał poziomem od Biało-Zielonych, pomimo że spora część zawodników z Pruszkowa jeszcze niedawno biegała po trzecioligowych boiskach. Najwięcej kłopotów gospodarzom sprawiała trójka: Grzeszczyk, Zawistowski, Lewandowski, którzy maja spore szanse na to, aby w przyszłym sezonie grać w ekstraklasie i to niekoniecznie w barwach Znicza.

Niedzielne zwycięstwo gdańszczanie dosłownie wywalczyli. Świetna atmosfera na wypełnionych po brzegi trybunach udzieliła się piłkarzom. Lechiści zagrali ambitnie i nie szczędzili sił. Szczególnie było to widać po Piotrze Cetnarowiczu, w końcówce meczu oddychającego rękawami i Karolu Piątku, którego łapały skurcze. Mecz ze Zniczem był już dwunastym w tym sezonie wygranym jednobramkową przewagą, a wynik 1:0 - trzecim z rzędu. Lechia przedłużyła własną passę, a zakończyła passę Znicza - siedmiu kolejnych zwycięstw i piętnastu meczów bez porażki. W ostatnim czasie jest to kolejna seria rywali przerwana przez Biało-Zielonych. Wcześniej po dłuższej przerwie smaku porażki w Gdańsku zaznało Podbeskidzie Bielsko-Biała.

Lechia postawiła "kropkę nad i" nie pozostawiając złudzeń, kto w tym sezonie był najlepszy na zapleczu ekstraklasy. Liczby mówią same za siebie - najwięcej punktów (66), najwięcej zwycięstw (20) i jedna z największych ilości strzelonych bramek (53). Dla porównania ubiegłoroczny mistrz drugiej ligi Ruch Chorzów zdobył 69 punktów i odniósł 21 zwycięstw strzelając 49 bramek. A Biało-Zielonych czekają jeszcze dwa spotkania. Nie mają one większego znaczenia poza prestiżowym, bo przed sezonem tak mało realne, teraz stało się faktem. Lechia po 20 latach znowu zagra w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Opinie (2)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.269