Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 154 (19/2008)

3 czerwca 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

SPOTKANIE Z LECHIĄ: ROBERT BRODACKI, KAZIMIERZ KONIECZNY

Biznes Partner Klub

"Sympatycy Lechii wyszli z kolejną inicjatywą mającą na celu odbudowę świetności klubu. W najbliższym okresie powołany zostanie Biznes Partner Klub Lechii Gdańsk. Docelowo nowy twór ma zapewnić stabilne finansowanie drużyny seniorskiej Lechii oraz działalność integracyjną i promocyjną osób oraz podmiotów zrzeszonych w BPK." - tak pisaliśmy w listopadzie 2002 roku.

MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Ich działalność śmiało można uznać za jeden z filarów budowania nowej Lechii. Mimo, że lata nie były to dość odległe od dnia dzisiejszego, to rzeczywistość wokół Biało-Zielonych nie była tak kolorowa jak obecnie. Firmy nie garnęły się do wspierania finansowego Lechii, mając na uwadze nie tylko niski poziom sportowy, ale także różne zawirowania wokół gdańskiego klubu.

Im udało się regularnie pozyskiwać środki pieniężne, które zostały w dużej mierze przeznaczone na pozyskaniu i finansowaniu zawodników, którzy mieli pomóc wydostać się z futbolowych dołów. Postawili na szali swe autorytety, poświęcili prywatny czas, zdobyli zaufanie wielu osób. Kazimierz Konieczny "Kaziu" (44 l.) oraz Robert Brodacki "Czarny"(39 l.) założyli w 2002 roku Biznes Partner Klub.

W tekście użyto skrótu BPK - Biznes Partner Klub.

Od kiedy kibicujecie Lechii?

Kaziu: Na pierwszy mecz ojciec zaprowadził mnie na stadion Stoczniowca, mieszkaliśmy niedaleko. Któregoś jednak razu poszedłem z nim na Lechię, miałem wtedy 7 czy 8 lat. Klimat i atmosfera na Lechii była zdecydowanie lepsza. I tam zacząłem chodzić. Na początku jak nie szedłem z ojcem na mecz, to stawałem przy bramie i prosiłem kogoś dorosłego, aby mnie zabrał ze sobą na stadion.

- W Lechii był klub kibica. Pamiętam starszych kibiców jak Gebels, Wiolet, Baca, którzy tam działali. Jeździłem z klubem kibica na mecze wyjazdowe. Do Poznania na Olimpię gdzie Jurek Litwin zasłynął z akcji na kolejarza. Do Koszalina na stary stadion Gwardii. Bardzo dużo osób jeździło na te mecze. Były to wyjazdy także zakładowe, finansowane z funduszu socjalnego.

Robert: Na pierwszy mecz przyprowadził mniej ojciec, Lechia grała z drużyną Małapanew Ozimek. Był to rok 1975, II liga. I chyba był remis. A pierwszymi piłkarzami, których dobrze pamiętam to był Puszkarz i Kulwicki. Nigdy nie należałem do klubu kibica, który tak jak szybko powstał tak szybko się rozpadł. W latach 80-tych już nie było klubu kibica, wszyscy spotykali się na dworcu i wsiadali do pociągu. Jedni mieli bilety, inni nie. Na tym to polegało. Było bardzo spontanicznie. Całą III ligę dobrze pamiętam, skład zespołu, który sięgnął po Puchar Polski.

Od kiedy się znacie?

Kaziu: Poznaliśmy się na Lechii, tak jak wiele innych przyjaźni.

Robert: Poznaliśmy się w takich okolicznościach, co by się nawet inni nie poznali, bo chodziliśmy na Lechię, gdy przychodziło na mecze 15 osób. Były takie spotkania, gdy Lechia grała w sobotę o 11. Wtedy znaliśmy się na tzw. cześć. Natomiast bliższy kontakt złapaliśmy gdzieś ok. 2000 roku, taki w węższym gronie.

Kaziu: Od tego czasu jesteśmy dobrymi kolegami, może nawet określiłbym przyjaciółmi. Do tego grona należy zaliczyć także Zbyszka Kołłątaja. Pamiętam takie lata, że chodziło się na Długą w okolice kina Helikon, i tam byli starsi kibice, pytałem się ich czy jadą na mecz i pod nich się podłączałem. Jeździłem z nimi na wyjazdy, oni traktowali mnie jak młodszego brata. Różnie się jeździło, z przesiadkami, z preparowanymi biletami. Kupowało się bilet 80 % z tego robiło się na leg. szkolną 33% i było prawie za darmo.

Jak powstała Lechia w A klasie to Ty Kaziu nie ukrywałeś, że bliżej ci do tej III ligi.

Kaziu: Tak. Z tego względu, że znałem Mariusza Popielarza. Mariusz chciał zrobić mocną drużynę i ligę w Gdańsku. Często go odwiedzaliśmy w redakcji Echa Sportowego. On miał swoje wizje i poglądy na temat Lechii. Był oddanym kibicem, próbował różnego rodzaju sztuczek, ciągnął po różnych fuzjach, z Olimpią, potem z Polonią. I po pewnym czasie Popielarz został sam z Gerardem Sobeckim, i próbował reanimować to wszystko, i po sezonie nie udało mu się. Wolałem oglądać Lechię w wyższych ligach niż jeździć po jakichś "wichurach". Nie miałem zaufania, był taki marazm po tych euforiach związanych z fuzjami. Różni ludzie się w klubie przewijali. Wywożenie na taczkach co poniektórych działaczy, wyglądało to tragicznie. I nie miałem zdecydowanego zdania, aby popierać Lechię grającą nisko, wolałem ligę wyższą.

Robert: Nie oceniałem wcześniej niczego, chodziłem na mecze tu i tu. Czekałem na rozwój wydarzeń i nie negowałem, ani jednej bądź drugiej Lechii. Nie zastanawiałem się, która jest mi bliższa. Bardziej się zastanawiałem, co wyniknie z jednej, a co z drugiej. Czekałem na wyklarowanie się sytuacji, który w niedługim czasie nastąpił. I po pewnym czasie zdecydowałem, że poprę Lechię tą grającą już w V lidze.

Kaziu: Miałem zarówno dobry kontakt z Mariuszem Popielarzem jak i z Markiem Bąkiem. Zależało nam, aby się dogadali w jakiś sposób. Ale z tego, co widziałem Marek miał alergię na Mariusza. Popielarz robił to wszystko na wariackich papierach, nie był dobrze zorganizowany, może, dlatego nie udało mu się utrzymać tej Lechii/Polonii w lidze.

Kto wpadł na pomysł założenia Biznes Partner Klubu? Mieliście jakieś doświadczenie biznesowe.

Robert: To była sprawa spontaniczna, wynikająca z niemożności pewnych osób, pewnych działań wykonywanych w klubie. Lechia była wtedy w V lidze, ale miała kilku punktową stratę do lidera, który, mimo że to była mała miejscowość, to organizacyjnie nas wyprzedzał. Sportowo i organizacyjnie byliśmy za Powiślem Dzierzgoń bardzo daleko. Uważam dzisiaj, że nie podjecie tych działań przeze mnie, Kazia i także Huga, nie dałoby gwarancji awansu w tamtym sezonie do IV ligi. Lechia w V lidze nie posiadała praktycznie żadnych środków i było 5 punktów straty do lidera.

Kaziu: Z tego, co pamiętam z rozmów z Markiem Bąkiem, to widziałem, że klub boryka się z problemami finansowymi. Skład opierał się na wychowankach, juniorach. I dyrektor mówił, że może grac tylko i wyłącznie w V bądź VI lidze. Finansowo nie jest w stanie podołać, a miasto nie wykazuje żadnej chęci pomocy, nie było środków na grę o wyższe cele. Takie były realia.

- Ja w biznesie trochę robiłem, jeśli chodzi o walutę. I jakieś tam poglądy miałem (śmiech). Natomiast mieliśmy kontakty. Znałem kilku zawodników, byłych piłkarzy Lechii i rozmawiałem z nimi. Z rozmów wynikło to, że nie chcieli się za bardzo tułać po innych klubach i gdyby dostali jakieś wynagrodzenie to chętnie wróciliby do Lechii.

Robert: Mieliśmy koncepcję. Duży pomógł nam rozpad Unii Tczew wtedy była liderem III ligi, w której grało kilku wychowanków Lechii. I ich staraliśmy się ściągnąć.

Kaziu: Tam kłody Pogorzelskiemu rzucało miasto, który finansował Unie z własnych środków, nie wypłacał honorarium piłkarzom.

Na czym się wzorowaliście?

Kaziu: Takie organizacje był jedynie w Lechu Poznań i Cracovii Kraków. Pamiętam, że Błażej Jenek, który nam pomagał w sprawach technicznych, to zasugerował nam, że takie grupy miały miejsce właśnie w Poznaniu i Krakowie.

Robert: Działaliśmy jednak wg swojego planu. Mieliśmy scenariusz od poz. 1 do ostatniej. Dodatkowo były rozmowy z piłkarzami. Mieliśmy wszystko poukładane, piłkarz wiedział, na co może liczyć z naszej strony.

Od czego zaczęliście: od pozyskiwania środków czy od rozmów z piłkarzami?

Kaziu: Zaczęło się od spotkania w hotelu Roko, na którym odbyło się pożegnanie trenera Małolepszego. Rzadko to się w Lechii zdarzało, aby w ten sposób żegnać ustępującego trenera. Wówczas jednemu trenerowi dziękowano, a drugie proszono o pracę. I zrodził się pomysł, aby wprowadzać Lechię z sezonu na sezon do wyższej ligi. Natomiast miedzy sobą ustalaliśmy, mam tu na myśli także Roberta i Huga, plan działania. Pierwsze kontakty czyniliśmy z piłkarzami, którzy zakończyli sezon w Unii: Marek Widzicki, Tomasz Borkowski i Marcin Gąsiorowski. I jeszcze pojawił się Marek Szutowicz, ale jego to Marek Bąk wziął na swój rozrachunek. W klubie pojawił się kilka miesięcy wcześniej prezes Żubrys i on też zdobył pewne środki.

Robert: Należy też wspomnieć o naszym spotkaniu opłatkowym, które odbyło się w grudniu 2002 roku w Brzeźnie. Jak na tamte czasy mieliśmy mocne forum na tym spotkaniu. Obecni byli przedstawiciele klubu, miasta, ludzie związani ze sportem. Tamto spotkanie, jeśli chodzi o frekwencję tzn. potencjał ludzki, jaki się zebrał w jednym miejscu, było dla nas bardzo mobilizujące. Obecna była niemal cała czołówka polityczna Gdańska. Na tym spotkaniu miałem 30 minutowe wystąpienie, przedstawiłem naszą wizję. I to później w jakiś sposób przełożyło się na nasza działalność, zaowocowało. Z tego spotkania wyszliśmy mocno podbudowani.

- M.in. na spotkaniu pojawił się znany gdański prozaik Paweł Huelle. A jak wiemy nie był on mocno zaangażowany w Lechię czy w ogóle sport. Ale w tamtym okresie bardziej chodziło nam o ideę, i na tym się skupialiśmy. Tłumaczyliśmy ludziom naszą ideę, że tu bardziej chodzi o pomoc, w tym wypadku pomoc dla piłkarzy Lechii. Głównie chodziło nam o to, aby pozyskać ludzi, którzy chcą komuś pomóc. Lechia i piłka była tylko obok. Bardziej chodziło nam o spontan, o pomoc.

Kaziu: Można powiedzieć, że to był przełom. Byli ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z piłką i nawet na Lechię nie chodzili. Ale oni również byli cenieni, zaufali nam w tym czasie. Niektórzy wspierali nas tylko duchowo, ale to też było ważne. Wierzyliśmy, że te działania przyniosą pozytywny skutek.

Czy pomysł z trenerem Jastrzębowskim to był wasz?

Kaziu: To był pomysł Marka Bąka. Zobowiązania finansowe na siebie wziął prezes BPK Jerzy Adamczuk, on utrzymywał trenera Lechii. Rola trenera spadała w dużej części na BPK. Do nas należał trener i 3 zawodnicy wspomniani wyżej.

Jak się odbywało zbieranie środków?

Kaziu: Zanim do tego doszło, to mnóstwo czasu poświęcaliśmy na omawianiu spraw organizacyjnych. Siedzieliśmy często od 20 do 1 w nocy u mnie w domu. Debatowaliśmy jak to miało wyglądać. Na początku musieliśmy zapewnić gażę trenerowi i piłkarzom, musieliśmy zapewnić im środki. Nie mogliśmy czegoś obiecać bez pokrycia finansowego. Wówczas na szalę położyliśmy swój autorytet. Jeśli nie sprostalibyśmy temu zadaniu to wyszlibyśmy na przysłowiowych durni. Nie raz przecież takie sytuacje miały miejsca w Lechii, że coś obiecano, a później nie wywiązywano się z tego.

- Mieliśmy grono osób, które regularnie wpłacały środki. Na początku tych osób było 10, ale później dołączali następni. Jedni przychodzili, inni odchodzili. Mieliśmy listy osób i każdy z nas odwiedzał pewną grupę, co miesiąc. I składali pewne datki bądź opodatkowywali się dobrowolnie na rzecz Lechii. Były to składki dobrowolne, nie narzucaliśmy kwoty, jedynie wiedzieliśmy, jaką kwotę zbiorczo musimy uzbierać, aby pokryć zobowiązania. I do tego głównie dążyliśmy, aby nie świecić oczami przed trenerem czy piłkarzami.

Robert: Sukcesem naszym było to, że działaliśmy wspólnie, w porozumieniu. Każdy miał swoje zdanie, ale ta różnica poglądów zbiegała się w jednym punkcie. Każdy problem czy sytuacja była rozwiązywana natychmiastowo. Np. jeden z piłkarzy chciał dostać więcej niż na umowie. Jedni członkowie chcieli na meczach siedzieć w innym miejscu, innym znowu zależało na wjeździe na parking za trybuną. Były różne takiego typu sytuacje, które trzeba było szybko rozwiązywać. Były to szczegóły, ale bardzo ważne. Musieliśmy dbać, aby osoby, które wpłacały, były także zadowolone.

- Zawsze uważaliśmy, że musimy być dla tych ludzi, i jeśli mieli jakieś problemy bądź wątpliwości to lepiej było od razu temu zaradzić. Ludzie musieli mieć szansę współdecydowania. Udało nam się zorganizować m.in. autokar do Dzierzgonia, a także dancing w Srebrnym Młynie. Decyzje były podejmowane szeroko przez ludzi. Należy powiedzieć, że dyrektor Błażej Jenek został poparty przez grono BPK, nie była to decyzja jednoosobowa. Ludzie go poparli, stwierdzili, że jest to właściwa osoba na to stanowisko.

- Cały czas szliśmy do przodu, nie oglądaliśmy się za siebie. Jak na tamte czasy, uważam, że działaliśmy profesjonalnie.

BPK był w strukturach stowarzyszenia, jednak dążyliście do samodzielności, wyodrębniając się ze struktur?

Robert: Zaczęło się od tego, że przychodziliśmy na spotkania organizowane przez stowarzyszenie. Ludzie na tych spotkaniach rozmawiali na różne tematy. I wśród tych ludzi zrodził się jakiś pomysł. Po zawiązaniu BPK też nadal uczestniczyliśmy w tych spotkaniach, aby posłuchać, co kibice mają do powiedzenia. Nie byliśmy członkami stowarzyszenia formalnie, ale sporo osób było powiązanych między tymi dwiema grupami.

Kaziu: Na samym początku mieliśmy pomysł, aby BPK działał pod stowarzyszeniem zarejestrowanym. Niemniej kilku ludzi nie zdecydowało się na to, aby to zarejestrować, więc działaliśmy jak partyzanci.

Jak układała wam się współpraca z Markiem Bąkiem i Krzysztofem Słabikiem?

Kaziu: Dopóki w Lechii działał Marek Bąk, to nie mogę narzekać na współpracę z nim. Może nie układała się idealnie, ale potrafiłem się z nim dogadać. Natomiast po jego odejściu na jego miejsce został ustanowiony pan Słabik. I wówczas wg mnie nastąpiła katastrofa. Krzysztof Słabik w moim odczuciu był ignorantem i robił wszystko, żeby nie dopuścić zarówno stowarzyszenia Biało-Zieloni jak i nas BPK, do wspólnego działania w klubie.

W lipcu 2003 prawie przejęliście władzę w Lechii wprowadzając do zarządu Piotra Czerwonkę i Jacka Kacińskiego. Taki był cel od początku istnienia?

Kaziu: Był to nasz cel, z tego względu, że chcieliśmy mieć wpływ na to, co będzie się dalej działo w Lechii. A nie mając nikogo w zarządzie sytuacja niejako wymykała nam się spod kontroli. Nie wiedzieliśmy, jakie były dalej założenia dyrektora Słabika.

Sławomir Matuk, Marcin Kaczmarek, Zbigniew Kobus to kolejne głośne nazwiska. Ciężko było ich namówić do przyjścia do Lechii?

Kaziu: Z Kaczmarkiem była dość ciekawa sytuacja gdyż jeden z przedstawicieli, który był w zarządzie Lechii, mam tu na myśli Piotra Czerwonkę, był dobrym kolegą Marcina. Pamiętam, że w miejscu, w którym obecnie siedzimy, przyszedł Piotr Czerwonka razem z Marcinem, i mówi, że chce on grac w Lechii, tylko trzeba mu zapewnić środki. Pamiętam, że miał dostawać te samo uposażenie, co pozostali.

Robert: Co do Kobusa tutaj największa zasługa była po stronie pana Adamczuka, on się w ten transfer najmocniej zaangażował.

Kaziu: Jerzy Adamczuk był takim złotym sponsorem. Takich było kilku, mam tu na myśli Jarosława Kaniszewskiego z Kanbudu. Pozyskaliśmy jeszcze takie człowieka, który do dzisiaj jest w zarządzie Lechii i nazywa się Dariusz Krawczyk. Jego to właśnie na jednym ze spotkań poniedziałkowych stowarzyszenia Biało-Zieloni w hotelu Roko pozyskaliśmy jako członka BPK. Wspierał co miesiąc BPK pewną kwotą. Wracając jeszcze do tych transferów to Sławek Matuk to dobry kolega Zbyszka Kołłątaja. Uznaliśmy, że pozyskanie tych zawodników to dobre pomysły, ale za nim podpisane zostały stosowne umowy, musieliśmy się zastanowić czy jesteśmy wstanie finansowo sprostać temu zadaniu.

Robert: Zawsze podchodziliśmy realistycznie do tematu. Uznaliśmy, że jest szansa pozyskania tych piłkarzy i dążyliśmy do tego. A były też rozmowy z innymi piłkarzami i niestety nie kończyły się one pomyślnie. Musimy otwarcie powiedzieć, że nie wszystkich udało nam się sprowadzić do Lechii.

A kogo się nie udało?

Robert: Był taki piłkarz Artur Chrzonowski, który nie podjął wyzwania.

Kaziu: Był taki piłkarz jak Maciek Kalkowski, który też nie wyrażał zbytnio chęci pomocy, wskazywał na innych. Może nie miał zaufania. Dopiero po roku od pozyskanie pierwszych zawodników, którzy od razu przystali na nasze warunki, zobaczył, że coś w tej Lechii idzie ku dobremu i pomału zaczął się przekonywać. Tu duży impuls dał Jerzy Adamczuk, który po trenerze Jastrzębowski wziął na siebie finansowanie Zbyszka Kobusa. Pamiętając jednak, że były z nim problemy w Arce, też zastanawialiśmy się czy nie będzie z tego jakiegoś kłopotu. Ale uważam, że m.in. dzięki niemu osiągnęliśmy cel i awansowaliśmy klasę wyżej.

Po rozstaniu Kobusa z Lechią właśnie Adamczuk był przeciwny temu.

Kaziu: To byłą sytuacja, kiedy Kobus nie wyjechał na mecz do Chojnic, nie wiem z jakich przyczyn. Wówczas kapitan drużyny Tomasz Borkowski i trener Jastrzębowski doszli do wniosku, że Zbyszkowi należy "podziękować". My byliśmy przeciwnego zdania, chcieliśmy go za wszelką cenę zatrzymać. Jednak stanowisko trenera zaważyło i Zbigniew Kobus odszedł z Lechii. My nie mogliśmy wywierać wpływu na tą decyzję. Zostawiliśmy tą decyzję trenerowi i kapitanowi drużyny. Były to dziwne okoliczności tego rozstania. Jednak my razem z Robertem udaliśmy się do mieszkania Kobusa, i mimo rozstania podziękowaliśmy mu za grę oraz za wkład wniesiony w walce o najlepsze miejsce.

Robert: Pomijając ten incydent, to wcześniej nie było z nim żadnych problemów. Po mimo obaw różnych środowisk. Rozegrał kilkanaście meczów, na treningach był wybijającym się zawodnikiem, może co niektórym to przeszkadzało. Wiemy natomiast, że przyczynił się do zdobycia większej ilości punktów, i chwała mu za to. Dlatego mu podziękowaliśmy. Natomiast jeden incydent, niewyjaśniony do dzisiaj, spowodował, że go dalej nie było.

Sprawa Jerzego Adamczuka, który nie dostał się do zarządu. Był to dla was jakiś problem?

Kaziu: Wydaje mi się, że w pewnym sensie tak. On tworzył trzon ludzi najbardziej wspierających tzn. przeznaczali najbardziej pokaźne sumy, jak na tamten czas. I uważam, że był to problem, ale nie stawialiśmy tego za punkt honoru, że on musi być w zarządzie klubu. Ktoś może go widocznie nie lubił, bo nie wiem, jakie mogły być przyczyny tego.

Robert: Jurek sam się nie stawiał, nie walczył, nie stanowiło to dla niego priorytetu. Zawsze jak działał, należy to podkreślić, to było to działania z tzw. drugiej linii. Ma serce dla Lechii i celem nadrzędnym dla niego dobro klubu.

Jakie profity otrzymywali wpłacający?

Kaziu: Byli honorowani wejściówkami na mecz, kilkanaście osób miało kartę VIP. To byli ci najbardziej systematyczni, wpłacający, co miesiąc kwoty.

Robert: Oprócz tego były regularne spotkania, oraz takie specjalne jak opłatkowe czy dancing, grill. Wspólne wyjazdy na mecze Lechii autokarem bądź busem. A także specjalne podziękowania.

Jakieś jeszcze ciekawe inicjatywy pojawiały się w waszej działalności, czy tylko i wyłącznie pozyskanie piłkarzy?

Kaziu: Inicjatywy były różne, ale nie zawsze dochodziło do zrealizowania. Osiągnęliśmy cel, jakim była wymiana zarządu oraz dyrektora. Wówczas jednak współpraca z nowym dyrektorem nie wypaliła nam. My naszą działalność chcieliśmy podtrzymywać dalej. Czekaliśmy na sygnały i odpowiedzi z klubu, których jednak nie otrzymaliśmy. Po jakimś czasie uznaliśmy, że finansowo nie uda nam się dalej wspierać I drużyny, bo środki muszą być coraz większe, opiekowaliśmy się drużyną rezerw.

Robert: Ta drużyna rezerw, która powstała i zaczęła grać od B klasy. Nie ukrywamy wcale, że było nam lekko, żeby podjąć decyzję, aby tę drużynę wspierać. Klub w żadnym stopniu nam nie pomagał, można powiedzieć, że byliśmy sami. Tworząc rezerwy nikt nie pomyślał o tym, aby stworzyć zaplecze. Graliśmy np. mecze w składzie 7-osobowym przeciwko 11. Albo zawodnik przybiegał prosto z wesela. Takie były historia. Było gorzej niż jak zaczynała ta Lechia A klasowa.

Kaziu: Wtedy trenerem I zespołu był Marcin Kaczmarek, a Robert Brodacki był kierownikiem rezerw. Ale mieliśmy problemy z obsadą 11 zawodników na boisku. Nie wiem, czym to było spowodowane. Były często problemy, że I trener nie przekazywał nam zawodników do gry. Zaczynaliśmy w 11 a kończyliśmy w 10 albo mniej.

Jesienią 2003 zaangażował się mocniej miasto, dając swoich przedstawicieli do zarządu. Byliście zadowoleni z tego faktu, że część kosztów niedługo na siebie weźmie ktoś inny?

Robert: Każda pomoc w tamtym czasie się liczyła. Miasto się zaangażowało i coś zaczęło się dziać, choćby z remontem stadionu na początku. Obojętnie jaka pomoc była przyjmowana z otwartymi rękami.

Kaziu: Jeśli chodzi o miasto to dużo zrobił Tadiu Duffek, wydeptując ścieżki chodząc do władz miasta, przełamując pewne bariery. Mówię tu m.in. o rzeczniku prezydenta Adamowicza, który dziś jest prezesem Lechii Maćku Tarnowieckim. To dzięki Tadeuszowi, czasami nawet udało mu się porozmawiać z prezydentem. Widząc, jaka jest sytuacja miasto zaangażowało się w obiekt, widząc, że przez ostatnie lata nie robiło się nic nowego. To zostało zrobione dzięki prezydentowi.

- W pewnym jednak momencie dostaliśmy sygnał, że nasza pomoc dobiega końca, tu mam na myśli obecnego dyrektora, który w sposób dość zdecydowany dał nam sygnał, że BPK powinien zmienić formę reguły. Oczekiwaliśmy na sygnał, ale takiego nie otrzymaliśmy. Robert też widząc jak wygląda współpraca przy drużynie rezerw, uznał, że nie widzi możliwości. Robił to profesjonalnie starał się, wywiązywał się ze swoich obowiązków. Jednak widząc pewną indolencję ze strony klubu dał sobie na „wstrzymanie”.

- Nie było zbytniego zainteresowania ze strony klubu. Często mecze I drużyny pokrywały się z terminami spotkań rezerw, my sami musieliśmy zapewniać piłkarzom środki transportu. Klub nie był zainteresowany. Patrząc na dzień dzisiejszy jest to wszystko poukładane. Szkoda, że kilka lat temu nikt nie zaproponował Robertowi, czy nie chciałby tego poprowadzić. Dlatego mówię tu o tym sygnale z klubu.

Robert: Sygnał przez nas do klubu został wysłany wyraźny, często czekaliśmy na konkretną rozmowę. Ale temat nie został podjęty, i stwierdziliśmy, że musimy to przerwać, zawiesić.

Działalność BPK została zakończona czy zawieszona?

Kaziu: Po ostatnim spotkaniu i rozliczaniu się przed ogółem z naszej działalności, każdy członek, który działał w naszym BPK dostał podziękowanie i skromny upominek. Stwierdziliśmy, że BPK zostanie zawieszony. Dziś odzywają się głosy, aby tą działalność reaktywować. Jesteśmy po wstępnych rozmowach, zobaczymy, co będzie dalej.

Robert: Natomiast mimo upływu kilku lat klub dalej się z nami nie skontaktował w tej sprawie.

Chcielibyście dalej kontynuować tą działalność?

Kaziu: Na pewno w innej formie. Rozmawiamy z naszymi kolegami i innymi osobami, nawet takimi, które od wielu lat nie przychodzą na mecze Lechii. Ci, którzy działali z nami to mówią, że dobrze by było się nadal integrować. Brakuje im tych spotkań. Mamy inne pomysły na formę tej działalności, klub przecież będzie w ekstraklasie. Być może reaktywujemy tą dzielność, pod tą albo pod inną nazwą.

- Będziemy chcieli skonsolidować tzw. pikniki. Kibice dzielą się obecnie na pikników, ultrasów i chuliganów. My byśmy chcieli się skupić na tych piknikach. Ja mam już 45 lat, moja córka działa w ultrasach. Syn ma lat 9 i na razie chodzi na mecze z tatą. Zaliczył kilka wyjazdów dość ciekawych. Są pomału wciągani do biało-zielonej rodziny.

Robert: Ja cały czas działam przy Lechii, przy roczniku 1995. Pomagam chłopakom, jestem od 4 lat kierownikiem drużyny. Cały czas jestem w środku. Poznaję Lechię od samych dołów, i trzeba powiedzieć, że tam też nie jest kolorowo. Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, to, co widzę teraz to jest ze trzy razy ciężej niż jak zaczynaliśmy działać w BPK. Sprawia mi to radość, dzieci są szczere i oddane. Jednak niepokojące jest to, że miedzy klubem a młodszymi rocznikami jest zbyt duża przerwa. Można powiedzieć, że to jest jakby obce ciało w innym ciele. To jest smutne. Bo to grupa 300 dzieci. I jest duża przepaść miedzy klubem a drużynami dziecięcymi.

Jak wspominacie z dzisiejszej perspektywy tą inicjatywę? Udała się w 100%, przerosła wasze oczekiwania, czy dzisiaj mając tą wiedzę inaczej byście się tym zajęli.

Kaziu: Patrząc na awanse z sezonu na sezon, to uważam, że dołożyliśmy gdzieś tam swoja skromną cegiełkę. Z perspektywy czasu mam ogromną satysfakcję, że dzięki tym ludziom, którzy nam zaufali i z nami byli krócej bądź dłużej pomogliśmy Lechii. Nie robiłem tego dla siebie, tylko dla Lechii. Kibicem Lechii jestem od lat, i na pewno będę do końca życia. Nie zamierzam emigrować z kraju, tu się urodziłem, tu mieszkam. Uważam, że to, co zrobiłem to był kawał dobrej roboty.

Robert: Nic więcej nie można do tego dodać. Mam to samo odczucie.

Na ile oceniacie wasz wkład w kolejne awanse Lechii od V do II ligi?

Kaziu: Nasz wkład był minimalny, w sumie nie zrobiliśmy nic takiego wielkiego. (śmiech). Od zgliszcz budowaliśmy tą Lechię i to nam się udało. Mamy ogromną satysfakcję. Niedługo będzie spółka akcyjna, ale chcielibyśmy, aby w przyszłej Lechii SSA, była jakaś furtka dla kibiców, aby kibice także mieli możliwość nabycia akcji. Bo o tym na dzień dzisiejszy w klubie nie ma mowy.

Robert: Najwięcej radości sprawił nam fakt rozpoczęcia tej działalności. Każdy mógł to zacząć, ale my to rozpoczęliśmy i podjęliśmy się tego tematu. To dla nas jest największa satysfakcja.

Kaziu: Dla mnie ten czas, który poświęcałem kosztem rodziny, był na pewno niezapomniany. Nawet czasami żona mi zwracała uwagę, że mam więcej czasu dla Lechii niż dla niej. Ale pierwsza była Lechia, a później rodzina. Teraz to się trochę zmieniło, na pierwszym miejscu stawiam już rodzinę.

Logo BPK Kazimierz Konieczny Robert Brodacki

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.014