"Naszym celem jest wygrywanie w każdym meczu" - tak brzmiały pana słowa wypowiedziane na prezentacji zespołu przed sezonem 2007/08. Czy wypowiadając te słowa spodziewał się pan, że zespół może zrealizować je w takim procencie, że awansuje do ekstraklasy z pierwszego miejsca z przewagą 5 punktów nad drugim zespołem?
- Powiem szczerze i uczciwie do bólu. Gdybym nie wierzył w to, że możemy awansować, to powinienem się poddać po zakończeniu poprzedniego sezonu, kiedy do awansu zabrakło nam punktu, a w ostatecznym rozrachunku czterech, bo Polonii Bytom zostały oddane trzy "oczka".
- Nastąpiło trochę zmian kadrowych, przyszło kilku nowych piłkarzy, którzy może nie grali pierwszych skrzypiec w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, ale przynajmniej liznęli tej ligi i na pewno mieli duży potencjał. Mam tu na myśli choćby Pawła Kapsę, Andrzeja Rybskiego czy Artura Andruszczaka. Z kolei niektórzy nowi gracze nie grali w ogóle w ekstraklasie, a jedynie znajdowali się w szerokiej kadrze drużyn pierwszoligowych, ale świetnie wystartowali w naszym zespole. Na przykład Hubert Wołąkiewicz, który rozegrał jesienią wszystkie mecze, otrzymując jedynie trzy żółte kartki.
- Miałem chwile zwątpienia, nie ukrywam. Może jeszcze nie po porażce w Turku, choć już to był dla mnie jakiś sygnał. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku doszło jednak do takiej sytuacji, że trzeba było podjąć taką, a nie inną decyzję. Jeszcze w niedzielę, w dniu przegranego meczu z Odrą Opole, odbył się zarząd, który doszedł do wniosku, że trzeba podziękować za pracę trenerowi pierwszej drużyny Tomaszowi Borkowskiemu. Zmieniliśmy szkoleniowca i uważam, że wyszło nam to na dobre.
Kto wymyślił kandydaturę Dariusza Kubickiego na trenera Lechii?
- Następnego dnia po meczu z Odrą, z samego rana rozpoczęły się poszukiwania. Pamiętam, że zaczęliśmy od wykonania telefonu do Jerzego Engela, szefa szkolenia PZPN, z prośbą o listę trenerów, którzy są aktualnie "wolni", i którzy mają licencję na I ligę. Z uwagi na trudny moment, czas i ograniczone pole manewru obcokrajowiec nie wchodził w grę, W pierwszej fazie wykreśliliśmy kandydatów mogących mieć udział w procederze korupcyjnym. Listę życzeń, 5 kandydatów, otwierał Darek Kubicki. Jako ciekawostkę powiem, że jeszcze zanim podjęliśmy decyzję o rezygnacji z usług Borkowskiego, otrzymywaliśmy telefony od rozmaitych menedżerów, którzy na podstawie prasowych doniesień spodziewali się naszego ruchu i proponowali nam różne osoby. Nie ze wszystkimi kandydaturami się zgadzaliśmy, bo niektóre nazwiska bardzo mocno przewijały się w kontekście postępowań prowadzonych we Wrocławiu. Więc tym bardziej to ich dyskwalifikowało.
- Jak mówiłem pierwszy na liście był Dariusz Kubicki. We wtorek doszło do zapoznawczego spotkania między nami, w środę widzieliśmy się po meczu Pucharu Polski z Jarotą Jarocin. W zajeździe pod Jarocinem uzgodniliśmy wszystkie szczegóły umowy i podjęliśmy decyzję o współpracy. W piątek rano trener Kubicki pojawił się już w Gdańsku i podpisaliśmy kontrakt.
Rzeczywiście szybko znaleźliście nowego szkoleniowca, ale na pewno kontaktowaliście się bądź braliście pod uwagę także inne kandydatury. Czy teraz może pan zdradzić jako ciekawostkę inne nazwiska, które wchodziły w grę?
- Na przykład Mirosław Jabłoński. Myśleliśmy też czy nie spróbować Leszka Ojrzyńskiego. Darek Wójtowicz i Michał Globisz nie mogli tak z dnia na dzień zostawić spraw młodzieżowych reprezentacji, a Jerzy Kruszczyński potrzebował więcej czasu, by podjąć decyzję o powrocie ze Szwecji. Zdecydowanym numerem jeden był zatem Dariusz Kubicki. Wiedzieliśmy, że jemu też będzie bardzo zależało na pokazaniu się u nas z jak najlepszej strony, bo przez ponad rok nie pracował z żadną drużyną. Za jego kandydaturą przemawiał też wiek, doświadczenia zawodnicze z Anglii i reprezentacji Polski, a także opinia trenera twardego, z charyzmą.
- Do tego momentu, kogo by się nie zapytało o to, z czym się kojarzy nazwisko Dariusza Kubickiego, to generalnie padała odpowiedź, że z sukcesem. Nawet w Łęcznej, gdzie ostatecznie mu podziękowano, utrzymał drużynę w lidze. Z Legią "zrobił" wicemistrza, ale wówczas mistrzostwo zdobyła Wisła z Frankowskim i Żurawskim w składzie. Gdzie był, to osiągał sukcesy.
Trener Kubicki ostatecznie osiągnął z Lechią sukces, ale miewał też gorsze momenty w trakcie pobytu w Gdańsku. Pamiętamy, że w październiku doszło do nagłośnionego w mediach zatrzymania szkoleniowca przez CBA.
- Mieliśmy w związku z tym dwa trudne momenty. Pierwszy nastąpił 4 października, kiedy zatrzymano trenera. Wieczorem musieliśmy go zawiesić do czasu wyjaśnienia sprawy. Rano szkoleniowiec oddzwonił, spotkaliśmy się w piątek późnym popołudniem i rozmawialiśmy do godzin wieczornych.
- Kiedy jeszcze pracowałem w Urzędzie Miejskim pamiętam, że zdarzały się sytuacje, że ktoś składał doniesienie na prezydenta, czy jakiegoś urzędnika i później to się w ogóle nie potwierdzało. Chociażby sprawa jednego z zastępców prezydenta sprzed kilku lat, któremu prokuratura postawiła zarzuty, po kilku miesiącach wszystko zakończyło się umorzeniem.
- Bogatszy o te doświadczenia, a także pamiętając, że do momentu skazania podejrzanego prawomocnym wyrokiem istnieje domniemanie niewinności, nie chciałem się opierać na tym, co mówią media. Opieraliśmy się przede wszystkim na tym, co powiedział nam sam "coach", uwierzyliśmy mu, następnie ustaliliśmy pewne warunki dalszej współpracy i podjęliśmy decyzję, że będzie w Lechii pracował dalej. Z perspektywy czasu na pewno okazało się to słusznym posunięciem.
- Drugi moment nastąpił w końcówce listopada, kiedy trener Kubicki miał otrzymać z sądu nakaz stawienia się w areszcie. Informację o tym fakcie otrzymałem z ust jednego z dziennikarzy PAP-u. Warszawski PAP, bazując na inicjałach „Dariusz K.”, wyrządził wówczas krzywdę Lechii i samemu trenerowi. Ktoś piszący w tej agencji domniemał sobie, łącząc to ze sprawą sprzed miesiąca, że musi chodzić o trenera Kubickiego.
- Sytuacja była niefortunna ze względu na to, że w piątek o 16 wróciliśmy z dyrektorem Jenkiem ze szkolenia organizowanego przez PZPN, o 18 "wyszła" sprawa i nie można było nic specjalnie sprawdzić. O 19 dodzwoniłem się do Dariusza Kubickiego, który był w ogóle zaskoczony. "Kuba" zaczął wykonywać telefony, sprawdzać informacje, bo przecież jest w Polsce i nie ukrywa się.
- W godzinach wieczornych udało mi się skontaktować z rzecznikiem sądu, który potwierdził, że istotnie został wydany nakaz aresztowania obejmujący 5 osób, wśród których jest Dariusz K., ale nie jest w stanie powiedzieć czy chodzi o trenera. Przez cały weekend żyliśmy w niepewności, a w polskich środkach masowego przekazu ukazywały się informacje oczerniające klub i jego szkoleniowca. Dopiero w poniedziałek okazało się, że chodziło jednak o dyrektora Poczty Polskiej w Warszawie, a nie Dariusza Kubickiego. Później, mimo wysyłanych przez nas monitów, nikt się nie zająknął, aby sprostować opublikowane wcześniej błędne informacje, mimo że nadwyrężone zostały dobra trenera i splugawione zostało imię klubu. Jedynie od dziennikarzy z gdańskiego PAP-u, którzy poczuli się w obowiązku za swojego warszawskiego kolegę, otrzymaliśmy ustne przeprosiny. Nikt ze stolicy jednak nie opublikował oficjalnego sprostowania. No cóż, tak to jest. Jeśli chodzi o negatywne sprawy, to media potrafią z nich zrobić serial. O pozytywach często nie ma nawet wzmianki.
Czy sprawa trenera Kubickiego i jego zatrzymania jest już zakończona?
- Zostały z niego zdjęte środki zapobiegawcze. Z tego co mówił sam trener, to ma być on w najbliższym czasie wyłączony ze sprawy.
Miniony sezon zakończył się sukcesem Lechii w postaci jej awansu do ekstraklasy. Ten z kolei wymógł na was, działaczach obowiązek zapewnienia piłkarzom warunków odpowiednich dla tej klasy rozgrywkowej. Jak przebiegły wasze rozmowy na temat pozostania ich w zespole?
- W większości przypadków nasze rozmowy kończyły się po kilkunastu minutach. Natomiast z mniejszością zawodników, z którymi spotkania trwały dłużej, myślę że niebawem rozmowy zostaną sfinalizowane. W tej chwili z tymi, którzy chcieliby zmienić warunki dotychczasowe, rozmawia dyrektor Michalski. On wie, w jakich granicach finansowych może się poruszać. Wiadomo jak jest: klub chce wydać jak najmniej, a zawodnik chce zarabiać jak najwięcej. Gdzieś trzeba się spotkać.
- Rozmowy mają różny charakter, jednak wbrew temu co czasami się pisze, dochodzimy do porozumienia. Były już różne informacje - z Lechii miał odejść Darek Gładyś i ostatecznie został. Miał odejść Dominik Sobański – też został. To samo z Mateuszem Bąkiem. W wielu przypadkach spotykamy się z piłkarzami, ale żeby rozmawiać o konkretach, to musimy spotykać się z menadżerami zawodników. Tak jest choćby w przypadku Huberta Wołąkiewicza i „Buziego”, z którymi chcemy przedłużyć umowy, tak było też w przypadku „Kaspra”. Przyszli do nas na spotkania, ale finalne decyzje kontraktowe to już z ich opiekunami. Zdarza się, że menadżerowie, którzy często mają pod sobą kilkunastu piłkarzy, nie zawsze mają czas, to odwleka sprawę, przedłuża negocjacje.
W jednym z wywiadów prasowych Paweł Pęczak skarżył się, że dostał propozycję zarobków nieadekwatną do poziomu ekstraklasy. Czy piłkarze Lechii będą zarabiali dużo mniej, niż zawodnicy innych klubów tej ligi?
- Musimy ocenić bardzo realnie, że w tej chwili nie mamy podpisanej umowy z żadnym sponsorem strategicznym, który byłby w stanie wyłożyć 10, czy kilkanaście milionów złotych w sezonie. Mamy kilku możnych mecenasów, którzy nas co roku wspierają. Jednak trzeba sobie szczerze powiedzieć, że nie jest to najwyższa polska półka, nie jesteśmy Wisłą, nie jesteśmy Legią, jeszcze. Nasze propozycje wobec piłkarzy są realne, są przemyślane i co najważniejsze zawsze wypłacone. Przyznam z ręką na sercu, że nie zawsze są w terminie, bo to zależy od tego, kiedy sponsor przelewa nam zadeklarowane pieniądze. Wysokość pensji obliczana jest na podstawie naszych realnych możliwości.
- Możemy sobie zapisać sumy trzy, czy pięć razy wyższe, ale one będą oderwane od rzeczywistości. Zawsze jednak podczas rozmów z zawodnikami mówimy, że jeśli nadarzy się taka sposobność, to za pół roku, czy za rok będzie możliwość renegocjacji warunków finansowych.
Konkurencja jednak nie śpi. A wiadomo, że wyższe zarobki w innym klubie mogą skusić jednego, czy drugiego wyróżniającego się w Lechii piłkarza do przenosin? Jaką Lechia ma siłę przebicia?
- Na siłę przebicia klubu na rynku transferowym składa się wiele czynników. Naszym walorem są przede wszystkim zasady – nikogo nigdy nie oszukaliśmy, mimo wszystko stabilne podstawy finansowe – co na papierze zapisane, to będzie wypłacone, a także atrakcyjność i medialność klubu. Sporym magnesem dla piłkarzy są tez nasi kibice. Pod tym względem piłkarze wolą grać w Gdańsku, niż na przykład w Grodzisku.
I w dzisiejszych czasach, kiedy światem rządzi pieniądz, dla piłkarzy liczą się takie rzeczy niematerialne?
- Możecie mi nie wierzyć, ale w minionych latach na kilka transferów spory wpływ miały małżonki piłkarzy, których zachęcaliśmy do gry w Lechii. Ten klub, to miejsce przyciąga ludzi. Inny przykład, Robert Speichler. Kiedy po rundzie jesiennej trener Kubicki z niego zrezygnował, Robert dostał propozycję z Bytomia. On jednak nie chciał, uważając że przeprowadzka na drugi koniec Polski nie będzie dla niego niczym fajnym. Tutejszy klimat był więc czynnikiem może nie kluczowym, ale wpływającym na decyzję Roberta o pozostaniu w Gdańsku i podjęciu walki o miejsce w składzie.
Czas jednak mija, a Lechia nie dokonała jeszcze żadnego transferu w okienku letnim. Czy kibice mają powody do niepokoju?
- Myślę, że nie mają. Mamy dwóch świetnych fachowców: Radosława Michalskiego i Dariusza Kubickiego, którzy solidnie pracują nad sprowadzeniem do Gdańska kilku zawodników. Mają oni za sobą wielkie kariery piłkarskie, wielokrotnie reprezentowali nasz kraj. Najlepszym dowodem, że potrafią sprowadzić do klubu dobrego piłkarza jest Łukasz Trałka, który dał się poznać jako bardzo dobry zawodnik. Z pewnością dołożył swoją cegiełkę do tego, że niebawem zagramy w ekstraklasie. Wierzę, że ich efekty obecnej pracy, które pojawią się niebawem, spełnią oczekiwania kibiców. Zaufaliśmy im.
- Poza tym z doświadczenia mogę powiedzieć, że w tej chwili ceny za piłkarzy są jeszcze mocno wywindowane. Tak jest zawsze w okresie czerwca. Rok temu w tym czasie za piłkarza, którego chcieliśmy pozyskać zawołano pól miliona złotych. W ostatecznym rozrachunku, gdy kupiliśmy go nieco później, kosztował już dużo, dużo mniej.
- Obecnie trwają rozmowy z kilkoma zawodnikami. Niektórzy nawet w ten weekend (rozmowa odbyła się w piątek, 13 czerwca – dop. red.) będą gościć w Gdańsku. Jesteśmy więc blisko porozumienia, ale nic jeszcze nie jest przesądzone.
- Dzwonią też do nas menadżerowie i proponują usługi swoich zawodników. Wiedzą przecież, że Lechia będzie grać w ekstraklasie, a dzięki temu tacy zawodnicy mogą się łatwiej wypromować. Poza tym zawsze jest tu pełny stadion, więc fajnie jest grać w Gdańsku. To też otwiera nam jakieś możliwości.
W prasie pojawia się sporo nazwisk piłkarzy, którzy mieliby zasilić Lechię. Wśród nich był również Nderim Nedzipi, świetny Macedończyk, który jednak został już sprzedany za 1,1 miliona euro do belgijskiego Lierse SK. Czy tego typu spekulacje to tylko kaczki dziennikarskie?
- Muszę przyznać, że niektóre nazwiska, jakie pojawiają się w gazetach w kontekście naszego rzekomego zainteresowania, czasami dziwią mnie, to akurat nazwisko Nedzipi nie było wyssane z palca. Podejmowaliśmy temat sprowadzenia tego piłkarza, lecz jak podejrzewam nie byliśmy jedyni, którzy chcieli go mieć w swoim zespole. W każdym razie we wstępnych rozmowach nie padały tak wysokie kwoty. Podejrzewam, że Lierse przebiło swoją ofertą wszystkich innych zainteresowanych Nedzipim.
- Generalnie dyrektor Michalski dostał od zarządu klubu oficjalną zgodę na poszukiwanie kandydatów do gry w Lechii poza granicami Polski. Bo jeśli u nas za zawodników dyktuje się ceny rzędu kilku milionów złotych, to my wolimy zatrudnić gracza zagranicznego o podobnych umiejętnościach, a o wiele tańszego.
- Jeśli chodzi zaś o innych piłkarzy, których media widzą jako kandydatów do gry w Lechii, to nie wszystkie są to nazwiska trafione. Słyszałem, że jesteśmy zainteresowani Marcinem Pacanem z Pelikana Łowicz – pudło. To samo Marcin Wachowicz – też pudło. Serwis 90minut.pl w swoich spekulacjach transferowych też podaje nazwisko Bogusława Wyparły, jako piłkarza, którym się interesujemy. Też nieprawda. Nie szukamy żadnego bramkarza.
Czy budżet klubu przewiduje konkretną kwotę, na przykład milion złotych na wzmocnienia?
- Tak, ta kwota oscyluje w tych granicach, co pan wspomniał. Natomiast jeśli na horyzoncie pojawi się piłkarz, na którym szczególnie będzie nam zależało, to będziemy w stanie wyasygnować większe pieniądze niż te, które wstępnie zakładaliśmy.
Szukacie więc wzmocnień, ale nie możecie zapomnieć też o piłkarzach, których możecie stracić. Jak przebiegają negocjacje z Lechem na temat wykupienia Tomasza Midzierskiego? To lepsza sytuacja dla Lechii, że został on uznany jako zawodnik Kolejarza, a nie Górnika Łęczna?
- Jak przebiegają rozmowy z Lechem, trzeba by pytać Radka Michalskiego. Powiem jednak tyle, że jak w zeszłym roku chcieliśmy pozyskać piłkarza z Łęcznej, Janusza Surdykowskiego, to postawiono tam za niego cenę zaporową w wysokości kilkuset tysięcy euro. I to nie były już nasze pierwsze takie doświadczenia z tym klubem. Zatem chyba korzystniej będzie nam negocjować na temat pozyskania Tomka Midzierskiego z Lechem Poznań, niż jakby miało to być z Górnikiem.
W prasie pojawiła się informacja, że w zespole pozostanie Sebastian Fechner, gdyż na rynku ciężko będzie znaleźć lewego obrońcę, który byłby od niego wystarczająco lepszy.
- Nie wiem, nie chciałbym tej informacji komentować. Do mnie taka informacja nie dotarła. Ani od trenera, ani od dyrektora sportowego. Wydaje mi się, że jest na tyle wcześnie, że nie ma co na ten temat mówić. Powiem tak: okienko transferowe wciąż jest otwarte, a kończy się 31 sierpnia. Do rozpoczęcia ligi też jest jeszcze sporo czasu.
A czy inne kluby są zainteresowane piłkarzami Lechii?
- Oficjalnych ofert kupienia jakiegoś piłkarza nie otrzymaliśmy. Było zapytanie z pewnego pierwszoligowego klubu o jednego naszego zawodnika, ale nie jest on na sprzedaż.
Kolejna ważna sprawa, o której sporo się mówi, to budżet klubu na przyszły sezon. Ponoć planujecie uzyskać jego wysokość w okolicach 15 milionów złotych?
- Te sumy, jakie padały z naszych ust, były wymieniane raczej w trybie przypuszczającym. Myślę, że biorąc pod uwagę wszystkie źródła dochodów, budżet będzie oscylował, w wersji optymistycznej w granicach około 15 milionów złotych, w wersji pesymistycznej trochę mniej.
- - Na budżet pracuje kilka źródeł dochodów. To pieniądze z tytułu praw do transmisji meczów, pieniądze od sponsora ligi, od pozostałych sponsorów, z karnetów i biletów, a także z działalności klubu. Tutaj wliczamy dochód ze sprzedaży pamiątek, który w granicach kilkuset tysięcy złotych w ciągu roku był dla nas powodem do zadowolenia. Biorąc pod uwagę to, oraz sprzedaż wejściówek na mecze można śmiało stwierdzić, że kibice są w tej chwili naszym sponsorem strategicznym.
Wiadomo, że po awansie do ekstraklasy, zgłosiło się do was kilka firm, chcących zasponsorować Lechię. Czy jest wśród nich potencjalny inwestor strategiczny?
- - Są i firmy oferujące sponsoring na poziomie 100 – 200 tysięcy, a są i takie, które chcą dać nam 50, czy 20 tysięcy. Każdego traktujemy jednak tak, jakby był naszym największym sponsorem. Co do inwestora strategicznego, to najbliższy czas pokaże… Powiem tylko tyle, że potencjalni sponsorzy nie są jedynie z Gdańska. Zdajemy sobie sprawę, że czasu jest coraz mniej i że musimy podejmować szybko decyzje.
Czy w tej chwili macie jakieś zadłużenia wobec piłkarzy? Wypłaciliście im premie za awans?
- Zacznę od tego, że piłkarze mieli bardzo progresywny system premiowania za zwycięstwa. Na przykład przegrywając we Wrocławiu nie zarobili 75 tysięcy złotych. Jeśli chodzi o terminy to wszystko jest dogadane. Do końca czerwca mamy uregulować ich premie, a do końca sierpnia mamy wypłacić pieniądze za awans.
A wobec ZUS i Urzędu Skarbowego też nie macie długów? Podobno mieliście?
- Odpowiem w ten sposób. Złożyliśmy wniosek o przyznanie licencji na grę w ekstraklasie, a wśród załączonych dokumentów były zaświadczenia zarówno z ZUS i z Urzędu Skarbowego o nie zaleganiu składek.
Czyli z uzyskaniem licencji nie powinno być problemu?
- Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że tak będzie wyglądało pisanie wniosku o przyznanie nam licencji. Przez trzy tygodnie kompletowaliśmy dokumentację, która w finalnej wersji wyniosła blisko 400 stron. Staraliśmy się na wszystkie zadane w formularzu pytania odpowiedzieć wyczerpująco. Wyszliśmy z założenia, że lepiej napisać coś za dużo, niż coś za mało. Oficjalnego komunikatu o przyznaniu klubom licencji jeszcze nie było, więc jeszcze się nie cieszę. Ale muszę przyznać, że jest mi miło, gdy czytam słowa pana Kolatora, który mówi, że wnioski o licencję ze strony Lechii i Śląska można uznać za wzory. Przyznam szczerze, że stworzeniu tego wniosku poświęciliśmy tyle pracy, że byłbym rozczarowany, gdybyśmy nie uzyskali licencji w pierwszym terminie.
- Choć trzeba spojrzeć na to jeszcze z tej strony, że finanse i organizacja klubu to jedna sprawa, a infrastruktura to druga sprawa. I nie wiadomo, jak komisja licencyjna będzie się zapatrywała na harmonogramy. Bo niektóre inwestycja na stadionie mają się zakończyć przed pierwszym meczem, a niektóre, jak monitoring, system dostępu i nagłośnienie już w trakcie trwania rundy jesiennej.
Porozmawiajmy trochę o miejscu, w którym będziecie rozgrywać swoje mecze w ekstraklasie. Ile w końcu kibiców będzie mogło oglądać mecze Lechii w Gdańsku?
- - Według moich informacji, na podstawie rozmów ze skarbnikiem miasta i dyrektorem MOSiR stadion ma mieć pojemność 12 tysięcy. Trwają prace ku powiększeniu pojemności tego obiektu. Chcielibyśmy bowiem, żeby mogło nas oglądać jak najwięcej fanów.
- W najgorszym wypadku będzie trzeba czekać do czerwca 2011 roku, kiedy rozegramy pierwszy mecz na 40-tysięcznym obiekcie w Gdańsku – Letnicy.
A gdzie będzie rozgrywać swoje mecze drużyna Lechii Młodej Ekstraklasy?
- W tej kwestii nie ma jeszcze stuprocentowej pewności do żadnej z opcji. Chcielibyśmy z tym zespołem wyjść „w teren”. Zaawansowane rozmowy w tej sprawie prowadzimy z władzami Starogardu Gdańskiego, które są bardzo tym zainteresowane. Wcześniej musiałby tam jednak pojechać jeszcze trener Borkowski i ocenić stan tamtejszego boiska. Decyzja, gdzie Lechia zagra w Młodej Ekstraklasie jeszcze nie zapadła. Może się na przykład okazać, że będzie konieczność gry przy Traugutta.
Ostatnia sprawa – bilety i karnety na ekstraklasę. Kiedy poznamy jakieś szczegóły dotyczące wejściówek?
- Myślę, że w przyszłym tygodniu powinno już się coś wyjaśnić. W tej chwili mamy związane ręce. Po pierwsze nie wiadomo jeszcze ile meczów rozegramy u siebie w rundzie jesiennej, przez co nie jesteśmy w stanie ustalić cen karnetów. A po drugie zmieniany będzie system wstępu na stadion i nie wiemy jeszcze, czy już na rundę jesienną będziemy musieli robić elektroniczne karty kibica. To uzależnione będzie od naszych rozmów z władzami MOSiR i wykonawcą nowych bramofurt. Kiedy tylko zostanie coś ustalone, od razu będziemy o tym informować kibiców.