- Na mecz pojechałem z moim 14-letnim wówczas siostrzeńcem - mówi nam Leszek Machalski, dzięki któremu dziś możemy oglądać mecze podopiecznych Dariusza Kubickiego nagrane na płycie DVD. - Zdecydowaliśmy się na dojazd samochodem. Była to żółta Łada, którą udekorowałem biało-zielonymi wstążkami i szarfami przewieszonymi w poprzek maski. Szminką kupioną w kiosku napisałem na karoserii Lechia. Co ciekawe, pomimo jawnego manifestowania barw klubowych, nikt przez całą drogę nie wygrażał nam.
Nie każdemu, kto szykował się na mecz udało się dotrzeć na mecz do Piotrkowa. - Moja ekipa tak cieszyła się z awansu do finału, że w rezultacie na dzień przed meczem wylądowali na "wytrzeźwiałce", która wtedy mieściła się na Orzeszkowej. Leszek nie tracił głowy i próbował doprowadzić do tego, żeby wszyscy którzy mieli jechać, pojechali. Oprócz czysto koleżeńskich pobudek, w grę wchodziła też obniżająca koszty wyjazdu na osobę składka na benzynę. - Pojechałem próbować ich wyciągnąć z tamtąd, ale byli tak drętwi że nie dało się nic zrobić.
Skoro o benzynie już mowa, to borykający się wtedy z ogromnymi trudnościami w zaopatrzeniu kraj, w którym reglamentowano nawet buty, nie był najlepszym miejscem na długie podróże. Formalnie trwał ciągle stan wojenny, a kartka na benzynę z pewnością nie gwarantowała ilości paliwa potrzebnej na dojazd z Gdańska do Piotrkowa.
- Po tankowaniu na każdej ze stacji po drodze trzymałem w rękach kartkę na paliwo i prosiłem, żeby mi kuponów nie odcinali. To było żenujące. Trzeba było za każdym razem uzasadniać dlaczego, ale udało się. Nie odcięli mi ani jednego.
- Droga przebiegła spokojnie. Jechało się tam fajnie, z pełną dumą. Jechałem przecież na Lechjkę. - przyznaje Leszek Machalski.
Inaczej, bo pociągiem do Piotrkowa dotarł Marek Hładki, później założyciel stowarzyszenia Biało-Zieloni. - Była piękna pogoda, a rynek w Piotrkowie szybko został opanowany przez nas, kibiców z Gdańska. To był "piknikowy" wyjazd, nie było żadnych przejawów agresji na mieście i w drodze. Podchodzili do nas i rozmawiali z nami nawet kibice Korony i Rakowa. Byliśmy przygotowani do meczu, dobrze znaną wtedy metodą żelazka i kalki zrobiliśmy sobie koszulki z napisem "Puchar jest nasz" - to były nasze stroje na wyjazd.
Oficjalne dane mówią o pięciu tysiącach kibiców z Gdańska - tyle rozprowadzono biletów. Była to o wiele większa liczba od liczebności publiki na ówczesnych meczach ligowych przy Traugutta. - Przyjechało wiele osób, których nie widzieliśmy wcześniej na meczach. Na III lidze było zazwyczaj tylko ok. 200 osób, a tu nagle taki wysyp. Mogło nas być jeszcze więcej ale wiele osób nie pojechało na mecz, bo wtedy Kraków odwiedził podczas swojej pielgrzymki do Polski papież. - dodaje Marek Hładki
Niektórzy jeszcze przed początkiem meczu zdążyli wejść w konflikt z socjalistycznym prawem. Opowiada Krzysiek Stodulski, znany szerzej jako "Dula": - Na rynku w Piotrkowie zaczęliśmy pokazywać znak "Victorii". Zaraz zostaliśmy zatrzymani i zabrani na komisariat przez Milicję. Przetrzymano nas tam godzinę i wypuszczono. Jak pisze ksiądz Wąsowicz w swojej znanej książce pt. "Biało-Zielona Solidarność" z przejeżdżającego przez Łódź autokaru wiązącego kibiców na mecz wielokrotnie rozlegały się okrzyki pt. "nie ma wolności bez Solidarności" oraz powiewały flagi z będącym wtedy symbolem opozycji znakiem.
Mecz
Stadion w Piotrkowie Trybunalskim, noszący wtedy nazwę XXXV-lecia PRL wybudowano z okazji centralnych dożynek w późnej epoce gierkowskiej. Ówczesne władze zdecydowały się ulokować go w samym sercu dużego osiedla mieszkaniowego. Budynki mieszkalne oddalone były od stadionu o ok. 30-40 metrów, więc na okolicznych balkonach zainstalowano ławeczki i leżaki. Ludzie kłębili się też na dachach okolicznych domów. W takiej scenerii Lechia miała sięgnąć po swój pierwszy i jak na razie jedyny Puchar Polski.
Mówi Leszek Machalski: - W tle widać było bloki z komunistycznymi malowidłami, na balkonach siedzieli ludzie. Skandowaliśmy hasła solidarnościowe, milicja ustawiona wokół bieżni nie mogła nam nic zrobić. Ja robiłem zdjęcia moją Smieną-8, mam je do dziś gdzieś w piwnicy. Najbardziej pamiętam chyba ten niewykorzystany karny dla nas.
Wraz z końcowym gwizdkiem rozległ się okrzyk radości z kilku tysięcy gardeł. - Radość podobnie jak po tegorocznym awansie do I ligi jest zawsze ta sama - obcy staje się kumplem. Nie liczy się, czy kogoś znasz czy nie. Ważny jest osiągnięty cel.- wspomina Leszek.
Więcej detali na temat oprawy meczu podaje Marek Hładki: - Na początku my usiedliśmy na łuku, a fani Piasta pod trybuną krytą. Kiedy zaczęli skandować nazwę swojej drużyny, fakt że siedzieli na częściowo zamkniętej przestrzeni, spotęgował siłę ich gardeł. Huknęli tak, że zaszumiało nam w uszach, pomimo tego, że liczebnie było ich mniej niż nas, gdańszczan. Dlatego też weszliśmy pod krytą aby nie odstawać poziomem dopingu od gliwiczan.
Po pierwszym gwizdku fanom Biało-Zielonych towarzyszył bezustanny doping: - Mieliśmy jedną flagę Śląska, pod adresem fanów z Gliwic krzyczeliśmy "Piast do kopalni". "Dula" miał atrapę Pucharu ze styropianu, z którą cały czas obnosiliśmy się na trybunach.
Piłkarze Lechii wystąpili tego dnia wyjątkowo w biało-czerwonych barwach. Mecz rozstrzygnął się już w pierwszej połowie, po której na tablicy wyników widniał wynik 2:1. W drugiej połowie gdańszczanie utrzymali korzystny dla nich rezultat. Trofeum wręczył gdańszczanom na trybunie honorowej członek Rady Państwa, Emil Kołodziej. Gratulacje gdańszczanom złożyli Antonii Piechniczek i Edmund Zientara.
Pocisk
Autorem wspomnianego wcześniej styropianowego pucharu był Krzysztof "Dula" Stodulski. - Zrobiłem go na półfinał. Po meczu finałowym "pożyczyłem" go piłkarzom do zdjęcia, lecz oni woleli fotografować się z prawdziwym trofeum. Mój postawili z tyłu.
Po powrocie do Gdańska "Dula" z kolegami postanowili świętować zdobycie Pucharu Polski przez ich Lechię na mieście. Podczas parady ze styropianowym pucharem pomiędzy Długą a dworcem PKP zobaczyła go koleżanka żony. Po chwili poinformowała już o tym małżonkę Leszka: - Ten twój to jakiś pier***nięty jest... widziałam go właśnie na Długiej jak z jakimś pociskiem w ręce po mieście latał i wymachiwał nim na strony. Rzeczywiście, niewtajemniczone w arkana futbolowych nagród oko może pomylić długi, mosiężny kawał metalu (a raczej jego atrapę) z przedmiotem wojskowym. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że w tamtym czasie w Polsce wojsko na ulicach nie należało do rzadkości.
- Następnego dnia postanowiliśmy pojechać do Warszawy, aby okrzykami wznoszonymi pod Przeglądem Sportowym nadać temu wydarzeniu większą rangę. Jeszcze dziś pamiętam ulotki, które robiliśmy kalkoteksem z informacją o której wyjeżdżamy nocnym pociągiem. Spaliśmy w jakimś obskurnym hotelu. Puchar oczywiście wzięliśmy ze sobą.
Po dwudziestu latach od tamtego wydarzenia "Dula" wykonał kopię swojej słynnej pamiątki, z którą przyszedł na odsłonięcie tablicy pamiątkowej na Traugutta upamiętniającej tamten dzień. - Kopie tą przekazałem koledze, który ma swoje małe muzeum piłki nożnej w Nowej Wsi Przywidzkiej. Każdy kto ma ochotę może tam ten styropianowy "pocisk" zobaczyć.
Od tamtych dni minęło już ćwierć wieku. Moi rozmówcy często byli zaskoczeni, kiedy do nich dzwoniłem i mówiłem, że to już 25 lat i że z tej okazji chciałbym napisać coś o tamtych dniach. Nic dziwnego. Takie dni pozostają na długo w pamięci, takich dni się nie zapomina, takimi dniami można żyć przez lata