Gdańsk: czwartek, 18 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 161 (26/2008)

22 lipca 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

MÓWI ROBERT DOMINIAK, TRENER ODNOWY BIOLOGICZNEJ

Czy są większe kluby niż Lechia?

"Trener odnowy biologicznej jest jak wino - im starszy, tym lepszy" - mówi dla lechia.gda.pl Robert Dominiak. Odkąd pracuje w gdańskim klubie, nie dochodzi już do sytuacji, że nawet dziewięciu piłkarzy w środku rundy jest kontuzjowanych. W rozmowie przeprowadzonej 11 lipca, Dominiak opowiedział nam o pracy przy unikaniu i leczeniu kontuzji lechistów oraz porównał gdański klub do innych polskich.

KAROL SZELOŻYŃSKI, PAWEŁ DOCZYK
Wronki

Kiedy i jak to się stało, że zdecydował się pan zostać trenerem odnowy biologicznej?

Robert Dominiak: Powiem szczerze, że było to tak dawno, że nawet się nad tym momentem nie zastanawiałem. Było to jakieś marzenie. Kończyłem szkołę, interesowało mnie to i chciałem zostać "w sporcie", a nie szukać pracy w szpitalu. W latach 90. zdecydowałem, że chcę pracować konkretnie w futbolu. Pojawiła się okazja do pracy w ŁKS-ie Łódź i w ten sposób rozpoczęła się moja przygoda w pracy z zespołami piłkarskimi, którą do tej pory realizuję. Oprócz tego miałem także przygody z Legią Warszawa, juniorami Polonii Warszawa, z ciężarowcami, z kadrą Polski w szermierce itd.

W jakim kierunku należy się kształcić, aby uprawiać powyższy zawód?

- W tej chwili podobnych kierunków powstaje cała masa, ale przede wszystkim odnowa biologiczna lub fizykoterapia. Należy także ukończyć rehabilitację na studiach magisterskich. Możliwości jest dużo, bo dziś można zostać magistrem fizykoterapii, można zostać magistrem w odnowie biologicznej itd. W dzisiejszych czasach nie kształci się ludzi tak, aby jeden człowiek był od prawie wszystkiego.

- W Polsce są kluby, które zatrudniają więcej specjalistów od przygotowania zawodników. Choćby krakowska Wisła czy Lech Poznań, w którym notabene pracowałem. Lechia, jako klub, także idzie bardzo w dobrym kierunku, czyli do przodu. Współpracujemy z Rysiem Taflem, który jest typowym rehabilitantem. Cały czas jest przy zespole masażysta Michał Rogacki. Lechia jest klubem, który pod tym względem może z czasem być w pierwszej piątce w Polsce.

W jakich klubach piłkarskich miał pan swoje epizody?

- Jeśli chodzi o region łódzki, to choćby Włókniarz Pabianice i Piotrcovia Piotrków Trybunalski. Region mazowiecki: 3 lata w Świcie Nowym Dworze Mazowieckim, później w Polonii Warszawa, z którą odnosiliśmy same sukcesy - mistrzostwo, puchar, superpuchar, puchar ligi. Z kolei juniorzy tego zespołu prowadzeni przez trenera Antoniego Giedrysa wywalczyli wicemistrzostwo Polski. Do tego dochodzi puchar i superpuchar Polski z Lechem Poznań, gdzie pracowałem później.

- W ogóle jeśli chodzi o bogactwo rozmaitych medali, trofeów i tytułów, które posiadam, to w polskiej piłce jestem prawie spełniony, teraz brakuje mi tylko Ligi Mistrzów. Co ciekawe, awans z Lechią do ekstraklasy był dla mnie pierwszym takim prawdziwym awansem. Zanim trafiłem do klubu z Gdańska, pracowałem także w Kujawiaku Włocławek i Zawiszy Bydgoszcz S.A.

Jakie były przyczyny zakończenia współpracy z Polonią Warszawa i Lechem Poznań?

- Prozaiczne: pieniądze. Brak płacy powoduje to, że trzeba szukać sobie kolejnej pracy. Odejścia nie wynikały z mojej nie chęci, ale żona opiekowała się dwójką dzieci i w tamtym czasie nie mogła pracować, a ktoś musiał zarabiać pieniądze i utrzymać rodzinę.

W którym klubie nabrał pan najwięcej doświadczenia potrzebnego w zawodzie?

- Każdy klub przynosi coś nowego i oferuje nowe wyzwania. Nigdy nie jest tak, że kończy się szkołę i jest się na tyle mądrym, że umie się w odpowiedni sposób ustawić do życia. To życie nas kształtuje i pozwala posiąść doświadczenie, które pomoże nam odpowiednio odnaleźć się w skrajnych nawet sytuacjach. Bo wg mnie piłka nożna to po prostu życie.

Jak to się stało, że dostał pan propozycję z Lechii i dlaczego akurat ten klub?

- W momencie, gdy rozpadła się bydgoska Zawisza S.A., zwróciła na mnie uwagę Lechia. Oprócz propozycji z Gdańska miałem dwie czy trzy inne propozycje. Miało to miejsce w kwietniu i właściwie już od tego czasu były prowadzone rozmowy z moją osobą - najpierw z Piotrem Żukiem, następnie z trenerami, później dwa spotkania z prezesem i dyrektorem. Trochę to wszystko trwało i dopiero pod koniec czerwca została podpisana moja umowa z klubem. Nie było to proste, ale myślę, że nie zawsze to, co jest proste, daje pewne efekty.

- Z kolei w naszym przypadku udało się w stu procentach zrealizować założony cel, jakim było zmniejszenie ilości kontuzji i opracowanie pewnego modelu pracy, który na dziś opiera się dość mocno na współpracy z m.in. Rysiem Taflem.

Co zadecydowało, że spośród innych ofert postawił pan na Gdańsk?

- Mieszkam w Toruniu. Nie jestem wprawdzie związany "lokalnie", ale obecne czasy zmuszają nas wszystkich do pójścia "za pracą". I moja praca była w Gdańsku. Przekonała mnie przyszłość i rozwój klubu. Jesteśmy w stanie być co najmniej na poziomie dzisiejszego Lecha, jeśli nie dalej. Bo w Lechii dopiero buduje się infrastruktura, ale idzie w dobrym kierunku i już dziś nie jesteśmy w złym miejscu, nawet pod względem realiów ekstraklasy. Mówię to z pełnym przekonaniem, bo byłem w niektórych innych klubach i pewne rzeczy widziałem.

Jakie było pana wrażenie po pierwszej wizycie w klubie? Pod względem przygotowania zawodników, sprzętu potrzebnego do pracy.

- Osobiście w dużej mierze opieram się o techniki manualne, więc mi za bardzo nie przeszkadzał np. brak sprzętu do fizykoterapii. Optymistyczne jest jednak to, że nasi działacze nie są na "nie", a wręcz przeciwnie: są raczej na "tak", ale wszystko uzależnione jest od pieniędzy. Na razie priorytety są zupełnie inne, ale jakiś cel sobie postawiliśmy i do jego realizacji dążymy. Prawdopodobnie w sierpniu będziemy mogli pewne rzeczy dopinać i bardziej rozwinąć dział fizykoterapii w naszym klubie, jeśli chodzi o sprzęt.

- Jako ciekawostkę dodam, że mistrzostwo z Polonią "zrobiliśmy" praktycznie bez żadnego sprzętu. Musieliśmy się opierać o bazę Legii na Fortach Bema. Jednak trzeba wiedzieć, że tamta baza, to była baza przez duże "B". Oczywiście jak na tamte czasy, choć i dziś ITI z pewnością tego nie zaniedbuje w rozwoju klubu. Trzeba czerpać wzorce od najlepszych.

Jaki jest zakres pana obowiązków w Lechii? Bo spotyka się różne określenia tego, czym pan się zajmuje w gdańskim klubie: trener odnowy biologicznej, trener przygotowania fizycznego, rehabilitant.

- Te obowiązki są po części złożone, ale u nas sytuacja jest taka, że trener Kubicki nie potrzebuje fizjologa, bo ma swój wyraźny plan, którym kieruje i do niego trzeba się dostosować. Zresztą ja nie mam przeszkolenia pod kątem fizjologii. Kiedyś w tej kwestii współpracowaliśmy z dr Jastrzębskim, ale na dzień dzisiejszy po prostu nie ma takiej potrzeby.

- Na dziś do moich obowiązków należy wyłącznie takie przygotowywanie zawodników, aby ci byli zdrowi. Każdy piłkarz ma "wchodzić" do zespołu po kontuzji, zagrać 20-30 minut, a później komponować się w drużynę tak, aby nie złapać kolejnej kontuzji. Zawodnik powracający po urazie nie może "podpierać się nosem", bo to byłaby dramatyczna rzecz.

Czyli te obowiązki podlegają pod nazwę trenera odnowy biologicznej? Nic z rehabilitacją czy przygotowaniem fizycznym nie ma to wspólnego?

- Nazwijmy to mianem trenera odnowy biologicznej. Trochę rehabilitacji też jest, ale robi się głównie to, co jest niezbędne, bo przede wszystkim opieramy się na Centrum Rehabilitacji "Remedium", a więc m.in. Ryśku Taflu czy Macieju Pawlaku, który jest młodym człowiekiem, a ma wręcz encyklopedyczną wiedzę teoretyczną, a także sporą praktyczną. Czasami jest tak, że wyjeżdżamy na obóz, a zawodnik musi mieć ciągłość pracy i nie może być pozbawiony możliwości dalszej współpracy z rehabilitantem. To bez siebie nie może istnieć. Musi iść torowo i równo, bo dopiero wtedy wiemy, jak to wygląda. Jesteśmy sztabem ludzi, którzy ze sobą współpracują.

Czy w wielkich klubach ten zespół ludzi zawsze jest przy drużynie? To jest to, do czego Lechia może dążyć?

- Tak. Podaję przykład: Lech Poznań opiera się na współpracy z kliniką "RehaSport", my z "Remedium", a inne kluby jeszcze z innymi. Jest to gromadzenie wiedzy o każdym z zawodników. Niedawno weszło trochę nowych przepisów, ale o nich dowiem się więcej dopiero po 17 lipca, po rozmowie z naszym doktorem, który będzie obecny na specjalnym spotkaniu w PZPN-ie.

- Są pewne wymogi, obostrzenia, więc pewne rzeczy musimy mieć na uwadze i kontrolować, gdyż przy piłkarskiej centrali powstała wewnętrzna komórka, która planuje stworzyć bazę pełnej wiedzy o wszystkich zawodnikach ze wszystkich polskich klubów. Dzięki temu będziemy dokładnie wiedzieć, co się dzieje, z jakim zawodnikiem. Np. naciskamy sobie literkę "A", wyskakuje nam pan Andruszczak i wiemy, czy jest on osobą zrównoważoną psychicznie, czy nie. Oczywiście teraz sobie żartuję, bo głównie chodzi o możliwość sprawdzenia czy dany zawodnik jest kontuzjogenny, jakie miał kontuzje i spowodowane tym przerwy w grze.

Miał pan taką sytuację, że popełnił pan błąd i za szybko wprowadził zawodnika do gry po kontuzji i miał pan o to do siebie pretensje?

- Zawsze tak jest, że winę bierze się na siebie, a nie zrzuca na zawodnika. Trener odnowy biologicznej jest jak wino - im starszy, tym lepszy. Oprócz tego, że się dużo naczytasz, wydaje ci się, że wiesz wszystko, to jest mnóstwo sytuacji, które nie pozwalają na wpuszczenie zawodnika, a jednak pewne rzeczy się dzieją.

- Takie sytuacje, że za szybko dopuści się zawodnika do gry się zdarzają i człowiek ma do siebie o to pretensje. Na dzień dzisiejszy większość zawodników wracała do treningów i kontuzje im się nie odnawiały. Właściwie jedynym takim piłkarzem, któremu uraz się odnowił, był Piotr Wiśniewski. Ale on ma pewną kontuzjogenność i w jego przypadku zastosowaliśmy indywidualizację treningów, przez co na razie jest w zupełnie innym miejscu w przygotowaniach niż pozostali zawodnicy. Dopiero za jakiś czas wejdzie do treningu z zespołem, abyśmy mieli z niego odpowiednią korzyść.

Czy w jego wypadku da się coś zrobić, aby zmniejszyć jego kontuzjogenność?

- Niestety jest to taki typ zawodnika najkrócej mówiąc. Dla porównania: u "Wiśni" mamy do czynienia z "wyciągniętą" łękotką, podobna sytuacja jest u Roberta Hirsza. Z tym że ten drugi doznał kontuzji później, a wróci do treningów wcześniej niż Wiśniewski.

Zaczynał pan pracę w sztabie trenera Borkowskiego. Czy później, kiedy go zwalniano, liczył się pan z tym, że może stracić pracę?

- Myślę, że tak. Jednak są pewne kontrakty, które obowiązują. Zawsze Tomkowi kibicowałem i uważam, że ma duże możliwości jako trener, choć nie chcę oceniać szkoleniowców. Życzę mu jak najlepiej jako człowiekowi i fachowcowi.

Czy praca trenera odnowy biologicznej musi być długofalowa, podobnie jak praca trenerów?

- Tak. Przez pierwsze trzy miesiące poznawałem każdego z moich zawodników. To nie jest tak, że zawodnik przyjdzie i już się go zna, wie dlaczego łapie kontuzje itd. Trzeba go najpierw poznać i przebywać z nim na co dzień. Nie ma możliwości w krótkich badaniach ocenić zawodnika i jego przydatności do drużyny. Jeśli chce się mieć szybkie efekty leczenia, to piłkarz musi być non stop pod odpowiednią kontrolą.

Wprowadza pan w swojej pracy jakieś nowe metody?

- Trener realizuje swoją pracę, a ja swoją muszę dostosować do pracy szkoleniowca i pod jego potrzeby. Muszę działać takimi sposobami, żeby trener mógł wykorzystać większość zawodników i był z nich zadowolony. To jest mój główny cel. Żadna inna praca wykonywana przeze mnie nie może mieć miejsca.

Czy była możliwość, aby uniknąć długotrwałych kontuzji Mateusza Bąka i Krzysztofa Brede?

- Kontuzja Krzyśka to przypadek, podobnie jak większość urazów tego typu. To jest pech, nieszczęście, nieszczęśliwy wypadek i tych kontuzji nie da się przewidzieć czy uniknąć. I dosłownie tak samo było z Mateuszem, ale on urazu doznał troszeczkę wcześniej.

Praca trenera odnowy biologicznej polega na tym, żeby piłkarze nie tylko szybko wrócili po kontuzji, ale żeby ich również nie odnosili. Czy dla każdego zawodnika stosuje się w związku z tym inne obciążenia na treningu?

- Mam swój plan pracy i nim się posługuję. Zaczynamy od bardzo stopniowanego treningu, później wchodzimy w trening ukierunkowany, następnie znów troszeczkę z niego wychodzimy, ale w tym momencie już się specjalizujemy i powoli mogę takiego zawodnika oddać z powrotem do rąk trenera.

Do kiedy ma pan umowę z Lechia i czy klub rozmawiał już o jej ewentualnym przedłużeniu?

- Mam kontrakt na dwa lata, choć fizycznie jeszcze go nie odebrałem. Jest to potrzeba dla klubu, aby mieć trenera odnowy biologicznej. Bo najważniejsze, żeby taki człowiek był z zawodnikami na co dzień. Mamy przykład choćby Arki, gdzie podobną funkcję pełnił Zbyszek Pawłowski. Jednak on był tam czasowo, przyjeżdżał do nich, a nie był stale przy drużynie. Jego skuteczność w pracy była duża, ale tylko w tym czasie, kiedy był na miejscu. To rodziło różne problemy, bo np. zawodnicy musieli jeździć do Szczecina. Takie sytuacje mają także miejsce w niektórych innych klubach w Polsce.

- Ja mam inną wizję. Jeżeli wiążę się z klubem to na stałe i robimy to od początku do końca. Nie da się pracować z doskoku, bo taka praca "bije" w człowieka. Zbyszek jest bardzo fajnym człowiekiem i robi bardzo dobrą robotę, natomiast w piłce pracuje się trochę inaczej. Nie da się pewnych rzeczy przeskoczyć.

Czy praca w Lechii jest dla pana pewną odskocznią do naprawdę wielkiego klubu, czy jest to już "docelowe" miejsce pracy?

- Odwróćmy to pytanie: a jakie są większe kluby niż nasz? Ewentualnie zagraniczne, ale generalnie w Polsce nie ma większego klubu.

Pracował Pan m.in. w Polonii Warszawa i Lechu Poznań. Jakby pan porównał warunki w Lechii do innych zespołów z ekstraklasy?

- Lechia jest teraz na początku drogi, którą Lech Poznań pokonał bodajże 4-5 lat temu. Dziś zależy od władz miasta, od sponsorów, od kibiców, od wszystkich nas, gdzie będziemy. Na Lechię składa się całość. To jest miasto, które oddziaływuje na ten klub. Lechia jest skazana na sukces.

Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.014