Dariusz Kubicki ma bowiem spory kłopot. Oprócz prowadzenia przygotowań Lechii do pierwszych od dawna występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, musi też zamartwiać nad swoją przyszłością w gdańskim klubie. Od tego tematu postanowiliśmy zacząć rozmowę z "Kubą".
W ostatnim czasie w prasie pojawiła się informacja, że rozważa pan nie przedłużenie umowy z Lechią. Przecież planowaliście długofalową współpracę. Co więc się stało, że myśli pan nad odejściem?
- Po tym, co osiągnąłem tu przez ostatnie 10 miesięcy, nie czuję odpowiedniego wsparcia i zaufania. To się wiąże oczywiście i z nowymi warunkami finansowymi, jakie proponuje mi klub, ale przede wszystkim z długością kontraktu. W chwili obecnej dysponuję więc rocznym kontraktem.
Kiedy podczas naszego zimowego wywiadu pytałem pana, co przesądziło o tym, że zdecydował się pan na pracę w Lechii, odpowiedział pan, że perspektywa długofalowej współpracy. Okazuje się teraz, że jednak nie miał pan takiej gwarancji?
- Była taka wola. Myślałem jednak, że jeśli dobrze będę wykonywał swoją pracę, to mój dwuletni kontrakt zostanie przedłużony. Jednak w tej chwili nie widzę dobrej woli ze strony prezesa Turnowieckiego, dyrektora Jenka, czy dyrektora sportowego Michalskiego. Ja jestem trenerem, to jest mój zawód, który chcę wykonywać i chciałbym mieć jakieś zabezpieczenie, stabilizację. A ja nie widzę, by wiązano tu ze mną jakieś długofalowe nadzieje czy plany. Nie czuję tego po sobie. Stąd takie moje słowa, które powiedziałem do prasy.
Dyrektor sportowy Radosław Michalski twierdzi, że proponowane przez klub warunki finansowe sytuowałyby pana na szóstym miejscu wśród trenerów ekstraklasy pod względem płac. To dla pana za mało?
- Proponowałbym, żeby dyrektor sportowy się na ten temat nie wypowiadał. Nie chcę wnikać w szczegóły, ale powtarzam: nie chodzi mi tyle o warunki finansowe, co o brak zaufania. I to mnie głównie niepokoi.
- To chyba oczywiste i każdy to rozumie, że jeśli w ciągu ostatniego pół roku ściągnęliśmy do klubu ogromny kapitał, to człowiekowi, który to firmuje, należą się większe pieniądze. Przychodząc do Lechii, ten klub był w ogonie drugiej ligi. Wtedy rozmowy przewidywały progres. Teraz sytuacja się zmieniła, wiadomo jakie środki mają płynąć z Canal+ i to chyba oczywiste, że zarobki powinny być stosunkowo większe. Ale powtarzam - nie finanse są głównym problemem. Nawet, jeśli przedstawiono by mi propozycję trzyletniego kontraktu na tych samych warunkach, to bez zająknięcia bym przystał. Bo widziałbym perspektywę pracy tutaj i budowania czegoś na przyszłość.
Informacja o pana wątpliwościach pojawiła się w prasie mniej więcej w zeszłym tygodniu. Czy od tego czasu pojawiły się jakieś postępy w negocjacjach?
- Nic się nie ruszyło. Sezon zakończył się w połowie maja, czyli dwa miesiące temu. Przez ten czas ciągle wałkujemy ten temat. Ja czytam, jakie to fantastyczne warunki starza mi dyrektor Jenek. Może stwarza, ale ja nie wiem komu. Może sobie i najbliższym współpracownikom. Bo na pewno nie mi.
Rozmawiając z działaczami Lechii można odnieść wrażenie, że klub jest dobrze zorganizowany, wszystko jest pod kontrolą i kibice mogą ze spokojem oczekiwać jej występów w ekstraklasie. Jak pan, z pozycji trenera, ocenia sytuację organizacyjną klubu?
- Rozwija się z każdym dniem, aczkolwiek jest jeszcze wiele niedociągnięć. Tak jak w każdym polskim klubie. Na pewno postęp organizacyjny jest jednak widoczny od momentu, kiedy tu przyszedłem.
Jednak pańska sytuacja, o której pan mówi nie stwarza panu komfortu pracy.
- Wręcz przeciwnie, to mi przeszkadza. Nie oszukujmy się. Zawodnicy też czytają prasę i inne media i to nie jest dla mnie wygodna sytuacja. Jednak ja nie mam tu decydującego głosu w tej sprawie. Gdybym miał, to załatwiłbym to już 15 maja.
A widzi pan jeszcze szanse na jakieś porozumienie, czy jest już raczej pana ostatni sezon w Lechii?
- Nie wiem, to zależy od działaczy. Ja nie widzę z ich strony dobrej woli i chęci odnalezienia porozumienia.
Wyznaczył pan sobie jakiś termin graniczny, do którego będzie pan podejmował negocjacje z Lechią, a później będzie pan już tylko szukał innego pracodawcy?
- Ja nie szukam pracodawcy. Mi jest tu bardzo dobrze, spełniam się. Nie została mi jednak zaproponowana długoterminowa umowa. W tej sytuacji muszę myśleć, co będzie za rok w czerwcu. Ja z pełną starannością i zaangażowaniem tu pracuję i mam nadzieję, że przyniesie to pożytek. Mój kontrakt to powinna być jednak drugorzędna sprawa. Nie chciałbym na to poświęcać swojej energii i czasu, bo to powinno być już załatwione do końca maja.
Zmieńmy temat. Jak ocenia pan transfery dokonane przez klub w przerwie letniej?
- Czas pokaże. Ale nie oszukujmy się. Na rynku transferowym wiele zespołów pozostawiło nas w tyle. Z takich, czy innych względów.
Nie było to dla pana zaskoczeniem, rozczarowaniem, że tak ciężko idzie działaczom przeprowadzanie transferów?
- Ja się nie zajmuję tą sferą działalności klubu. Ja zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo. Jest trudny rynek do negocjacji, wiele klubów bije się o zawodników. I wiele z nich jest na wyższym poziomie organizacyjnym i finansowym niż my. Nie jest nam łatwo ich skusić. Przykład Gajtkowskiego, który miał być dzisiaj (poniedziałek, 21 lipca) na treningu, a za bardzo go nie widziałem. Trudno mi to wszystko oceniać, bo ja nie prowadzę negocjacji, nie rozmawiam z zawodnikami. Daję jakieś tam kandydatury, które przechodzą lub nie. Z takich, czy innych względów.
No właśnie, kiedy rozmawialiśmy zimą, wspominał pan, że wielu piłkarzy, z którymi pan rozmawiał byłoby chętnych na grę w Lechii, ale jeśli ta byłaby w ekstraklasie. Ten warunek klub już spełnia. Czego zatem brakuje teraz piłkarzom, by grać w Gdańsku?
- To nie moja działka. Teraz trzeba o to pytać dyrektora Michalskiego. Co on o tym sądzi, z kim rozmawia, jak rozmawia i tak dalej.
To pan nie ma żadnego wpływu na to kto przychodzi do zespołu?
- Ja rzucam różne propozycje, kandydatury. Ale z moich topowych propozycji to nie mamy nikogo.
Czuje pan rozczarowanie, że ma pan tak mały wpływ na politykę transferową dotyczącą pańskiego zespołu?
- Jest to dla mnie sytuacja troszeczkę dziwna, jak niektóre sprawy są tu prowadzone. Z jednej strony jest mi łatwiej, bo nie muszę prowadzić negocjacji i mogę skupić się tylko na obowiązkach szkoleniowych. Ale wiele rzeczy jest tu jednak robionych nie tak, jakbym sobie tego życzył. Ale jest to robione tak, jak ktoś uważa za stosowne.
Do ruchów kadrowych zaliczamy nie tylko transfery do klubu, ale też ubytki. Poza osobami, które sam pan uznała zbyteczne, odeszła też jedna osoba, którą chciał pan zatrzymać przy sobie. Mam tu na myśli nie piłkarza, ale skauta i prowadzącego bank informacji Roberta Sierpińskiego. To dla pana spora strata?
- Owszem. Ja chciałem Roberta wdrożyć do sztabu, miał zająć się systemem szkolenia. Miałem kilka pomysłów związanych z jego osobą. Jego kandydatura zostało jednak ewidentnie odrzucona. Nie znalazła ona poparcia tak zwanego zarządu klubu. Co nie znaczy, że Robert nie będzie dalej współpracował z nami w takim charakterze jak dotychczas.
Czy odrzucenie przez zarząd tej rekomendowanej przez pana kandydatury Sierpińskiego, również odbiera pan jako przejaw wspominanego wcześniej braku zaufania działaczy wobec pana osoby?
- Jednym z kilku. Zdecydowanie tak. W klubach, w których wcześniej pracowałem nigdy nie miałem najmniejszego problemu z doborem współpracowników, którzy mieli jakikolwiek wpływ na prowadzony przeze mnie zespół. Jak chciałem, mogłem sobie dobrać nawet magazyniera. Tutaj natrafiłem na jakiś beton. Nie rozumiem tego, ale zaakceptowałem to. Bo nie ja rozdaję miejsca pracy w tym klubie.
Porozmawiajmy teraz o przygotowaniach Lechii do zbliżającego się sezonu. Jak ocenia pan warunki, jakie zapewnił wam klub?
- Zawsze może być lepiej, ale myślę, że mieliśmy niezłe warunki. Były to przygotowania, które zaakceptowałem. Co prawda chciałem jechać na jeden obóz zagraniczny, jednakże we Wronkach również są bardzo dobre warunki. Generalnie nie mogę narzekać.
Kiedyś pytaliśmy już pana o sparingpartnerów Lechii podczas tych przygotowań, ale spytam ponownie. Czy naprawdę był pan zadowolony z doboru drużyn w meczach kontrolnych? Na dobrą sprawę nie graliście przeciwko żadnej drużynie z ekstraklasy.
- Przepraszam, graliśmy z Woskłą Połtawa. Korona i Zagłębie, choć zdegradowane, to jednak poziom sportowy też mają wciąż na poziomie ekstraklasy. Taki dobór przeciwników satysfakcjonował mnie. Choć gdybyśmy mieli obóz zagranicą, to mielibyśmy silniejszych sparingpartnerów.
A jest pan zadowolony z gry w sparingach? Bo patrząc na suche wyniki, to raczej nie można być zadowolonym.
- Ale pamiętajmy, że jesteśmy prawie takim samym zespołem, w tym samym składzie kadrowym jak wtedy, gdy graliśmy w drugiej lidze. Więc przepraszam, ale nie oczekujmy cudów, że nagle po awansie ci sami piłkarze zaczną grać na znacznie wyższym poziomie.
Ale paradoksalnie z tymi teoretycznie najsłabszymi zespołami, czyli z Bałtykiem, Wartą Poznań i Kaszubią zagraliście dużo słabiej niż z Worskłą czy Zagłębiem.
- Myślę, że o tym zadecydowała sfera psychiczna. Powiem szczerze, że w tych spotkaniach, które pan wymienił, to jednym z głównych założeń było, żeby nikt nie doznał kontuzji. Ja uważam, że sparingi są tylko jednym z elementów przygotowań i nie wyciągam z nich żadnych daleko idących wniosków. Odpowiedź na pytanie, jak zespół jest przygotowany otrzymamy nie tyle już w pierwszym meczu, co w pierwszym miesiącu ligi. W tej chwili jest to jedną wielką zagadką, jak ten zespół będzie sobie radził na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Bo powtarzam, zespół jest praktycznie niemal identyczny jak w poprzednim sezonie.
W grze Lechii w sparingach może martwić skuteczność jej napastników. Nie boi się pan, że może to się przenieść również na ligę?
- Ja tłumaczę ten brak skuteczności napastników obciążeniami, z jakimi musieli zmagać się piłkarze podczas obozów przygotowawczych. Kiedy nogi są ciężkie, piłkarzom trudniej jest uciec rywalowi, czy szybko podejmować decyzję. Cieszę się jednak tym, że moi piłkarze dochodzili w ogóle do sytuacji strzeleckich. Mam nadzieję, że to, przy większej świeżości i skuteczności przyniesie dobry efekt w lidze.
Czy nie brakuje trochę rywalizacji w tej formacji? Właśnie okazało się, że nie przyjdzie do Lechii Gajtkowski.
- Nie uważam. Na tej pozycji mogą grać Buzała, Rybski, czy Cetnarowicz. Jest jeszcze Wiśniewski, choć on dopiero leczy kontuzję. W chwili obecnej przy ustawieniu jednym napastnikiem mamy więc trzech kandydatów na jedno miejsce. Przy ustawieniu dwoma atakującymi mamy dwóch kandydatów na trzy miejsca. Tragedii więc nie ma. Ale to prawda, że nikt jeszcze nie wymyślił nic lepszego na postęp, jak rywalizacja.
Tej rywalizacji jest za to bardzo dużo na pozycji bramkarza. Nie obawia się pan, że może to doprowadzić do niezdrowej atmosfery wśród golkiperów? Każdy z nich bardzo liczy na grę, a tylko jeden może tego dostąpić.
- Ja między innymi za to biorę pieniądze z klubu, żebym nie dopuścił do jakiegokolwiek fermentu w zespole. Nie sądzę, że dwaj z nich, którzy nie zagrają w pierwszym składzie będą się obrażać. To profesjonaliści. Z każdym z nich rozmawiałem i oni wiedzą, że dziś mogą być numerem jeden, a jutro numerem trzy i odwrotnie. Także gramy w otwarte karty. Każdy ma takie same szanse.
Po jednym ze sparingów uchylił pan rąbka tajemnicy, mówiąc że na chwilę obecną pierwszym bramkarzem w zespole jest Kapsa. Czy można dziś z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że to on stanie między słupkami w meczu z Legią?
- Ma duże szanse na to, żeby zagrać w tym meczu.
Macie już ustaloną taktykę na Legię?
- Jeszcze nie, mamy kilka wariantów rozegrania tego spotkania. Aczkolwiek już od wtorku będziemy przymierzali się do jednego z nich, w którym będziemy chcieli ten mecz rozegrać.
Pan już wygrał kiedyś na Legii 2:0, prowadząc Górnik Łęczna. Czyli zdobycie punktów na Łazienkowskiej nie jest niemożliwe.
- Powiem szczerze, że każdy mecz, do którego podchodzę, chcę wygrać. Przed meczem nie interesuje mnie remis. Ale czasami przeciwnik stawia tak trudne warunki, że i porażka wydaje się być dobrym wynikiem. Zatem będziemy chcieli grać o trzy punkty. Ale zobaczymy, czy będziemy w stanie dorównać umiejętnościami, organizacją gry tak wyśmienitemu zespołowi, jakim jest Legia.
Ma pan już w głowie skompletowaną jedenastkę piłkarzy, jaka wyjdzie na to spotkanie?
- Pewnie, że mam.
Zastosujecie w Warszawie ultradefensywę i będziecie walczyć o przetrwanie? Czy może postaracie się czymś zaskoczyć legionistów?
- Wie pan, mało komu udaje się zaskoczyć Legię. Większość zespołów, które tam przyjeżdżają, wracają bez punktów. Nie jest to więc łatwe. Nie chcę się asekurować jednak w ten sposób. Zobaczymy jak potoczy się to spotkanie.