O to, jak wypadną lechiści przy Oporowskiej można było się obawiać. Z kilku powodów. Po pierwsze gdańszczanom inauguracyjny mecz sezonu przyszło grać na wyjeździe. I to na trudnym terenie, z którego gospodarze w poprzednim sezonie zaledwie dwa razy schodzili pokonani. Lechia jeszcze w maju tego roku odjechała z Wrocławia z kwitkiem, przegrywając 0:2. A przed sobotnim meczem trzeba było wziąć pod uwagę jeszcze fakt, że WKS dokonał w przerwie letniej sporych wzmocnień. Po tym jak do Śląska zostali ściągnięci Sebastian Mila, Vuk Sotirović, Piotr Celeban, czy Remigiusz Sobociński poprzeczka została zawieszona przed gdańszczanami znacznie wyżej niż w poprzednim sezonie. W przedsezonowych skarbach kibica można było wyczytać, że rokowania ekspertów dla zespołu z Wrocławia są o wiele bardziej optymistyczne niż dla Lechii.
Gdański zespół, choć w przerwie letniej również został wzmocniony, to jednak jego nabytki wydawały się na papierze mniej cenne niż te Śląska. I mimo, że do Lechii trafili nawet tak znani ligowcy jak Marcin Kaczmarek, czy Maciej Kowalczyk, to jednak nazwiska Mili, czy Sotirovića wywierały na kibicach większe wrażenie. Mało tego. Dwaj panowie K. zostali sprowadzeni do Lechii z Korony Kielce bardzo krótko przed rozpoczęciem sezonu i mieli niezwykle mało czasu na zapoznanie się, a co dopiero zgranie z nowymi kolegami z zespołu. Dość powiedzieć, że dla Kaczmarka i Kowalczyka jedynym meczem rozegranym w biało-zielonych barwach Lechii przed spotkaniem we Wrocławiu była… wewnętrzna gierka zorganizowana tydzień wcześniej.
Jakby tego było mało, w ekipie gdańskiego beniaminka na kilkanaście dni przed inauguracją ekstraklasy doszło do sporych zawirowań w sztabie szkoleniowym. Sprawa zawieszenia Dariusza Kubickiego, a niecałą dobę później zatrudnienia na stanowisko pierwszego trenera zespołu Jacka Zielińskiego odbiła się szerokim echem bodaj we wszystkich mediach ogólnopolskich. Kiedy piłkarze Biało-Zielonych dowiedzieli się, że „Kuba” na chwilę przed startem rozgrywek przestał być ich trenerem, część z nich nie ukrywała, że może mieć to niekorzystny wpływ na przygotowania do pierwszego meczu.
Analizując wszystkie te okoliczności, nie trudno było wskazać faworyta meczu Śląsk – Lechia. I choć piłkarze gości odważnie zapowiadali, że chcą z Wrocławia przywieźć komplet punktów, to jednak wiadome było, że remis wywieziony ze stolicy Dolnego Śląska też będzie dla nich sukcesem.
Skład Biało-Zielonych, jaki wystawił trener Zieliński na mecz ze Śląskiem w większości można było przewidzieć. W większości, a nie w całości, gdyż wystawienie w pierwszej „11” Frane Čaćića, czy przeciętnie spisującego się w sparingach Macieja Rogalskiego zdawało się już być ryzykownymi posunięciami.
Boisko zweryfikowało wszystkie przedmeczowe dywagacje. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują i po bardzo przyzwoitym występie Biało-Zieloni zdobyli w meczu ze Śląskiem cenny punkt. I choć w mediach głośno mówi się o niewykorzystanym rzucie karnym przez Sotirovića, czy niepodyktowanej wcześniej jeszcze jednej „jedenastce” po faulu na tym samym piłkarzu, to jednak lechiści wcale nie byli gorszym zespołem od wrocławian. W pewnych fragmentach spotkania gdańszczanie nawet wyraźnie dominowali, stwarzając sobie przy tym kilka dogodnych okazji do strzelenia gola. Momentami gra Biało-Zielonych mogła naprawdę cieszyć oko nawet najbardziej wybrednego kibica. Kombinacyjne akcje skrzydłami, wyjście spod pressingu rywali podaniami z pierwszej piłki, czy wreszcie kilka prostopadłych podań do napastników mogły wprawiać fanów Lechii w zachwyt.
Jeśli zaś chodzi o nie odgwizdane faule, to gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że debiutujący w ekstraklasie sędzia Włodzimierz Bartos przegapił nie tylko faul w polu karnym na Sotiroviću, ale także kilkakrotnie, choć już w innych rejonach boiska, na piłkarzach Lechii. W drugiej połowie wręcz seryjnie ignorował przewinienia wrocławian, czym doprowadził Jacka Zielińskiego do istnego szału. Niezwykle spokojny zazwyczaj „Zielu” w pewnym momencie prawie wbiegł na boisko, chcąc zapewne powiedzieć arbitrowi co sądzi o jego decyzjach.
W ekipie Lechii były jednak i słabsze punkty. Eksperyment wystawienia w wyjściowym składzie Frane Čaćića okazał się niewypałem. Najlepszym komentarzem do występu Chorwata w tym spotkaniu są słowa samego piłkarza: ”W pierwszej połowie całej drużynie nie szło najlepiej, jednak to ja byłem w niej najsłabszy”. Swoją nienajlepszą dyspozycję potwierdził również „Rogal”, który mało kiedy dawał zauważyć się na boisku. Miejmy nadzieję, że trener Zieliński w następnych meczach skorzysta z szerokiej kadry i da szansę gry Andrzejowi Rybskiemu, czy przeżywającemu drugą młodość Maciejowi Kalkowskiemu.
Szkoleniowiec Biało-Zielonych powtarza, że wciąż poznaje zespół Lechii, a selekcję w zespole przeprowadza i będzie prowadził nieustannie. I choć w grze tego zespołu było widać w ostatnim meczu więcej plusów niż minusów, to jednak z pewnością jeszcze wiele jest w niej do poprawienia. Kolejny egzamin już w sobotę o godz. 20 w Chorzowie.