Niedzielne spotkanie z Cracovią stało pod znakiem debiutów. Pierwszy raz gdańskiej publiczności zaprezentowali się byli kielczanie: trener Jacek Zieliński, Marcin Kaczmarek i Maciej Kowalczyk; pierwszy raz biało-zieloną koszulkę założył Arkadiusz Mysona, pierwszy raz od 20 lat ekstraklasa zawitała na Traugutta i zapewne wielu sympatyków Lechii miało okazję pierwszy raz zobaczyć swoich pupili w zmaganiach w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Debiuty wypadły okazale. Piłkarze zaprezentowali dobry, miły dla oka futbol, nie dając szans rywalom z Krakowa. Obydwie bramki strzelili nowi piłkarze Biało-Zielonych: Kowalczyk i Kaczmarek, a trzeci debiutant – Mysona zapisał na swoim koncie asystę. Wszystko na stadionie zapełnionym do ostatniego miejsca. Co więcej dla wielu kibiców wejściówek zabrakło, przez co zmuszeni byli oglądać mecz zza płotu.
W poprzednim tygodniku pisaliśmy o tym, jakie wnioski można wysnuć po dwóch pierwszych meczach Biało-Zielonych w ekstraklasie. Tym razem przedstawimy te, jakie nasuwają się po meczu z Cracovią i przynajmniej po części skonfrontujemy je z poprzednimi.
Kontuzja Pawła Pęczaka, który wydaje się być numerem jeden na pozycji prawego obrońcy, zmusiła trenera Zielińskiego do eksperymentów. Początkowo na tej pozycji próbowany był Karol Piątek, jednak ta decyzja nie okazała się „strzałem w dziesiątkę”. W kolejnym meczu z Cracovią na prawej flance gdańskiej defensywy ujrzeliśmy Artura Andruszczaka, który z roli bocznego obrońcy wywiązał się wyśmienicie. Biało-Zieloni zachowali czyste konto, a sam „Andrut” miał udział przy obu bramkach. Okazuje się, że nie ma ludzi niezastąpionych, co nie zmienia jednak faktu, że pozycja „Pękiego” nadal wydaje się być niezagrożona. Tym bardziej, że w niedzielnym meczu to Lechia była stroną przeważającą i defensorzy nie mieli tak dużo okazji do interwencji, jak ma to miejsce podczas spotkań wyjazdowych.
Wniosek, jak najbardziej aktualny już od dłuższego czasu. Jednak tym razem brak prawdziwego lidera drugiej linii nie był tak bardzo odczuwalny. Głównie za sprawą Łukasza Trałki, po którym widać systematyczny progres. W meczu z Cracovią był główną postacią środka pola i nie dał się zdominować przez bardziej ogranych pomocników z Krakowa. Były zawodnik szczecińskiej Pogonii pokazał, że nie tylko jest skuteczny w defensywie, ale również potrafi nieźle wyprowadzić akcję, przytrzymać piłkę, czy dryblować. W niedzielę Trałka wspomagany był przez jak zwykle walecznego Karola Piątka, który powrócił do optymalnej pozycji w drugiej linii.
Środek pola Biało-Zielonych wyglądał dobrze, jednak głównym motorem napędowym Lechii był skrzydłowy – Marcin Kaczmarek. Wychowanek Piasta Błaszki wyprowadził gdańszczan na prowadzenie w momencie, kiedy wydawało się, że coraz większą przewagę zaczynają zdobywać goście z Krakowa, skutecznie wybijając ich z rytmu i dodając więcej animuszu gospodarzom. Wykazał się przy tym nieprzeciętnymi umiejętnościami i doświadczeniem – spokojnie przyjął piłkę, przerzucił ją sobie na drugą nogę oszukując obrońcę i bez problemów umieścił w siatce. Była to pierwsza bramka tego piłkarza w barwach Lechii w jego pierwszym meczu przed gdańską widownią.
Maciej Rogalski był w ostatnim czasie bodaj najbardziej krytykowanym zawodnikiem gdańskiej Lechii. W spotkaniu z Cracovią może jeszcze nie „terroryzował”, tak jak na boiskach drugiej ligi, jednak podobnie jak cała drużyna rozegrał dobry mecz. Był dość aktywny na boisku i w kluczowych momentach skuteczny. Przy pierwszej bramce asystował, zaś przy drugiej podawał do asystenta. Postawa popularnego „Rogala” podobno wpadła w oko nawet Rafałowi Ulatowskiemu – asystentowi selekcjonera polskiej kadry, który obserwował spotkanie z Cracovią z trybun. Rogalskiemu nie pozostaje nic innego jak nawiązać do dorobku z poprzedniego sezonu, kiedy strzelił 11 bramek i być może czekać na powołanie od trenera Beenhakkera.
W niedzielę Lechia rozegrała bardzo dobry mecz, a mogłoby być jeszcze lepiej gdyby w kluczowych momentach niektórzy zawodnicy Biało-Zielonych nie zachowywali się zbyt egoistycznie. Uwaga ta tyczy się w szczególności Pawła Buzały, który tak bardzo sam chciał strzelić bramkę, że przeszkodził w tym Rogalskiemu, w sytuacji, gdy „Rogalowi” nie pozostało nic tylko umieścić piłkę w siatce. Dość głupio zapracował również na żółta kartkę. Na wpisaniu się na listę strzelców „Buziemu” zależało do tego stopnia, że nie chciał przyjąć do wiadomości odgwizdania przez sędziego pozycji spalonej i kontynuował akcję, kończąc ją umieszczeniem piłki w siatce, szkoda, że po gwizdku.
Wniosek jak najbardziej aktualny. Pierwsze dwa mecze pokazały, ze Lechia potrafi grać w ekstraklasie, a ostatni, że również wygrywać. To, co prezentują lechiści jest nie tylko ładne dla oka, ale także skuteczne. Biało-Zieloni są drużyna kompletną, nieodstającą poziomem sportowym od innych zespołów ekstraklasy. Nie wydaje się, aby z taką grą gdańszczanie mieli jakiekolwiek problemy z utrzymaniem się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Potwierdza się reguła mówiąca o tym, że łatwiej jest się utrzymać w wyższej lidze niż się do niej dostać.