Przeważnie przed napisaniem tekstu podsumowującego ostatni mecz Lechii staram się nie czytać wypowiedzi kibiców z for dyskusyjnych, aby wyciągnięte wnioski były możliwie najbardziej "moje", pod którymi mogę się osobiście podpisać. Tym razem jednak postąpiłem inaczej. Tak jak się spodziewałem, swoim zdaniem na forum podzieliło się wielu fanów, którzy Lechią zainteresowali się odkąd ta stała się fajna (czyt. awansowała do ekstraklasy, względnie od meczu ze Zniczem). Ci kibice zareagowali na porażkę w Bytomiu tak, jakby Biało-Zieloni walczyli co najmniej o europejskie puchary, a nie wyłącznie zachowanie ligowego bytu.
W tej sytuacji osobiście cieszę się, że dzięki awansowi do ekstraklasy są jeszcze rozgrywki, które można oglądać w węższym i praktycznie stałym gronie widzów, jak Młoda ekstraklasa czy jej puchar. Choć może ten ostatni, ze względu na atrakcyjnych medialnie rywali, przyciągnie na trybuny nieco większe grono obserwatorów. Nie można także wykluczyć, że problem złośliwie ograniczonej pojemności stadionu przez organy niekoniecznie przyjazne klubowi, nie rozwiąże się sam. Po prostu, "kibice sukcesu" sami przestaną przychodzić na mecze Lechii w ekstraklasie, jeśli ta nie będzie akurat grała z atrakcyjnym rywalem lub osiągane przez nią wyniki nie będą plasowały zespołu w czołówce tabeli. Pierwszy test już 13 września - konfrontacja z Odrą Wodzisław.
Zakładając, że każdy mecz w ekstraklasie jest trudny, co podkreślają przy każdej okazji piłkarze Lechii, bilans punktowy Biało-Zielonych nie jest zły. W końcu gdańszczanie dokonali tego, czego powinien dokonywać beniaminek - wygrali spotkanie u siebie, a z trzech wyjazdów udało się przywieźć jeden cenny punkt. Gdyby terminarz był ułożony odwrotnie, to prawdopodobnie dziś Lechia byłaby w pierwszej trójce, a wielu upatrywałoby w niej kandydata do mistrzostwa Polski (oczywiście poza Robertem Błońskim z Gazety Wyborczej, który swojej negatywnej opinii o Lechii nie zmieniłby nawet po trzykrotnym sięgnięciu przezeń po "mistrza"; facet najwyraźniej obraził się, że w Gdańsku nie gra czarnoskóry piłkarz, mimo kilkukrotnych "akcji" czynionych przez dziennikarzy wspomnianej gazety). Może więc dobrze się stało, że niepoprawni optymiści "twarde lądowanie" zaliczyli już po 4. kolejce?
Wracając do meczu w Bytomiu, daleki jestem od używania mocnych słów dla występu, którym uraczyli swoich kibiców piłkarze Lechii. Twardo stąpam po ziemi i wiem, że jako beniaminek walczący o utrzymanie jeszcze nie raz stracimy punkty. Wierzę jedynie, że nie w tak bezradnym stylu. Bo jeśli o coś można mieć do Biało-Zielonych pretensje, to właśnie o styl porażki, a nie jej rozmiar. Cieszą jednak kapitana zespołu, Karola Piątka, który przyznał na łamach Dziennika Bałtyckiego: - Tak absolutnie nie wolno grać i w kolejnych meczach to z pewnością musi się zmienić. To, co zagraliśmy w Bytomiu, to po prostu katastrofa i kompromitacja. Budujące jest to, że piłkarze sami zdają sobie sprawę, że "zawalili" ten mecz i nie trzeba im tego dodatkowo uświadamiać.
Zastanawiające były także zmiany zastosowane przez Jacka Zielińskiego. Cieszy, że szkoleniowiec próbował coś zmienić, a nie tylko ślepo wierzył w skład desygnowany do gry od początku. Szkoda, że tym razem roszady nie przyniosły skutku, np. takiego, jak w poprzednim meczu z Cracovią, kiedy wprowadzony z ławki Mysona asystował, a inny rezerwowy - Kowalczyk, zdobył bramkę. W tym samym meczu potwierdziło się także, że Paweł Buzała i Andrzej Rybski nie spisują się najlepiej, gdy razem grają w ataku Lechii. W Bytomiu z kolei mecz od początku rozpoczęli wspomniany "Kowal" oraz Piotr Cetnarowicz. Obaj ci zawodnicy wnoszą do gry więcej, gdy wchodzą z ławki.
Rozumiem jednak, że trener Lechii w sobotę nie miał zbyt wielkiego pola manewru ze względu na uraz Andrzeja Rybskiego i lekką dolegliwość Pawła Buzały, a postawienie na Roberta Hirsza w akurat tym spotkaniu byłoby eksperymentem, który niekoniecznie by się powiódł. Ciężko mi jednak zrozumieć, dlaczego w 67 minucie z boiska zszedł Maciej Kowalczyk, a nie Piotr Cetnarowicz, który ostatecznie rozegrał całe spotkanie. Podobnie jak to, dlaczego Jacek Manuszewski został przesunięty do środka pomocy, podczas gdy nie było kogo wprowadzić w jego miejsce na środek defensywy. Bo Tomasz Midzierski kolejny raz pokazał, że najwyższy poziom rozgrywkowy go przerasta, przynajmniej w obecnej dyspozycji. Do tego dochodzą także mniejsze lub większe pomyłki Pawła Kapsy oraz brak tej niemal nieomylności, którą na drugim froncie imponował Hubert Wołąkiewicz i wiemy już, czemu Lechia traci tyle goli. Zmiana Midzierskiego za Andruszczaka spowodowała także to, że na prawej obronie znów musiał zagrać Karol Piątek. O ile w II lidze jego gra na tej pozycji mogła się podobać, o tyle w ekstraklasie zdecydowanie więcej daje zespołowi jako gracz środka pola.
Dalej analizując mecz, można gdybać co by było, gdyby "dnia konia" nie miał akurat w sobotę Marcin Komorowski, gdyż Lechia także miała swoje bramkowe okazje, m.in. główka Cetnarowicza w okienko czy strzał w boczną siatkę Kowalczyka. Można także zastanawiać się, czy ktoś jeszcze w tym sezonie straci gola po słynnej "szarańczy" trenera Marka Motyki. Nie wiem, czy tylko ja miałem takie wrażenie, ale kiedy przed meczem przeczytałem słowa Jacka Zielińskiego, że uczuli swoich piłkarzy na powyższy sposób rozgrywania rzutów rożnych przez bytomian, to czułem, że jeśli "szarańcza" ma kogoś "ukłuć", to będzie to właśnie Lechia. Jeśli po klęsce z Polonią można doszukiwać się jakichś plusów, to takim na pewno jest to, że to kolejny mecz z udziałem Biało-Zielonych, który jest głośno komentowany w mediach ze względu na nietypowe wydarzenia. W sobotę był to hat-trick lewego obrońcy gospodarzy.
Do najbliższego ligowego meczu, z Odrą Wodzisław, zostało jeszcze sporo czasu. Przerwa na mecze reprezentacyjne na pewno się Lechii przyda, bo będzie to odpowiedni czas, aby dokonać poprawek w grze całego zespołu, wyeliminować błędy popełniane w defensywie, a także podsumować i wyciągnąć wnioski na przyszłość. W końcu każdy beniaminek płaci mniejsze lub większe frycowe. Dobrze, że dni przerwy w lidze zostaną "urozmaicone" meczami w ramach rozgrywek o puchar ekstraklasy. W takich spotkaniach swoją szansę powinni dostać zawodnicy, którzy do tej pory grali mniej w lidze, a teraz będą mogli udowodnić trenerowi, że ich brak w składzie był błędem. I oby tak się stało.
Dodatkowo Lechię w ostatniej chwili wzmocnił Ben Starosta, który jest "ciekawym" prawym obrońcą, grającym bardzo wysoko, ofensywnie i często włączającym się w akcje zaczepne swoich drużyn. To typowy angielski boczny defensor, który jeśli jest dobrze przygotowany fizycznie, potrafi przez pełne 90 minut biegać od jednej bramki pod drugą. Jego obecność w kadrze daje sporo nowych możliwości w ustawieniach Lechii.
Podsumowując pierwsze występy Biało-Zielonych w krajowej elicie z pewnością nie można popadać w nastrój pt. "na pewno spadniemy". W tym momencie liga jest na takim etapie, że jedna wygrana pozwala wskoczyć na czołowe lokaty, a jedna porażka sprawia, że ląduje się w "ogonie" ligowej tabeli. Już widać także, że ekstraklasa w tym sezonie będzie bardzo wyrównana i każdy będzie mógł wygrać z każdym. Do bezpiecznego utrzymania powinno w zupełności wystarczyć zdobycie 30 punktów, a więc raptem wygranie np. 10 z 15 spotkań u siebie. Pierwszy z tych dziesięciu kroków Biało-Zieloni już wykonali. Każdy punkt zdobyty na wyjeździe powinien być traktowany jako miły "bonus". Oczywiście wszystko to tylko w tym sezonie. W przyszłym nikt nie wyobraża sobie "wykrwawiania się" na walce jedynie o ligowy byt. Lechia i jej kibice są zbyt ambitni, aby dać sobie więcej niż rok czasu na adaptację na nowym poziomie rozgrywek.