Polonia Warszawa, z którą w piątek przyszło zmierzyć się Biało-Zielonym, niemal w całości jest złożona z trzeciej drużyny zeszłego sezonu – Dyskobolii Grodzisk Wlkp. W swoich szeregach ma wielu zawodników od lat grających w najwyższej klasie rozgrywkowej. Niektórzy mogą się pochwalić nawet przeszłością reprezentacyjną, a inni tacy jak choćby Tomasz Jodłowiec czy Radosław Majewski, mimo młodego wieku, zainteresowaniem ze strony zagranicznych działaczy. Tak silnej kadrowo drużynie przyświeca cel wywalczenia miejsca premiującego udziałem w europejskich pucharach. Jasne, więc było, że w pojedynku z Lechią – beniaminkiem bijącym się o utrzymanie - to właśnie „Czarnym Koszulom” dawano więcej szans na zwycięstwo.
Przy Traugutta po raz pierwszy pojawił się selekcjoner polskiej reprezentacji - Leo Beenhakker. Zapewne bardziej z powodu Polonii niż Lechii. Również sam trener Biało-Zielonych Jacek Zieliński zdawał sobie sprawę z potencjału warszawiaków. Były szkoleniowiec Legii wystawił swoich podopiecznych najbardziej defensywnie, biorąc pod uwagę mecze w Gdańsku w tym sezonie. Najbardziej wysuniętym zawodnikiem był Paweł Buzała, wspierany przez Andrzeja Rybskiego, który jednak częściej operował w drugiej linii.
Przed meczem mogłoby się wydawać, że remis z aktualnym liderem ekstraklasy będzie dla lechistów sukcesem. Jednak po meczu mógł pozostać niedosyt. Co prawda Polonia była strona przeważającą, stwarzała sobie więcej okazji, lecz żadnej nie potrafiła wykorzystać. A trzeba przyznać, że typowych stuprocentowych szans na pokonanie Mateusza Bąka miała jak na lekarstwo. „Czarne Koszule” z łatwością przedostawały się pod pole karne gospodarzy i w większości przypadków ich akcje kończyły się albo stratą, albo mało groźnym, wymuszony dośrodkowaniem. W najlepszym wypadku goście mogli cieszyć się z wywalczenia rzutu rożnego.
Szczególnym „powodzeniem” wśród przyjezdnych cieszyła się prawa flanka Biało-Zielonych, gdzie operował Ben Starosta. Świeżo upieczony lechista, wyraźnie nie miał swojego dnia. Na boisko wyszedł z kontuzja i jak się okazało popularny „Benek” nie będąc w pełni sił był bezradny przy szarżach gości. Już w przerwie zmienił go Artur Andruszczak i było to jedno z lepszych posunięć trenera Zielińskiego w ostatnich dniach. Doświadczony „Andrut” przywrócił spokój na prawej stronie, wygrywając wiele pojedynków z graczami lidera ekstraklasy.
Po zejściu Radosława Majewskiego goście stracili nieco animuszu w akcjach ofensywnych. Brakowało im kreatywności i pomysłu na grę. Nie mieli po swojej stronie atutu, którym zdołaliby zaskoczyć lechistów i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jedyne co im naprawdę dobrze wychodziło to poukładana gra defensywna całego zespołu. „Czarne Koszule” w przeciwieństwie do Lechii zaczynały bronić już na połowie gospodarzy, wysoko wychodząc pressingiem. Lechistom bardzo trudno było przebić się przez środek pola.
Szkoda, ze ofensywnej indolencji rywali nie wykorzystali gdańszczanie. Polonia szczególnie w drugiej części gry nie grała nic nadzwyczajnego. Jednak Lechia ciągle była jakby przestraszona cały czas starając się uniknąć przede wszystkim straty bramki i licząc na jakiś błąd rywali, czy też możliwość wyprowadzenia skutecznego kontrataku. Pomysłem na sforsowanie defensywy przyjezdnych miały być długie piłki zagrywane z pominięciem drugiej linii w stronę napastników, częściej Macieja Rogalskiego.
Można było dostrzec pewne podobieństwo do stylu gry preferowanego przez lechistów w drugiej lidze, lecz mając z przodu wysokiego, silnego Piotra Cetnarowicza miało to jakiś sens. Nieliczne wrzutki na Pawła Buzałę z góry były skazane na nie powodzenie. Więcej piłek, w szczególności po wznowieniach Mateusza Bąka, było adresowanych do Macieja Rogalskiego, jednak „Rogal” wirtuozem podniebnej walki nie jest i zdecydowana większość takich prób kończyła się stratą. W taki sposób Lechia zamiast kąsać nieporadnego lidera, marnowała kolejną akcję, jakby bojąc się straty gdzieś w rejonach środka pola. Zwyczajnie było to liczenie na czysty fart, co przyznał po meczu gdański Jacek Zieliński.
Z personalnych decyzji byłego szkoleniowca Korony Kielce warto odnotować wystawienie w pierwszej „jedenastce” Andrzeja Rybskiego. Jeden z ulubieńców publiczności Lechii nie zbawił, jednak na boisku pozostawił wiele zdrowia. Był jednym z najbardziej aktywnych lechistów, przemieszczając się raz po raz z linii ataku do pomocy i z powrotem. Nie może dziwić, że takiego tempa nie wytrzymał przez pełne 90 minut i musiał zostać zmienionym. Innym pewnym punktem Lechii był Tomasz Midzierski, tego dnia po prostu bezbłędny. Swoja gra przyćmił Huberta Wołąkiewicza, który wyraźnie odczuł różnicę poziomów po awansie z zaplecza ekstraklasy.
Ciekawą zmianę w końcówce meczu dał też Jacek Manuszewski. Jacek Zieliński przypomniał gdańskim kibicom, że popularny „Manu” przez długi okres swojej kariery grał w drugiej linii. Zresztą w początkowym okresie przy Traugutta był wystawiany właśnie w pomocy, z konieczności został przesunięty do defensywy, gdzie zakotwiczył na dłużej. Manuszewski pokazał, ze jego kreatywność, doświadczenie i spokój w konstruowaniu akcji mogą być bardzo przydatne w kolejnych meczach ekstraklasy. Nawet, jeśli na pozycji stopera ostatnio nie wiedzie mu się najlepiej.
Lechia odbierając punkty Polonii utwierdziła wszystkich w przekonaniu, że potrafi ograć każdego, a utrzymanie się w lidze nie powinno przysporzyć większych problemów. Biało-Zieloni zajmują dziesiąte miejsce, a mogłoby być jeszcze lepiej. Czasem zabrakło odwagi, czasem szczęścia. Najważniejsze, że nie brakuje umiejętności.