Pierwsze w historii ekstraklasowe derby Trójmiasta pod względem piłkarskim nie były wielkim widowiskiem. Jednak, jak można się było spodziewać, emocji, a przede wszystkim walki nie brakowało. Na boisku trwała prawdziwa wojna o prymat w Trójmieście. Nie mogło być inaczej, gdyż lechiści wyszli w koszulkach z napisem „TRZYSTU”, co przywoływało skojarzenia ze Spartanami, jednak odnosiło się do gdańskich kibiców, którzy zamiast obiecanych 600 biletów dostali tylko 300 i zbojkotowali derby.
Ostatnie derbowe pojedynki pokazały, że na wielkie piłkarskie widowisko nie można było liczyć. Każdy z poprzednich trzech meczów o prymat w Trójmieście oscylował wokół wyniku bezbramkowego i tak tez było tym razem. Jednak sam finał był kompletnie inny. Gdańszczanie w końcu się przełamali. Co więcej przełamali się po kilkakroć. Przede wszystkim po czteromeczowej przerwie ponownie mogą powiedzieć, że Trójmiasto należy do Lechii. Po drugie, odnieśli pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w tym sezonie.
Lechiści przełamali również pewną niemoc, która trapiła ich od pewnego czasu. Sam styl gry Biało-Zielonych od początku sezonu wyglądał dość dobrze. Lechia nie odstawała od rywali, nie rzadko bardziej doświadczonych i faworyzowanych, a nawet często sprawiała wrażenie drużyny lepszej. Bywało, że to gdańszczanie byli bliżsi zdobyczy trzech „oczek”, jednak ciągle czegoś brakowało, aby do swojego konta dopisać kolejne punkty. Tym razem fatum „dobrego wrażenia” zostało przełamane. Lechia była zespołem lepszym i wygrała.
Piłkarze Lechii udowodnili, ze każda passa kiedyś się kończy. Pomogli zrozumieć to również gdyńskiej Arce, dla której była to pierwsza w tym sezonie domowa porażka. Wcześniej ta sztuka nie udała się, bodaj najefektowniej grającej polskiej drużynie i jedynemu już reprezentantowi polskiej piłki na arenie europejskiej – Lechowi Poznań. Jednak patrzenie na Arkę przez pryzmat zwycięstwa z lechitami, czy też jeszcze do niedawna wysokiej pozycji w tabeli, jest błędem. Żółto-Niebiescy pokazali w meczach w Warszawie, czy Krakowie, gdzie polegli 0:4, że nie są tak mocnym zespołem, jakby się pozornie wydawało.
Michniewicz okrzyknięty „polskim Mourinho” również pokazał, że do klasy Portugalczyka mu daleko. Został ograny przez nader spokojnego i skromnego Jacka Zielińskiego. Trener gdańszczan sprawia wrażenie szkoleniowca bardzo „prostego”, niewyszukanymi środkami dążącego do zwycięstwa. Po spotkaniu z Polonią Warszawa stwierdził, że „liczył na zbłąkaną piłkę”. Przed meczem z Arką również nie kombinował z taktyką i ustawił zespół podobnie, jak w poprzednim pojedynku w Gdyni. Nie było sensu zmieniać czegoś, co się wcześniej sprawdziło. Pewne korekty, czyli tym razem ustawienie na szpicy Pawła Buzały, dały efekt w postaci zwycięstwa.
Cała drużyna zasłużyła na pochwały, jednak wydaje się, że największe słowa uznania należą się Pawłowi Buzale i Jackowi Manuszewskiemu. „Buzi” jednym błyskiem, charakterem, nieustępliwością i odwagą przesądził o wygranej Biało-Zielonych, zaś „Manu” nie dopuścił do zaprzepaszczenia szansy, jaka zaistniała po strzale Buzały. Doświadczony obrońca tego dnia był bezbłędny. Bez większych kłopotów radził sobie z pilnowanie napastników Arki. Można powiedzieć, że Manuszewski odkupił swoje winy z derbowego meczu w Pucharze Ekstraklasy, kiedy to sprokurował karnego. Już przez niektórych skreślany, udowodnił, ze nadal potrafi prezentować poziom ekstraklasowy.
Gdańszczanie pokazali przede wszystkim charakter. Charakter, którym imponowali w poprzednim sezonie za kadencji zawsze ambitnego Dariusza Kubickiego. Jacek Zieliński podczas meczu sprawia wrażenie flegmatycznego, często anemicznego, jednak widać, że nie trzeba gorączkowo biegać przy linii bocznej boiska ciągle instruując swoich podopiecznych, aby ci walczyli o każdy metr boiska i pozostawili na nim serce. Po derbowej wygranej trener Zieliński zyskał wśród kibiców sporego plusa i być może już niedługo przekona ich do swojego kunsztu.
Coś co podczas spotkania w Gdyni mogło najbardziej rzucać się w oczy na minus to z pewnością stałe fragmenty gry w wykonaniu lechistów. Nie po raz pierwszy w tym sezonie gdańszczanie mieli okazję do zdobycia gola po rzucie wolny w niedalekiej odległości od bramki rywala i po raz kolejny skończyło się na złudnych nadziejach. W Lechii po prostu nie ma zawodnika, który potrafiłby po rzucie wolnym zmienić wynik spotkania. A szkoda, bo za sprawą szybkości Buzały, czy Kowalczyka, dogodnych sytuacji do strzału ze stałego fragmentu gry Lechia z pewnością będzie miała jeszcze kilka.
Pierwsze w historii ekstraklasy derby Trójmiasta skończyły się pomyślnym dla gdańszczan rezultatem. Lechia była skuteczniejsza, wygrywała więcej pojedynków jeden na jeden i zagrała mądrzej. Nie pokazała wielkiej piłki, ale w takim meczu jak derby liczy się przede wszystkim walka i zwycięstwo. Miejmy nadzieję, że feta i wspólne świętowanie po powrocie na Traugutta tylko jeszcze bardziej zmobilizują Biało-Zielonych do jak najlepszej gry, bo mają dla kogo grać.