Gdańsk: sobota, 5 października 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 178 (43/2008)

18 listopada 2008

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

ŁKS ZA SŁABY NA LECHIĘ, WISŁA ZA MOCNA

Bolesny przeskok

Lechia w trzech meczach z potentatami ligi - Wisłą, Legią, Lechem - nie zdobyła nawet bramki. Wszystkie te mecze przegrała 0:3. Przypadek? Chyba nie do końca... Na szczęście lechiści ciągle robią swoje i regularnie ogrywają zespoły klasy ŁKS-u.

MATEUSZ JASZTAL
Gdańsk, Kraków

W tym sezonie Biało-Zieloni, jeśli tracą bramkę jako pierwsi z reguły nie potrafią się już podnieść i nie odnoszą zwycięstwa. Jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę był mecz z Odrą Wodzisław, ale i wtedy z wydatną pomocą Dariusza Dudki, który uzbierał dwie żółte kartki i przedwcześnie opuścił boisko. Dopóki oba zespoły grały w komplecie na boisku był remis 1:1. Zupełnie inaczej było w poprzednim sezonie, kiedy wiele punktów lechiści wywalczyli w końcowych minutach spotkań.

Po części powodem takiego stanu rzeczy jest różnica klasy między ekstraklasą, a drugą ligą, przeskok, który niektórzy piłkarze Lechii odczuli dość boleśnie. Jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że w postawie gdańszczan coś się zmieniło. Brakuje tej zaciętości, woli walki i nieskładania broni do ostatniego gwizdka, czym imponowali jeszcze kilka miesięcy temu. Obecnie końcówki spotkań w wykonaniu Biało-Zielonych wyglądają bardzo słabo, a mecze z reguły ustawiane są przez pierwszą zdobytą bramkę. W Warszawie chęci do gry odebrały szybko stracone dwie bramki, w meczu z Lechem gol do szatni, a z Wisłą karny.

To jak zmienił się charakter lechistów potwierdził również środowy mecz z Łódzkim KS-em. Ten mecz Lechia wygrała tylko dlatego, że jeszcze mniej zdeterminowania i woli zwycięstwa okazali przyjezdni. Łodzianie „przeszli obok” pierwszej połowy, jakby mieli problemy ze świadomością własnego bytu w czasoprzestrzeni. Mecz właściwie ustawił Marcin Adamski, który sprezentował lechistom rzut karny. Prezentu nie zmarnował, powracający do wykonywania „jedenastek” po pewnej przerwie, Maciej Rogalski. Drugą bramkę po indywidualnej szarży dołożył Łukasz Trałka i właściwie było po wszystkim.

Wydawać by się mogło, że dwubramkowe prowadzenie powinno rozluźnić Biało-Zielonych, zdjąć z nich napięcie i nerwowość spowodowaną koniecznością wygrania meczu o „sześć punktów”, a druga połowa będzie miała spokojny przebieg pod dyktando lechistów, którzy wyjdą na murawę z chęcią dobicia leżącego rywala. Tak się nie stało. Goście przypomnieli sobie, że do Gdańska przyjechali grac w piłkę, zaś Lechię sparaliżowała myśl o tym co może stracić. Piłkarze cofnęli się na własną połowę, nie potrafili prowadzić gry i notowali sporo strat oraz niedokładnych podań. Strach pomyśleć jak mógłby zakończyć się ten mecz, gdyby łodzianie zdobyli bramkę szybciej, co tylko spotęgowałoby nerwowość i błędy w grze lechistów.

Na tym tle dość niezwykle prezentuje się wynik z Wrocławia, kiedy to Lechia przegrywając doprowadziła do remisu. Jednak było to na samym początku sezonu, kiedy gdańszczanie „jechali” jeszcze na oparach z poprzedniego sezonu i dodatkowo byli zbudowani sukcesem w postaci awansu. Od tego czasu, jednak sporo się zmieniło, przyszły porażki i momenty bezradności wobec klasy przeciwnika, co wyraźnie odbiło się na psychice drużyny. Atmosfera w szatni zdaje się też nie jest najlepsza. Po końcowym gwizdku w Krakowie piłkarze szczęśliwi Wisły przyszli podziękować kibicom, lechiści zrobili to dość niechętnie, po presji wywołanej z trybun. Ciągle mieli do siebie nawzajem pretensje, coś próbowali wytłumaczyć koledze z zespołu.

Gdańszczanom brakuje dobrego meczu, po którym mogliby uwierzyć w siebie i przypomnieć sobie czasy z drugiej ligi. Pewien przełom mógł nastąpić w meczu z Wisłą. Lechia, mimo że piłkarsko odstawała od wiślaków, z minuty na minutę przy utrzymującym się bezbramkowym remisie poczynała sobie coraz śmielej i wydawało się, że uwierzyła, że jest w stanie wywieść z terenu mistrza Polski korzystny rezultat. I tak by pewnie się stało, gdyby sędzia Górecki pokazał czerwoną kartkę za faul na wychodzącym na czysta pozycję Wiśniewskim. Skończyło się jednak na żółtej kartce i fatalnie wykonanym rzucie wolnym, co już jest normą w grze lechistów.

Kilka minut po akcji „Wiśni”, która była ukoronowaniem i zakończeniem dobrej gry Biało-Zielonych Mateusz Bąk sprokurował karnego. Po tym incydencie gdańszczanie już nie potrafili nawiązać walki z mistrzami Polski. Przy stanie 2:0 kwestią czasu była trzecia stracona bramka, a przy stanie 3:0 gdańszczanie zdawali się tylko czekać na kolejną. Tak czy inaczej mecz w Krakowie był najlepszym przeciwko drużynom z górnej półki w wykonaniu Lechii od spotkania z warszawską Polonią. Widać pewien progres, co może optymistycznie wróżyć na kolejne spotkania, gdyż do tej pory ciężko było wskazać zawodnika Lechii, który nie traciłby formy wraz z kolejnymi ligowymi potyczkami.

Największym problemem Biało-Zielonych jest niekompletna „jedenastka”. Najwidoczniejsze dziury w składzie to pozycje napastników, a także prawa obrona. Tak jak lewą stroną lechistom ciężko przychodzi przeprowadzanie akcji ofensywnych, tak trudno prawą stroną jest odeprzeć ataki rywala. Aż nader widoczny jest brak Pawła Pęczaka. Jeszcze bardziej doskwiera wakat na pozycji rasowego snajpera. O obecnych napastnikach Lechii można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że wywiązują się dobrze ze swojego głównego zadanie – zdobywania goli. Niby walczą, dużo biegają, lecz bramek, jak nie było tak nie ma.

Jednymi z nielicznych jasnych punktów gdańskiej „jedenastki” są Łukasz Trałka i Mateusz Bąk. Szczególnie ten drugi imponuje równą, wysoką formą i nie zmienia tego faktu sprokurowany karny w Krakowie, czy też pół błędu, jakie popełnił przy strzale Lewandowskiego z Lecha Poznań. W meczu z Wisłą to właśnie on był głównym powodem dość długo utrzymującego się bezbramkowego remisu. Widać przy tym, jak niewdzięczna jest rola bramkarza, którego jedna wpadka przysłania dziesięć skutecznych interwencji. Gdyby nie „Bączek” można odnieść wrażenie, że kibice Lechii przypomnieliby sobie wysokie klęski sprzed kilku sezonów w Łodzi, czy Gliwicach.

Pomimo wszelkich mankamentów i przeciwności, Lechia ciągle robi swoje. Celem na ten sezon jest utrzymanie i do jego osiągnięcia Biało-Zieloni maszerują zgodnie z planem. Regularnie punktują i ciągle zachowują bezpieczną przewagę nad strefa spadkową. A już po następnej kolejce może być jeszcze lepiej, gdyż do gdańska przyjeżdża Piast Gliwice. Przeciwnik, nad którym Biało-Zieloni górują potencjałem piłkarskim i z którym powinni sobie poradzić o ile chęć zwycięstwa w kluczowych spotkaniach będzie nie mniejsza niż ta, jaką imponowali w poprzednim zakończonym sukcesem sezonie.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.031