Akt I
Historia rozpoczyna się o godzinie 12:30, kiedy delegat z ramienia PZPN na mecz przy Traugutta oglądał stadion, aby stwierdzić czy murawa nadaje się do rozgrywania na niej meczów piłkarskich. Test ten gdański stadion zdał pozytywnie. W tym momencie wydawało się, że pieniądze, które klub zainwestował w zainstalowanie podgrzewanej płyty boiska, nie zostały wyrzucone, nomen omen, w błoto. Pomiędzy 13:30, a 14:00 doszło jednak do małego kataklizmu w Gdańsku Wrzeszczu. W ciągu pół godziny na boisko spadło kilkanaście centymetrów śniegu. Warstwa ta przykryła całkowicie trawę i miejsce, gdzie pół godziny później miał zostać rozegrany mecz piłkarski przypominało bardziej zamarzniętą taflę jeziora.
Na całe nieszczęście dla przybyłych na mecz nielicznych i najwierniejszych kibiców, system podgrzewania murawy nie okazał się na tyle skuteczny, aby choć w najmniejszym stopniu stopić pokrywę śnieżną. Sytuacja taka miała rację bytu. Mówił o tym już latem przedstawiciel wykonawcy inwestycji, Marek Witkiewicz z Zielonej Architektury, w wywiadzie dla lechia.gda.pl. - Samego podgrzewania nigdy nie włącza się w dniu meczu, bo i tak nie rozmroziłoby to płyty. Ono musi zostać uruchomione już na kilka dni przed meczem. Może się zdarzyć, choć byłby to bardzo nieszczęśliwy i niezwykle rzadki zbieg okoliczności, że w dniu meczu wystąpią naprawdę potężne opady śniegu. Wtedy, mimo że płyta jest podgrzana, to śnieg może się nie roztopić i będzie trzeba odśnieżyć murawę lub odwołać zawody. Ale zwykłe opady śniegu, nawet w trakcie spotkania, nie spowodują żadnych problemów.
Boisko trzeba było odśnieżyć mechanicznie. I tu już zabrakło środków, klub dysponował tylko jednym „traktorkiem”, a brak rąk do pracy zrekompensowali pracownicy agencji ochrony Taurus. Swoje trzy grosze dołożył nawet trener Dariusz Gładyś. Czynności te dla jednych mogły wydawać się krótkotrwałe, zaś dla kibiców, którzy przyszli oglądać mecz przy dwustopniowym mrozie trwały one całą wieczność. Puszczana w kółko muzyka i monotonne marsze panów w żółtych kurtkach z łopatami śnieżnymi nie pozwalały się skupić na niczym innym poza przenikliwym mrozem. W związku z powyższym dwa komunikaty informujące fanów kolejnych opóźnieniach spotkały się z głośnymi gwizdami. Jednakże, sprawca całego zamieszania, czyli śnieg, okazał się jednocześnie lekarstwem na nudę. Na trybunie prostej raz po raz wybuchały wojny na śnieżki, zaś chłopcy do podawania piłek zabijali czas lepiąc ogromnego bałwana.
Akt II
Kilka minut po godzinie 15:30 pan Jarosław Żyro zagwizdał po raz pierwszy w meczu 15. kolejki ekstraklasy. Pierwsze 5 minut spotkania upłynęło pod wyraźne dyktando piłkarzy Piasta, co spowodowało konsternację wśród kibiców Biało-Zielonych i euforię wśród nielicznej grupy przyjezdnych z Gliwic. Euforia ta była tak duża, że już niedługo po tym większość gości z Górnego Śląska tańczyła na trybunie bez koszulek. W miarę upływu kolejnych minut Lechia odzyskiwała inicjatywę. Jednakże posiadanie piłki nie szło w parze ze stwarzaniem sytuacji bramkowych. Biało-Zieloni zdawali się bać oddawać strzały na bramkę Kasprzika. Pretensje z tego powodu można było mieć z tego powodu z Macieja Kowalczyka, który w 15. minucie znalazł się po podaniu Rogalskiego w doskonałej sytuacji lecz jego kunktatorstwo sprawiło, że doskonałą interwencją mógł popisać się Michniewicz. Brakowało też strzałów z dystansu, które mogły być szczególnie niebezpieczne biorąc pod uwagę niesprzyjające pewnym interwencjom warunki na murawie. Po raz kolejny okazało się też, że w Gdańsku nie mamy egzekutora stałych fragmentów gry – w meczu z Piastem żaden strzał z rzutu wolnego nie stworzył realnego zagrożenia pod bramką śląskich piłkarzy.
Piłkarze Piasta Gliwice zaimponowali ruchliwością w obronie, doskonale podwajali i potrajali krycie, co sprawiło że Kaczmarek i Rogalski nie mogli rozwinąć skrzydeł na flankach. W tej sytuacji należało szukać sytuacji po błędzie przeciwnika, o który w oblodzonym boisku nie było trudno. Ten moment nadszedł w 66. minucie. Piotr Wiśniewski, rozgrywający tego dnia słabe spotkanie, zmarnował okazję, aby zostać bohaterem dnia. Po podaniu Kowalczyka znalazł się w okolicy ósmego metra, sam na sam z Kasprzikiem, aby strzelić prosto w bramkarza. Do końca meczu nie Lechia nie potrafiła stworzyć lepszej sytuacji. Za to niewiele brakowało, a straciłaby bramkę w końcówce. Po niespodziewanej kontrze silny strzał Folca obronił Bąk. Piłkarz ten tradycyjnie nie zawiódł. Drugim jasnym punktem Lechii w niedzielę na boisku przy Traugutta był nie kto inny, jak Łukasz Trałka. Patrząc na ostatnie 5 spotkań gdańskiej drużyny można odnieść wrażenie, że tylko ci dwaj gracze dorośli piłkarsko do gry w ekstraklasie. Gra reszty zespołu jest wypadkową dyspozycji dnia i siły przeciwnika. Choć nie oszukujmy się, nazwiska większości piłkarzy Biało-Zielonych nie zobowiązują ich do walki o najwyższe trofea w polskiej piłce.
Akt III
Mecz z Piastem Gliwice wyraźnie pokazał, że najsłabszą formacją Lechii Gdańsk jest atak. Brakuje zawodnika, który byłby typowym „sępem” pola karnego, potrafił się znaleźć tam gdzie piłka, dostawić końcówkę stopy w odpowiednim momencie. Zawodzi Maciej Kowalczyk, który jako jedyny z napastników Lechii ma największe spośród naszych napastników doświadczenie w meczach ekstraklasy. Czy zatem zbawcą drużyny okaże się Piotr Trafarski, który uzgodnił już indywidualne warunki kontraktu z klubem z Traugutta. O ocenę jego przydatności dla Lechii zapytałem znajomego fana Jezioraka Iława, gdzie piłkarz ten spędził dwa sezony.
- Trafarski jest szybki, przebojowy, mocny fizycznie, wybiegany, ale z techniką średnio. Jest też trochę kontuzjogenny. Na trzecią ligę napastnik kompletny, ale czy da rade w ekstraklasie? Jestem raczej sceptyczny.
Jeden punkt zdobyty w meczu z podopiecznymi trenera Wleciałowskiego, to de facto dwa punkty stracone. W obecnym składzie Lechia ma niewielkie szanse na pokonanie drużyn pierwszego kalibru, a szansą na zdobycie punktów są zwycięstwa na własnym boisku z drużynami drugiego i trzeciego garnituru ligi. Słowa wypowiedziane przed meczem przez trenera Jacka Zielińskiego o komplecie punktów w ostatnich trzech meczach jesieni zostały poddane weryfikacji już w pierwszej próbie. Do tego rozbiły się one o najłatwiejszą przeszkodę, bo już w piątek czeka go pojedynek z drużyną pierwszego garnituru. A z tymi Lechia ostatnio z dokładnością szwajcarskiego zegarka przegrywa. Jedynym pozytywem jest tu fakt, iż ułatwia to z pewnością typowanie w zakładach sportowych. Czy i tym razem Mateusz Bąk będzie musiał trzykrotnie wyjmować piłkę z siatki?
Szczęśliwie dla Biało-Zielonych jeszcze większe załamanie przeżywają Cracovia Kraków i Górnik Zabrze, co pozwala zachować dystans do strefy spadkowej. Jednakże ten stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Na liście życzeń tego drugiego klubu według prasy znajdują się takie nazwiska jak Żurawski czy Kosowski. Biało-Zieloni muszą wziąć się końcu w garść i przegrupować szyki. W końcowej scenie sztuki Samuela Becketa pt. „Czekając na Godota” główni bohaterowie po bezowocnym oczekiwaniu na tytułową postać postanawiają w końcu ruszyć się i wyjść z będącego przedmiotem dramatu absurdalnego impasu, po czym wypowiedziawszy słowa no to chodźmy !, dalej tkwią w miejscu. Oby podobne oczekiwanie w Gdańskim klubie zakończyło się już w piątek.