Kiedy rozmawialiśmy rok temu, wówczas był pan świeżo upieczonym dyrektorem sportowym Lechii, który dopiero uczył się pracować na tym stanowisku. Jak czuje się pan w tej roli 12 miesięcy później?
- Rok czasu to jest dużo, na pewno można się wiele przez ten czas nauczyć. To nie znaczy, że dziś jestem już alfą i omegą w tym temacie, ale na pewno jestem mądrzejszy i bardziej doświadczony niż rok temu. Poza tym przez ten czas wiele zmieniło się w samym klubie. Mamy nowe biura, czy sekretarkę, której w zeszłym roku jeszcze nie było. Dzięki wielu takim drobnym szczegółom ta praca jest łatwiejsza. Każdy pracownik ma swój gabinet i może spokojniej pracować.
- W ciągu roku 2008 Lechia zrobiła wielki krok do przodu pod względem organizacyjnym. Zmieniło się niemal wszystko. Od zarobków piłkarzy, poprzez boiska po marketing. Jest naprawdę spory postęp.
Jak ocenia pan pierwszy rok w roli dyrektora sportowego Lechii w swoim wykonaniu? Jaka jest pana samoocena?
- Pod względem zespołowym to z pewnością był to rok sukcesów. Zaliczyliśmy awans do ekstraklasy, więc jest jakaś satysfakcja. Ja osobiście sprowadziłem kilku piłkarzy, którzy okazali się istotnym wzmocnieniem zespołu. Mam tu na myśli np. Łukasza Trałkę, który obecnie przebywa na konsultacji kadry Polski. Inne transfery z tego okienka również były niezłe, oczywiście na miarę możliwości. Teoretycznie można kupować nie wiadomo jakich piłkarzy, ale nas nie stać na wielkie nazwiska. Lechia walczy o utrzymanie i musi się poruszać w ściśle ograniczonym budżecie na zakupy. I wydaje mi się, że tak wielu błędów nie było.
Kibice jednak traktują jako ogromny pański błąd sprowadzenie Frane Cacića i Borisa Radovanovića, którzy okazali się niewypałami. Co ma pan na swoje usprawiedliwienie?
- Uważam, że transfer Cacića był od początku do końca prawidłowo przeprowadzony. Najpierw piłkarz ten był oglądany na DVD, a następnie prawie przez miesiąc czasu trener Kubicki miał go na obozie i na treningach. Po obejrzeniu go w akcji, rozpływał się nad jego umiejętnościami. Więc nie było to branie kota w worku. Ryzyko przy jego zakupie było ograniczone do minimum. Później jednak okazało się, że Frane ma jakieś dolegliwości z plecami. Przed przyjściem do Lechii on dwa – trzy miesiące nie grał w piłkę. My podejrzewamy, że w tym czasie on już wiedział, że ma problemy z kręgosłupem, a on twierdzi, że tego urazu nabawił się w Gdańsku. Nasz neurolog stwierdził jednak, że on ma ten kręgosłup mocno przekrzywiony, z takie zwyrodnienie nie mogło się dokonać w ciągu kilku miesięcy. A jeśli w momencie sprowadzenia go do Gdańska na nic się nie uskarżał, to ciężko było mu robić badania rezonansem magnetycznym całego ciała. Cacić przeszedł wówczas rutynowe badania, sprawdzano przede wszystkim zdrowie nóg. Te testy nie wykazały innych kontuzji. Diagnoza jego schorzenia, które wówczas było prawdopodobnie tylko zaleczone, wymaga jednak specjalistycznego badania. I teraz ono wykazało, że Frane prawdopodobnie nie może już wyczynowo grać w piłkę.
- Czy mogę sobie coś zarzucić przy tym transferze? Chyba tylko to, że nie prześwietlono Cacićowi kręgosłupa przed pozyskaniem go, pomimo że nic nie wskazywało wówczas na to, że mógłby on mieć kłopoty z nim związane. A ja grając wiele lat w piłkę w różnych klubach nigdy nie spotkałem się z tym, żeby zdrowo wyglądającemu piłkarzowi, którego chciano pozyskać, robiono prześwietlenia każdej części ciała. Zatem tak naprawdę to ten niewypał transferowy trzeba chyba traktować jako pech.
- W przypadku Borisa sprawa wygląda już nieco inaczej. Choć za niego, podobnie jak i za Cacića nie płaciliśmy żadnej sumy transferowej, obu pozyskaliśmy za darmo. Boris ma jednak jeden z najniższych kontraktów w Lechii i zaledwie 23 lata. Ja biorę ryzyko trzymania go w klubie na siebie. On nie był przewidziany do tego, że od razu przebije się do pierwszego składu i zrobi tu furorę. My mamy wobec niego takie plany, że za pół roku, za rok wypali i w przyszłości może się go jeszcze z zyskiem sprzeda. Traktujemy go jako inwestycję w przyszłość.
Zadowolony jesteś z przebiegu jego rozwoju talentu przy Traugutta w ciągu ostatniego półrocza?
- Najgorsze jest to, że i on nie uniknął paru kontuzji. Z tym, że w jego przypadku to były drobne urazy, tzw. agrafki. To nie pozwoliło mu tak prędko wejść do zespołu, ale teraz coraz lepiej porozumiewa się po polsku i łatwiej jest mu się tu odnaleźć. Ja nie ukrywam, że cały czas na niego liczę.
Trener Kubicki, tuż przed odejściem z Lechii w wywiadzie udzielonym naszemu serwisowi otwarcie mówił, że nie pozyskał Pan do zespołu piłkarzy, których on sobie zażyczył. Czy na tych piłkarzy, którzy ostatecznie trafili do Lechii Kubicki nie wyrażał zapotrzebowania a tych których chciał, panu nie udało się pozyskać?
- Cacića trener Kubicki bardzo chciał pozyskać. Ja Frane widziałem parę razy, ale nie tak często jak trener. Ze strony szkoleniowca wyszła stuprocentowa akceptacja co do pozyskania tego piłkarza. Tak samo było z Tomkiem Midzierskim. Trener Kubicki też mocno naciskał, by ten piłkarz przyszedł do Lechii. A lista życzeń Kubickiego składała się z dwóch, czy trzech nazwisk piłkarzy, którzy w dziś już prawie nie istnieją w piłce. Zatem trener nie wykazywał wielkiego zapotrzebowania dobrych piłkarzy.
- Niestety cała sytuacja związana z odejściem trenera z klubu nie była zbyt miła. Większość rozmów z nim to ja prowadziłem. Jeśli więc gdzieś pojawiało się nieporozumienie na linii zarząd – trener, to wszystko skupiało się nie na prezesie, czy na dyrektorze, tylko na mnie.
Skądinąd wiadomo, że trenerowi Kubickiemu nie za bardzo pasowało w klubie pojawienie się stanowiska dyrektora sportowego, na którym właśnie pan zasiadł.
- Trener Kubicki preferuje chyba styl pracy podobny do trenera Kasperczaka, na który my raczej się nie godziliśmy. On chciał decydować o wszystkim: od sprzętu, poprzez finanse aż po kontrakty piłkarzy...
... chyba tak wygląda właśnie funkcja menadżera klubu, która preferowana jest w Anglii, gdzie Kubicki spędził sporo lat swojej kariery piłkarskiej. Coś na styl sir Alexa Fergussona w Manchesterze United.
- Czy ja wiem? Nie wiem, czy Alex Fergusson negocjuje kontrakty zawodników. A na pewno już nie prowadzi wszystkich treningów. Tam rola menadżera jest więc jeszcze inna. Bo umówmy się. Nie da się połączyć roli trenera, menadżera i dyrektora sportowego przez jedną osobę.
Wróćmy do kwestii personalnych. Zatrudniając Cacića, czy Radovanovića podjęliście pewne ryzyko. Czy nie mniejszym ryzykiem, a być może bardziej opłacalnym byłoby zainwestowanie większych pieniędzy w utalentowanego polskiego piłkarza? Albo przeznaczenie pieniędzy składających się na pensje Chorwatów na rozwój jakiejś grupy młodzieżowej Lechii?
- Ależ my cały czas inwestujemy w grupy młodzieżowe i dbamy o nasze młode talenty. Przecież kadra pierwszego zespołu nie składa się z samych starszych piłkarzy, są w niej też nasi wychowankowie. Mam tu na myśli Hirsza, czy Kawę. A trzeba dodać, że w kadrze zespołu wciąż brakuje doświadczonych piłkarzy. Bo tyle bramek co straciła Lechia po indywidualnych błędach, to nie straciła żadna inna drużyna w lidze. Jeśli mielibyśmy sprowadzić do zespołu kolejnych, nieopierzonych młodzieżowców, to byłoby to zbyt duże ryzyko. Dlatego musimy postawić teraz na sprowadzenie kilku ogranych w ekstraklasie piłkarzy.
- Niemniej jednak uważam, że każdy trener powinien sięgać regularnie po jednego – dwóch młodych piłkarzy i wprowadzać ich do zespołu. Tak też czynimy.
No właśnie, niedawno ogłosiliście, że do kadry pierwszego zespołu zostaną włączeni trzej piłkarze z zespołu Młodej Ekstraklasy: Tofil, Osłowski i Rosiński. To dla niech z pewnością nobilitacja. Ale czy oni są w stanie dać coś temu zespołowi?
- Ta nominacja do pierwszego zespołu z pewnością jest dla nich nagrodą za dobre występu w drużynie Młodej Ekstraklasy. A czy oni są w stanie wznieść coś do tej drużyny, to zależy głównie od nich.
- Przykładowo Damian Tofil był już rok temu na zimowym obozie przygotowawczym z pierwszym zespołem w Kołobrzegu i bardzo fajnie się tam prezentował. Trener Kubicki nawet w rozmowach mówił, że to może być chłopak, który wpuszczany na mecze ligowe na ostatnich 15 – 20 minut może zaważyć o losach spotkania, bo ma świetne prostopadłe podanie, czy niekonwencjonalne zagrania. Ale wtedy nie wytrzymał fizycznie. On ma dość wątłą budowę ciała i potrzebuje zbudować trochę ciała na siłowni. W ciągu ostatniego półrocza w ogóle wpadł on w taki dołek, bo ciągle jeździł a to na Mistrzostwa Polski, a to na obozy przygotowawcze. Robiliśmy mu różne badania, m.in. na zawartość żelaza w organizmie i wyniki miał tragiczne. Dopiero od miesiąca – dwóch widać, że zaczyna odzyskiwać blask i radość z gry w piłkę.
Kto z drużyny Młodej Ekstraklasy Lechii jest następny w kolejce do treningów z pierwszym zespołem?
- Choćby Mateusz Łuczak, czy Paweł Piotrowski, który świetnie pokazał się w dwóch ostatnich meczach strzelając trzy gole.
W tej drużynie gra jednak jeszcze jeden piłkarz, bardzo utalentowany, o którym jakoś pan nie wspomina. Mam na myśli Damiana Szuprytowskiego, o którym jeszcze całkiem niedawno mówiło się, że jest najbliższy występów w pierwszym zespole. Co się stało, że zaginął o nim słuch?
- Rzeczywiście, Damian był już praktycznie włączony do pierwszego zespołu. Podjąłem z nim nawet rozmowy i zaproponowałem mu około pięciokrotną podwyżkę kontraktu plus mieszkanie i inne drobne szczegóły. Szybko jednak u jego boku pojawił się jakiś menadżer, który prędko zdążył zaproponować mu pięć klubów. Wtedy Damian przyszedł do mnie i powiedział, cytuję: za takie śmieszne pieniądze, to ja tu nie będę grał. Na tym nasza rozmowa się skończyła. Bo tak w młodego zawodnika, który w takich kategoriach rozpatruje swoją przyszłość, to ja nie mam zamiaru inwestować. Nie chce, to niech nie gra. W ogóle, sam sposób rozmowy Damiana był dla mnie żenujący.
- Śmieszne jest jeszcze to, że na odchodnym Szuprytowski powiedział, że ma swojego menadżera i on będzie się ze mną kontaktował. I od dwóch miesięcy nie miałem jeszcze okazji poznać tego jego menadżera, nikt się do mnie nie odezwał. Damian jest więc wciąż w zespole Lechii w Młodej Ekstraklasie, a jego umowa dobiega końca w czerwcu. A ekwiwalent za jego wyszkolenie przysługuje nam jeszcze przez dwa lata i wynosi on około 100 tysięcy złotych. Jeśli ktoś się po niego zgłosi i będzie chciał wyłożyć takie pieniądze, to ja nie będę robił przeszkód.
A może pan, lub trener Jacek Zieliński powinniście z nim porozmawiać nie jako przedstawiciele klubu, ale jako doświadczeni, znani piłkarze i uświadomić chłopakowi, że robi błąd?
- Powiem tak. Jeśli trener Borkowski, który jest dla Damiana prawie jak drugi ojciec, u którego Szuprytowski jakiś czas mieszkał, nie był w stanie go przekonać, to nikt inny nie jest w stanie tego dokonać. O Damiana zawsze dbano w klubie. To zawsze był mały chłopiec o sporym talencie, na którego zawsze chuchano i dmuchano. No to on teraz postanowił nam za to podziękować. Szkoda, bo to naprawdę dobry piłkarz. Trener Zieliński był mocno zawiedziony, że Damian nie chce grać w Lechii.
A jaka jest przyszłość Pawła Piotrowskiego w Lechii? Czy jesteście już porozumieni z nim i z jego poprzednim klubem Orzeł Trąbki Wielkie w sprawie pozyskania go do klubu?
- Tak, jesteśmy już po zaawansowanych rozmowach i mamy zielone światło do jego pozyskania. On kiedyś został sprzedany z Lechii do Orła, a teraz na podobnych warunkach ma wrócić do swojego macierzystego klubu.
Czy to następca Piotra Cetnarowicza? Bo posturą z pewnością dorównuje temu napastnikowi.
- Jego umiejętności zweryfikuje poziom ekstraklasy, jeśli dojdzie do tego szczebelka. Bo w meczach trzeciej, czy czwartej ligi to zdecydowanie się wyróżniał. Nawet w meczu przeciwko Lechii zdobył kilka goli. Jak widziałem go w akcji, to kiwał trzech – czterech piłkarzy, strzelał bramki, ma naprawdę spory potencjał. Na naszym rynku w ogóle jest bardzo ciężko o napastnika o takich warunkach fizycznych, a do tego dobrego technicznie, dobrze biegającego i świetnie grającego głową. Liczymy więc, że coś z niego będzie.
Lechia zawsze słynęła ze szkolenia młodzieży, jednak już od wielu lat nie wychowała żadnego zawodnika, który regularnie grałby dziś na poziomie ekstraklasy, czy pierwszej ligi. W tym roku Juniorzy Młodsi naszego klubu zdobyli wicemistrzostwo kraju. Oglądał pan boje tej drużyny w turnieju finałowym? Co klub robi, by nie zmarnować tych talentów?
- Na turnieju finałowym nie było mnie. Na pewno miałem inne obowiązki w klubie, choć nie pamiętam akurat jakie. Ale ten zespół jest objęty specjalnym nadzorem, pod okiem trenera Borkowskiego. Do tego ci chłopcy regularnie są badani przez profesora Zbigniewa Jastrzębskiego pod względem wysiłkowym, by w młodym wieku nie „zajechać” ich organizmów. Ci piłkarze występują w zespole Młodej Ekstraklasy. A ten zespół pod względem medycznym traktowany jest jak pierwsza drużyna. Oczywiście nie te pensje, nie te premie, ale jeśli chodzi o opiekę medyczną, to ci chłopcy mają ją zagwarantowaną na najwyższym poziomie.
Swego czasu Robert Hirsz uważany był za ogromny talent, który będzie w przyszłości stanowił o sile pierwszego zespołu Lechii. Tymczasem piłkarz ten zostanie niebawem wypożyczony do zespołu niższej ligi. Stąd obawa o jego młodszych kolegów, by nie w ich przypadku nie sprawdził się podobny scenariusz.
- To, jak junior rozwinie się piłkarsko, w dużej części zależy od niego samego. Jeśli będą potrafili podjąć walkę z najlepszymi, to przetrwają. Często bywa tak, że piłkarze o tych największych talentach nie potrafią zrobić kariery, a robią ją ci, co byli za juniora średniakami. To po prostu kwestia ich charakteru.
Jednak to nie może być przypadek, że z Lechii przez kilkanaście ostatnich lat nie wypłynął żaden piłkarz na szerokie wody. Gdzieś musiał tkwić błąd nie tylko po stronie samych piłkarzy, ale i po stronie klubu.
- Prawda jest taka, że przez ostatnich kilkanaście lat klub miał spore problemy finansowe, czy problemy z bazą treningową. Szkolenie, które funkcjonuje na w miarę dobrym poziomie to istnieje dopiero od maksymalnie czterech lat. Wcześniej może i był niezły system, nieźli trenerzy, ale brakowało podstaw: bazy, sprzętu, czy nawet faktu, że pierwszy zespół Lechii nie grał w najwyższej klasie rozgrywkowej, tylko w niższych ligach. A to też ma przełożenie na zainteresowanie treningami ze strony młodych chłopców. Magia Lechii grającej w ekstraklasie naprawdę działa.
Widać, że po awansie Lechii do ekstraklasy zgłasza się do klubu więcej młodych adeptów futbolu?
- Tak, w tym celu otworzyliśmy też taką komercyjną szkółkę piłkarską, do której mogą zgłaszać się chłopcy, którzy nawet nie mają wielkiego talentu, ale chcą grać w Lechii. To rozwinęło się na taką skalę, że my jesteśmy wręcz zszokowani. Musimy zatrudniać kolejnych trenerów, bo dotychczasowi nie wyrabiali się.
Całkiem niedawno ze sporą pompą ogłoszono powstanie szkółki bramkarskiej Lechii. O niej jest jakby trochę ciszej.
- Musimy trochę uderzyć się w piersi i przyznać, że ten pomysł póki co nie poszedł po naszej myśli. Musimy z trenerem Borkowskim zastanowić się nad zmianami w tej inicjatywie, bo póki co to bardzo brakuje nam bazy do tego przedsięwzięcia. Liczymy na to, że kiedy powstaną te kolejne boczne boiska, to będzie można przy nich wygospodarować więcej miejsca dla golkiperów. Bo w tej chwili często wygląda to tak, że na jednym boisku w tym samym momencie trenują dwie drużyny, więc obie połówki są zajęte. Wtedy bramkarze trenują gdzieś za bramkami, za liniami bocznymi i tak naprawdę nie mają swojego miejsca. O innych porach niż popołudniowe, nie mogą trenować, bo mają szkołę. Więc tak naprawdę to szkopuł tkwi w braku bazy. Tą sprawę za bardzo rozdmuchaliśmy medialnie w stosunku do możliwości, jakimi dysponowaliśmy. Ale z czasem i tak mamy zamiar osiągnąć zakładany przez nas cel i stworzyć profesjonalną szkółkę bramkarską. Tyle, że będziemy kroczyć do tego celu nieco mniejszymi kroczkami.
Z innej beczki. Latem tego roku doszło do zmiany na stanowisku szefa skautingu. Roberta Sierpińskiego zastąpił Rafał Kaczmarczyk. Czemu doszło do tej roszady?
- Robert odszedł z Lechii na własne życzenie. On chciał zostać drugim trenerem u trenera Kubickiego...
...to on chciał, czy trener Kubicki, a Robert mógł się na to zgodzić, bądź pozostać na stanowisku skauta?
- Robert sam zgłosił się do nas z chęcią pozostania drugim trenerem obok Dariusza Kubickiego. Zarząd klubu nie miał jednak zamiaru zmieniać Sierpińskiemu stanowiska.
Sierpiński miałby zastąpić Tomasza Kafarskiego na tym stanowisku?
- Do tego etapu rozmów nawet nie doszliśmy, bo w ogóle nie braliśmy pod uwagę, by Robert miał znaleźć się w sztabie szkoleniowym. Ale później okazało się, że rzeczywiście plany były takie, by zmienił on trenera Kafarskiego na stanowisku drugiego trenera.
- Ja nie zaakceptowałem tego ruchu, bo uważałem, że Tomek ma dużo większe doświadczenie na tym stanowisku, pracuje już dużo dłużej. Nie widziałem powodów, dla których trzeba by było coś zmieniać. Robert zaś oświadczył mi, że on już nie chce być skautem, bo czuje nowe powołanie i chce być trenerem. Ja mu odpowiedziałem wprost, że nie widzę szansy, by pracował on jako drugi trener. I jego decyzją było, że nie chce kontynuować pracy w klubie w roli skauta.
Pod koniec swojej przygody z Lechią w roli skauta, Sierpiński skarżył się, że nie skorzystał pan z jego rekomendacji i nie zainteresował się Marcinem Krzywickim z Victorii Koronowo, który prędko został zatrudniony w Cracovii Kraków.
- To wyglądało tak, że Robert widział go raz i powiedział, że to fajny piłkarz. Więcej na jego temat mógł powiedzieć Marek Szutowicz, który prowadził z nim treningi w kadrze Polski. Z tym, że za tego piłkarza trzeba było wyłożyć 100 tysięcy złotych z góry. Ja go widziałem raz i w tym meczu nie wpadł mi aż tak w oko. Uznałem, że taka kwota podyktowana za niego, to za dużo, by wydać na niezbyt pewny interes. Dlatego nie zgodziłem się na taki ruch.
- Na zakończenie współpracy z Lechią Robert pozostawił w klubie 14 nazwisk juniorów, z których składała się jego baza danych. O to mam do niego pretensje. Z pewnością zrobił tak umyślnie, wiedząc, że zostaje lada dzień menadżerem i chce zachować większość nazwisk dla siebie. Nie ukrywam, że mam o to do niego żal.
W tej chwili skautingiem w Lechii zajmują się Rafał Kaczmarczyk i Roman Kaczorek. Jak wygląda ich podział pracy?
- Nie da się ukryć, że nasze nakłady na skauting są dość małe i za wiele nie da się z nich wydobyć. Obaj nasi skauci uzupełniają się, a ich zadaniem jest badanie rynku pomorskiego. Z tym, że Romek bardziej skupia się na dzieciach i juniorach, zaś Rafał bardziej pomaga mi obserwować nieco starszych zawodników z naszego regionu. Żeby dobrze i profesjonalnie funkcjonował system skautingu, to budżet na to musi być jednak o wiele większy.
Pierwszym efektem pracy nowych skautów jest pozyskanie Piotra Trafarskiego. Jakie nadzieje mogą wiązać kibice z tym piłkarzem?
- Nasi skauci obserwowali go trzy, czy cztery razy, potem jeszcze ja raz widziałem mecz z udziałem tego zawodnika. Liczę, że Piotrek może wypalić dosyć szybko, bo to już nie jest najmłodszy piłkarz. On ma 25 lat, w Olimpii był bardzo skuteczny i odszedł stamtąd już teraz, by klub mógł na nim jeszcze coś zarobić. Za pół roku kończył mu się już kontrakt i wtedy odszedłby już stamtąd za darmo.
- Trafarskim były jednak zainteresowane już teraz również inne kluby, stąd trzeba było się śpieszyć. My jednak najszybciej zainteresowaliśmy się tym graczem, dlatego uprzedziliśmy m.in. Jagiellonię.
Kogo oprócz Trafarskiego chcecie jeszcze pozyskać tej zimy?
- Priorytetem jest doświadczony zawodnik do środka pomocy. Musi on wspomóc naszą grę w środku pola, bo nie możemy pozwolić sobie, by popełniać tyle błędów i tracić tyle goli co jesienią. Szukamy przede wszystkim zawodników trochę wyższych od tych co mamy, bo wyraźnie ustępowaliśmy w tej rundzie rywalom pod względem fizycznym. Dlatego szukamy piłkarzy mierzących od około 182 cm wzrostu. Chcemy, by też nowy zawodnik dobrze wykonywał stałe fragmenty gry, które są naszą bolączką.
Pojawiły się głosy, jakoby Marko Bajić z Górnika Zabrze miał zasilić gdański zespół. Czy ofensywny pomocnik, który w ponad dwudziestu meczach zdobył jednego gola, a w ostatnim czasie był odsunięty od gry w ostatniej drużynie w tabeli, ma stanowić wzmocnienie Lechii?
- To co pan mówi, to tylko statystyki. Mocną stroną Bajića jest wykonywanie stałych fragmentów gry. Poza tym bardzo dobrze gra głową, ma niezłą technikę i jest bardzo dobry w rozegraniu. Poza tym to trochę boiskowy zawadiaka, a tego typu piłkarzy trochę nam brakuje w zespole.
Podczas niedawnej konferencji prasowej trener Zieliński mówił, że będziecie też szukać środkowego obrońcy. Czy to oznacza, że Radovanović będzie mógł tylko pomarzyć o występach w pierwszym zespole Lechii? Czy ta jego perspektywiczność nie będzie ciągnęła się w nieskończoność?
- Może się przeciągać, ale w życiu piłkarza nigdy nic nie wiadomo. W ciągu jednego meczu kilku naszych obrońców może załapać kontuzje, czy kartki i wtedy Boris może otrzymać szansę i się wypromować. Tym bardziej, że już jesteśmy mocno wykartkowani.
Jakim budżetem na transfery dysponuje pan tej zimy?
- Ten budżet nie został jeszcze ustalony, bo jesteśmy w trakcie przekształcania się w spółkę akcyjną. To umożliwia wejście nowych inwestorów.
Ale jakaś minimalna kwota została określona? Ona mogłaby się ewentualnie zwiększyć, w przypadku pozyskania nowego inwestora.
- Powiem tak. Na chwilę obecną wszystko jest na dobrej drodze, żeby planowane przez nas transfery zostały dograne. Sięgniemy bowiem po piłkarzy, za których nie będzie trzeba płacić.