Wynik był nie znaczący tym bardziej, że w tym roku Niedźwiedzie z Wietrznego Miasta mają znikome szanse, aby zakwalifikować się do styczniowych meczów play-off o najsłynniejsze trofeum w kraju Waszyngtona - Super Bowl.
Arktyczna temperatura (-1 stopni F tj. ok. -19 st. C) straszyla po wyjściu z domu, zawieja śnieżna i mroźny wiatr poszły w niepamięć gdy wszedłem za 98 USD, na jeden z sektorów amfiteatru stadionu wypełnionego w komplecie 62.732 widzów.
Komplet wyjących ze sportowego szczęścia ludzi, las kolorowych czap, czapek i czapeczek. Szale, szaliki i różnego rodzaju atrybuty w stylu kiwających się wielkich łap, uśmiechniętych gęb i innych kolorowych dmuchanych zabawek, kolorowych flag narodowych i klubowych w kolorach granatowo-bordowych. Przeogromna publika podzielona na ludzi w wieku od kilku do kilkudziesięciu lat, na kobiety, dzieci i mężczyzn sprawiała wrażenie mimo swojej przeróżności, jako niezwykle zintegrowana i zjednoczona. Nie było tam żadnego młyna, trybunowych sztywniaków, oprawy specjalnie przygotowywanej przez małolatów w przerwach między piciem piwa, jarania i siusiania po kątach klubowej zdewastowanej hali. Żadnej ambony, z której jeden zagrzewa innych jak nie perswazją to liściowaniem słabszych i młodszych od siebie dzieciaków.
W każdym z 128 sektorów kilkudziesięciu stewardów, niewystraszonych i niedodających sobie kurażu złowrogim spojrzeniem lub czarnym uniformem, pałą, gazem i kominiarka. Dziewczyny i faceci z uśmiechem na ustach podchodzą do każdego widza, który tylko na moment się zastanawia, ma wątpliwości lub zachowuje się nieswojo. To zupełnie normalny widok, jak szczuplutka blondynka w stroju stewarda wyprowadza dwumetrowego osiłka z sektora, który pomylił i komuś zajął krzesełko. Nie to samo jak nasi rodzinni „bohaterzy” spod znaku Taurusu, którzy na widok wchodzącego na Trybunę VIP-a „Donalda” czy „Tytusa” odwracają głowy w drugą stronę i podziwiają położenie naszego kochanego stadionu przy Traugutta. Z kolei wchodzących na stadion panów w starszym wieku, którym nie w głowie zadyma i raca, macają od samych stóp po głowę wykazując się niezwykłą starannością. A i tak pod zegarem czy na prostej odpalane, są race w wyniku, czego klubowa kasa w jednej rundzie ubożeje o kilkadziesiąt tysięcy złotych (kary PZPN).
Tutaj króluje zimne piwo (mimo tak niskiej temperatury) i parówki w bulce, czyli hot-dogi. Wokół sektorów w tzw. galeriach stale punkty gastronomiczne. Bufety z chipsami, popcornami oraz wspomnianym piwem i hot-dogiem. W sektorach na przenośnych stolikach te wszystkie specjały sa serwowane przez ubranych w kolorowe acz jednakowe kurtki z wydrukowanymi na plecach reklamami. Jest jednak też miejsce na znak klubowy Bears'ów na obu rękawach. To wygląda imponująco i kolorowo.
W przeciwieństwie do traugutowskich kiełbasek spod znaku „Szydelki”, „Makiego” i grubej „Romy”. Jest jednak cos wspólnego i łączącego te dwa odrębne światy – to cena. Za 2 USD otrzymam elegancko podany hot-dog z klubowym papierze od śmiejącej się białymi zębami amerykańskiej dziewczyny oraz za 6 PLN lekko spalona lub na wpół surowa kiełbaskę z rożna od naszych rodzimych krezusów gastronomii na wrzeszczańskim stadionie.
Zachowanie widowni niby mniej skomplikowane, bez młynów, opraw a chyba bardziej imponujące i integrujące wszystkie sektory. Gdzieś tam jakaś grupka uczniów z haigschoola głośno reagująca na każde zagranie piłką. Gdzie indziej chyba sąsiedzi z jednego osiedla, załoga z firmy czy z jednej ulicy, co rusz popisuje się jednostajnym i głośnym okrzykiem, co wpływa na podgrzewanie nie tylko temperatury meczu, ale przede wszystkim powietrza. Co rusz ukazujące się komunikaty na czterech wielkich telebimach świetlnych wywołują jednoczesne reakcje wszystkich 60 tysięcy gardeł.
Zapytałem swojego kompana ze stadionu, który kibicuje Bersom już od ponad 35 lat, czy tu na tym stadionie czy w Ameryce doszło do jakiejś rozróby pomiędzy kibicami podczas meczu. Nie nigdy. Przed era stewardów na stadionach byli policjanci, a ci budzą tu duży respekt i szacunek. Inna tradycja, historie i doświadczenia. W Ameryce nie było komuny i zomowców. Policjant to ktoś, kogo zadaniem jest pomoc i służba normalnym ludziom.
Na koniec dwa newsy z tutejszej telewizji. Trenerem roku w soccer, (czyli futbolu w naszym wydaniu) ogłoszono Sigi Schmida, który doprowadził Columbus Crew do mistrzowskiego tytułu w lidze MLS. Jednocześnie ten amerykański cudotwórca w piłce nożnej (poprzednio wygrał ligę z Los Angeles Galaxy) po otrzymaniu nominacji zapowiedział swoje odejście do beniaminka ligi z Seattle. Po nim schedę w mistrzowskiej ekipie ma objąć jego asystent, nie, kto inny jak… Polak Robert Warzycha (to ten z Górnika Zabrze). Będzie to drugi po Piotrze Nowaku polski trener w MLS.
I jeszcze jedna rodzima wiadomość w kanale polsko jezycznej „Polvision” podano newsa o aresztowanym baronie Pomorza, czyli naszej poczciwinie – Heniu Klocku. Była nawet jego fotografia. Na usta ciśnie się powiedzenie: żarło, żarło i zdechło. Może wreszcie ktoś przewietrzy ten leśny domek z leśnymi ludkami z Alei Zwycięstwa w Gdańsku? Może ktoś wreszcie poruszy ten zegar, który tam stanął w miejscu gdzieś w 1976 Anno Domini!