Nadchodząca runda wiosenna będzie pierwszą, do której zespól Lechii przystąpi po okresie przygotowawczym w pełni przepracowanym pod okiem Jacka Zielińskiego. Czy jest pan spokojny o formę i kondycję swoich podopiecznych przed zbliżającą się ligą?
- W rundzie jesiennej niestety nie miałem komfortu wyboru zawodników, czy dokonywania zmian tylko kierując się ich formą piłkarską. Często, wystawiając pierwszy skład, miałem świadomość, że jest w nim kilku zawodników, którzy nie wytrzymają całego spotkania. Musiałem ich regularnie zmieniać w trakcie meczu. To byli z reguły pomocnicy. Nadchodziła 60. minuta i trzeba było robić zmianę niezależnie od tego, czy ten piłkarz grał dobrze, czy źle. Takie sytuacje dość mocno ograniczały mi pole manewru.
- Teraz wiedzieliśmy, nad czym musimy popracować w okresie przygotowawczym. Wytrzymałość tlenowa była na dość niskim poziomie. Pierwsze zgrupowaniem w Kętrzynie i w okresie pomiędzy zgrupowaniami pracowaliśmy właśnie nad tym elementem. Chcę jednak wyjaśnić jedną rzecz. To nie jest tak, że przepracuje się pięć tygodni w zimie i cały rok można na tym bazować. To jest kwestia systematycznej pracy przez wiele, wiele miesięcy. Każdy fizjolog może potwierdzić tę tezę.
- Są tacy trenerzy, którzy po pięcio – sześciodniowym zgrupowaniu powiedzą, że teraz jego zespól dopiero zacznie porządnie biegać. Ale to jest tylko mówienie tego, co chcieliby usłyszeć kibice, żeby ci dobrze postrzegali tego trenera. Niestety dużo jest szopki w tym wszystkim.
- Ci piłkarze Lechii, którzy przeszli okres przygotowawczy bez kontuzji i mogli od początku do końca z nami trenować, to będą zdecydowanie lepiej znosić trudy meczów w rundzie wiosennej.
- Jest z nami też kilku nowych zawodników. Nie wiem, w jakim stopniu przygotowany jest Krzysiek Bąk. Peter Ćvirik przed przyjazdem na nasze zgrupowanie do Bełchatowa dość długo nie trenował i z pewnością nie jest w najwyższej dyspozycji. Ma jednak tyle dużo zalet piłkarskich, że od początku tej rundy będzie grał. On akurat występuje na pozycji stopera, gdzie mankamenty kondycyjne nie są aż tak bardzo widoczne, jeśli zawodnik potrafi umiejętnie się poruszać. Jednak Petera trudno sobie obecnie wyobrazić na pozycji lewego obrońcy.
W poprzedniej rundzie można było usłyszeć tu i ówdzie opinie niektórych piłkarzy, że od kiedy objął pan zespół, ci niewiele muszą trenować. Czy po przygotowaniach zimowych zmienią zdanie?
- Różne opinie zawsze się rodzą wśród piłkarzy, niezależnie od tego, jakiego mają trenera. Jedni uważają, że za mało trenują, inni, że za dużo. Jeśli są wyniki, wtedy nie ma problemu. A jeśli zespól traci punkty, wtedy zaczyna się tworzyć opowieści, że za dużo jest taktyki na treningach, a za dużo gier. Albo odwrotnie. Albo, że za dużo mocy, a za mało wytrzymałości. I tak dalej i tak dalej. To są takie tłumaczenia, na które jestem trochę głuchy. Aczkolwiek rozmawiam też z piłkarzami i jeśli opowiadają mi jak się czują, czy sugerują mi co w danej chwili jest im potrzebne, to jest to dla mnie jakaś wskazówka. Ale wskazówką nie jest już, kiedy słyszę jakieś ogólne opinie, które jeszcze przejdą przez osoby trzecie i dopiero do mnie docierają. Tym akurat się nie przejmuję.
- Przejmując zespół krótko przed sezonem miałem nieco utrudnione zadanie. Kiedy poprowadziłem pierwszy trening trzy dni przed pierwotnie planowaną pierwszą kolejką, piłkarze nie wyglądali świeżo pod względem kondycyjnym. To było gołym okiem widoczne. Ciężko było mi dobrać odpowiednie obciążenia. Dlatego skupialiśmy się, by treningi były bardziej dynamiczne, wplatając w nie trochę taktyki. W Lechii spotkałem się też z pewną nową dla mnie sytuacją. Otóż jest problem, jak regulować obciążenia po meczach wyjazdowych. Po meczach wyjazdowych zarywamy praktycznie całą noc i zawodników gotowych do dobrego treningu to mam trzy doby po spotkaniu. Bo po grze, to zamiast odpoczywać, to oni wracają z podkurczonymi nogami itd. I tu się pewnych spraw nie przeskoczy. Jak ja zacznę mocny trening na dwa dni przed kolejnymi zawodami, to też piłkarze, nie złapią świeżości do dnia meczu. Zapewniam, że wszystkie treningi są przez cały sztab szkoleniowy mocno przemyślane i dobór obciążeń nie jest losowy, albo uzgadniany z jednym czy drugim piłkarzem, który stwierdził, że jest za słabo.
- Raz była sytuacja, kiedy zastanawiałem się, że przeprowadziłem nieco za mocny mikrocykl zespołowi. To było przed meczem z ŁKS-em. Ale z drugiej strony, jeśli zespól jest dobrze przygotowany do sezonu, to jeden mikrocykl za słaby, czy za mocny nie ma prawa odbić się na dyspozycji zawodników w dniu meczu. Problem pojawia się dopiero wówczas, kiedy zespół ma jakieś braki w przygotowaniu. Wtedy każdy minimalny błąd mocno rzutuje na to, jak oni zareagują w najbliższym spotkaniu.
- Na szczęście tej zimy zrobiliśmy jakąś bazę pod dalszą, systematyczną pracę w dalszej części roku i możemy być spokojniejsi o wytrzymałość piłkarzy. Teraz wiem na ile stać poszczególnych piłkarzy, jak znoszą obciążenia. W trakcie sezonu naprawdę było trudno gdzieś to wszystko połapać, bo mieliśmy 26 meczów w rundzie. W tej sytuacji nie było w zasadzie czasu na większą pracę. W takich okolicznościach ta największa praca musi odbywać się w meczu. W niektórych przypadkach taka praca kosztowała moich piłkarzy później długi czas regeneracji. W tej sytuacji wiadome było, że piłkarz potrzebuje po takim wysiłku więcej odpoczynku, a nie zwiększonej dawki treningu. Bo wtedy to ja bym na koniec sezonu jedenastki nie pozbierał, nie mówiąc już o formie, jaką mogliby się ci zawodnicy pochwalić pod koniec ligi.
- Sugerowałbym zatem nie sugerować się jakimiś obiegowymi opiniami na temat treningów. One też mogą powstawać z innych powodów. W zespole były rotacje, ośmiu zawodników musiało odejść. Oni już o tym wiedzieli, a to nie sprzyjało atmosferze. Poszedłem na rękę piłkarzom, mówiąc to im odpowiednio wcześniej, by mieli czas na znalezienie klubu i na odnalezienie się w tej sytuacji. Mogłem przecież zachować się egoistycznie i nie mówić nikomu o swoich zamiarach. Nie miałbym wtedy kwasów w zespole i nie miałbym rozpowszechniania różnych opinii poza szatnią. Bo jak jacyś piłkarze z kadry zespołu są niezadowoleni, to różne dziwne rzeczy mogą docierać do opinii publicznej.
Czy podczas przygotowań któryś z piłkarzy pozytywnie pana zaskoczył? Tak choćby jak Łukasz Tralka Leo Beenhakkera podczas swojego pierwszego pobytu na zgrupowaniu reprezentacji?
- Tak, jest taki zawodnik. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie swoją postawą Piotr Kasperkiewicz. Jesienią kilkakrotnie dawałem mu szanse i nie wiem z jakich powodów, ale miał problemy z przekonaniem mnie do tego, by dawać mu kolejne. Przez to nie łapał się czasami nie tylko do wyjściowego składu, ale i do meczowej "18". W sparingach wyglądał nieźle. Dobre momenty mieli też Kawa, czy Hirsz. Ale to wszystko zweryfikuje liga. Bo mecze towarzyskie to jedno, ale mecze o stawkę, w których dochodzi odpowiedzialność za grę zespołu, za wynik, to co innego. Wtedy nie każdy już może sobie poradzić. Choć dobra dyspozycja w sparingach z pewnością napawa nadzieją na dobre występy w lidze.
Czy nie zabraknie wam rozegrania sparingu na tydzień przed startem ligi? Najlepiej na głównej płycie na Lechii. Tak żeby wejść już w ten rytm meczowy od pierwszego spotkania?
- Ciężko jest znaleźć silnego sparingpartnera, żeby przyjechał do Gdańska 300 km. A gra sparingu ze słabszym przeciwnikiem nie daje nam żadnego obrazu i odpowiedzi na pytania, czy lepiej postawić na tego, czy tamtego piłkarza. Taki mecz raczej nie rozwiałby mi wielu wątpliwości. Ale inne kluby też albo nie grają sparingów tydzień przed ligą, albo grają w bardzo trudnych warunkach, na śniegu, czy na sztucznych boiskach, ryzykując kontuzje. Ja w tej chwili mam do gry 18 piłkarzy z pola. 17 z nich przeszło cały obóz w Turcji, gdzie w ciągu 9 dni rozegraliśmy cztery mecze, a codziennie, oprócz niedzieli, mieliśmy po 2 treningi. Obciążenia były więc bardzo duże, a udało się to przejść bez kontuzji. Piłkarze wytrzymali ten obóz kondycyjnie i to jest na pewno budujące.
Jak trener wielokrotnie powtarzał, Lechia zbyt dużo goli traciła, zwłaszcza po stałych fragmentach gry. Dodatkowo sama nie potrafiła z tych elementów zdobyć zbyt wielu goli, co było jednak bolączką Lechii od awansu do drugiej ligi i żaden trener (Marcin Kaczmarek, Tomasz Borkowski, Dariusz Kubicki) nie potrafili sobie z tym poradzić.
- Kwestia skuteczności w egzekwowaniu i bronieniu przy stałych fragmentach gry, nie wynika wyłącznie z pracy na treningach. Ważne są predyspozycje piłkarzy, których ma się do dyspozycji. Jeśli mamy takich, którzy dobrze walczą w powietrzu, dobrze skaczą, idą zdecydowanie na piłkę, którzy mają odpowiedni timing, to wiadomo, że nie trzeba nawet wiele nad stałymi fragmentami pracować na treningach. Nawet Beenhakker opowiadał, że często tego nie robi, piłkarze przy rzutach wolnych i rożnych w ataku sporo improwizują, a goli pada dużo.
- Kolejną kwestią jest egzekwowanie stałych fragmentów, precyzyjne obsługiwanie swoich partnerów. Pracujemy nad tym, ale nie jest to taki efekt, że ktoś się w kilka tygodni nauczy, to robić w sposób precyzyjny, mocny i z regularnością powiedzmy 90%, aby piłka w 9 na 10 przypadków spadała w okolice np. 11. metra. U nas w wielu wypadkach jest to skuteczność 50 na 50. Trzeba oczywiście pracować nad tymi elementami i nie załamywać rąk, ale też i przebudowywać zespół, aby mieć takich ludzi, którzy przy stałych fragmentach będą nam pomagać i w obronie, i będą skuteczni w ataku.
Kto w Lechii będzie odpowiedzialny wiosną za egzekwowanie stałych fragmentów gry? Wiadomo, że wypadli Piątek i Bajić, którzy mieli być za powyższe elementy odpowiedzialni.
- W tej chwili najczęściej robi to Marcin Kaczmarek, ale robi to z różnym skutkiem. Miał bardzo dobre mecze, ale i bardzo słabe. Nie mamy jednak szczególnej alternatywy pod tym względem. Jest jeszcze Piotr Wiśniewski, który może to robić, próbowaliśmy Huberta Wołąkiewicza, który był najbardziej regularny. Mamy też Petera Ćvirika, którego jednak szkoda wykorzystywać do egzekwowania stałych fragmentów, bo jest wysoki, ma 188 cm wzrostu, i przydaje się w polu karnym. A w Lechii nie ma zbyt wielu wysokich zawodników. Innym piłkarzem, który znakomicie czuje się w powietrzu jest Krzysztof Bąk. Myślę, że odzwierciedli się to na naszą korzyść, jeśli chodzi o obronę i atak przy stałych fragmentach gry.
Czy jest jakiś element, którego nie udało się zrealizować podczas przygotowań zimowych?
- Dobrze by było, żeby ten okres przygotowawczy był z gumy i dało się go jeszcze trochę rozciągnąć…
… ale kibice i piłkarze raczej nie byliby zadowoleni z takiego rozwiązania.
- No właśnie. Nie wszystko da się od razu zrobić. Dużo pracowaliśmy nad grą defensywną zespołu, jako całości i jako formacji obronnej. Zresztą zaszło sporo zmian w tej formacji, bo jesienią 26 goli straconych dawało dużo do myślenia. Niestety dysponowaliśmy dwoma stoperami o wzroście odpowiednio 181 i 182 cm oraz kilkoma wyższymi, ale nie potrafiącymi wykorzystać swojego wzrostu, że nasza gra obronna została szybko rozpracowana przez rywali. Dlatego musieliśmy szukać wzmocnień.
- Teraz jestem przekonany, że gra obronna Lechii będzie wyglądała dużo lepiej. Choć potrzeba czasu, by to wszystko się jeszcze dotarło. W końcu mamy praktycznie zupełnie nowy skład formacji defensywnej: Mysona wcześniej grał sporadycznie, Pęczak w ogóle. Bąk i Ćvirik to zupełnie nowi piłkarze.
Czy ten zupełnie nowy skład linii obrony nie sprawi, że tej formacji zabraknie zgrania?
- Ja mam nadzieję, że te zmiany wpłyną na to, że inaczej będzie grała ta formacja. Ale tylko pozytywnie wpłynie. Bo jak się traci 26 goli to raczej nie ma się czym pochwalić i ryzyko, jakie podejmujemy przetasowując linię obrony, nie jest zbyt wysokie. W zasadzie można się zastanawiać, czy może być w ogóle gorzej? Tej zimy mocno pracowaliśmy nad ustawieniem przy stałych fragmentach gry i póki co wyszło to tak, że w sparingach nie straciliśmy żadnego gola po rzucie wolnym, czy rożnym. Jak będzie w lidze – zobaczymy.
Po odejściu Rafała Kosznika, z lewych obrońców został tylko Arkadiusz Mysona. Czy wiosną nie będzie on miał żadnej konkurencji na swojej pozycji?
- Nie chciałem na szybko i na siłę ściągać kogoś na tę pozycję, bo w budowaniu zespołu chodzi nam, aby ciągle zwiększać jego jakość. Nasza kadra nie jest może szeroka, bo liczy w tej chwili 20 zawodników z pola, ale piłkarzy, których utrzymuje klub jest o wiele więcej. Nie chcemy iść w tym kierunku, aby przybywało nam kolejnych zawodników, a brakowało jakości. Dlatego musimy sobie poradzić w tej sytuacji, jaka jest na lewej obronie. Może akurat okaże się, że Arkowi nie jest potrzebna rywalizacja, bo są tacy piłkarze, którzy czują się pewniej, lepiej i popełniają mniej błędów, kiedy mają bezpieczne miejsce w składzie.
- Na pewno jednak jakąś alternatywą jest Peter Ćvirik, który grał w dwóch sparingach na pozycji lewego obrońcy. Jednak w jego przypadku o ile jestem spokojny, że wywiąże się poprawnie w kwestii gry defensywnej, to pewnie jeszcze będzie mu brakowało, aby być skutecznym także w grze ofensywnej, aby częściej włączać się do akcji zaczepnych. To może być problemem w związku z tym, że jego przygotowania były skrócone, a wcześniej także miał pewne zaległości.
- Oprócz Ćvirika mam też ostateczną alternatywę w postaci piłkarza, który także jest w kadrze Lechii, ale nie lubi grać na pozycji lewego obrońcy. Choć ja jestem przekonany, że w razie potrzeby poradzi sobie w roli bocznego defensora, bo ma do tego predyspozycje. Mówię o Hubercie Wołąkiewiczu, który jest na tyle uniwersalnym piłkarzem, że może grać defensywnego pomocnika, na prawej i lewej obronie, w środku defensywy, gdzie czuje się najlepiej, bo tu gra najdłużej. Chociaż mi się wydaje, że w perspektywie jego docelową pozycją będzie gra w środku pola.
- Beenhakker szuka takiej piranii... (śmiech) Śmieję się, bo wśród kandydatów powoływany był Trałka, który na pewno nie jest takim typem gracza, ma inne zalety. Natomiast Hubert jest takim piłkarzem, który mógłby fajnie czyścić w linii pomocy. Ale o tym nie rozmawiajmy, bo to może być opcja na dalszą perspektywę.
Mówiliśmy o problemach z grą w defensywie i jej poprawie, natomiast podczas zimowych sparingów optymizmem nie napawała także gra napastników, którzy nie strzelili zbyt wielu goli. Jak trener to ocenia?
- Taka jest piłka. Jeśli chodzi o to, że nie strzelają napastnicy, a robią to pomocnicy, bo Kaczmarek zdobył trzy bramki, Rogalski dwie, do tego dołożył się też Surma, to jest to budujące. Dlaczego wobec tego nie mówimy, że jest fajnie, bo pomocnicy strzelają gole i to w takich ilościach, a zastanawiamy się, czemu jest tak źle, bo napastnicy nie strzelają? Szklanka jest w połowie pełna, albo w połowie pusta.
- Do rzeczy. Przyczyn skuteczności napastników jest kilka i każdego zawodnika należałoby rozpatrzyć indywidualnie. Paweł Buzała wygląda fizycznie coraz lepiej, w ostatnim sparingu byłem już z jego postawy bardzo zadowolony. Wprawdzie nie strzelił bramki, ale potrafił grać na wysokich obrotach przez 90 minut, robił dużo zamieszania, próbował wielu akcji jeden na jednego, miał odwagę podejmować to ryzyko. Myślę, że kwestią czasu jest kiedy "Buzi" do swojej lepszej gry dołoży jedną czy drugiej bramkę.
- Maciej Kowalczyk to piłkarz, który strasznie dużo pracy wkłada w grę defensywną. Nawet grając w układzie 4-4-2 Maciek wykonuje tyle pracy w grze obronnej, że środkowi pomocnicy mają o wiele łatwiejsze zadanie. Chciałbym jednak, aby od czasu do czasu dołożył do tego jakąś bramkę czy asystę. Na zgrupowaniu w Turcji przeprowadził naprawdę sporo takich akcji, nie wszystkie kończyły się bramką, nie zawsze partnerzy wykorzystywali jego dobre podania po solowych akcjach. W spotkaniach sparingowych prezentował się bardzo dobrze od strony motorycznej, ale podobnie jak kibice, chciałbym aby więcej wynikało z jego gry.
- Trzeba też pamiętać i mieć świadomość, że nie mamy takich napastników, którzy są egzekutorami. Wszystkie czołowe zespoły, które walczą o mistrzostwo Polski mają w swoich składach strzelców, typowych snajperów. My takich graczy nie mamy i ciężar zdobywania bramek musi się rozkładać i na napastników, i na pomocników. Gole muszą strzelać wszyscy.
- Jest jeszcze sprawa Rybskiego. On również nie strzelił bramki, ale pamiętać należy, że wszyscy różnie reagują na obciążenia treningowe. Jeden "przytnie się" trochę wcześniej, u innego kryzys przyjdzie trochę później, ale najczęściej się pojawi. Generalnie "Rybka" też wyglądał coraz lepiej. Z powodu drobnego urazu - zbicia miednicy - miał dwa-trzy dni luźniejszych treningów i po powrocie było u niego od razu widać zapał, chęci, dynamikę. Z pozostałymi piłkarzami będzie podobnie. Dostaną w tym tygodniu troszeczkę luzu, treningi będą krótsze, zorientowane na dynamikę i na pewno będzie łatwiej każdemu napastnikowi w akcjach indywidualnych, wykańczaniu ich itd. Dlatego skutecznością napastników w sparingach bym się nie martwił.
- Przypomnijmy sobie także jak mistrzostwo Polski zdobywało Zagłębie Lubin. Tam też nie było typowego egzekutora. Jesienią gole strzelał Chałbiński, ale wiosną już go zabrakło, a wtedy bramki zdobywali także obrońcy. Jeśli bez snajpera da się zdobyć nawet tytuł mistrzowski, to jestem przekonany, że można się także utrzymać. Najważniejsze, aby zdobywać bramki, ale druga sprawa - która w przygotowaniach była dla nas priorytetową i na nią poświęciliśmy najwięcej czasu - aby mniej tracić. To też miało wpływ na to, że treningów dotyczących gry ofensywnej było mniej, gdyż zaczęliśmy mocniej nad nimi pracować dopiero w połowie ostatniego zgrupowania, a wcześniej skupialiśmy się na obronie.
Pozostając jeszcze przy linii ataku. Czy Piotr Trafarski ma szansę być rzeczywistym wzmocnieniem, czy jedynie uzupełnieniem zespołu? Podobnie jak Paweł Piotrowski, którego sprawa podpisania kontraktu z Lechią dopiero się rozstrzygnie, mógłby być realnym wzmocnieniem konkurencji wśród napastników?
- Piotrowski to bardzo młody piłkarz, który jeśli u nas zostanie, to z myślą o jakiejś perspektywie, która jednak nie jest bardzo odległa, gdyż jest to zawodnik bardzo charakterystyczny. Piłkarzy o takich, bardzo dobrych warunkach fizycznych, a przy okazji dobrej koordynacji i technice, dobrze radzących sobie w powietrzu, poszukuje się nie tylko w Polsce, ale i w Europie.
- Paweł potrzebuje jeszcze troszkę okrzepnąć, potrzebuje solidnego treningu, gdyż pod względem wytrzymałości wygląda bardzo słabo, niektórzy amatorzy wyglądają czasami lepiej. Pomimo, że ma swoje walory, to trudno mieć pożytek z piłkarza, który zrobi jedną przebieżkę, a potem odpoczywa 5 minut i jest nieskuteczny zarówno w wykańczaniu akcji, jak i przyjęciu piłki. Trudno jest wykonywać poprawnie elementy techniczne "na zmęczeniu". Jeśli te braki nadrobi, to Lechia będzie miała z niego pożytek.
- Z kolei Trafarski od strony fizycznej wygląda dużo lepiej, a zaintrygował mnie, bo jest trochę innym piłkarzem niż np. Paweł Buzała. Ten ostatni lubi grę kombinacyjną, lubi wycofać się do linii pomocy i schodzić na boki, co jednak nie zawsze mu służy i o co mam często do niego pretensje. Bo niewielka ilość strzelonych przez "Buziego" bramek wiąże się także z jego mobilnością.
- Pracujemy jednak nad tym, aby unikał niepotrzebnych ruchów i pracował bardziej w świetle bramki. Podobnie jak zajmujemy się Kowalczykiem, aby razem z Buzałą stwarzali więcej zagrożenia pod bramką przeciwnika, aby mniej się wycofywali kiedy mamy piłkę, aby grali bliżej formacji obronnej przeciwnika lub między formacjami. Tam, gdzie jest o wiele trudniej sobie poradzić, jest większy tłok, ale trzeba podejmować akcje w tych strefach, bo każda taka wygrana próba jest już stworzeniem zagrożenia. Bo cofnięcie się napastnika do linii pomocy, "sklepanie" piłki, czy nawet ogranie przeciwnika niewiele nam daje.
- Staramy się także, aby Buzała z Kowalczykiem w znacznie większym stopniu współpracowali, grali bliżej siebie, a nie oddaleni od siebie o 25-30 metrów, co często widzieliśmy jesienią. Jeśli wyeliminujemy takie nawyki u jednego i drugiego, to od razu przełoży się to na ich skuteczność. Buzała z Kowalczykiem są o wiele groźniejsi grając razem, a nie każdy z osobna.
W przerwie zimowej z Lechii odeszli Trałka, Kosznik i Starosta, a w ich miejsce przyszli Krzysztof Bąk, Ćvirik, Bajić, Surma, Zabłocki i Trafarski. To dość dużo zmian. Jak ocenia pan ostateczny bilans ruchów transferowych?
- Po rundzie jesiennej powiedziałem, że potrzebuję środkowego napastnika, środkowego pomocnika i środkowego obrońcy. Nie spodziewałem się jednak, że odejdą Kosznik i Trałka. Kiedy okazało się, że Trałka podpisał kontrakt z Polonią, to zgosiłem już zapotrzebowanie na dwóch piłkarzy do środka pomocy. Z kolei odejście Kosznika spowodowało, że potrzebowałem jeszcze jednego gracza do obrony.
Liczebnie można więc stwierdzić, że wyszliście na plus. Pytanie tylko, czy jakościowo nie jesteście stratni? Bo przecież Ćvirik i Bąk nie zagrają razem za Kosznika, a Bajić z Surmą za Trałkę.
- Te transfery trzeba rozpatrywać pod dwoma względami. Od strony finansowej i szkoleniowej. Na pewne decyzje nie mam wpływu. Biorąc pod uwagę nasze możliwości finansowe, to uważam wspomniane ruchy kadrowe za bardzo dobre. Myślę, że będzie się o tym okazja przekonać w trakcie sezonu. Po odejściu Trałki mamy jednak problem z środkiem pomocy, bo w tej chwili mamy do gry na tej pozycji tylko dwóch piłkarzy: Kasperkiewicza i Surmę. Bajić i Miklosik są kontuzjowani i prędko nie wróci do gry, Karol Piątek też leczy uraz. Rybski nie pasuje do tego układu, bo ma braki w grze defensywnej. Dlatego, w przypadku, kiedy będą jakieś przesunięcia, to będę musiał jakoś łatać tę lukę. Próbowałem już kilku nowych rozwiązań na tej pozycji i mam trzech kandydatów spośród zawodników z obecnej kadry, występujących do tej pory na innych pozycjach, do gry w środku pola.
Jak wyglądały decyzje o transferach? Czy pan zgłaszał jedynie zapotrzebowanie na nowych graczy na dane pozycje, a więc środkowego obrońcę, pomocnika i napastnika, a dyrektor Michalski wyszukiwał zawodników konkretnych zawodników, czy to pan decydował, jakich konkretnie zawodników chce mieć w zespole?
- Zawsze zaczyna się od tego, abym trener zgłosił braki na danych pozycjach w zespole. W Lechii dyrektor Michalski jest odpowiedzialny za politykę transferową i najpierw ja zgłaszam zapotrzebowanie, a potem on często przedstawia mi kandydatów, o których wspólnie dyskutujemy i decydujemy, którego warto sprawdzić, a którego nie.
- Czy sam też miałem swoich kandydatów? Tak, miałem. Jeden z nich jest dziś w Lechii. Właściwie można powiedzieć, że dwóch. Pozostali w ogóle nie przyjechali na testy, nasze działania potoczyły się w innym kierunku. Krzysztof Ostrowski, który wylądował ostatecznie w Legii, nie był jednak jednym z moich kandydatów. To była propozycja Radosława Michalskiego.
Czy to, że część nowych piłkarzy leczy kontuzje zamiast trenować z zespołem, spowoduje, że kiedy już się wyleczą, to nie będą takim wzmocnieniem jakim mogli by być, gdyby przepracowali z drużyną okres przygotowawczy?
- Każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno. Zabłocki, od zgrupowania w Turcji, jest praktycznie ciągle w treningu indywidualnym. Zanim on zacznie grać, sądzę, że muszą minąć przynajmniej cztery tygodnie. Podobnie Andruszczak, który od poniedziałku zacznie powoli trenować (rozmowa odbyła się w sobotę, 21 lutego – dop. red.). Bajić na razie się leczy. Może od też poniedziałku zacznie przygotowania. Tutaj perspektywa powrotu jest jeszcze dalsza. Może Karol Piątek wróci nieco szybciej. Ale organizmu się nie da oszukać i on też będzie musiał kilka kolejek ligowych odczekać, zanim zagra. Miklosik ma z głowy całą rundę.
Czy testy Litwina Jankauskasa, które przechodził równocześnie z Ćvirikiem, były wystarczająco dokładne, aby podjąć decyzję o odesłaniu go do domu?
- Litwin zagrał w naszym sparingu 80 minut. Wokół jego przyjazdu było sporo zamieszania. Miał przybyć dużo wcześniej, ale pewne zawirowania spowodowały, że trafił do nas bardzo późno. Z kolei Ćvirika miałem do dyspozycji na całym zgrupowaniu, co było też jego przewagą. Jankauskas nie był oczywiście skreślony, ale miał dużo mniejsze szanse w walce o angaż w Lechii, bo łatwiej jest przekonać do siebie trenera będąc na zgrupowaniu 10 dni niż dwa. Peter przyjeżdżając do nas długo nie trenował, miał pewne zaległości i jego początek nie wyglądał zbyt obiecująco. On nie jest typem sprintera, co jest minusem, jeśli chodzi o ocenę stopera, ale przez czas, który spędził pod moim okiem, przekonał mnie do tego, aby zaproponować mu kontrakt w Lechii.
- Natomiast Jankauskas nie mógł u nas pobyć dłużej i choć trochę lepiej wejść do zespołu, gdyż po zgrupowaniu w Bełchatowie prawie od razu wyjeżdżaliśmy do Turcji, a mieliśmy ograniczoną ilość miejsc i nie myśleliśmy, aby na tym zgrupowaniu jeszcze testować zawodników. Z kolei ściąganie Litwina do Gdańska na sparing z Bałtykiem i dwa dni treningu nie miały większego sensu, bo niewiele by zmieniły. Poza tym już wtedy byłem bliski pozytywnej decyzji w kwestii Ćvirika. Sprowadzanie kolejnego stopera nie było szczególnie uzasadnione mając w perspektywie nierozstrzygniętą kwestię Trałki i Krzysztofa Bąka.
- Gdyby Jankauskas mógł pobyć z nami od początku obozu w Bełchatowie, podobnie jak Ćvirik, to byłaby kwestia oceny - czy ten, czy ten. Litwin miał tylko dwa dni, aby mnie przekonać, a to naprawdę mało. Sam przyznał w rozmowie ze mną, że był zagubiony i wie, że nie pokazał tego, co mógłby pokazać. Zdawał sobie sprawę, że inni zawodnicy ze środka obrony, którzy z nim grali, zaprezentowali się lepiej. Także nie miał pretensji o moją decyzję. Jednak jest to chłopak, który ma swoje walory. Oglądałem go, jest szybki, bardzo zadziorny. Na pewno znajdzie sobie jakiś inny klub.
Swego czasu wspomniał pan, że wiosną będzie próbował gry systemem 4-5-1: z dwoma defensywnymi pomocnikami i jednym wysuniętym. Czy te plany wciąż są aktualne?
- Raczej będziemy częściej grać 4-4-2. Wolę, by zespół jednak więcej atakował, niż bronił się i grał z kontry. Aczkolwiek będziemy też przechodzili do wspomnianego przez pana ustawienia. Priorytetem będzie jednak zdobywanie goli, w czym pomoże gra dwójką napastników.
Jakie są w ogóle pańskie relacje z piłkarzami?
- Piłkarze nie są jeszcze do tych relacji, jak widzę, przyzwyczajeni, ale potrzeba czasu, by się dotrzeć. Słyszałem takie opowieści, że jeden, czy drugi zawodnik powiedział szczerze, co mu dolega: że jest zmęczony, czy coś innego, a potem nie grał przez dwa miesiące w podstawowym składzie. Jakieś opory gdzieś tam jeszcze są, ale rozmawia nam się coraz lepiej. Myślę, ze w tek kwestii jest jakiś postęp.
Okres przygotowawczy, kilka obozów poza Gdańskiem sprzyjały poprawie tych relacji?
- Na pewno tak. Ale to też nie jest tak, że na tych zgrupowaniach mamy nie wiadomo jak dużo czasu. Mieliśmy po trzy treningi dziennie i na obozach panowała raczej atmosfera ciężkiej pracy. Podczas posiłków też nie da się ze wszystkimi porozmawiać. Siedzi się przy jednym stole i można sobie z paroma osobami ewentualnie pożartować. Niestety nie mam czasu, żeby z każdym piłkarzem indywidualnie rozmawiać o jego problemach na boisku, czy poza boiskiem. Ja mam też sporo pracy do wykonania, w zespole sztabu szkoleniowego i indywidualnie. Trzeba opracowywać treningi, taktykę na sparingi, na ligę, ustalać skład. Na zgrupowaniach czas płynie bardzo szybko i czasem się nie obejrzysz, a już jest koniec obozu. Ale mimo wszystko to z pewnością bardziej sprzyjająca okoliczność do jakichś rozmów, niż w trakcie ligi. Wtedy jest okazja do dyskusji nad różnymi szczegółami dotyczącymi choćby samej gry. Lubię, kiedy piłkarze wyrażają swoje uwagi dotyczące różnych fragmentów gry, bo wtedy wiem, że angażują się w to co robią. Dobrze, kiedy piłkarz to co robi, robi z przekonaniem.
Wie trener, czego kibice w trenerze nie lubią? Tego, że mało wychodzi pan z boksu dla rezerwowych, że nie żyje meczem. Kibice odbierają to jako brak charyzmy. Jak pan to widzi?
- Można to odbierać różnie. Ktoś powie, że brak charyzmy, a ktoś inny powie: "co on tu k... za szopki odstawia? To co? Nie trenuje z piłkarzami w tygodniu, nie mówi im, jak mają grać, że ci nie wiedzą, co robić na boisku?". Niektórzy trenerzy podpowiadają, kto ma rzucić aut, gdzie ma rzucić aut, kto ma kopnąć piłkę. Przecież to są chore sytuacje. Są gdzieś emocje i czasami trzeba ten kłębek nerwów wyartykułować głośno i wtedy jest lżej, ale sam byłem piłkarzem i wiem, ile z tego wszystkiego dociera do piłkarzy.
- Nie mówię oczywiście, że będę tylko stał i biernie się przyglądał, bo jeśli chodzi o sparingi, to w każdym z nich gestykulowałem, krzyczałem i podpowiadałem, bo wiadomo, że się czegoś uczymy, do czegoś zmierzamy i ktoś pewne rzeczy realizuje, albo nie realizuje. To jest nauka i wtedy podpowiedzi i okrzyki z boku, czy nawet opier... jest konieczne. A robienie tego w czasie meczu, przy publiczności na pewno nie jest na miejscu i nie jest motywujące. Tym bardziej, że wiem, jakich mam piłkarzy i wiem, że niektórych z nich nie można w ten sposób traktować. Szczególnie przed publicznością, bo da to wręcz odwrotny skutek i zadziała deprymująco.
- A widzieliście panowie trenera Smudę w meczu z Udinese? Na początku żył, podpowiadał, wszystko. Gol na 0-1: nora. 0-2: jeszcze głębiej w norze. 1-2: ciśnienie!!! Weźcie też na to poprawkę. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że zachowania trenera to też pewien rodzaj show, element meczu. Ja jednak nie będę robił niczego na siłę, pod publiczkę. Będą sytuacje, kiedy będę spokojnie obserwował to, co się dzieje, a będą też takie, w których będę reagował nerwowo na pewne rzeczy np. kiedy chłopcy zirytują mnie tym, że raz czy drugi nie robią tego, co powinni robić. To jest oczywiste.
Czy na kilka dni przed startem rundy wiosennej trener Zieliński ma już w głowie w stu procentach ułożoną wyjściową jedenastkę?
- Tak, mam ten skład w głowie. Może w nim nastąpić jedna bądź dwie zmiany, jeśli jeszcze w ostatnim mikrocyklu wyniknie coś, co spowoduje, że zmienię swoją decyzję. Ale generalnie skład jest gotowy.
Czy o Lechii z rundy wiosennej będzie można powiedzieć, że jest to w pełni drużyna autorstwa Jacka Zielińskiego? Czy te kilka miesięcy pracy to jeszcze za mało, aby takie deklaracje składać?
- Sam sobie pan odpowiedział drugą częścią tego pytania. Powiem tak - trener Smuda budował zespół z 3. i 4. drużyny ekstraklasy i potrzebował prawie trzech lat, aby stworzyć z tego silny zespół. A w międzyczasie kupę piłkarzy odeszło wielu piłkarzy, którzy grali wcześniej w Lechu i w Amice. Przyszło mnóstwo nowych zawodników i nie przychodzili oni za darmo. Nie chcę oczywiście opowiadać, że będę budował w Gdańsku drużynę przez rok, dwa, czy trzy lata. Wiem, że kibice będą oczekiwać poprawy gry już teraz.
Ile punktów będzie trzeba zdobyć, aby spokojnie utrzymać się w ekstraklasie?
- Nie liczmy tych punktów, bo w to bawiły się inne kluby i potem brakowało im "oczek". W końcówce jesieni, kiedy widziałem, że chłopaki idą już "na dopalaczach", powiedziałem, że w trzech ostatnich meczach naszym celem jest 9 punktów. Potem wszyscy mi zarzucali, że ja te punkty obiecałem. Tymczasem między obietnicą, a deklaracją celu w postaci zdobycia punktów jest duża różnica.
- Mówiąc to, miałem świadomość, że zdobycie czterech punktów będzie dla nas bardzo dobrym rezultatem. I gdybyśmy dziś mieli te trzy "oczka" więcej, to byłoby super, bo dziś bylibyśmy w dość komfortowej sytuacji. Przez to musimy się mocno napracować w pierwszej części rundy wiosennej, bo od niej będzie zależało, w jakich nastrojach spędzimy drugą część rundy - czy w miarę spokojnie, czy nerwowo. Wolałbym to pierwsze.
Ale kondycyjnie piłkarze nie będą już "jechali na dopalaczach"?
- Podobne pytania zadał mi pan na początku. Mieliśmy tylko 5 tygodni czasu. Pewne sprawy będą wyglądały lepiej, ale w trakcie takiego czasu nie da się zrobić wszystkiego na "tip top". Przygotowanie fizyczne i taktyka to jest pewien proces.
Jakie trener ma obawy przed pierwszym meczem ze Śląskiem Wrocław?
- Nie mam żadnych obaw i nie mogę się doczekać pierwszych spotkań. Chciałbym w końcu wyjść i zobaczyć, jak ten zespół funkcjonuje w meczach ligowych. W sparingach wyglądało to nieźle, pewne rzeczy poprawiliśmy, jeśli chodzi o grę defensywną, w grze ofensywnej nie wszystko udało nam się poprawić, ale będziemy nad tym pracować jeszcze w trakcie sezonu. Bardzo ważne będzie dobre wejście w rundę i z niecierpliwością czekam na to, aby przekonać się, jakie będzie to nasze wejście. Jestem optymistą.
Przed każdą rundą pytamy trenera Lechii o jego typ na odkrycie, motor napędowy na nadchodzące pół roku. Kto według Jacka Zielińskiego zostanie takim odkryciem?
- Mam kilku kandydatów, ale nie chcę zapeszać. Mógłbym wyróżnić jednego chłopaka, ale wiem, że niekoniecznie by mu to pomogło. Ale jest taki piłkarz, który się rozkręca dopiero w rundzie jesiennej. Czyli jesień w drugiej lidze miał słabszą, a wiosnę już super, znów słabszą jesień i mam nadzieję, że wiosna znów będzie super.