Sobotni poranek z pewnością zapisał się w pamięci mieszkańców Gdańska-Brzeźna. Leniwe, słoneczne przedpołudnie było świadkiem dolnośląskiej inwazji na tą część miasta. Z plaży słychać było przeplatane okrzyki na cześć obu drużyn. Wprawiło to w niemałą konsternacje tych mieszkańców, którzy na temat wzajemnych sympatii lub antypatii kibiców niewiele wiedzą. Przecież kibice dwóch drużyn zazwyczaj toczą ze sobą śmiertelne wojny, jak informują nas żądne sensacji i chodliwych tematów media. Wrażenie, że za chwile Brzeźno może zostać zrównane z ziemią potęgowały liczne radiowozy kręcące się wokół przybyłej grupy kibiców. Tymczasem, gdańszczanie i wrocławianie szli na plaże obok siebie, a najbardziej szokującym wydarzeniem było to, że część z nich wskoczyła do lodowatej wody.
Historia tej zgody sięga wiele lat wstecz, lecz podczas meczu przypomniano kilka faktów nie do końca znanych, jak chociażby to, że kilku kibiców Śląska Wrocław przybyło na Wybrzeże w maju 1988 roku, aby wesprzeć swoich gdańskich kolegów podczas strajku w Stoczni Gdańskiej. Czwórka z nich została w sobotę odznaczona odznaczeniami przez wiceprzewodniczącego NSZZ Solidarność Wojciecha Książka. Obecny przy tej chwili był także ks. Jarosław Wąsowicz, który udokumentował to w swojej znanej wielu gdańskim kibicom książce.
Obiecująco na remis
Po tygodniach oczekiwania 28 lutego o godzinie 17 rozpoczęła się runda wiosenna. W ciągu następnych dziewięćdziesięciu minut mieliśmy przekonać się jakie skutki miały przynieść obozy w Turcji i w Bełchatowie oraz liczne sparingi rozgrywane w Polsce i poza jej granicami. Który ze sprowadzonych piłkarzy sprawdzi się, a który podzieli los Frane Caciča i zostanie ochrzczony jako transferowy niewypał rundy. Werdykt: jest nieźle, choć nie idealnie. Gra Lechii w sobotę mogła się podobać, wynik był dla gdańszczan odrobinę krzywdzący, choć oczywiście nie brakowało mankamentów. Zacznijmy jednak od pozytywów.
Jako pierwsze należy zaznaczyć, że zawodnicy pozyskani w przerwie zimowej zaprezentowali się dobrze. Dotyczy to przede wszystkim Petera Cvirika, który pokazał że potrafi grać zarówno głową jak i „z głową”. Słowacki obrońca wielokrotnie przerywał niebezpiecznie rozwijające się akcje przeciwnika, wybijał piłkę z gdańskiego pola karnego, a przede wszystkim dokładnie wiedział, gdzie powinien ustawić się na boisku, aby nie pozostawiać zbyt wiele wolnego pola rywalom. Wymieniany jako największe wzmocnienie zimowe Lechii Łukasz Surma zaczął mecz od straty piłki. Później było już tylko lepiej. Łukasz pokazał, że potrafi odebrać rywalom piłkę i przerwać tym samym kontrataki przeciwnika w pierwszej fazie, a także strzelić mocno z dystansu kiedy nadarzy się ku temu okazja. Trochę gorzej było z rozegraniem piłki, lecz i tu widać było progres z upływającym czasem. Nie zawiódł też Krzysztof Bąk, który zagrał bardzo solidne zawody.
Kolejnym atutem tego meczu, był fakt że gdańszczanie zaprezentowali dużą waleczność i determinację, szczególnie w drugiej połowie, po utracie bramki. Gdyby mieli odrobinę szczęścia, ten mecz mógłby zakończyć się wygraną Biało-Zielonych. Co ciekawe trener Zieliński, po wyrównującej bramce zdecydował się pójść za ciosem i wprowadził Andrzeja Rybskiego, co oznaczało że chce powalczyć o trzy punkty. W grze ofensywnej gdańskiego zespołu godne zauważenia jest to, że Lechiści w końcu nauczyli się strzelać w bramkę. Ileż razy jesienią irytowało to nas, kibiców, kiedy widzieliśmy piłkarza w biało-zielonym trykocie dochodzącego do sytuacji strzeleckiej i strzelającego dziesiątki metrów ponad bramką. Tymczasem, w sobotę większość strzałów oddanych przez gdańszczan dawała zajęcie Wojciechowi Kaczmarkowi.
Mecz ze Śląskiem był także meczem powrotów. Na prawej obronie po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy uwielbianego przez kibiców Lechii Pawła Pęczaka. Popularny „Pęki” zaliczył solidny występ i miejmy nadzieje, że coraz lepiej będzie zgrywał się z zespołem po tak długiej przerwie. Powrót do udanych zaliczyć może także Paweł Kapsa, który jesienią przegrał rywalizację z Mateuszem Bąkiem. O jego powrocie pomiędzy słupki pierwszej jedenastki Biało-Zielonych mówiło się od jakiegoś czasu. Kapsa wprawdzie puścił bramkę, lecz chwilę po tym uchronił Lechię przed utratą kolejnej bramki, kiedy na czystej pozycji znalazł się Przemysław Łudziński. Pod względem bramkarskim kibice Lechii mogą mieć powody do zadowolenia, rywalizacja na tej pozycji jest na tyle silna, iż nawet gwiazda rundy jesiennej nie może być pewna o swoje miejsce w składzie wiosną.
Ale…
Przejdźmy teraz do negatywów. Po pierwsze, Lechia znów straciła bramkę po stałym fragmencie gry. Obrona rzutów wolnych i rożnych miała być tym, nad czym pracować mieli Biało-Zieloni w przerwie zimowej. Tymczasem Peter Cvirik (niestety zdarzył mu się też błąd i to jakże kosztowny) nie upilnował Jarosława Fojuta i piłkarze trenera Zielińskiego znaleźli się w opałach. Drugim negatywnym aspektem jest gra napastników. Para Buzała-Kowalczyk zdaje się nie rozumieć na boisku, szczególnie podczas wyprowadzania kontrataków, które zazwyczaj w sobotnim meczu kończyły się samotnymi rajdami jednego z nich. Szczególnie Paweł Buzała zagrał poniżej poziomu, do którego nas przyzwyczaił wiosną ubiegłego roku. „Buzi” wdawał się w za dużo dryblingów, nie szukał, jak na napastnika przystało, wolnego pola, lecz próbował iść „na przebój” pomiędzy obrońców. W tej sytuacji decyzja Jacka Zielińskiego o zdjęciu go z boiska była całkowicie zrozumiała. Jednakże, jako że nic nie jest czarno-białe, to właśnie akcja pary Buzała-Kowalczyk doprowadziła do wyrównania w meczu ze Śląskiem. Ogólna ocena wypada jednak kiepsko, miejmy nadzieję, że powrót do zdrowia Jakuba Zabłockiego i dobra postawa Piotra Trafarskiego doprowadzą do wytworzenia się zdrowej, piłkarskiej rywalizacji w tej formacji.
Nieudanym eksperymentem okazało się także wystawienie Huberta Wołąkiewicza na pozycji pomocnika. Choć piłkarz ten już kiedyś w wywiadzie dla lechia.gda.pl sygnalizował chęć występowania na tej pozycji, to w sobotę nie potwierdził, iż rzeczywiście się do tego nadaje. Hubert był niewidoczny na boisku, nie potrafił wziąć na siebie ciężaru gry. Miejmy nadzieję, że piłkarz ten jak najszybciej potwierdzi to, że jest prawdziwym nieoszlifowanym diamentem, gdyż szkoda aby jego talent zmarnował się poprzez wystawianie go na innych pozycjach, czy obserwowanie meczu z ławki rezerwowych. Przypomnijmy, że przed rundą jesienną, to właśnie on był typowany na gwiazdę Lechii w ekstraklasie
Kaszana
Remis nie był zadowalającym wynikiem dla obu drużyn. Śląsk w ten sposób powiększył swoją stratę do ścisłej czołówki. Wrocławianie nie muszą walczyć o utrzymanie, a miejsce premiowane startem w pucharze UEFA jest w ich zasięgu. Dla Lechii grającej u siebie jeden punkt w meczu z wrocławianami to de facto utrata dwóch punktów. Biało-Zieloni znajdują się już tylko dwa punkty powyżej miejsca barażowego. Sytuacja zaczyna powoli przypominać przysłowiową „kaszanę”. W ostatni weekend zwycięstwa odniosły Cracovia Kraków i Górnik Zabrze, czyli dwie ostatnie drużyny w tabeli po piłkarskiej jesieni. Pokazały tym samym, że nie można ich skreślać w walce o utrzymanie. Drugim końcem „kaszany” są porażki Arki Gdynia i Ruchu Chorzów, co sprawiło że w tabeli naszej ligi zarysowała się wyraźnie licząca 6 zespołów grupa mistrzowska i licząca 10 zespołów grupa spadkowa. Mało prawdopodobne jest, aby ktoś przeskoczył z jednego koszyka do drugiego. Niestety Lechia znajduje się w tym drugim gronie. Bezpośrednie mecze rozgrywane pomiędzy drużynami znajdującymi się w nim będą miały tu nieocenione znaczenie, gdyż 3 punkty będą jednocześnie oznaczały powstrzymanie bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie od zdobycia kompletu punktów. Takim właśnie meczem będzie sobotnia konfrontacja z Ruchem…