Choć troska polityków o bezpieczeństwo obywateli jest godna pochwały, wydaje się niestety, że szukając możliwości realizacji tej szczytnej idei wylano dziecko z kąpielą.
Wspomniana ustawa, mająca wejść w życie 1 sierpnia b.r. ma w założeniu być, oprócz budowy stadionów, zaplecza hotelowego czy infrastruktury drogowej, elementem przygotowań Polski do EURO 2012. Nowoczesne prawo dostosowane do wymogów europejskich, przewidujące wystąpienie realnych zagrożeń dla uczestników tej priorytetowej imprezy i dające możliwość skutecznego ich eliminowania, powinno być podstawą i gwarancją prawidłowego przygotowania organizatorów w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa kibicom i samym sportowcom.
Nie od dziś wiadomo, że największym i budzącym najpoważniejsze obawy zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego, a więc mogącym pojawić się również na dużych imprezach sportowych, jest możliwość wystąpienia ataku terrorystycznego czy dopuszczenia się przez niektóre osoby aktów przemocy. Restrykcje prawne, liczne obostrzenia, ścisła kontrola obywateli i zwiększone uprawnienia policji i innych służb są dziś na porządku dziennym choćby na lotniskach, dworcach czy w budynkach urzędów. Choć te procedury bywają sporym utrudnieniem, w większości poddajemy im się ze zrozumieniem. Czynimy to w naszym dobrze pojętym interesie – chodzi tu wszak o nasze bezpieczeństwo, zdrowie i życie. Działając w oparciu o powyższe przesłanki, parlamentarzyści wzięli „na warsztat” ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych, co zaowocowało licznymi zmianami dotychczasowych, zdaniem polityków zbyt liberalnych, przepisów. Tu jednakże projektodawcy nowej ustawy natrafili na opór ze strony stowarzyszeń kibiców piłkarskich, którzy wytykali posłom liczne uchybienia legislacyjne oraz krytykowali niektóre zapisy jawnie uderzające w zagwarantowane konstytucją prawa.
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, iż przeciwdziałanie agresji i eliminowanie chuliganów z imprez sportowych jest tym, co jednoczy zarówno ustawodawców jak i samych kibiców. Wbrew temu co sugerują niektóre media lansujące obraz kibica jak potencjalnego bandyty szukającego na każdym kroku okazji do wywołania rozróby, zorganizowany ruch kibicowski jednoznacznie potępia używanie przemocy i akty wandalizmu na stadionach, czemu dają wyraz sami sympatycy futbolu „wypraszając” ze swoich sektorów prowodyrów zadym, osoby pijane czy rzucające różne przedmioty na murawę boiska. Punktem spornym nie są więc wysokie grzywny czy nawet kary więzienia dla przestępców przychodzących na mecz w celu zupełnie innym niż emocjonowanie się widowiskiem sportowym. Jednak w ustawie mającej chronić kibiców przed stadionowymi patologiami, w rzeczywistości niewiele miejsca poświęcono temu zagadnieniu, co więcej, niektóre zapisy noweli ustawy mogą odnieść skutek odwrotny do zamierzonego.
Jednym z punktów wywołującym głosy oburzenia kibiców jest zwiększenie uprawnień służb porządkowych i firm ochroniarskich odpowiedzialnych za zabezpieczenie całości widowiska sportowego – od mienia klubowego, infrastruktury stadionowej poprzez bezpieczeństwo widzów i piłkarzy. Od momentu wejścia w życie ustawy, przedstawiciele tych służb te będą mogli działać podobnie jak funkcjonariusze policji, tzn. używać w stosunku do kibiców środków przymusu bezpośredniego (siły fizycznej, chwytów obezwładniających lub innych technik obrony oraz kajdanek i ręcznych miotaczy gazu). Największy niepokój kibiców budzi zapis stanowiący, iż środki te będą stosowane wobec osób zachowujących się agresywnie i prowokacyjnie. Co będzie uznane za w/w zachowanie? Tego już ustawodawcy nie precyzują. Sympatycy piłki mogą mieć zatem uzasadnione obawy, iż każde zachowanie (wymachiwanie szalikiem, gwizdanie, głośne okrzyki), które nie spodoba się ochroniarzom, może zostać uznane za prowokację i skończyć się siłową interwencją. Przykładem niech będzie „akcja” ochrony w stosunku do obywatela polskiego na lotnisku w Kanadzie, który zaatakowany paralizatorem stracił życie, tylko dlatego, że nie mogąc porozumieć się z obsługą lotniska, zachowywał się „dziwnie”. Wydarzenie to, aż nazbyt jaskrawo unaocznia czym staje się nadużycie władzy w połączeniu z brutalną siłą fizyczną.
Kolejna kwestia budząca sprzeciw fanów futbolu to zakaz odpalania na stadionach rac i innych środków pirotechnicznych. Zapis ten został na parlamentarzystach niejako wymuszony przez PZPN i Ekstraklasę S.A. powołujące się na dyrektywę UEFA zabraniającą tzw. „racowisk” podczas meczu. Inicjatorzy tego punktu uznali, iż odpalona raca stanowi narzędzie zagrażające bezpieczeństwu osób przebywających na stadionie. Niewątpliwie jest to uwaga słuszna, gdyż race w rękach osób nieprzeszkolonych stają się sporym zagrożeniem dla nich samych, jak i dla otoczenia. Z drugiej zaś strony pokazy pirotechniczne stanowią często kulminację opraw meczowych, stając się, zwłaszcza po zmroku, prawdziwym świetlnym spektaklem. Jak przekonują kibice, podobne oprawy można zobaczyć we Włoszech, w Danii czy Chorwacji, gdzie race są na porządku dziennym. Na propozycję ze strony stowarzyszeń kibiców, by pokazami pirotechnicznymi na meczach mogły zajmować się wyłącznie osoby przeszkolone i posiadające odpowiedni certyfikat straży pożarnej, parlamentarzyści pozostają obojętni. Warto tu również wspomnieć głos piłkarzy, którzy bardzo często wyrażają swój podziw dla pomysłowości kibiców organizujących „racowiska” i podkreślają radość jaką sprawia im gra toczona w tej specyficznej atmosferze na trybunach.
Najwięcej emocji, zarówno wśród kibiców jak i samych polityków, wywołał ustęp ustawy zezwalający na sprzedaż alkoholu na stadionie podczas meczu. Słowo alkohol należałoby wziąć w cudzysłów, gdyż według znowelizowanego prawa mogłoby to być jedynie piwo o zawartości alkoholu nie przekraczającej 4,5%. Spore zdziwienie wywołał wśród posłów fakt, iż kibice są przeciwni temu zapisowi. Ze strony samych kibiców pada stwierdzenie, iż sprzedaż alkoholu na stadionie da okazję wielu osobom do jego nadużywania, a jak uczy doświadczenie osoby pijane mogą być inicjatorami sprzeczek czy bójek, które mogą stać się początkiem awantury. Jednak i głosy optujące za powyższym zapisem nie są pozbawione racji. Wszak to indywidualna sprawa każdego człowieka, decydującego się na spożycie alkoholu, kiedy należy powiedzieć „stop”, a możliwość upicia się innych nie powinna być przeszkodą dla wszystkich chcących uraczyć się w czasie meczu „małym z pianką”. W sprawie obecności piwa na stadionie należałoby wysłuchać przedstawicieli klubów, dla których sprzedaż alkoholu byłaby okazją do podreperowania często nadwątlonych budżetów. Czwartą stroną do ustawowego brydża przy piwku są sami producenci tego napoju wietrzący w korzystnych dla siebie zapisach niemałą szansę na spore zyski. O kompromis w tej kwestii będzie zatem wyjątkowo trudno. Choć senatorowie przychylili się do głosów kibiców i uchylili zapis umożliwiający konsumpcję piwa podczas spotkań piłkarskich, jednak poprawka ta ma nikłe szanse bycia przegłosowaną w Sejmie.
Nie tylko sprawa piwa wywołuje kontrowersje. Kibice mają także dużo zastrzeżeń do fragmentów ustawy regulującej sprzedaż biletów. O ile sam pomysł stworzenia imiennej bazy kibiców i czarnej listy osób objętych zakazem stadionowym, która uniemożliwiłaby sprzedaż wejściówek chuliganom, należy uznać za trafiony, jednak brak przepisów w jaki sposób dane osobowe fanów będą chronione i przetwarzane jest tutaj sporym niedopatrzeniem.
Gorące dyskusje wywołuje także sprawa tzw. „zakazu klubowego”. Zgodnie z zapisem ustawy władze klubu będą mogły zabronić uczestnictwa w meczu osobie, która nie będzie stosować się do wewnątrzklubowego regulaminu. Założeniem było uniemożliwienie uczestnictwa w meczu osobnikom wywołującym burdy. Wytworzona została jednak sytuacja, iż w majestacie prawa, wszystkie osoby głośno, dobitnie i „nieparlamentarnie” wypowiadające swój sprzeciw np. wobec polityki klubu, domagające się dymisji prezesa, potępiające zjawisko korupcji, wywijające szalikiem czy gwiżdżące na sędziego będą mogły zostać usunięte ze stadionu z „wilczym biletem”. Temu założeniu już przyklasnęli działacze warszawskiej Legii, od kilkunastu miesięcy skonfliktowani z kibicami ze słynnej „Żylety”, w ich ślady pójdą zapewne następni. Jak podkreślają kibice godzi to w elementarne prawa obywateli, którym ogranicza się swobodę zachowania i wypowiedzi. Konstytucyjność powyższego zapisu kwestionuje również Rzecznik Praw Obywatelskich. Do tej pory zakaz stadionowy otrzymywały osoby skazane prawomocnym wyrokiem sądu. Teraz można go otrzymać przez prezesa klubu w zależności od jego widzimisię. Co więcej, ustawodawcy poszli krok dalej – zakaz stadionowy obejmować będzie nie tylko rozgrywki ligowe, lecz także mecze pucharowe czy reprezentacyjne. W skrajnych przypadkach może on obowiązywać nawet 6 lat. Na szczęście stowarzyszeniu kibiców udało wywalczyć się zapis umożliwiający odwołanie się od zakazu klubowego do władz ligi.
Czytając powyższe zapisy noweli ustawy, można odnieść niedwuznaczne wrażenie, iż powstała ona nie tyle z inicjatywy samych polityków, co w związku z kampanią „Gazety Wyborczej” piętnującej na każdym kroku wyczyny osławionych „kiboli” i próbującej wychować i rozpowszechnić na polskich stadionach nowy twór: „kibica zgodnego ze standardem dopingowania na Wyspach Brytyjskich” – osoby, dla której wizyta na stadionie to rozrywka tożsama z popołudniem spędzonym na zakupach w galerii handlowej, gdzie można posiedzieć, porozmawiać ze znajomymi, zjeść hamburgera i popić go colą. Sama istota rywalizacji sportowej i emocje przez nią wywoływane schodzą więc na plan dalszy, a aktywny udział w zorganizowanym dopingu nie jest mile widziany, wszak „dopingowanie” to niesamowite wrzaski podpitych młokosów, którzy niepohamowaną agresję wyrażają w śpiewach obrzucając rywali, sędziego i siebie samych stekiem wyzwisk i wulgaryzmów. Ten stereotypowy obraz zaangażowanego kibica wciąż pokutuje w opiniotwórczych mediach, kształtując tym samym wyobrażenie o sympatykach piłki wśród osób mniej interesujących się futbolem. Naprzeciw tym głosom wyszli inicjatorzy nowego brzmienia ustawy umieszczając w niej treści wpisujące się w poglądy reprezentowane przez dużą część mediów. Ustawa zbiegła się bowiem z opublikowanymi niedawno przez „Gazetę Wyborczą” wynikami ankiety, w której blisko połowa respondentów jako główny powód odstraszający ich przed przyjściem na stadion i oglądaniem meczu na żywo wymieniło chamskie zachowanie publiczności i wulgaryzmy często pojawiające się w kibicowskich pieśniach. Rodzi się więc pytanie, czy znowelizowane prawo ma rzeczywiście dbać o bezpieczeństwo uczestników sportowych widowisk i przyciągnąć tłumy kibiców na stadiony, czy jest jedynie reakcją na medialne publikacje obliczoną na zyskanie kilku procent w sondażach popularności. W tym miejscu warto przypomnieć politykom, iż kibice to także spora część elektoratu i swoje niezadowolenie nie wyrazi wywieszając transparenty (jak to miało miejsce podczas spotkania Lechii Gdańsk ze Śląskiem Wrocław), ale wrzucając kartkę do urny wyborczej.