lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 193 (10/2009)
31 marca 2009


I TAK TO SIĘ ZACZĘŁO... CZ. 4

Judo

Od redakcji: Kontynuacja wspomnień Grzegorza Oprządka, piłkarza Lechii w latach 60-tych.

GRZEGORZ OPRZĄDEK
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/12172/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Będąc już pełnokrwistym lechistą, dwa razy w tygodniu chodziłem na treningi, a w pozostałe dni grałem na lotnisku. Siłą rzeczy grałem coraz lepiej. Coraz mocniejsza stawała się również boiskowa konkurencja. Chłopcy z pobliskiej „Gedanii” też byli coraz silniejsi. Wszystkie lotniskowe mecze odbywały się w duchu olimpijskim, z pełnym poszanowaniem przeciwnika i z poszanowaniem ustalonych przed meczem zasad takich jak „ trzy kornery-jedenastka” lub „nie ma spalonych”.

Któregoś dnia okazało się, że zasad należy przestrzegać zawsze, ale racja musi być po naszej stronie. Poszły w ruch pięści, były podbite oczy i rozkwaszone nosy. Tą potyczkę wygraliśmy zdecydowanie, ponieważ dwóch naszych trenowało judo. Oni to właśnie, nie czyniąc większych szkód, powalali na ziemię, często wyższych o głowę przeciwników.

Muszę przyznać, że judocy bardzo mi zaimponowali i postanowiłem potrenować razem z nimi. Treningi odbywały się w małej sali, przy ul. 3-go maja, w Gdańsku. Na przemian trenowali tam zapaśnicy i judocy. Wielkim mistrzem i zarazem trenerem judoków był Ryszard Zieniawa, który był pierwszym i zarazem jedynym polskim judoka posiadającym najwyższy stopień uczniowski 1 kyu. Od niego właśnie zaczęło się polskie judo.

Trenowałem przez prawie dwa lata, w każdą sobotą i niedzielę, po kilka godzin. Trenowałem z późniejszymi mistrzami Polski K. Jaremczakiem i F. Grochowskim. W tamtych czasach judo było sportem egzotycznym i zupełnie nieznanym.

Pewnego razu, przez przypadek, po treningu judo wylądowałem na stadionie Lechii i traf chciał, że odbywał się trening moich dawnych kolegów, już nie trampkarzy, już juniorów. Jeden z nich Ewald Nowakowski, widząc mnie na koronie amfiteatru zawołał:
- Grzesiek, choć do nas...
Trener Piotr Nierychło, dostrzegł mnie również i potwierdził wezwanie
- Dawaj, dawaj, ale szybko....
Jak miałem nie skorzystać z takiej zachęty? Czując się trochę jak dwukrotny zdrajca, raz zdradziłem „Lechię”, raz „Spójnię”, dołączyłem do grupy. Dalej już wszystko toczyło się samo. Trening, szkoła, szkoła, trening.

W lidze wojewódzkiej szło nam fantastycznie, wygrywaliśmy dosłownie wszystko. W rozgrywkach o mistrzostwo Polski było znacznie gorzej.W roku 1960 wyeliminowała nas Gwardia Koszalin, a rok później ŁKS Łódź. W roku 1961, jesienią, na stadionie warszawskiego Marymontu odbywał się finał rozgrywek o Puchar Michałowicza. Były to rozgrywki reprezentacji wojewódzkich, coś w rodzaju pucharu Polski reprezentacji wojewódzkich.

W reprezentacji Gdańska znalazło się nas siedmiu lechistów. Ograliśmy reprezentacje Warszawy, Krakowa i Katowic i zdobyliśmy ten puchar. Dla mnie była to podwójna satysfakcja, bo po pierwsze, pokonaliśmy praktycznie całą reprezentację Polski juniorów, której zawodnicy grali w reprezentacjach Krakowa, Warszawy i Katowic, a po drugie, ja i Robert Kunikowski powołani zostaliśmy do wąskiej kadry juniorów, z której miała zostać wybrana reprezentacja Polski na europejski turniej w Portugalii.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT