lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 194 (11/2009)
7 kwietnia 2009


I TAK TO SIĘ ZACZĘŁO... CZ. 5

Eusebio i inni

Od redakcji: Kontynuacja wspomnień Grzegorza Oprządka, piłkarza Lechii w latach 60-tych.

GRZEGORZ OPRZĄDEK
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/12175/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Turniej UEFA rozgrywany był, co cztery lata, oczywiście w różnych krajach i był w rzeczywistości Mistrzostwami Europy w kategorii juniorów. Zasady zimowego i wczesnowiosennego przygotowania do tego turnieju były proste. Każda z grup wojewódzkich miała przygotowywać się we własnym okręgu, pod okiem wojewódzkich trenerów koordynatorów.

Miernikiem wartości tych przygotowań miały być mecze sparingowe, rozgrywane, co dwa tygodnie z drugoligowymi drużynami Śląska. W skład naszej gdańskiej grupy wchodzili Cz. Przybylski i J. Motowidło z Arki, H. Szczodrowski ze Startu Starogard, ja i Robert Kunikowski z Lechii.

Przygotowania ruszyły pełną parą wszędzie, tylko nie w Gdańsku. Podczas gdy inne grupy trenowały głównie na otwartym powietrzu, my trenowaliśmy tylko na hali, a sprawdzianem naszej formy był turniej juniorów rozgrywany w hali Stoczni Gdańskiej, która to hala spłonęła w późniejszym czasie po koncercie rockowym.

Zgodnie z zaleceniami PZPN jeździliśmy na Śląsk, na mecze sparingowe. Można sobie wyobrazić, jakie były efekty naszych popisów i każdy piłkarz wie doskonale, jak wygląda przejście z halowego cyklu treningowego, na otwarte powietrze. Od razu „zatyka” i nie ma czym oddychać. My też nie mieliśmy zbyt wysokiej formy. Mimo wspomnianych trudności, wg typowań „Przeglądu Sportowego”, znalazłem się w gronie reprezentantów, przewidzianych na portugalski turniej.

Byłem wtedy uczniem Technikum Samochodowego i na pytanie PZPN-u, czy dostanę zgodę na wyjazd do Portugalii, dyrekcja szkoły bezdyskusyjnie odpowiedziała - tak, oczywiście. Wraz z matką oraz kolegami cieszyli się ogromnie. Zapewne cieszył się również mój ojciec, mój pierwszy trener, który z wysoka, z jakiejś przepływającej chmurki, obserwował moje poczynania, bo nie było go już na ziemskim padole. Matka za ostatnie grosze kupiła mi elegancki gajerek i byłem gotów.

Jeszcze tylko parę tygodni, jeszcze jeden sparing i jazda po sławę. Jeszcze tylko jeden sparing, chociaż lepiej gdyby go nie było, ale był. Na tym ostatnim sparingu pojawił się nowy, nikomu nieznany zawodnik, z jakiejś śląskiej drużyny, nie pamiętam nawet z jakiej. Ślązacy wołali na niego Zyga. Zyga był, może o dwie, a na pewno o głowę niższy ode mnie. Wykonał parę niezłych kiwek i raz strzelił w poprzeczkę. Nic wielkiego. Sparing się zakończył i rozjechaliśmy się do domów.

Chłopakom ze Śląska, Warszawy i Krakowa zawsze towarzyszyło grono działaczy i trenerów, a my gdańszczanie jak sieroty, zawsze sami. Kto więc miał walczyć o nasze pozycje w kadrze? Żadnego gdańskiego działacze to nie obchodziło, walczyliśmy więc sami, każdy jak mógł, talentem i siłą woli. To jednak nie wystarczyło. Na twa tygodnie przed wyjazdem, w poniedziałek poprzedzający wyjazd na portugalski turniej, w „Przeglądzie Sportowym” ogłoszono skład reprezentacji Polski. Z naszej gdańskiej piątki nie było nikogo. W reprezentacji znalazł się jednak Bogdan Kędzia z Arki, który w przygotowaniach kadry nie uczestniczył z niewiadomych powodów, ale jako dotychczasowy reprezentant miał w kadrze silną pozycję.

W reprezentacji znalazł się również mały Zyga. Ponieważ w prognozach redaktora Lechowskiego z „Przeglądy Sportowego”, który był największym znawcą piłkarskim wśród dziennikarzy, ja byłem pewnym kandydatem do reprezentacji, nie przypuszczam, że z siodła wysadził mnie właśnie mały Zyga. Może to i dobrze.

Sądzę, że właśnie od tego momentu zaczęła się wielka kariera Zygi, czyli Zygfryda Szołtysika, który w późniejszym okresie wraz z Kazimierzem Deyną stanowił fantastyczną parę pomocników reprezentacji Polski seniorów, a był to najlepszy okres polskiej piłki nożnej. Para ta, przez wiele lat była podporą reprezentacji, którą zbudował legendarny Kazimierz Górski.

W turnieju portugalskim nasza reprezentacja w finale uległa Portugalii 4:0 i warto wiedzieć, że w drużynie Portugalii grali Eusebio i Coluna, późniejsze gwiazdy europejskiego footballu. Warto też wiedzieć, że był to pierwszy znaczący, powojenny, sukces polskiej drużyny w rozgrywkach europejskich. Wysokie zwycięstwo gospodarzy nie wynikało wcale z różnicy klasy sportowej, lecz z różnicy siły fizycznej. Na zachodzie juniorzy mieli po dziewiętnaście lat, a my juniorzy demoludów, byli młodsi o rok. W sporcie to wielka różnica.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT