lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 195 (12/2009)
14 kwietnia 2009


I TAK TO SIĘ ZACZĘŁO... CZ. 6

Deyna w Lechii

Od redakcji: Kontynuacja wspomnień Grzegorza Oprządka, piłkarza Lechii w latach 60-tych.

GRZEGORZ OPRZĄDEK
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/12179/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

Deyna

Z Deyną spotkałem się dwa razy. Kiedyś rozgrywaliśmy drugoligowe spotkanie w Łodzi, ze „Startem” Łódź. Przed meczem, w szatni zjawił się młody, smukły chłopak i nasi działacze oznajmili, że jest to utalentowany zawodnik „Startu” Starogard Gdański i będzie, w niedługim czasie, naszym klubowym kolegą. Był nim Kazimierz Deyna. Prezentacja ta nie wywarła na nas specjalnego wrażenia, bardziej skupieni byliśmy na samym meczu. Co nas wtedy obchodził jakiś tam Deyna.

Po pewnym czasie Deyna zjawił się w Gdańsku na sparingu, na którym miał udowodnić swoje aspiracje do występu w naszych barwach. Sparing mu nie wyszedł i działacze uznali, że nie ma na tyle talentu by być lechistą. Został odprawiony z kwitkiem. Niedługo potem wyczytałem w Przeglądzie Sportowym, że stał się zawodnikiem ŁKS-u, a po paru miesiącach, a może i szybciej, jako poborowego wcieliła go w swoje szeregi Legia Warszawa. Tak właśnie zaczęła się wielka kariera Kazimierza Deyny, uznawanego dzisiaj za polskiego piłkarza wszechczasów. Szkoda, że nie został z nami. Może nasze losy ułożyłyby się inaczej, trochę lepiej. Może dobrze, że nie został z nami, bo jego losy ułożyłyby się inaczej, nieco gorzej.

Natomiast mecz ze Startem Łódź miał drugi znamienny akcent. Na murawie toczył się, można by rzec zacięty bój, pomiędzy krępym i zadziornym zawodnikiem Startu i naszą obroną, na czele której stał Roman Korynt. Kości trzeszczały, sypały się iskry, a ten twardziel ze Startu nie pękał, pluł, przeklinał, robił nakładki i doprowadzał nas do furii. Po meczu obiecaliśmy sobie, że w rewanżu, w Gdańsku zniszczymy tego typa, zmieciemy go z murawy, pozostaną tylko krwawe plamy. Były to tylko płonne marzenia.

Na pierwszym czy drugim pomeczowym treningu w Gdańsku, zjawił się ten znienawidzony typek ,Wojtek Łazarek, późniejszy trener pierwszej reprezentacji Polski seniorów. Nie było wyjścia, był już po naszej stronie i trzeba było go zaakceptować. W jednej chwili stał się naszym kolegą. Był prawdziwym wesołkiem i rozrabiaką, takim, co to nawet w czasie najcięższych treningów, potrafił się cieszyć z gry w piłkę. Kolegą był fantastycznym.

Gunga

Portugalski turniej pozostawił po sobie trochę żalu, ale miał również dobre strony. Zostałem zauważony przez węgierskiego trenera pierwszoligowej drużyny seniorów Lajosza Szolara.

W tamtym okresie Lechia była drużyną z czołówki tabeli i były szanse na stworzenia silnego zespołu, na wzór Górnika Zabrze, Legii Warszawa, czy w późniejszym okresie Widzewa Łódź, które to zespoły odnosiły sukcesy w rozgrywkach europejskich. Powołał więc nas pięciu juniorów trener Szolar, do kadry pierwszoligowych seniorów.

W czasie pierwszej prezentacji, na pierwszym treningu, szacowny Węgier, nie mógł wypowiedzieć mojego imienia, Grzegorz, Grzegorz, próbował wielokrotnie, ale zawsze wychodziło Żiżisz, Dzieiżisz, albo jeszcze inaczej. Ewald Nowakowski, mój dobry przyjaciel, z grupy powołanych przez Szolara, nie wytrzymał tych nieudanych prób i krzyknął.
- Trenerze, niech trener mówi na niego, Maciek.
- Macie, Macie - parokrotnie powtórzył Szolar
I tak już zostało, ale nie na długo.

Jurek Apolewicz, filigranowy kolega, posiadający fantastyczną technikę strzału, a jest to dar dany przez naturę tylko nielicznym, zaczął nazywać mnie „Gungą”. „Gunga” był środkowym napastnikiem pierwszoligowej drużyny z Brazylii F.C.Bello Horizonte”, która w czasie swojego europejskiego tourne rozegrała mecz towarzyski z Lechią, wygrywając 3:0. Gunga był ciemnoskórym, bardzo wysokim, środkowym napastnikiem. Możliwe, że byłem trochę do niego podobny sylwetką, tak mnie właśnie widział Apek. Zostałem, więc Gungą i ten pseudonim towarzyszył mi później, przez cały sportowy żywot.




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT