Przed meczem mało, kto niezwiązany emocjonalnie z Lechią spodziewał się, że gdańszczanie będą w stanie urwać punkty „Czarnym Koszulom”. Taki scenariusz wydawał się mało prawdopodobny nie tylko ze względu na miejsca zajmowane przez obie drużyny w tabeli ekstraklasy, a także ze względu na postawę w ostatnich kolejkach. Polonia nie mogła narzekać na formę wygrywając poprzednie trzy spotkania, w przeciwieństwie do Lechii, która od czterech kolejek nie zdobyła choćby „oczka”. Co więcej, ostatnio punkty z wyjazdu Lechia przywiozła 3 października. Te fakty nie pozwalały w lechistach upatrywać równorzędnego rywala dla rozpędzonych „Czarnych Koszul”, a jednak się udało.
Lechia nie przyjechała do Warszawy, jak po wyrok, ale podjęła walkę. Grała dość ostrożnie, ale grała piłką i dążyła do zdobycia bramki. Takiej postawy na obcym terenie w wykonaniu gdańszczan nie widzieliśmy już dawno. Lechistów, wydawać by się mogło podłamanych ostatnią fatalną pasą i kiepską pozycją w tabeli, nie załamała nawet stracona bramka. W końcu widzieliśmy ambitną, waleczną Lechię, która nie bała się atakować bramki gospodarzy. Znakomitym przykładem nastawienia lechistów są słowa Karola Piątka. Kapitan Biało-Zielonych, po zejściu z boiska z powodu kontuzji, zapytany przez dziennikarza czy remis utrzymany przez kolegów poprawi mu humor odpowiedział, że będzie zadowolony dopiero po kolejnej bramce dla Lechii.
Szkoda, że widowisko zepsuł arbiter zawodów – Adam Kajzer. Sędziował fatalnie i pozwalał zawodnikom na zdecydowanie zbyt wiele, o czym boleśnie przekonał się Piątek, który po kolejnym brutalnym zagraniu polonistów musiał zejść z boiska.
Sobotni mecz był pełen podtekstów. Przede wszystkim po przeciwnych stronach barykady stanęli Łukasz Trałka i Krzysztof Bak, którzy w przerwie zimowej „zamienili się” klubami. Wydawało się, że w szczególności ten drugi miał coś do udowodnienia działaczom Polonii. Jeśli chciał się przypomnieć na Konwiktorskiej to trzeba przyznać, ze mu się to udało. Rozegrał dobre spotkanie i był jednym z wyróżniających się obrońców Lechii. Pewny w obronie, przydatny w akcjach zaczepnych. W przeciwieństwie do Trałki, który pojawił się dopiero w drugiej połowie i nie rozegrał wielkiego meczu. Paradoksalnie transferem do Warszawy miał wypłynąć na szerokie wody, tymczasem w ostatnim okresie popadł w przeciętność i ma problem z występami od pierwszych minut, zupełnie inaczej niż to miało miejsce podczas pobytu tego piłkarza w Gdańsku.
Jeszcze ciekawiej było na ławce trenerskiej Polonii, gdzie zasiedli trenerzy sentymentalnie związani z Lechią – Jacek Grembocki i Bogusław Kaczmarek. Po rzekomym zwolnieniu popularnego „Boba” przez prezesa Wojciechowskiego krążyła nawet absurdalna plotka, jakoby Kaczmarek miał podarować Lechii remis. Idąc tym tokiem myślenia, ciekawe co z Lechią wspólnego ma najlepszy strzelec „Czarnych Koszul” Filip Ivanovski, który w końcówce spotkania spudłował z siedmiu metrów? Abstrahując od powodów chwilowego odsunięcia Kaczmarka, niezbadany jest tok myślenia prezesa stołecznego klubu. W prasie pojawiła się wypowiedź tłumaczącą tę decyzję zniszczeniem przez „Boba” dobrze funkcjonującej defensywy, zaś kilka godzin później klub ogłosił, że Kaczmarek wcale nie został zwolniony.
Patrząc na ostatnie dwa mecze lechistów trudno się oprzeć wrażeniu, że zmiana na stanowisku pierwszego szkoleniowca nastąpiła zdecydowanie zbyt późno. Lechia po odsunięciu Jacka Zielińskiego zaczęła grać w piłkę, a nie tylko ograniczać się do przeszkadzania rywalom. W końcu mecze w wykonaniu gdańszczan da się oglądać. Stały się nieprzewidywalne, szybsze i trzymające w niepewności do końcowego gwizdka. Długie podania na napastników mających 160 cm wzrostu powoli również przechodzą w niepamięć. Podobnie jak niemające nic wspólnego z logiką zmiany zawodników podczas meczu. Zapewne niemałe zdziwienie wśród kibiców Biało-Zielonych, przyzwyczajonych do stylu prowadzenia drużyny przez Zielińskiego, wywołało wpuszczenie w końcówce meczu nominalnego napastnika – Macieja Kowalczyka.
Gdańszczanie nagle nie zaczęli grać bardzo dobrze i nadal widoczne są pewne mankamenty, jak pojedyncze błędy w defensywie, czy robiące sporo zamieszania pod bramką Lechii stałe fragmenty gry w wykonaniu rywali. Najważniejsze jest, jednak to, że pojawiło się światełko w tunelu. Biało-Zieloni pokazali, że potrafią nawiązać walkę z faworytami i nie są na straconej pozycji w walce o utrzymanie, nawet wobec bardzo trudnego terminarza. Marazm i fatalna passa zostały przełamane.
W kolejnym meczu lechiści już nie będą mogli, a po prostu będą musieli sięgnąć po zwycięstwo, jeśli jeszcze mają nadzieję na utrzymanie w elicie polskich klubów. Remis przywieziony z Warszawy powinien poprawić nastroje wśród lechistów i dodać wiary we własne umiejętności. Pozytywnie nastraja również fakt, że gra Lechii z meczu na mecz jest coraz lepsza, czego jak na razie nie można powiedzieć o arkowcach.
Niestety w zespole Tomasza Kafarskiego przed derbowym pojedynkiem problemów nie brakuje. Za kartki pauzować będą Jakub Zabłocki i Marcin Kaczmarek. Zabłocki przełamał strzelecki impas gdańskich snajperów i w ostatnim okresie imponował najlepsza formą wśród napastników Lechii, zaś Kaczmarek jest jednym z solidniejszych punktów Biało-Zielonych od początku sezonu. Co więcej, kontuzji nabawił się Karol Piątek i nie wiadomo, czy będzie gotowy do gry. Pech nie opuszcza kapitana Lechii i wygląda na to, że znowu może być problem z zestawieniem środka pola. Na szczęście być może do dyspozycji trenera Kafarskiego będzie już Piotr Kasperkiewicz.
Derby Trójmiasta jak zwykle elektryzują kibiców, jednak tym razem nabierają dodatkowego smaczku, gdyż mogą przesądzić, a przynajmniej mocno skomplikować sprawę utrzymania w ekstraklasie. Miejmy nadzieję, że Lechia pod wodzą trenera Kafarskiego zrobi kolejny krok do przodu i po lepszym wrażeniu i pierwszych wiosennych punktach wyjazdowych przyjdzie czas na pierwsze zwycięstwo najmłodszego szkoleniowca ligi w ekstraklasie.