31. derby Trójmiasta były wydarzeniem medialnym, oczywiście głównie z powodu trwającej od lat 70. XX wieku rywalizacji pomiędzy dwiema drużynami. Przede wszystkim jednak ci, których uwaga bardziej skupia się na tym, co dzieje się na boisku, a nie na trybunach, czekali na sportowe rozstrzygnięcie tego widowiska. Mieliśmy już mecze derbowe, w których grano o awans do ekstraklasy (1974), mecze w których jedna z drużyn broniła się przed spadkiem, podczas gdy druga walczyła o promocję (1984) i mecze o przysłowiową „pietruszkę” (Puchar Ekstraklasy – 2008). Tym razem obydwu drużynom przyszło walczyć o utrzymanie w lidze. Zwolennicy teorii gier nazwali by to grą o sumie zerowej, czyli taką, w której zysk jednego gracza oznacza stratę drugiego. Wszelkiego rodzaju kooperacja nie daje żadnych korzyści, liczy się tylko zwycięstwo. Dla Lechii zadanie to było utrudnione – za kartki pauzowali Marcin Kaczmarek i Jakub Zabłocki, a kontuzji w tygodniu doznał bohater najlepszego zimowego transferu (oceniając z perspektywy dwóch miesięcy) do Gdańska, Peter Cvirik.
Poziom antycypacji sobotniego meczu w wielu osobach osiągał kosmiczne poziomy. Osobiście słyszałem o wielu osobach, które w ostatnią noc przed meczem nie mogły spać, kobiety wielokrotnie narzekały, że ich mężczyźni od kilku dni nie potrafią mówić o niczym innym jak tylko o derbach. Media wielokrotnie pisały i mówiły o sobotnim meczu. Kiedy w końcu nadeszła sobota, Gdańsk wyglądał podobnie, jak na początku stanu wojennego. W okolicach stadionu na Traugutta przechadzały się liczne patrole policji, a nad głowami mieszkańców przelatywały helikoptery.
Mecz zaczął się kilka minut po godzinie 16. i już od pierwszych minut rozczarowywał. Nie było walki, obie drużyny ruszały się niczym muchy w smole, a na boisku nic się nie działo. – Nie było widać walki. Może pogoda przeszkodziła nam w tym, ale nie ma co zwalać winy na nią. Pewien poziom był zachowany, ale nie taki jaki byśmy chcieli prezentować – podsumował to w wywiadzie pomeczowym kapitan Lechii Karol Piątek. Obie drużyny stworzyły po jednej groźnej sytuacji, a Lechia nie otrzymała rzutu karnego, po tym jak ręką zagrał Dariusz Żuraw. – Nie zgadzam się z tą decyzją sędziego, bo była to po prostu ewidentna ręka i powinien być rzut karny – dodaje Piątek. Tymczasem grę piłkarzy przyćmiło, to co działo się wśród widzów. Kibice obydwu drużyn imponowały coraz bardziej wymyślnymi przyśpiewkami oraz pełnymi derbowej symboliki flagami.
Nie inaczej było po przerwie. Pierwsze minuty drugiej odsłony mogły przyprawić widzów o ziewanie. Gra toczyła się powoli w środku pola, przy ciągle żółwim tempie. - Zamiar był inny. Po przerwie mieliśmy rzucić się na rywala i szybko objąć prowadzenie, niestety nie udało się - dodaje kapitan Biało-Zielonych. Pierwszym zagrożeniem pod bramką Arki w tej odsłonie spotkania był rzut wolny wykonywany przez Arkadiusza Mysonę w 68. minucie spotkania niepewnie obroniony przez Witkowskiego. Jak wielokrotnie zauważono Lechia ma ogromne problemy z wykonywaniem stałych fragmentów gry. Tymczasem Mysona dwukrotnie w tym spotkaniu pokazał, iż potrafi to robić. To właśnie po jego uderzeniu w słupek padła druga bramka dla Lechii. Zanim jednak do tego doszło wynik spotkania, wywołując euforię na trybunach, otworzył Piotr Wiśniewski. - Piotrek i trener Kafarski znają się bardzo dobrze. Pracowali razem już w Kaszubii Kościerzyna. Piotrek udowodnił, że jest dobrym piłkarzem, minął dwóch trzech zawodników, kapitalnie uderzył, bramkarz był bez szans i prowadziliśmy 1:0. Przy drugiej bramce Paweł Buzała znalazł się tam, gdzie powinien. Paweł znowu strzelił gola Arce, ale już nie raz udowodnił, że innym także potrafi strzelać gole. Gol Piotra Wiśniewskiego był naprawdę godny podziwu. W chwili kiedy pisane są te słowa zajmuje on drugie miejsce w internetowej sondzie na bramkę 25. kolejki serwisu ekstraklasa.tv. Został też nominowany do tego samego tytułu przez magazyn TVP „Szybka Piłka”. Za to bramka Buzały była pokazem przytomności Macieja Rogalskiego, który w odpowiednim momencie podskoczył i pozwolił napastnikowi Lechii oddać precyzyjne uderzenie. Sam strzelec był wyraźnie wniebowzięty. Szukał on wyraźnie w tym meczu gry, był zadziorny i dynamiczny. Znając temperament byłego zawodnika Lecha Poznań, można zaryzykować twierdzenie, że minuty spędzone na ławce rezerwowych dały mu przysłowiowy „głód piłki”. Strzelając kolejnego gola w meczu derbowym po raz kolejny stał się bohaterem kibiców. Nie ma chyba drugiego takiego piłkarza w obecnej kadrze gdańskiego klubu, który doświadczałby tak dużej jak Buzała amplitudy popularności.
Po tych trzech minutach chwały Lechia mogła dobić rywali zza miedzy. Najpierw prosto w Witkowskiego główkował Maciej Kowalczyk, a potem doskonałe podanie w uliczkę zmarnował sam Piątek. - Uderzyłem w drugi róg, chciałem strzelić w bramkę, nie udało się, bramkarz jak widać na powtórce telewizyjnej wybił piłkę na rzut rożny. Ale tutaj nie ma co tłumaczyć się – powinienem był strzelić tą bramkę, prowadzilibyśmy 3:0, byłby spokój. Tymczasem w 94. minucie Gdynianie zdobyli kontaktową bramkę: - Nie powinniśmy byli pozwolić na takie dośrodkowanie Bartka Ławy. Bartek był wyróżniającym się zawodnikiem Arki w tym spotkaniu i niestety musieliśmy zaspokoić się zwycięstwem 2:1 - przyznaje Karol Piątek.
Tak w skrócie można przedstawić przebieg sobotniego meczu. Lechia w końcu zagrała skutecznie. Nie da się jednak ukryć, że podopieczni Marka Chojnackiego wiosną prezentują się naprawdę fatalnie, dlatego na myśl przychodzi powiedzenie, że „jedna jaskółka wiosny nie czyni.” W takim razie co teraz z Biało-Zielonymi ? Jak poradzą sobie z arcytrudnym kalendarzem ? Czy zdołają ograć Górnik Zabrze i powiększyć swoją przewagę nad strefą spadkową ? - Będziemy próbowali udowodnić niedowiarkom, którzy już zdegradowali nas z ligi, że Lechia będzie grała dalej w ekstraklasie. My głęboko to wierzymy. Zwycięstwo nad Arką będzie dla nas dodatkowym bodźcem do tego. Mamy ogromną satysfakcję z tego, że wygraliśmy, a Trójmiasto należy do Gdańska. Już w kolejną sobotę następny mecz o „sześć punktów” w Zabrzu. Mecz ten będzie decydujący dla Biało-Zielonych. Jeżeli zakończy się on ich zwycięstwem, utrzymanie w lidze będzie na wyciągnięcie ręki. Górnik po ostatnim meczu w Krakowie do sobotniego spotkania przystąpi wyraźnie osłabiony. Adama Banasia, Damiana Gorawskiego i Tomasza Zahorskiego dopadły poważne problemy zdrowotne. Banaś ma kłopot z mięśniami brzucha, Gorawski ze stawem skokowym, a Zahorski prawdopodobnie skręcił staw kolanowy. Jeśli sprawdzą się prognozy, to żadnego z tych piłkarzy nie zobaczymy już w tym sezonie na boisku. W tej sytuacji piłkarze nie mogą zatopić się w euforii wygranej derbowej – jest zadanie do wykonania. Mecz w Zabrzu można naprawdę wygrać !
Wypowiedzi Karola Piątka pochodzą z magazny „Liga+” emitowanego przez telewizję Canal+