Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 203 (20/2009)

9 czerwca 2009

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

TOMASZ KAFARSKI DLA LECHIA.GDA.PL

Jak równy z równym z najlepszymi

Utrzymanie Lechii w ekstraklasie stawia na równi z awansem do najwyższej ligi. Objęcie funkcji pierwszego trenera było dla niego wielką szansą, ale też dużą odpowiedzialnością. Jest najmłodszym trenerem w ekstraklasie, co wcale nie oznacza, że brak mu doświadczenia. Przez ostatnie trzy lata pracował na Traugutta jako drugi trener.

MARIUSZ KORDEK, KAROL SZELOŻYŃSKI
Gdańsk

Pilnie terminował u Tomasza Borkowskiego, Dariusza Kubickiego i Jacka Zielińskiego. I kiedy dostał propozycję objęcia pierwszego zespołu, nie zawahał się i podjął rzuconą mu rękawicę. W ośmiu meczach, jakie prowadził, zdobył 10 punktów, zachowując dla Gdańska ekstraklasę na przyszły sezon.

Jednak jego prawdziwą wartość jako szkoleniowca poznamy w nadchodzącym sezonie, kiedy to po przygotowaniach, dokonanych transferach będzie prowadził Lechię do miejsca wyższego niż ostatnio. Biało-Zieloni bowiem co sezon grają o wyższe cele i zajmują coraz to wyższe lokaty w hierarchii polskiej ligowej piłki.

Z Tomaszem Kafarskim rozmawialiśmy w piątek, 5 czerwca, tuż po pierwszych decyzjach kadrowych, a także na kilka godzin przed odlotem trenera na urlop.

Czy jest pan kibicem Arki Gdynia? Gdyż po meczu z Piastem stwierdził pan przed telewizyjnymi kamerami, że cieszy się, iż Arka też się utrzyma.

Tomasz Kafarski: Ta wypowiedź była zdaniem wyciętym z kontekstu. Przed meczem doszło do małej prowokacji, gdyż wszyscy uważali, że zawiązała się "spółdzielnia" przeciwko dwóm zespołom z Pomorza. Moja odpowiedź na to była taka, że teraz nie tylko Piast, ale i inne śląskie kluby oprócz tego, że będą musiały przyjechać do Gdańska, to jeszcze do Gdyni. Ale również ze względów sportowych uważam, że fajnie będzie zagrać w przyszłym roku derby z Arką.

Dobrze pan spał przed meczem z Piastem? Miał pan w swojej karierze mecz o podobnym ciężarze gatunkowym?

- Powiem szczerze, że przez te osiem kolejek, w których prowadziłem Lechię miałem kłopoty z zaśnięciem. Pierwszy raz od długiego czasu przeżywałem coś takiego. Sam mecz z Piastem miał duży wymiar gatunkowy, ale nie wprowadzał aż tak wielkiego stresu. Po dwóch spotkaniach z zespołami, które walczyły o "majstra", a w których zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze od strony piłkarskiej, wierzyłem że grając w Gliwicach z podobnym zaangażowaniem i wolą walki, jesteśmy lepszą drużyną niż Piast. I udowodniliśmy to na boisku.

Podjął się pan pracy w Lechii w piekielnie trudnym momencie. Wiadomo, że Lechia miała wówczas praktycznie jedynie matematyczne szanse na utrzymanie w lidze, a żaden trener w Polsce nie chciał ryzykować popsucia sobie CV spadkiem z ekstraklasy. To też świadczy, jak ogromny sukces pan odniósł.

- Moje CV jest na razie małe, a udało mi się utrzymać Lechię w lidze. Powiem szczerze, że byłem dumny z tego, iż zarząd klubu powierzył mi rolę pierwszego szkoleniowca w tak trudnym momencie. Dało mi to też do zrozumienia, że byłem w klubie po to, aby w pewnej chwili przejąć zespół. Nie zastanawiałem się długo, chociaż otrzymałem kilka trudnych pytań od naszego nowego właściciela, odnośnie tego czy dam radę, czy jestem przygotowany do tego. Cieszę się, że wszystko zakończyło się pomyślnie.

Długo trwała ta rozmowa z Andrzejem Kucharem?

- Dwa razy piętnaście minut. Musiałem przez ten czas udowodnić, że jestem w stanie utrzymać Lechię. Kuchar pytał mnie o wszystko: o charakter sportowy, o podtekst psychologiczny, czy jestem człowiekiem o żelaznych zasadach, że mam charakter i potrafię stanąć przed grupą osób i odpowiednio ich umotywować, doprowadzić do tego, że w tej ciężkiej sytuacji tworzyliśmy kolektyw.

- I tak było: czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy, to drużyna do następnego meczu podchodziła jako całość. Nie było chorych ruchów typu wykluczenia, wyrzucenia kogoś z drużyny, tak jak to działo się w innych zespołach. Nie wiedziałem takiej zasadności, a także widziałem, że dla tej "szatni" utrzymanie w lidze było celem wręcz życiowym.

W tabeli wiosny Lechia uplasowała się nisko, bo na 14. miejscu. Jednak biorąc pod uwagę tylko okres, w którym pan prowadził zespół, to jest to 8. lokata. Dodatkowo przed Biało-Zielonymi uplasowało się w takiej tabeli aż 5 z 8 drużyn, które grały przeciwko Lechii pod pana wodzą. To również pokazuje, jak trudnemu zadaniu pan sprostał.

- Zgadza się. Podejmując się tej pracy wiedziałem, z kim gramy. Wiedziałem, że ciężar gatunkowy tych spotkań będzie bardzo duży, ale czasami nawet lepiej gra się z mocniejszymi zespołami niż z rywalami bezpośrednio walczącymi z nami o utrzymanie. Pokazał to choćby mecz z Górnikiem.

- Bardzo istotne były dwa spotkania - Arka i Jagiellonia. Wiedziałem jednak, że do tych dwóch wygranych trzeba będzie dołożyć coś ekstra. Tym czymś miały być punkty zdobyte czy w Poznaniu, czy u siebie z Wisłą, albo ewentualnie na Piaście w ostatniej kolejce. Życie pokazało, że te 10 punktów, które zdobyłem z zespołem przez 8 kolejek wystarczyło, aby się utrzymać i zająć 12. miejsce w tabeli.

Czy punkt zdobyty na Polonii też był traktowany w kategorii bonusu?

- Nie, punkty na Polonii to być może był drugi kluczowy moment. Pierwszym była postawa zespołu, jeżeli chodzi o elementy piłkarskie, w meczu z Bełchatowem. W Warszawie potwierdziliśmy, że potrafimy grać z jednym z najlepszych zespołów w Polsce na wyjeździe, co dało nam również kopa moralnego.

Czy gdyby nie utrzymał pan zespołu w ekstraklasie podałby się do dymisji czy czekał na ruch ze strony zarządu?

- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym, jaki byłby wówczas mój los. Sytuacja mojej osoby była od początku zagmatwana, bo nie miałem licencji. Teraz skończyło mi się warunkowe pozwolenie, złożyłem papiery w celu otrzymania nowego i czekam na decyzję władz w tej sprawie. Moje życie nie leży tylko w mojej gestii, ale jest uzależnione od wielu czynników.

Była jakaś deklaracja ze strony trenera, że utrzyma ten zespół w ekstraklasie?

- Oczywiście, wielokrotnie to mówiłem. Niektórzy ludzie z zewnątrz patrzyli na mnie jak na kogoś, kto się nie zna, bo nie widzieli podstaw do tego, aby Lechia się utrzymała. A my to zrobiliśmy. Myślę, że nie były to słowa rzucone na wiatr, ale głęboka wiara, że potrafiłem razem z chłopakami wybrnąć z trudnej sytuacji.

Stara się pan teraz o przyjęcie na kurs UEFA Pro.

- Dokładnie. Jeśli zostanę na ten kurs przyjęty, to otrzymam warunkową roczną licencję. Ten kurs jest dla mnie jedyną szansą, abym otrzymał powyższe pozwolenie. Co jeśli się nie uda? O takich rzeczach nie będziemy rozmawiali, podobnie jak wcześniej o dymisji.

Po nominacji na trenera mówił pan tak: "Postaram się wykorzystać troszeczkę inną wizję i być może będzie to poparte innymi graczami, jeżeli chodzi o wyjściowy skład". Czy nie uważa pan, że asystent musi być lojalny, a w ten sposób pokazał pan, że Zieliński nie miał u pana wsparcia?

- Te słowa nie mają nic wspólnego z tym, czy byłem lojalnym asystentem, czy nie. Na pewno byłem lojalny, jestem do dziś w bardzo dobrych kontaktach z trenerem Zielińskim. Moje motto przez ostatnie dwa i pół roku było takie: jadąc z kimś samochodem można podpowiadać kierowcy - w prawo, w lewo. Ale ten i tak ostatecznie wybierze drogę, którą uzna za stosowną. Ja, jako asystent, czy pilot tego samochodu, mogę mieć pośredni wpływ na jego drogę, ale ostateczne zdanie zawsze należy do kierowcy, czyli pierwszego trenera.

- Ja być może trenerowi Zielińskiemu sugerowałem, być może on wybierał swoje opcje, ale w tym momencie, w którym ja przejąłem zespół, potrzebował on nowego impulsu. Dlatego zagrali inni ludzie, inni ludzie dostawali szanse i wszyscy w szatni wierzyli w to, że trening, odpowiednia postawa i zaangażowanie, doprowadzi do tego, że wzrasta szansa grania. Niech panowie mi uwierzą - w naszej szatni wszyscy chcieli grać w wyjściowym składzie.

Czy jako asystent po cichu nie liczył pan na to, aby temu pierwszemu powinęła się noga, bo wtedy może się pojawić szansa wskoczenia na jego miejsce?

- Jeśli asystent jest odpowiednio przygotowany do pracy, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby złożyć mu ofertę. Ja byłem lojalnym asystentem u trzech trenerów. Myślę, że żaden z nich nie może powiedzieć, że robiłem wszystko, aby wejść na jego miejsce. Robiłem wszystko, aby zespół wygrywał, pomagałem trenerom, przekazywałem wszystko swoje sugestie mogące poprawić grę. Praca z każdym trenerem była dla mnie cenna, ale myślę też, że byłem dobrym asystentem.

A od którego najwięcej pan zaczerpnął do swojego warsztatu?

- Od wszystkich po trochu. Każdy z nich miał inny styl prowadzenia drużyny, można powiedzieć, że miałem trzy różne szkoły. Od trenera Kubickiego wyciągnąłem to, że silna osobowość wpływa na to, że szatnia reaguje inaczej na trenera. Od trenerów Borkowskiego i Zielińskiego to, że współpraca w sztabie jest bardzo istotna.

W trakcie sezonu trener był pytany o to, co zrobił, że z meczu na mecz odmienił grę Lechii. Wiadomo, że za Zielińskiego Lechia grała coraz gorzej, a jej spotkań praktycznie nie dało oglądać. Powiedział pan, że po sezonie zdradzi, co zrobił, że odmienił styl gry Biało-Zielonych.

- Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, to wprowadziłem zmiany w wyjściowej jedenastce. To spowodowało wzrost rywalizacji. Każdy wiedział, że ma białą kartkę i mógł pokazać się z dobrej strony. Na pewno jestem człowiekiem, który bliżej współpracuje z zespołem, częściej rozmawia z piłkarzami na tematy szkoleniowe i czysto piłkarskie, słucha ich problemów. To był drugi czynnik.

- Kolejną rzeczą było to, że czułem od początku bardzo mocne wsparcie drużyny, która widać było, że mnie zaakceptowała. W związku z tym byłem w ułatwionej sytuacji, bo w momencie, gdy grupa cię akceptuje, to możesz robić z nimi wszystko. Czy wcześniej zespół nie akceptował Zielińskiego? Ja tego nie powiedziałem.

- I jeszcze jedna rzecz, która miała bardzo istotny wpływ na zmianę stylu gry: nowy impuls treningowy. Diametralnie zmienił się trening, wprowadziliśmy większy monitoring. W tym miejscu również ogromne podziękowania dla trenera Szutowicza, który zmienił pierwszą część treningu. Pod moją wodzą zmieniła się druga część zajęć i suma sumarum wyszło tak, że zespół odżył piłkarsko i było widać, że chłopcy lepiej biegają, lepiej grają w piłkę i tych parę rzeczy wpłynęło na to, że zaczęliśmy wygrywać, a potem wszystko się napędzało jak należy.

Dlaczego to Marek Szutowicz został asystentem? Słyszeliśmy też o takim nazwisku jak Piotr Gruszka.

- W momencie, kiedy przejąłem zespół, rozmawialiśmy na temat zatrudnienia dwóch osób. Trener Szutowicz miał być osobą, którego zakresem pracy byłoby odpowiednie przygotowanie motoryczne zespołu, a asystent miałby pełnić rolę drugiego trenera. Rozmawiałem z Piotrem Gruszką, ale nie doszło do żadnych wiążących rozmów i zostaliśmy z samym trenerem Szutowiczem. Jestem ogromnie zadowolony z pracy, jaką wykonał w ciągu tych ośmiu tygodni.

Opcja z trenerem Gruszką jest jeszcze rozważana w jakiejś perspektywie?

- Tak, gdyż potrzebuję do sztabu jeszcze jednej osoby. Czy będzie to Piotr Gruszka, czy jeszcze ktoś inny to pokażą najbliższe dni.

Jak pan oceni zakończony sezon? Lechii zabrakło trzech punktów do 7. miejsca, ale jednocześnie dwa-trzy punkty mniej i Biało-Zieloni byliby w strefie spadkowej. Gdzie wobec tego jest miejsce pana zespołu?

- Miejsce Lechii jest na miejscu 12., które zajęliśmy sportowo. Z jednej strony można być pazernym i szukać trzech punktów, jednak z drugiej trzeba przyjąć to, co łącznie nagraliśmy, bo tabela nie kłamie.

Który mecz Lechii wiosną uznałby pan za swoją wizytówkę?

- Opinia publiczna dobrze odbierała grę Lechii za mojej kadencji. Osobiście nie mam jakiegoś meczu, w którym wszystko byłoby tak, jakbym sobie tego życzył. Gdybym miał określić spotkanie najbliższe mojemu ideałowi, to dobre zawody rozegraliśmy z Lechem i Wisłą. To są wykładniki tego, co Lechia ma grać w najbliższych latach, bo musimy bić się jak równy z równym z najlepszymi w Polsce.

Czego zabrakło, aby urwać punkty któremuś z potentatów?

- Wszystkiego po trochu: od strony wydolnościowej, po stronę techniczną, taktyczną. Wiele czynników wpłynęło na porażki. Z jednej strony byliśmy w tych dwóch meczach bardzo bliscy, ale i dalecy od zwycięstwa.

Jaki był najlepszy transfer do klubu, jeżeli chodzi o cały sezon?

- Wszystkie zimowe transfery były udane. Jednak zarówno z racji ilości strzelonych bramek i bardzo mocnej postawy na boisku, to najbardziej udanym ruchem był transfer Łukasza Surmy. Na nim najbardziej opierała się nasza gra. Kiedy wspólnie z Karolem Piątkiem byli w bardzo dobrej dyspozycji, to drużyna Lechii osiągała korzystne wyniki.

Zamiana Trałki na Surmę było korzystne dla Lechii?

- Trudno powiedzieć. Obaj są innymi typami piłkarza. Za czasów Łukasza drużyna wyglądała ciut inaczej personalnie, teraz też jest ciut inna i ciężko to porównać. Na pewno gdyby Trałka został, to w parze z Piątkiem czy Surmą, znacznie zwiększyłby siłę naszej drużyny.

Czy Surma będzie liderem Lechii? Ten zespół nie miał w ostatnich latach kogoś takiego.

- Samo słowo lider to jedno, a pozycja na boisku, poparta odpowiednią grą, odpowiednim wkładem, odpowiednią współpracą między kolegami - to pokazuje, kto jest liderem. I tu można powiedzieć, że przez wiosnę Łukasz wykreował się na osobę, która jest wiodącą postacią naszej drugiej linii.

W dniu naszej rozmowy oznajmiał pan, razem z Radosławem Michalskim, decyzje personalne klubu, co do niechcianych graczy. Jaki jest powód, że Paweł Pęczak nie dostanie nowego kontraktu? Czy ma to związek z tym, że prywatnie panowie się nie lubicie, czy decydowały wyłącznie względy sportowe?

- Wielokrotnie rozmawiałem z prasą i nigdy nie powiedziałem, że mam z Pawłem jakiekolwiek problemy. Nie ma najmniejszego problemu, poza sportowymi, między mną a Pawłem. W podejmowaniu decyzji o pożegnaniu z "Pękim" istotne były tylko względy sportowe. Pęczak zagrał dwa i pół meczu w ciągu całych rozgrywek. Nie ma jakichkolwiek przesłanek, aby jego stan zdrowia się poprawił. Ciężko mi, jako trenerowi, umożliwiać podpisanie kontraktu osobie, która rozegrała mniej niż 10% spotkań w sezonie.

- Paweł jest zbyt mocną osobowością, żeby trzymać go tylko ze względu na obecność w szatni. W momencie, kiedy zawodnik nie gra, to nawet jeśli ma bardzo silną osobowość, nie daje tego pod względem osobowościowym w szatni, co gdyby grał i był wiodącą postacią. Na tę chwilę Paweł nam tego nie daje.

Co trener myśli o najgłośniejszym nieudanym transferze Lechii, a więc sprowadzeniu Frane Cacicia? Jak co z tym było? Gdy Chorwat był testowany pan był asystentem Dariusza Kubickiego, a więc na pewno też miał jakiś wpływ na decyzję o jego zatrudnieniu.

- Moje pierwsze wrażenie na temat Frane potwierdziło się w dalszych jego treningach i jego postawie w zespole. Frane Cacić zupełnie inaczej wyglądał przed wyjazdem na około tydzień do Chorwacji, w momencie, kiedy był w pełnym reżimie treningowym. Wrócił i dołączył do zespołu w połowie obozu we Wronkach, jednak to chyba był jego brat. To już nie był ten sam człowiek, co przed wyjazdem.

- Nawet się śmialiśmy, że chyba musi mieć brata bliźniaka, bo do obozu w Białej Podlaskiej, gdzie trening był naprawdę bardzo mocny, to jego osoba i pozycja wyglądała fajnie. Potem to był jednak zupełnie inny człowiek. Zapewne również przez liczne kontuzje.

Lechia jednak nie zraziła się nieudanym transferem Chorwata i zimą sięgnęła po niechcianego w Zabrzu Marko Bajicia. Czy trener widzi w tym piłkarzu potencjał?

- Pod względem piłkarskim jest on bardzo dobry. Gorzej u niego z motoryką, a tym bardziej, że w okresie przygotowawczym borykał się z kontuzjami. Można powiedzieć, że przygotowywał się dorywczo. To też na pewno miało wpływ na jego dyspozycję wiosną. W momencie, kiedy Marko przepracuje cały okres przygotowawczy, może być ciekawą kandydaturą dla Piątka, dla Surmy w środkowej strefie boiska.

Czyli nie jest to kolejny nieudany transfer, ale wciąż wiążecie z tym piłkarzem nadzieje?

- Na tę chwilę nie jestem w stanie nic innego powiedzieć. Jeszcze na temat jego osoby nie rozmawialiśmy ani w sztabie, ani z zarządem, więc mogę ocenić Bajicia tylko tak, jak powiedziałem.

Jak zmieniły się relacje z trenera z zawodnikami w momencie, kiedy awansował pan ze stanowiska asystenta do roli pierwszego szkoleniowca, a więc najważniejszej osoby w sztabie?

- Z mojej strony nie było żadnej zmiany. Poza tym, że zawodnicy usłyszeli moją wizję prowadzenia zespołu i musieli to wszystko zaakceptować. Tak, jak powiedziałem wcześniej - przez dwa miesiące prowadzenia Lechii nie miałem żadnych problemów osobistych, personalnych. Potrafię dogadać się z każdym: od Pęczaka po zawodnika, który był najmłodszy w tym zespole.

Co jest obecnie największą wartością Lechii, której mogą pozazdrościć inne kluby?

- Na pewno dużą wartością jest to, że ten klub z sezonu na sezon robi krok do przodu, nie stoi w miejscu, ale chce się rozwijać. Mam nadzieję, że zawiązanie spółki akcyjnej jeszcze bardziej to przyspieszy. Mieścimy się w bardzo ładnym mieście, mamy niezły stadion, na mecze przychodzi masa kibiców, Lechia jest bardzo dobrze rozpoznawaną marką w Polsce, a klub jest bardzo dobrze odbierany medialnie.

A jeśli chodzi o aspekt sportowy?

- Tak, jak powiedziałem - że z każdym rokiem drużyna jest coraz mocniejsza. Sądzę, że przyszłość polskiej piłki klubowej stoi przed Lechią otworem.

Gdyby miał pan nieograniczony budżet to, jakich trzech zawodników polskiej ligi ściągnąłby pan na Traugutta?

- Od przodu sprowadzilibyśmy Brożka, dalej Sobolewskiego oraz - choć nie wiem, czy jest to w Gdańsku możliwe - Manuela Arboledę, który byłby dobrym wzmocnieniem naszej formacji obronnej.

Co by pan powiedział o takiej trójce: Mila, Zieńczuk, Ślusarski?

- Myślę, że też bym był zadowolony, chociaż brak tu proporcji w grze defensywnej. Jeden z tej trójki wolałbym, aby był graczem formacji defensywnej.

Na jaką pozycję złożył pan zapotrzebowanie u dyrektora sportowego?

- Na każdą pozycję. Potrzebny nam jest jeden człowiek do każdej formacji. Od napastnika dobrze czującego się w świetle bramki, po ofensywnego pomocnika oraz zawodnika formacji obronnej.

Jaki pan ma wpływ na transfery? Są to jedynie wskazania, co do pozycji na boisku czy też jakieś konkretne nazwiska?

- Każdy trener powinien mieć duży wpływ, jeśli chodzi o transfery. To mnie przecież będą rozliczali za wyniki. Jestem w dobrym kontakcie z dyrektorem sportowym, który zbiera całą bazą i następnie razem siadamy i przedstawiamy plusy i minusy każdego zawodnika. Dodatkowo w klubie został stworzony komitet transferowy i zarząd klubu wydaje ostateczne decyzje czy transfer jest realizowany.

Czy pan chce ściągnąć od razu trzech piłkarzy do pierwszego składu, czy wystarczyłoby takich, którzy zwiększą rywalizację o tą "18" meczową?

- Zdecydowanie każdy transfer musi podnieść jakość gry i to muszą być ludzie, którzy wchodzą od razu do grania i podnoszą wartość drużyny. Do rywalizacji my możemy ściągać ludzi z niższych lig, tych najwybitniejszych. A tutaj nam rywalizacja też jest potrzebna. Nie chciałbym, aby teraz było określone, że ci trzej "panowie", którzy przyjdą to będą od razu otwierali skład i dopiero do tej trójki będziemy dobierali siedmiu. Ale na pewno muszą to być osoby, które znacznie podwyższą jakość gry.

Czy ma pan zapewnienia, że takie transfery będą?

- O takich transferach cały czas rozmawiamy i taką przyjęliśmy linię.

Cały czas na pewno bliska jest panu Kościerzyna? Zanosi się na jakiś transfer stamtąd? Gra tam Piotr Kwietniewski, który w minionym sezonie był czołowym strzelcem III ligi.

- Jak czas pozwala, to jestem częstym bywalcem meczów w Kościerzynie. Kwietniewski jest na pewno zawodnikiem nietuzinkowym, ale na tą chwilę mogę powiedzieć tylko tyle.

Czyli jeszcze nie było żadnych rozmów?

- Nie było jeszcze, gdyż kilka dni temu dopiero zakończyliśmy rozgrywki. Jeszcze mamy trochę czasu. Na pewno przedstawiłem swoją wizję dyrektorowi sportowemu i poza trzema ludźmi, którzy mają znacznie wzmocnić naszą jedenastkę, to potrzebnych nam jest dwóch-trzech zawodników, którzy będą przyszłością i wzmogą rywalizację, będą także sygnałem, że my nie śpimy na tym rynku transferowym w niższych ligach. I może Kwietniewski będzie jednym z nich.

Lechia ma jeden z najniższych procentowych udziałów w grze w całym sezonie zawodników poniżej 21 roku życia. Mniej ma tylko Polonia Bytom. Dlaczego w Lechii gra tak mało wychowanków, bądź piłkarzy ukształtowanych w Lechii od wieku juniora. Co się stało z systemem "16 + 8", który został ogłoszony przed dwoma laty?

- Ja mogę odpowiadać tylko za te 8 kolejek. I były momenty takie, że wychowankowie tacy jak Hirsz, byli bliscy gry, ale podjąłem decyzję taką, że pierwszą rzeczą, która jest najważniejsza w ustalaniu "11" i "18", jest poziom sportowy. Wg mojej oceny poziom sportowy wyższy prezentował Andruszczak, dlatego wszedł za Kawę do jedenastki. Życie pokazało, że być może miałem rację, bo "Andrut" wszedł dwa-trzy w ważnych momentach dla Lechii i podołał wyzwaniu.

Nie boli pana, to, że gra tak mało wychowanków. Sam przecież też, jako junior spędził pan kilka lat na grze w Lechii.

- Boli mnie. Ale to świadczy o systemie szkolenia. Są kluby, które zajmują się szkoleniem bardzo dobrze i to jest też sygnał dla nas. To nie zależy tylko od decyzji trenera, bo ja mógłbym zagrać wbrew sobie i wystawić gorzej wyglądającego wychowanka w momencie, kiedy Lechia grała o wszystko.

Młoda Ekstraklasa pokazuje jednak, że młodzież w Lechii nie jest taka najgorsza?

- I ja się z tego cieszę. I teraz w momencie, kiedy będziemy przystępowali do nowego sezonu, to każdy z nich dostanie szansę. I jeśli będzie lepszy od zawodnika, który jest tutaj, to nie widzę podstaw, aby nie grał.

Co wg pana jest lepsze dla młodego zawodnika, gra w Młodej Ekstraklasie czy wypożyczenie do II ligi?

- Same wprowadzenie rozgrywek Młodej Ekstraklasy uważam za dobry pomysł. Ci ludzie są pod bacznym okiem. Te mecze wyglądają zupełnie inaczej niż na poziomie II ligi. Nie mówimy tu o poziomie grania, tylko o jakości tych meczów. Oni rywalizują ze swoimi rówieśnikami, od czasu do czasu wzmacnianymi piłkarzami z szerokiej kadry pierwszych zespołów. To jest trudne pytanie, ale mamy ich w tym momencie w klubie.

Przez cały sezon nikt się z tej Młodej Lechii nie przebił.

- Jest to spowodowane jedynie tym, że przez cały sezon nikt z tej drużyny nie pokazał lepszej dyspozycji od zawodników, których każdy trener miał do dyspozycji. I to jest wyłącznie najważniejsza rzecz.

Czyli lepiej sprowadzić niż wychowywać?

- Nie. Na pewno lepiej wychować niż sprowadzać. Tak wygląda dzisiaj budowanie piłki młodzieżowej. Co roku trzeba prowadzić selekcję, co roku szukać nowych piłkarzy w regionie. I potem nic będzie stało na przeszkodzie, aby trener Kafarski czy Kasperczak lub jakiś inny trener, wprowadzał tych młodych zawodników do drużyny, ale pod warunkiem, że będą tak samo dobrzy albo lepsi.

Czy to nie jest tak, że ci dzisiejsi 18-20-latkowie nie są już straceni dla piłki seniorskiej? Może trzeba sięgnąć głębiej, sprawdzić 16-17-latków.

- Mogę wypowiadać się na temat, tych piłkarzy, których miałem w kadrze, czyli Hirsz, Szuprytowski i Kawa. To są ludzie, którzy mają predyspozycje żeby grać w piłkę. Potrzebny jest im impuls. Na przykładzie takich zawodników jak Kawa i Hirsz, zwróćmy uwagę, że oni są bardzo często w "18", albo są blisko niej. W "18" która jest co roku wymieniania i jest jeszcze lepsza.

- Czyli, mimo że sprowadziliśmy do ekstraklasy 6-7 piłkarzy, to oni są ciągle w "18". Ich poziom sportowy jest na bardzo dobrym poziomie. Oni są naprawdę blisko. Gorzej by było gdyby ten zespół cały czas był średniej jakości, a Hirsz i Kawa byliby poza "18". Zespół jest coraz silniejszy, a oni są. To też świadczy o tym, że oni robią postęp i należy wierzyć w to, że nie zabraknie im cierpliwości i jeszcze większej wiary w to, że oni mogą stanowić o sile tego zespołu.

Ale czy trenerzy będą mieli cierpliwość?

- Jako trener mam cierpliwość, bo widzę, że zawodnik nie załamuje się jedną, drugą, trzecią decyzją.

Czy jeśli nie będziecie grali tych meczów z przysłowiowym nożem na gardle to będą dostawali więcej szans? Wielu trenerów woli wystawić młodego gracza, mimo że jest trochę gorszy, niż doświadczonego piłkarz po 30., bo wiedzą, że może to zaprocentować w przyszłości, gdyż młody piłkarz będzie zbierał doświadczenie.

- Zgadza się. Jeśli zawodnik jest perspektywiczny to tak jest. Ale zaczynając od początku, to Lechia będzie grała z nożem na gardle od pierwszego meczu, bo nie chcemy doprowadzić do tego, aby sytuacja nasza w tabeli wyglądała tak jak w tym sezonie. O pierwszego meczu będziemy grali o "Mistrzostwo Polski".

A o co będzie grać Lechia w najbliższym sezonie?

- To zależy od zarządu. Zobaczymy, jaki uda nam się zbudować zespół, jakie nam wyjadą transfery. I będziemy wtedy mogli wyrazić daleko idącą opinię na temat pozycji w tabeli.

Czy podczas tych trzech lat pobytu w Lechii miał pan propozycje z innych klubów?

- Nie.

Czy ta kariera trenerska, która pan przemierza wygląda tak jak sobie pan wymarzył przed 8 laty, kiedy został szkoleniowcem Kaszubii?

- Zaczynając pracę trenerską, nie miałem tak daleko idących planów. Kiedy zacząłem pracować, jako trener przyszedł mały sukces w postaci awansu z IV do III ligi. I to był taki impuls dla mnie, że to jest profesja, którą powinienem wykonywać do końca życia. I myślę, że dotychczasowa moja praca pokazuje, że krok po kroku można wejść na szczyt i prowadzić zespół w ekstraklasie. I mam nadzieje, że to nie będzie epizod, ale długotrwała praca.

Wierzył pan, że w tak młodym wieku może prowadzić zespół w ekstraklasie?

- Wierzę w siebie, wiem, jaki mam charakter. Czasami w życiu trzeba mieć trochę szczęścia i w moim przypadku to szczęście spowodowało to, że dostałem propozycję w tak trudnym momencie. A wynik końcowy pokazuje, że tak miało być.

Czy trener Skorża jest najbliższym panu szkoleniowcem? Bo obok pana tylko on i Rafał Ulatowski nie mają występów jako piłkarze na szczeblu polskiej ekstraklasy.

- Wielu jest takich trenerów na świecie, także ci dwaj moi koledzy po fachu nie grali w ekstraklasie czy reprezentacji. Jednak gdybym ja miał to wszystko zrobić, to w wieku 34 lat nie miałbym papierów do prowadzenia drużyny w ekstraklasie i nie byłbym trenerem z 8-letnim doświadczeniem. Także coś za coś. Obu tych trenerów bardzo cenię i obaj pokazali, że na nazwisko trzeba zapracować, jako szkoleniowiec, a nie jako piłkarz.

W sercach kibiców Lechii są dwa nazwiska szkoleniowców: Jastrzębowski i Kubicki. Co musi osiągnąć trener Kafarski, aby dołączyć do tej dwójki?

- Tłumaczyłem chłopakom w szatni, że jeżeli uda nam się utrzymać to będzie to sukces porównywalny z awansem do ekstraklasy. Nie będę polemizował dalej. Na pewno trener Kubicki miał bardzo duży wpływ. Natomiast trener Jastrzębowski pracował w Lechii tyle lat, że sam chciałbym także mieć taki staż trenerski na Traugutta jak on łącznie z takimi sukcesami jak Puchar Polski. Trener Kafarski musi potwierdzać, że zespół idzie do przodu, że drużyna gra co roku o inne cele. Trenerowi Kafarskiemu potrzebne jest też zaufanie i wiara w to wszystko ze strony działaczy i kibiców.

"Skała" czy "Kafar", który przydomek jest panu bliższy?

- W Gdańsku "Kafar". A w Kościerzynie "Skała". "Skała" to jest moja stara ksywa jeszcze z czasów młodzieńczych, kiedy zaczynałem grać w seniorach Kaszubii. Tak nazwali mnie koledzy z drużyny i tak zostało. Myślę, że odzwierciedla mój twardy charakter, ale geneza powstania tej ksywki była trochę inna.

Jak jest pan odbierany w Kościerzynie? Ludzie znający pana odbierają jako Tomka Kafarskiego czy jednak dzięki temu, że prowadzi pan klub z ekstraklasy jest pan gwiazdą? Czy zmieniło się sporo w odbiorze odkąd został pan tym pierwszym w Lechii?

- Na każdym kroku spotykam się ze słowami uznania. Fantastyczną rzeczą jest to, jak duża grupa osób mi dobrze życzy. Czuje duże wsparcie i poparcie, nie tylko osób z Kościerzyny, ale także z Gdańska. To jest ważne dla mojej pracy.

Postawiliście w czasie przygotowań do sezonu na sprawdzone miejsca, czyli Wronki. Są mocni sparingpartnerzy, ale w porównaniu do poprzednich zgrupowań zabrało rywala z zagranicy.

- Plan przygotowań był ustalony przez mnie wespół z kierownikiem Żukiem. On przedstawiał mi kandydatury sparingpartnerów. Obozy były już zatwierdzone pół roku temu, a więc tu też miał na to wpływ trener Zieliński. Jeśli chodzi o drużynę z zagranicy, to przed rokiem we Wronkach był na obozie zespół z Ukrainy stąd mogliśmy zagrać z nim. To był bardzo cenny sparingpartner. Te drużyny, z którymi zagramy, myślę, że są odpowiednie.

Przyszłość może się dla pana, jako pierwszego trenera Lechii, potoczyć różnie. Czy dopuszcza pan powrót na poprzednie stanowisko, czyli drugiego trenera?

- Żadnych rzeczy nie można wykluczyć. I nie powiem słowa nigdy, bo niczego nie można wykluczyć. Wierzę w to, że będę w Lechii pracował skutecznie oraz długo i to ukształtuje moją pozycję, jako pierwszego trenera.

Jakie plany na urlop? Czy będzie pan zupełni wyłączony, czy jednak tak się nie da i będzie pan snuł już wizje nowego sezonu, przygotowania, transfery, taktyka?

- Akurat dziś o 21 wylatuję z rodziną do Egiptu na tygodniowy urlop. Będę chciał się od tego wszystkiego wyłączyć, ale znając siebie tak nie będzie. Będę w stałym kontakcie z dyrektorem sportowym. Będę także układał już plan i wizję naszej gry i pracy, która zacznie się 22 czerwca. Jest mi potrzebny taki odpoczynek psychiczny i po przyjeździe z urlopu, dzięki temu, nabiorę jeszcze większego rozpędu.

Ludzie Lechii
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.013