Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 205 (22/2009)

23 czerwca 2009

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

POJEDYNEK TRENERÓW

Zielek vs. Kafar

Zmiana szkoleniowca zespołu w trakcie trwania rozgrywek to ruch desperacki, często dyktowany gęstniejącą atmosferą wokół klubu i poddaniem się jego włodarzy opinii mediów oraz presji kibiców żądających natychmiastowego działania. Co więcej, jest to decyzja szalenie ryzykowna; nawet najlepszy trener nie da bowiem gwarancji na dokonanie cudu w ciągu kilku tygodni i wyciągnięcie drużyny z zapaści.

KONRAD MARCIŃSKI

A jednak mimo wszelkich wad tego rozwiązania, w dziesiątkach klubów w Polsce pozostaje ono wciąż jedyną próbą zaradzenia trudnej sytuacji . Tylko w minionym sezonie aż w 11 zespołach ekstraklasy zdecydowano się na taki ruch. I mimo wszystko, w większości przypadków tych decyzji nie żałowano.

Podążając wydeptaną ścieżką również działacze gdańskiej Lechii skorzystali ze sprawdzonego rozwiązania bazując przy tym także na własnych doświadczeniach. Przypomnijmy, że w ostatnim okresie w klubie przy Traugutta roszady na stanowisku opiekuna pierwszego zespołu podczas trwania sezonu dokonano trzykrotnie. W sezonie 2003/2004 po nieudanych meczach z Gedanią i Olimpią Sztum Jerzego Jastrzębowskiego zastąpił Marcin Kaczmarek. Następcy Kaczmarka, Tomaszowi Borkowskiemu, nie dano dokończyć sezonu 2007/2008 i podziękowano mu za współpracę już po 6. kolejce desygnując w jego miejsce Dariusza Kubickiego. Beznadziejna postawa Biało-Zielonych pod wodzą Jacka Zielińskiego w sezonie 2008/2009 zaowocowała zwolnieniem go z posady po 22. kolejce. Schedę po Zielińskim objął „niezatapialny” Tomasz Kafarski, który, mimo odsunięcia od pierwszego zespołu „Borka” i „Kuby”, pozostał przy drużynie i niezmiennie piastował funkcję asystenta.

Warto nadmienić, iż wszystkie wspomniane wyżej operacje pt. „zmiana trenera” przyniosły zamierzony skutek. Kaczmarek jako grający trener awansował z kolegami do ówczesnej III ligi, Kubicki obejmując znajdującą się na 14. miejscu drużynę wywindował ją na pozycję lidera czym przypieczętował awans Lechii do ekstraklasy po 20 latach. Kafarski podjął się prawdziwej „Mission Impossible” – utrzymania Biało-Zielonych w lidze i mógł z dumą „zameldować wykonanie zadania”, mimo iż wielu skazywało już Lechię na pożarcie.

Większość ekspertów komentujących codzienną szarzyznę naszej ligowej piłki skłania się ku teorii, iż w Lechii zadziałał efekt „nowej miotły” – nowego człowieka, który, nieskażony dotychczasowymi układami na linii zarząd-piłkarze-kibice-trener przynosi ze sobą nową falę entuzjazmu, na której zespół potrafi wypłynąć na powierzchnię i zaczerpnąć drugi oddech. Dodatkowo „nowy”, nie znając piłkarzy daje im niejako drugą szansę na pokazanie, iż zasługują na miejsce w składzie, co wyzwala w zawodnikach nowe pokłady ambicji i motywacji.

Ta teoria ma jednak spore rysy na swej wydawałoby się jednolitej powierzchni. Powiew optymizmu jest krótkotrwały, zazwyczaj jego siła gwałtownie słabnie przy pierwszym potknięciu, a drużyna pogrąża się w depresji. Za przykład może służyć tu Polonia Bytom, która pod wodzą nowego szkoleniowca wygrała w Gdańsku, by przez następny miesiąc ugrać zaledwie 1 punkt. Również Odra Wodzisław z nowym trenerem pokonała Piasta Gliwice, a na następne zwycięstwo czekała aż 6 ligowych kolejek. Gorzej jeszcze, gdy nowa miotła okazuje się być wysłużonym drapakiem, który nijak nie jest w stanie udowodnić swoich cudotwórczych umiejętności. Koronne dowody przedstawiają zespoły Arki i Górnika, które pod czujnym okiem nowych opiekunów grały na równie niskim poziomie.

W Lechii natomiast mieliśmy sytuację odwrotną. Szkoleniowiec przychodzący do klubu, mający przed sobą czystą kartę gotową do zapisania sukcesami okazał się człowiekiem zupełnie nie potrafiącym przystosować się do warunków pracy panujących przy Traugutta. Jak na ironię, trener funkcjonujący przy zespole od kilku lat, znający na wylot swoich podopiecznych, być może nawet mający nieco spaczone spojrzenie na sprawy klubowe potrafił tchnąć w Biało-Zielonych ducha walki i przekonać do odnoszenia zwycięstw.

Co takiego różni obu szkoleniowców, że mając do czynienia z tą samą grupą współpracowników i podobnymi warunkami pracy jeden z nich odniósł niewątpliwy sukces, drugi zaś nie udźwignął powierzonej mu roli? Pozwólmy obu dżentelmenom stanąć do konfrontacji 1:1.

Runda 1. Kariera piłkarska

Tu zdecydowanie szala po stronie Jacka Zielińskiego. Wychowanek Orła Dębica większość kariery spędził w drużynie Legii Warszawa, której od sezonu 1991/92 był czołową postacią. Ze stołecznym zespołem zdobył trzy razy tytuł Mistrza Polski, również trzykrotnie sięgał po krajowy Puchar. Zaliczył występy w elitarnej lidze Mistrzów, 60 razy założył koszulkę z orłem na piersi, był także uczestnikiem Mundialu w 2002 roku. Ogółem w piłkarskiej ekstraklasie rozegrał 363 spotkania strzelając 8 bramek.

Przy tych statystykach dorobek piłkarski Tomasza Kafarskiego wygląda gorzej niż mizernie. Nie oznacza to jednak, że Kafarski był piłkarzem o małym potencjale. Z juniorami gdańskiej Lechii zdobył przecież tytuł Mistrza oraz Wicemistrza kraju. Jego kariera piłkarska potoczyła się jednak inaczej niż „Zielka”. Ekstraklasę „Kafar” mógł zobaczyć jedynie w telewizji, sam zaś karierę seniorską spędził w trzecioligowej Kaszubii Kościerzyna, z którą nie dane mu było osiągnąć znaczących wyników.

Runda 2. Kariera trenerska

Tu Jacek Zieliński również ma się czym pochwalić. Już w pierwszym sezonie (2004/2005) spędzonym na ławce Legii zajął trzecie miejsce w ekstraklasie, był także półfinalistą Pucharu Polski. Jako pierwszy trener pracował w Legii również krótko w roku 2007, by przenieść się do Kielc, gdzie w sezonie 2007/2008 prowadził zespół Korony (6. miejsce w ekstraklasie). Po karnej degradacji klubu Zieliński wybrał nadmorskie klimaty; w Gdańsku zastąpił przed rozpoczęciem sezonu 2008/2009 zwolnionego Dariusza Kubickiego.

Doświadczenie Jacka Zielińskiego nijak nie przystoją do tego, jakim pochwalić się może Kafarski. „Kafar” od ośmiu lat zasiada na ławce trenerskiej – swoją przygodę z tym fachem rozpoczął mając zaledwie 26 lat! Jako grający trener, a później już tylko szkoleniowiec przez 5 lat pozostał wierny kościerskiej drużynie. Następnie zaangażowany został w sztabie gdańskiej Lechii, w której pracuje nieprzerwanie od 2006 roku, by w sezonie 2008/2009 móc samodzielnie poprowadzić Biało-Zielonych w ekstraklasie.

Runda 3. Styl pracy

Jacek Zieliński na ławce trenerskiej Lechii prezentował iście angielską flegmatyczną postawę. Oparty o boks dla rezerwowych, z rękami założonymi na piersi wyglądał na kompletnie nieobecnego na meczu, bardziej pogrążonego we własnych myślach niż reagującego na rozwój sytuacji na boisku. Nie może zatem dziwić drwiące przezwisko na jakie zapracował sobie były legionista – był ospały niczym „miś koala”. Na palcach jednej ręki można wyliczyć gwałtowniejsze reakcje „Zielka”. Choć nie znamy kulisów relacji trenera z zawodnikami w szatni, ciężko jednak przypuszczać by Zieliński przemieniał się tam w wulkan energii. Jak podkreślali sami piłkarze, trener przeprowadzał z nimi mało rozmów, swoim podejściem nie był w stanie „wstrząsnąć” graczami, wywołać w nich sportowej agresji i sprowokować do walki. Do miana żartu pretenduje słynne „9 punktów w 3 meczach” mające służyć jako środek mobilizacji piłkarzy, w który, jak sam przyznał się do tego Zieliński, w ogóle nie wierzył. Taka postawa obnażyła całkowicie nieprofesjonalne podejście szkoleniowca do tak ważnego czynnika jakim jest morale drużyny. Nic dziwnego, iż z trenerem nie wierzącym we własny zespół, piłkarze grali jak z podciętymi skrzydłami.

Kompletnym przeciwieństwem zamkniętego w sobie Zielińskiego okazał się być Tomasz Kafarski. Od razu dał się poznać jako ekstrawertyk, skłonny do dialogu z zawodnikami. W ocenie piłkarzy, częste rozmowy z ich opiekunem pozwoliły wyjaśnić wszelkie sprawy sporne wewnątrz drużyny i sprawiły, że „Kafar” zyskał pełną akceptację. To zrodziło atmosferę wzajemnego zrozumienia i zaufania, którym wychowanek Kaszubii obdarzył swoich podopiecznych, ci zaś podporządkowali się jego myśli trenerskiej w 100%. Z drugiej zaś strony Kafarski pokazał, że ma autorytet i nie będzie szkoleniowcem, któremu można „wejść na głowę”. Nie bał się posadzić na ławce rezerwowych dotychczasowych pewniaków, jak Maciejów: Kowalczyka i Rogalskiego czy Pawła Buzałę. „Żył” na ławce mobilizując zawodników, korygując ustawienie taktyczne i przekazując na bieżąco swoje uwagi podczas meczu.

Runda 4. Taktyka

Na „0 z tyłu, a z przodu może coś wejdzie” - tak najkrócej można mówić o taktyce przyjmowanej przez Lechię za kadencji Jacka Zielińskiego. Gdańszczanie grali zatem zachowawczo, z rzadka przejmując inicjatywę. Wg planu „Zielka” najkorzystniejszym wynikiem był bezbramkowy remis, wszak jeden punkt to też jakaś zdobycz. Niestety plany te najczęściej spalały na panewce. Drużyna traciła bramki, a ustawiona ultra defensywnie nie miała jak i kim zaatakować. Również zmiany, których dokonywał Zieliński nie odzwierciedlały próby podjęcia walki o zwycięstwo. Przykładem tego niech będzie sytuacja w Łodzi, gdzie Lechia przegrywała 1:2, natomiast trener Zieliński dokonał zmiany obrońcy wstawiając w jego miejsce innego defensora. Logiki w tych posunięciach nie było zbyt wiele, natomiast do frustracji wręcz doprowadzały wypowiedzi pomeczowe, w których trener non stop usprawiedliwiał swoje błędy, zasłaniając się brakiem szczęścia, bądź chwaląc piłkarzy za „dobrą” grę.

Trener Kafarski otrzymał w spadku po Zielińskim taktyczny rozgardiasz. Zarzucił eksperymenty z ustawieniem i szybko wykrystalizował wyjściową jedenastkę. Okazało się, że lechiści potrafią grać ofensywnie, prezentować otwarty futbol, stwarzać sytuacje podbramkowe i, co najważniejsze, umieć je wykorzystać. Kafarski zmienił mentalność drużyny. Nawet po straconej bramce Biało-Zieloni podejmowali rękawicę i nie spuszczali głów. Było tak w meczach z GKS-em Bełchatów, Wisłą czy Jagiellonią, gdzie Lechia traciła bramki, potrafiła jednak odzyskać inicjatywę i doprowadzić do wyrównania, czy wyjść na prowadzenie. Mając naprzeciw siebie silniejszych rywali nie było widać obawy paraliżującej poczynania piłkarzy, jak w potyczce z Lechem. Mądra obrona, szybkie wychodzenie do kontrataków, aktywne skrzydła i kreatywny środek – na tych filarach opierała się strategia gry Lechii pod batutą „Kafara”, która przyniosła zamierzony skutek.

Runda 5. Werdykt

Podsumowując osoby obu trenerów pokusić się można o stwierdzenie, że o powodzeniu na ławce trenerskiej niekoniecznie decyduje przeszła kariera zawodnicza. Jacek Zieliński niestety wpisał się w tę regułę. Nie potrafił przekuć sukcesów piłkarskich w te odnoszone jako szkoleniowiec. Odwrotnie Tomasz Kafarski, piłkarz z prowincjonalnego klubu wytrzymał olbrzymią presję i bez kompleksów poprowadził zespół w ekstraklasie. Nie można tu również mówić o efekcie „nowej miotły”. Ważniejsze są tak prozaiczne wydawałoby się elementy jak cechy wolicjonalne, umiejętność właściwego reagowania na zmieniającą się sytuację na boisku, czy wreszcie zdolność do analitycznego myślenia i zachowania chłodnej głowy przy jednoczesnym sprawnym mobilizowaniu zawodników. Tych wartości zabrakło „Zielkowi”, idealnie skorzystał z nich Kafarski. W naszym pojedynku nie może być więc innego werdyktu jak zwycięstwo „Kafara”. Obrazują to nawet liczby: Jacek Zieliński uzbierał w 22 spotkaniach 22 punkty, co jak łatwo policzyć daje 1 punkt na mecz; Pod wodzą jego następcy Biało-Zieloni zgarnęli w 8 spotkaniach 10 punktów, czyli 1,25 punkta na mecz. Biorąc pod uwagę klasę rywali, z jakimi potykała się Lechia, jest to całkiem przyzwoity wynik. Prawdziwą wartość Tomasz Kafarskiego ujrzymy jednak dopiero w kolejnym sezonie, w którym dane mu będzie całkowicie samodzielnie przygotować i poprowadzić drużynę od samego początku rozgrywek. Trzymamy za niego kciuki, bo sukces „Kafara” będzie sukcesem Lechii, a i naszym także.

Opinie (1)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.014