lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 211 (28/2009)
4 sierpnia 2009


LECHIA GDAŃSK – ARKA GDYNIA 2:1

Znaczy Kapitan

Za nami inauguracja rozgrywek ekstraklasy sezonu 2009/2010. Dla całej wybrzeżowej piłkarskiej społeczności, jak i dla samych zawodników był to prawdziwy „strzał z grubej rury”. Po stojącym na całkiem przyzwoitym poziomie spotkaniu Biało-Zieloni, po raz trzeci w ekstraklasie, odnieśli zwycięstwo nad odwiecznym rywalem zza miedzy.

KONRAD MARCIŃSKI
Gdańsk
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/12266/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

„Przy kasach tłum, biletów brak”

Zapowiadany jako hit 1. kolejki mecz derbowy elektryzował kibiców na długo przed pierwszym gwizdkiem. Rzesze fanów tłoczyły się przed kasami w oczekiwaniu na możliwość otrzymania bezcennej wejściówki. Wydłużona procedura zakupu biletów sprawiła, że kolejki chętnych sięgały kilkudziesięciu metrów. Nierzadko dochodziło do spięć czy kłótni, wśród zniecierpliwionych i wygłodniałych futbolowych emocji fanów. Rodzą się zatem pytania: Czy nowocześnie zarządzanemu i aspirującemu do miana profesjonalnych klubowi przystoi zmuszać swoich sympatyków do wystawania w długich ogonkach, niczym w okresie PRL-u? Dla nikogo nie było przecież zaskoczeniem, iż derbowy pojedynek na inaugurację ligi będzie cieszyć się ogromnym zainteresowaniem kibiców, w związku z tym otwarte zaledwie trzy okienka, w których można było nabyć wejściówkę, było ilością stanowczo zbyt małą. Rozumiemy konieczność przestrzegania narzuconych przez PZPN rygorystycznych przepisów, jednak i działaczom klubu należy się kamyczek do ogródka. Wolelibyśmy, by w przyszłości proces dystrybucji biletów nie powodował konieczności brania urlopu czy zwolnienia lekarskiego w celu ich zakupu.

Nerwowość nie dawała się we znaki wyłącznie kibicom. Również w sztabach obu ekip temperatura emocji rosła z każdą godziną. W ekipie żółto-niebieskich obgryzano paznokcie niecierpliwie oczekując na potwierdzenie do gry nowych zawodników: Adriana Mrowca, Mateusza Sieberta i Tadasa Labukasa. Szczególnie oczekiwano na certyfikat litewskiego gracza, który udanie zaprezentował się w okresie przygotowawczym i był pewniakiem na pozycji napastnika. W obozie gdańszczan nie miano takich zmartwień jednak i opiekun Biało-Zielonych, Tomasz Kafarski miał twardy orzech do zgryzienia. Jak sam przyznał na przedmeczowej konferencji prasowej, wciąż głowił się nad obsadzeniem 2 pozycji w wyjściowej jedenastce. Spekulujemy, iż sztab szkoleniowy do końca zastanawiał się, kto powinien wystąpić w wyjściowym składzie na pozycji napastnika i bramkarza. Ostatecznie szansę na grę od pierwszej minuty otrzymali: debiutant Ivans Lukjanovs i Mateusz Bąk. Swoją dyspozycją udowodnili, iż był to wybór ze wszech miar trafiony, choć czy nad tymi nazwiskami rozmyślał trener Kafarski pozostanie jego słodką tajemnicą.

Najpierw trzęsienie ziemi, później napięcie rosło

Hitchcockowska dewiza jak ulał pasuje do boiskowych wydarzeń z pierwszych 45 minut spotkania. Zaczęło się co prawda zgodnie z planem. Lechia utrzymywała się przy piłce, starając się prostopadłymi piłkami z głębi pola uruchamiać wysuniętego Lukjanovsa i „podwieszonego” za Łotyszem Pawła Nowaka. Arka przyjęła lechistów na swojej połowie i zagęszczając środkową strefę boiska wyczekiwała swojej szansy. Nie musiała czekać długo, bo już w 13. minucie skorzystała z prezentu w postaci niefrasobliwego zachowania Huberta Wołąkiewicza. Stoper gdańszczan zbyt długo „holował” piłkę przed swoim polem karnym, co skrzętnie wykorzystał Marcin Wachowicz. „Ulubieniec” gdańskich kibiców faulując (co jednak umknęło uwadze sędziego) wygarnął futbolówkę lechiście i zgrał ją do Labukasa. Ten zrewanżował się koledze idealnym podaniem w polu karnym, gdzie Wachowicz bez trudu, mierzonym strzałem po ziemi nie dał szans Mateuszowi Bąkowi. 0:1 na tablicy świetlnej i konsternacja na trybunach. Czyżby miała się sprawdzić prognoza Bartosza Ławy „do trzech razy sztuka”? Na szczęście gol dla gości nie zdeprymował Biało-Zielonych, którzy od razu zabrali się do odrabiania strat. Efektem wzmożonego naporu lechistów na bramkę Andrzeja Bledzewskiego było 5 rzutów rożnych, w odstępie zaledwie kilku minut, które jednak nie przyniosły wyrównania. Wtedy do gry aktywniej włączył się

Wielki Piątek,

który, jak na kapitana przystało, dał sygnał kolegom do kolejnych ataków. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bo już w 23. minucie był remis. W lewym sektorze boiska znalazł się Ivans Lukjanovs, który świetnie zacentrował w pole karne. Tam czekał już Karol Piątek, który ubiegł kryjącego go „na radar” Adriana Mrowca i delikatnie musnął futbolówkę przed interweniującym golkiperem żółto-niebieskich. Zmierzającą do siatki piłkę wybił jeszcze Robert Bednarek, jednak ta zdążyła przekroczyć całym swoim obwodem linię bramkową. Arbiter spotkania nie miał innego wyjścia jak wskazać na środek boiska. Wyrównująca bramka wyzwoliła w Biało-Zielonych dodatkową motywację, by jeszcze przed przerwą pokusić się o kolejne trafienia. Szarpał Lukjanovs, wtórowali mu, czarujący dryblingami, Kaczmarek i Nowak. Ten ostatni przeprowadził w doliczonym czasie gry akcję, która zadecydowała o końcowym wyniku meczu. Wraz z Łukaszem Surmą ruszyli „na przebój” środkiem boiska mijając niczym slalomowe tyczki biernych zawodników z Gdyni. Rozpędzony Surma wpadł w „szesnastkę” odbierając piłkę zagraną w uliczkę przez byłego gracza Cracovii. „Surmik”, wzięty w kleszcze przez Bednarka i Macieja Szmatiuka, padł jak ścięty w polu karnym, co mogło oznaczać tylko jedno – rzut karny. Odpowiedzialność za jego wykonanie wziął na swoje barki Piątek i niczym rasowy egzekutor pewnie wykonał jedenastkę kompletnie myląc Bledzewskiego. Drugi gol „Carlosa”, a zarazem podręcznikowa bramka do szatni.

Sinusoida

15 minut przerwy chyba nie wystarczyło arkowcom, by mogli odpowiednio zareagować na gola z doliczonego czasu gry pierwszej połowy. Chwilę po wznowieniu meczu przed szansą na ukoronowanie swojej dobrej postawy miał Marcin Kaczmarek. „Kaka” ośmieszył zwodami defensorów Arki i znalazł się w sytuacji sam na sam z golkiperem gości. Skrzydłowemu gdańszczan zabrakło jednak zimnej krwi, gdy zdecydował się na silny strzał, który instynktownie wybronił Bledzewski. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby techniczne podcięcie piłki nad leżącym już bramkarzem. Trzecia bramka zapewniłaby dużo większy spokój w poczynaniach Lechii i podcięła skrzydła gości z Gdyni. Tymczasem fantastyczna interwencja Bledzewskiego podziałała na żółto-niebieskich niczym zimny prysznic. Od tej pory to Arka przejęła inicjatywę zmuszając Lechię do cofnięcia się na własną połowę. Było to zadanie tym bardziej ułatwione, gdyż boisko opuścić musiał sponiewierany Piątek. Jego zmiennik, Marko Bajić, nie potrafił utrzymać piłki w środku pola, co skrzętnie wykorzystywali goście. Drugie 45 minut to na przemian zrywy i przestoje zarówno jednej jak i drugiej drużyny. W tym fragmencie spotkania z dobrej strony pokazali się zawodnicy Arki: Ława, Filip Burkhardt i Lubomir Ljubenov. Zwłaszcza ten ostatni stanowił spore zagrożenie dla bramki strzeżonej przez Mateusza Bąka. Jego strzał głową z 77 minuty po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, wykonywanego przez kapitana gdynian mógł przynieść wyrównanie, jednak zmierzającą do siatki tuż przy słupku piłkę na rzut rożny sparował „Bączek”. To było wszystko na co stać było arkowców tego wieczora. Nie pomogły dokonane zmiany. Ani Grzegorz Niciński ani Przemysław Trytko nie byli w stanie zagwarantować żółto-niebieskim choćby punktu. Momenty przewagi Arki w drugiej połowie nie oznaczają, że Biało-Zieloni pozbawieni byli swoich szans. Konieczność odkrycia się gdynian dała lechistom szanse na wyprowadzanie groźnych kontrataków. Swoje okazje mieli Lukjanovs, Surma i Krzysztof Bąk, jednak ich strzały nie znalazły drogi do bramki gości oraz Maciej Rogalski, leczu tu arbiter dopatrzył się spalonego. Najbliższy szczęścia był wprowadzony za skrajnie zmęczonego Łotysza Paweł Buzała, któremu kilku centymetrów zabrakło, by w swoim trzecim występie na szczeblu ekstraklasy przeciwko Arce zdobył trzecią bramkę. Tak się jednak nie stało i wynik z pierwszej połowy okazał się ostatecznym rozstrzygnięciem. Zwycięstwo 2:1 prolonguje panowanie Lechii w Trójmieście na kolejne miesiące.

Błędy i „wielbłądy”.

"To nie błąd, to wielbłąd." To powiedzenie Jana Tomaszewskiego weszło na stałe do piłkarskiego słownika i znalazło swoje potwierdzenie także w piątkowy wieczór. Oprócz wspomnianego fatalnego w skutkach zachowania Huberta Wołąkiewiecza na miano „wielbłąda” zasługuje także zagranie Marcina Kaczmarka, który podał piłkę Mateuszowi Bąkowi w taki sposób, iż ten musiał złapać ją w ręce, by uprzedzić piłkarza Arki. Konsekwencją był rzut wolny pośredni z odległości kilku metrów od bramki Lechii. Podobnych, choć nieco mniej groźnych w skutkach akcji lechiści „zaprezentowali” w derbowym pojedynku kilkanaście. Niecelne podania, zabieranie piłki partnerowi z drużyny, gdy ten szykował się do strzału, straty (tych sporo miał Krzysztof Bąk), czy walka dwóch gdańszczan o futbolówkę to grzechy i grzeszki Biało-Zielonych z inauguracyjnego spotkania. Tylko nieskuteczności piłkarzy Arki lechiści zawdzięczają, iż większość tych błędów pozostała bez konsekwencji.

Werdykt końcowy

Pierwszy akord ligowego koncertu sezonu 2009/2010 za nami. Orkiestra pod batutą młodego dyrygenta Tomasza Kafarskiego zaprezentowała się przyzwoicie. Choć nie brakowało drobnych fałszów tonacji czy potknięć w rytmie ogólne wrażenie jakie pozostawili po sobie Biało-Zieloni jest jak najbardziej pozytywne. W zespół udanie wkomponowali się nowi muzycy, którzy z kolejki na kolejkę powinni coraz bardziej aspirować do pozycji pierwszych skrzypków drużyny, a i pozostali soliści nie zawiedli. Zaprezentowali publiczności piłkarski spektakl pozbawiony typowego derbowego kunktatorstwa i „obrony Częstochowy”, za to bogaty w emocje i zwroty akcji, a do tego okraszony zwycięstwem. Czego chcieć więcej?




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT