Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 214 (31/2009)

25 sierpnia 2009

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

CO SŁUCHAĆ ZA MIEDZĄ ?

W jaskini... śledzia

W piątkowy wieczór postanowiłem spełnić prośbę znajomego, który przybył do Trójmiasta z pogrążonego w piłkarskim niebycie Olsztyna i zabrać go na mecz ekstraklasy. Jako że w ten weekend Lechia gościła na Konwiktorskiej, postanowiłem zabrać kumpla do Gdyni, gdzie miejscowa Arka podejmowała Mistrza Polski, Wisłę Kraków. Moja wycieczka zakończyła się…

KAROL KOCJAN
Gdynia

Spacer ulicą Małokacką od strony Witomina był spokojnym początkiem emocji. Ze spokojem oglądaliśmy mijające nas samochody z zatkniętymi żółto-niebieskimi flagami rozprawiając o słabszej niż wszyscy oczekiwali formie Zagłębia Lubin. Wkrótce naszym oczom ukazał się rządek zaparkowanych na poboczu samochodów, co świadczyło o tym, że jesteśmy już blisko. Ja w tym czasie zacząłem zastanawiać się jak wejść na trybunę prostą na którą miałem wykupiony bilet. Minutę potem byłem już na stadionie. Pomimo tego, iż mecz ten został zaklasyfikowany jako spotkanie wysokiego ryzyka, nikt nie sprawdził mojego dokumentu tożsamości, ani przy wejściu, ani przy okazji kupna biletu, więc jeżeli teoretycznie przyprowadziłbym ze sobą kilkuset kolegów z Gdańska i Krakowa, bez problemu dostalibyśmy się na środek trybuny prostej.

Na stadionie przywitała mnie ręka młodej dziewczyny trzymająca puszkę, do której należało wrzucać pieniądze przeznaczone na oprawę, a także myśl, że trybuny przy Olimpijskiej są bardzo… kameralne (to była moja pierwsza wizyta na meczu piłkarskim w Gdyni). Mój przyjaciel porównał go do boiska, na którym gra drugoligowy Jeziorak Iława. Na trybunie prostej dawno już brak miejsc, z których można byłoby uważnie obserwować spotkanie. Pozostało tylko stanie na koronie stadionu, choć większość i tych miejsc była już dawno zajęta.

Tak też zostałem, otoczony fanami w żółto-niebieskich szalikach. Wkrótce zaczęła się słowna wymiana ciosów pomiędzy kibicami obu drużyn. Szczęśliwie, w niedalekiej odległości ode mnie siedziało jeszcze kilka osób, które choć ubrane były w gadżety klubowe drużyny z Gdyni, nie krzyczały i nie śpiewały. Dzięki temu nie podpadała moja postawa polegająca na biernym staniu i rozglądaniu się wokół a’la niemiecki turysta na gdańskiej starówce. Przez mur przekleństw pod adresem Lechii, Wisły i Śląska, przebijały się pełne nadziei głosy: - Pasieka dziś pokaże niemiecki kunszt. Panowie, to będzie ten mecz, który rozpocznie marsz w górę.

Obserwuje flagi na łuku. Na co drugiej z nich pojawia się data 1929, uważana przez kibiców za datę założenia klubu. Ogólnie na flagach i bandach diodowych dominuje hasło „klub marzeń z miasta morza”. Na innej fladze widnieje podobizna Eugeniusza Kwiatkowskiego. Innych morskich akcentów nie brakuje – za bramką Mariusza Pawełka stoi wielki dmuchany marynarz, zaś piłkarzy obydwu drużyn wprowadza na murawę wielki konik morski – maskotka klubowa.

W końcu pierwszy gwizdek. Pomimo początkowej przewagi Wisły, Arka ma 6 kornerów pod rząd, a Wisłę przed utratą bramki kilkukrotnie ratuje bramkarz. Ożywają nadzieję na dobry rezultat. Co chwilę słychać pochwały pod adresem piłkarzy. - Dobrze, Bartek, dobrze!. Nagle bez zapowiedzi do sytuacji strzeleckiej dochodzi Paweł Brożek. Trafia w boczną siatkę. Znajomy w przypływie emocji mówi do mnie zaaferowanym głosem: - Mógł odgrywać do Kirma!. Po chwili widzę, że stojący przede mną, ubrany na żółto-niebiesko, dużych gabarytów mężczyzna odwraca się i przeciągle mierzy nas wzrokiem. Od tego momentu postanawiamy się w ogóle nie odzywać w trosce o własne zdrowie. Było to jednak bardzo ciężkie. Szczególnie, gdy nadeszła 45. minuta.

Z pozoru niegroźna akcja Patryka Małeckiego okazuje się być przekleństwem dla Adriana Mrowca. Na trybunach jęk zawodu, z każdej strony słuchać głosy: - K***a, co on zrobił?. Znajomy, zapatrzony w lecącą z nieba racę, bramki nie dojrzał. Pyta się co się stało, a ja nie potrafię mu odpowiedzieć, gdyż tłumię w sobie śmiech. Kuriozum! Dziwactwo! Nie potrafię powstrzymać się od chichotu, ale jako że byłbym jedyną osobą, którą ta sytuacja bawi, zasłaniam twarz i cedzę przez zęby do niego, że gol samobójczy i że wytłumaczę w domu, bo nie potrafiłbym tego wyrazić w tej chwili z kamienną twarzą, bo bramka była nieprzeciętnej urody. Sędzia kończy pierwszą połowę.

W przerwie dominuje inna data. Jest to rok 1979, przypominam sobie – rzeczywiście, w Gdyni w tym roku świętują 30. rocznicę zdobycia Pucharu Polski. Mecz wspomina Czesław Boguszewicz, który zachęca do dalszego dopingowania piłkarzy. Na osłodę wspomina, że Arka Puchar Polski zdobyła po wygranym meczu finałowym z Wisłą Kraków. Także i wtedy do przerwy było 0:1 dla „Białej Gwiazdy”. Same analogie. Drugim wydarzeniem mającym uprzyjemnić kibicom oczekiwanie na początek drugiej połowy było rozstrzygnięcie konkursu na najlepszy fanklub wyjazdowy. Zwycięzcy z Tczewa otrzymali symboliczną, pierwszą butelkę piwa o nazwie „1929”. Szerszą produkcję spiker zapowiada na najbliższą przyszłość.

Zaczyna się druga połowa. Arka konstruuje kolejne ataki, choć bez skutku, Wisła przeprowadza kolejne groźne kontry, także na próżno. Im bliżej 90. minuty tym większą frustrację widać. Nadzieją są kolejne zmiany. - ”Nitek” w Tobie nadzieja - słyszę z lewej strony, kiedy na boisko wchodzi piłkarz, który tydzień wcześniej nie wykorzystał rzutu karnego, mogącego dać pierwszy punkt drużynie, na kilka minut przed końcem spotkania. Kiedy rozlega się ostatni gwizdek obracam się na pięcie, aby udać się w kierunku wyjścia i widzę za sobą… pustą trybunę. Naprawdę niewiele osób zdecydowało się kibicować swój zespół do końca, choć trzeba przyznać, że „młyn” niezłomnie śpiewał piosenki chwalące potęgę Arki jeszcze długo po zakończeniu spotkania.

Idąc po koronie stadionu widzę frustrację i rozpacz kibica, który przychodzi na stadion, aby ujrzeć czwartą z rzędu porażkę swoich ulubieńców. Krzyczy on: - K***a, k***a, k***a. Ile można? Kiedy w końcu coś wygramy?. Jego towarzysz pociesza go: - Teraz jedziemy do Lubina, a oni dostają baty od wszystkich. Ciekawe czy podobnie mówią teraz kibice „Miedziowych”?

Po wyjściu ze stadionu i oddaleniu się na bezpieczną odległość mogę w końcu podzielić się bez skrępowania swoimi wrażeniami z meczu. Można je streścić parafrazując treść znanej telewizyjnej reklamówki. „Bilet na mecz – 30 złotych. Benzyna na dojazd do Gdyni – 10 złotych. Kiełbaska w przerwie – 6 złotych. Zobaczyć jak Arka przegrywa z Wisełką po kuriozalnym samobóju – bezcenne.”

Opinie (2)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.234