Gdańsk: poniedziałek, 9 września 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 217 (34/2009)

15 września 2009

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

PO MECZU LECHIA - WISŁA

Nieszczęśnicy?

Było tak blisko! Lechia Gdańsk po raz pierwszy od powrotu do ekstraklasy miała wielką szansę urwać punkty Wiśle Kraków. Do pełni szczęścia zabrakło jednak… no właśnie – czego?

MICHAŁ KORNIAHO
Gdańsk

Gdańszczanie przez większość meczu prowadzili z wiślakami wyrównany bój. Momentami Biało-Zieloni potrafili nawet zamknąć „Białą Gwiazdę” na jej połowie boiska i przeprowadzać frontalne ataki na bramkę Mariusza Pawełka. Wydawało się, że strzelenie przez lechistów upragnionego gola jest już tylko kwestią czasu. A jednak…

Praktycznie przez cały mecz wszystkie formacje gdańskiego zespołu funkcjonowały bez zarzutu. Jedynie bramkarz gospodarzy Mateusz Bąk nie ustrzegł się kilku drobnych błędów (m.in. brak zdecydowania przy wyjściu z bramki, czy niepewne wykopy z linii 5. metra), ale na szczęście pozostały one bez konsekwencji.

Defensorzy Lechii grali wręcz imponująco, często wyprzedzając napastników Wisły, dobrze się ustawiając, czy wreszcie skutecznie odbierając piłkę rywalom. Wobec pewnej postawy gdańskich obrońców reprezentacyjni napastnicy Wisły Paweł Brożek i Patryk Małecki często byli wręcz bezradni. Dość powiedzieć, cze „Brozinho” po raz pierwszy w tym sezonie nie rozegrał meczu ligowego w pełnym wymiarze czasowym i został zastąpiony w drugiej połowie przez Tomasa Jirsaka. I choć może bardziej racjonalną przyczyną tej zmiany w 86 minucie była zmiana taktyki Wisły niż wymiana Brożka na zawodnika dużo lepszego, to jednak faktem jest, że Paweł nie pograł sobie za wiele w niedzielne popołudnie. W defensywie gdańszczanie wyglądali więc naprawdę solidnie. A jednak…

Linia pomocy Lechii? Też nie można mieć do niej wielu zastrzeżeń. Podopieczni Tomasza Kafarskiego zarówno dość skutecznie przeszkadzali krakowianom w rozgrywaniu piłki, samemu też nie rezygnując z prób konstruowania ataków. Gdański zespół najczęściej próbował nacierać skrzydłami, co kilkakrotnie kończyło się dość groźnymi dośrodkowaniami. Sam fakt, że gdańszczanie nie dali zepchnąć się przez Mistrza Polski do obrony i prowadzili z nim wyrównaną walkę w środku pola to spore osiągnięcie. A jednak…

Atak Lechii? Jeśli by oceniać postawę gdańskiej linii napadu tylko przez pryzmat gry jedynego jej twórcy, czyli Ivansa Lukjanovsa, również należałoby ją pochwalić. „Wania” walczył z rosłymi obrońcami Wisły jak lew. Szarpał, biegał i przepychał się, czym sprawiał Arkadiuszowi Głowackiemu i spółce wiele problemów. Grał naprawdę dobrze. A że nie oddał żadnego groźnego strzału na bramkę Pawełka? To z pewnością problem, z którym od początku sezonu ciężko jest się uporać zarówno samemu Ivansowi, jak i wciąż stawiającemu na Łotysza Tomaszowi Kafarskiemu.

I to chyba właśnie w słabej, a wręcz zerowej skuteczności ataku Lechii tkwi jej największa bolączka. O ile ten problem nie był tak doskwierający choćby w wygranym 6:2 meczu z Cracovią, w którym wszystkie gole dla Lechii zdobyli pomocnicy lub obrońcy, o tyle w przegranych spotkaniach wydaje się być on główną przyczyną straty punktów. Bo to przecież na napastnikach spoczywa główna odpowiedzialność zdobywania goli. Czy zatem Ivansa, który od początku sezonu występuje w pierwszym składzie Lechii, należy uznać za głównego winowajcę porażki z Wisłą, czy też z Odrą? Choć to właśnie on jest w Lechii tym, od którego najbardziej oczekuje się bramek, to jednak jakoś ciężko zrzucić na niego całą winę. Mało tego, pomimo zerowego dorobku bramkowego Łotysza, wielu kibicom wciąż ciężko jest sobie wyobrazić wyjściową jedenastkę Biało-Zielonych bez niego. Z każdym kolejnym meczem wydaje się, że wreszcie nadszedł dzień, w którym rozwiąże się worek z bramkami autorstwa „Wani”. A jednak…

Czy zatem do następnych spotkań piłkarze Lechii powinni przystępować w przeświadczeniu, że poprzednie mecze rozegrali dobrze, a do zdobycia punktów zabrakło im tylko szczęścia? Czy tylko jego odrobina więcej sprawi, że po dodaniu jej do prezentowanej dotychczas gry Lechia wreszcie przestanie tracić trzymane już niemal w garści punkty? Chyba jednak nie w braku szczęścia tkwi problem Lechii.

Otóż problem jest znacznie większy. Lechia grając jednym napastnikiem, jak czyni to od początku sezonu, ogranicza siłę rażenia samej linii ataku do minimum. Ivans Lukjanovs, choć dwoi się i troi, to jednak nie jest w stanie sam przedrzeć się przez gąszcz obrońców drużyn przeciwnych, przez co rzadko kiedy w ogóle dochodzi do pozycji strzeleckich. Wydaje się, że idealnym rozwiązaniem byłoby dołączenie do niego drugiego snajpera, najlepiej o odmiennych predyspozycjach – niższego i zwrotniejszego. A takich w kadrze Lechii nie brakuje.

Jako, że w drużynie piłkarskiej może jednocześnie występować na boisku tylko jedenastu piłkarzy, to logiczne jest, że wprowadzenie na plac gry drugiego napastnika wiązało by się z uszczupleniem o jednego piłkarza linii pomocy. A takie posunięcie może przysporzyć Kafarskiemu spory ból głowy. Kogo bowiem miałby się on pozbyć z środkowej formacji, która dotychczas spisuje się bardzo solidnie? Pawła Nowaka, który jest głównym kreatorem gry ofensywnej w środkowej strefie boiska? Łukasza Surmę, który skutecznie rozbija ataki przeciwnika już w ich pierwszej fazie, a dodatkowo potrafi też umiejętnie rozegrać piłkę? Czy może Marko Bajića, który w tym sezonie spisuje się nadspodziewanie dobrze i solidnie wykonuje swoje zadania zarówno w defensywie, jak i w grze ofensywnej?

Z pewnością „Kafar” ma nad czym myśleć po przegranym meczu z Wisłą. Bo choć stylu, w jakim Lechia doznała tej porażki nie ma się co wstydzić, to jednak ta strata punktów nie wzięła się tylko z braku szczęścia. Jeśli szkoleniowiec również to dostrzeże i wyciągnie z tego odpowiednie wnioski, będzie można z optymizmem czekać na kolejne spotkania Biało-Zielonych.

Opinie (1)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.278