Korzystny rezultat uzyskany przez lechistów w ostatni piątek nie może przesłonić ich słabej postawy. Oglądając spotkanie z Zagłębiem trudno było odnieść wrażenie, że gospodarze to drużyna, która mierzy w pierwszą połowę tabeli i na początku rundy została okrzyknięta jedną z rewelacji, zaś goście to obecnie najsłabsza ekipa ekstraklasy z bilansem bramkowym (przed meczem w Gdańsku) wynoszącym: -12. Co najbardziej mogło niepokoić i irytować gdańskich kibiców?
Poziom spotkania. Piątkowy mecz z wielkim widowiskiem nie miał zbyt wiele wspólnego. Zarówno jedna, jak i druga drużyna, zaprezentowała usypiający futbol. Na boisku nie wiele się działo. Zagłębie przyjechało do Gdańska z wyraźnym zamiarem uniknięcia porażki, zaś w grze Lechii dominowały krótkie, wolne podania, które nie pomagały przebić się przez skomasowaną obronę przeciwnika. Wystarczy wspomnieć, że przez całe spotkanie nie ujrzeliśmy ani jednej tzw. „stuprocentowej” okazji. Sytuacje były, jednak można je określić co najwyżej zalążkami okazji bramkowych. Efektownych strzałów, parad bramkarzy, czy rajdów nie stwierdzono.
Ataki prawą stroną, a właściwie ich brak. Lechia ma problem z grą skrzydłami, a przynajmniej ze stroną przeciwną niż ta, na której gra Marcin Kaczmarek. Od początku sezonu prawi pomocnicy Piotr Wiśniewski i Maciej Rogalski nie imponują formą. W piątek fatalna dyspozycja prawej flanki osiągnęła apogeum. Popularny „Rogal” rozegrał najsłabszy mecz w sezonie. Był kompletnie bezproduktywny i niewidoczny. Raziła przede wszystkim dysproporcja w porównaniu do postawy lewej strony, gdzie udane zawody rozegrali „Kaka” i Mysona. Właściwie każde zagrożenie pod bramką lubinian zaistniało po akcji wspomnianej dwójki. „Złota” bramka to też zasługa nie tyle co Ivansa Lukjanovsa, czy sędziego Szulca, a właśnie Kaczmarka, który zapisał na swoim koncie asystę.
Nieskuteczność napastników. Kibice w Gdańsku wciąż czekają na gola strzelonego przez napastnika. Do tej pory żaden z biało-zielonych snajperów nie znalazł recepty na bramkarza rywali. Fala krytyki za ten stan rzeczy spadła głównie na Lukjanovsa, który w każdym meczu należy do najlepszych piłkarzy na boisku, lecz nie wywiązuje się z głównego zadania – strzelania bramek. W meczu z Zagłębiem obok Łotysza mogliśmy zobaczyć również grę dwóch innych napastników: Andrzeja Rybskiego i Pawła Buzałę. Porównanie gry całej trójki wypada dość przygnębiająco, gdyż to właśnie ten nieskuteczny Lukjanovs poziomem gry i przydatnością dla drużyny bił swoich partnerów z napadu na głowę.
Poziom piłkarskich umiejętności lechistów. Trzeba przyznać, że trener Kafarski ma wyjątkowo niewdzięczne zadanie. Spotkanie z Zagłębiem pokazało, że piłkarski poziom gdańszczan to jeszcze nie najwyższa półka. Ciężko wymagać dobrych wyników od drużyny, w której: napastnicy nie strzelają goli, jest tylko czterech zdrowych obrońców, nie ma alternatywy dla bezproduktywnych skrzydłowych, dwójka najlepszych bramkarzy ma problem z dośrodkowaniami i nie imponuje pewnością w grze, a w środku pola wobec kontuzji i słabszej formy innych zawodników właściwie z konieczności gra dwóch piłkarzy, lepiej czujących się w destrukcji niż kreowaniu gry ofensywnej. „Tak krawiec kraje, jak mu materii staje”.
Wpływ ustawienia na styl gry lechistów. Po poprzednich spotkaniach kibice często narzekali na ustawienie z osamotnionym Lukjanovsem na szpicy. Domagali się wystawienie dwóch napastników dla poprawienie siły ofensywnej Lechii. W meczu z Zagłębiem popularny „Kafar” spełnił te prośby i obok Łotysza pojawił się Andrzej Rybski. Niestety zmiana ustawienia nie sprawiła, ze gra Biało-Zielonych była bardziej ofensywna i skuteczniejsza. Koszt wystawienia drugiego snajpera to brak łącznika między drugą linią, a atakiem. Nieobecność Pawła Nowaka była aż nader widoczna. Zagrożenie zaczynające się od akcji środkiem pola niezauważalne, a o szybkich prostopadłych podaniach w wykonaniu lechistów można było tylko pomarzyć. Być może lekarstwem na ten stan rzeczy mogło by być zastąpienie Marko Bajicia, który nie ma predyspozycji kreowania gry ofensywnej, graczem bardziej kreatywnym? W szczególności przy dobrze dysponowanych defensorach.
Dramaturgia. Nieoczekiwany przebieg spotkania zwłaszcza w końcówce spotkania zawsze budzi dodatkowe emocje i sprawia, że nawet nudny mecz może pozostać w pamięci kibiców na dłużej. Tak właśnie było w tym przypadku. Przez kontrowersyjną bramkę Łabędzkiego do spółki z Lukjanovsem i Marcinem Szulcem piątkowe „widowisko” zostanie zapamiętane przez kibiców Biało-Zielonych, a nie powinno właśnie ze względu na swoją „widowiskowość”. Jeśli Lechia realnie myśli o zajęciu miejsca w górnej połowie tabeli, z outsiderami na poziomie Zagłębia Lubin powinna wygrywać regularnie i pewnie, a na pewno nie po szczęśliwym golu. Zwłaszcza na własnym boisku.