W środowe popołudnie odbyło się przełożone, z uwagi na żałobę narodową, z poniedziałku spotkanie Młodej Ekstraklasy: Lechia – Legia. Mecz o dość dużym ciężarze gatunkowym, gdyż zwycięzca mógł liczyć na dołączenie do czołówki tabeli, a pokonany na dobre ugrzązł w środkowych rejonach tabeli. Dodatkowym smaczkiem spotkania był fakt gry przy sztucznym oświetleniu oraz transmisja realizowana dla widzów stacji Orange Sport, co na pewno winno wpłynąć mobilizująco na oba zespoły. Wiele natomiast nie obiecywali sobie po tej potyczce gdańscy kibice, gdyż zjawili się oni na trybunach w skromnej, około 150 – osobowej, grupie.
Smutno wyglądał pusty niemal obiekt. Nie może tego zatuszować nawet mocny skład zasiadający na trybunie VIP, gdzie obok klubowych włodarzy dostrzec można było sztab pierwszego zespołu biało-zielonych w komplecie, działaczy kilku zespołów grających w niższych ligach naszego regionu, a także takie postacie związane z Lechią jak Jerzy Jastrzębowski, czy Andrzej Szydłowski.
Na pewno żaden z obserwatorów gry nie mógł być zadowolony z pierwszej połowy. Dość powiedzieć, że kibice ani razu nie ożywili się po strzałach na bramkę Konstantyna Machnowskyjego Z kolei goście mogli czuć się rozczarowani, iż arbiter nie podyktował dla nich „jedenastki” za zagranie ręką w polu karnym jednego z gdańskich graczy.
W przerwie, wobec braku boiskowych emocji, dyskutowano więcej o piątkowym meczu z Zagłębiem Lubin, niż o tym co zaszło na murawie w pierwszych 45 minutach. Po kwadransie pauzy, co charakterystyczne dla Młodej Ekstraklasy, na boisku pojawili się nowi gracze. Jak się okazało, trener Legii – Dariusz Banasik wykazał się „trenerskim nosem”, gdyż w 56 minucie, po strzale przebywającego na murawie od niespełna kwadransa Macieja Górskiego, goście objęli prowadzenie. Dopiero wówczas lechiści ruszyli do śmielszych ataków. Najwięcej emocji wywołały dwie sytuacje. Najpierw w słupek trafił Michał Kowalkowski, a na 5 minut przed końcem będący sam na sam z bramkarzem Adam Duda został pchnięty w polu karnym przez jednego ze stołecznych obrońców. Sędzia, jakby przypomniał sobie sytuację z pierwszej połowy, gdy nie odgwizdał rzutu karnego dla Legii i ponownie nie zareagował na przewinienie w polu karnym. Wynik nie uległ już zmianie i kolejna strata punktów na własnym boisku stała się faktem. Nikt, oprócz przedstawicieli gości, nie mógł być zadowolony z wydarzeń tego popołudnia.
Następnego dnia, na sztucznym boisku, za trybuną krytą, nadarzyła się z kolei wyborna okazja do piłkarskich wspomnień. Był nią mecz II rundy regionalnego Pucharu Polski pomiędzy Lechia Oldboys, a beniaminkiem A – klasy KP Starogard Gdański. Gospodarze to zespół prowadzony przez Jerzego Jastrzębowskiego. W składzie drużyny znajdują się zawodnicy w przeszłości występujący w pierwszym zespole biało – zielonych. Zespół trenuje dwa razy w tygodniu, głównie dla wzmocnienia wytrzymałości fizycznej. Lechiści, w dwóch wcześniejszych rundach strzelili 11 bramek, nie tracąc żadnej. Z kolei goście – beniaminek A – klasy, to klub z ambicjami na kolejny awans, mający wypełnić pustkę po likwidacji Wierzycy.
Spotkanie mającej po swojej stronie przewagę fizyczną młodzieży z Kociewia z obytymi piłkarsko oldbojami obserwowało około 50 osób. Na trybunach dostrzec można było, między innymi, kandydata do gry, w przyszłości, w oldbojach Lechii – Sławomira Wojciechowskiego. Jak szybko się okazało umiejętności piłkarskie połączone z dobrą organizacją gry znaczą więcej niż szybsze poruszanie się po boisku. Lechiści zwyciężyli 6:0, a szczególnej urody bramkę zdobył Tomasz Borkowski. Pozostali strzelcy to: Robert Sierpiński, Adam Merchut oraz Andrzej Marchel, który ustrzelił hat – tricka. Na uwagę zasługuje też 90 minut spędzone na boisku przez Lecha Kulwickiego, który w listopadzie obchodził będzie 58 urodziny! Podkreślić należy też sympatyczną tradycję kultywowaną przez osoby związane z zespołem polegającą na pomeczowym spotkaniu przy ciepłym posiłku. Jest to idealny moment do podsumowania meczu, wspomnień sprzed lat, a także integracji gdańskiego środowiska piłkarskiego. Miejmy nadzieję, że pucharowa przygoda biało – zielonych weteranów potrwa jak najdłużej, a na ich kolejne mecze przychodzić będzie coraz więcej widzów. Naprawdę warto, bo jest na co popatrzeć…!
Piątkowy wieczór przy Traugutta to mecz 8. kolejki Ekstraklasy: Lechia – Zagłębie Lubin. Teoretycznie w meczu 6 zespołu tabeli z drużyną, która w tym sezonie wywalczyła na boisku najmniej punktów i ma najbardziej dziurawą obronę, winno być łatwo wskazać faworyta. Tak jednak tym razem nie było! Lechia bowiem przegrała ostatnie dwa mecze, co gorsza nie oddając w nich żadnego celnego strzału na bramkę rywala! Natomiast Zagłębie pod wodza nowego szkoleniowca - „Franza” Smudy - wprawdzie nie czarowało grą, ale w dwóch kolejkach wywalczyło 4 punkty.
Na mecz podwyższonego ryzyka przygotowali się również kibice obu drużyn, którzy tym razem byli dziwnie… zgodni. Zjednoczyły ich poczynania organów zarządzających polską piłką. W reakcji na posunięcia piłkarskiej centrali oraz spółki „Ekstraklasa” S.A. lechiści wywiesili transparenty: „17.09.1939 - Czwarty rozbiór Polski", "Lechia to duma, Banda antykomuna", „Good night, left side”, "Bóg Honor Ojczyzna”, „Precz z komuną”, „5000 zł cena Patriotyzmu", a w sektorze gości zawisło jednoznaczne hasło: "Chcemy wolności słowa". Ponadto, w reakcji na apel Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców pierwsza połowa meczu odbyła się przy niemal kompletnym braku dopingu. Niemal, gdyż wchodzących na boisko aktorów meczu przywitało zamiast „My wierzymy…” chóralne „pozdrowienie” dla PZPN.
Do scenerii protestu dostroili się chyba sami piłkarze, gdyż pierwsza połowa niewiele miała wspólnego futbolem, a z ekstraklasą w szczególności. Jedyne co warto odnotować w odniesieniu do tej części gry to pierwszy, we wrześniu, celny strzał lechisty (7 minuta: Marcin Kaczmarek) oraz błąd Pawła Kapsy w 20 minucie, który nieomal nie zakończył się bramką dla gości. Jeszcze tylko seria kiksów graczy z Lubina pod wiele mówiącym tytułem ”Jak bez udziału rywali wywalczyć rzut rożny dla przeciwnika” i gracze mogli udać się na przerwę. W jej trakcie odbyła się uroczystość wręczenia nagrody dla laureata konkursu dla osób, które nabyły karnety na jesienne mecze Lechii. Tuż przed meczem „sierotka”, w której rolę wcielił się niezawodny Roman Rogocz, wylosowała kartkę z nazwiskiem Jana Ziarnika. W czasie meczowej pauzy odebrał on kluczyki do skutera marki Keeway Matrix.
Wychodzących po przerwie na boisko piłkarzy przywitało wreszcie głośne „My wierzymy…”. Pojawił się także doping. Niewiele natomiast zmieniło się na boisku. Nastawione na wywiezienie remisu Zagłębie ograniczało się głownie do przeszkadzania gdańszczanom, a ci nie za bardzo wiedzieli jak to wykorzystać. Wreszcie w 89 minucie gry, kiedy niemal wszystko wskazywało, że przy Traugutta tego wieczoru padnie bezbramkowy remis, na kolejne dośrodkowanie w pole bramkowe gości zdecydował się waleczny Marcin Kaczmarek. Tam znalazł się Ivans Lukjanovs, który za pomocą rywala (!) oraz łokcia (!) skierował piłkę do siatki! W tym momencie do akcji protestacyjnej zainicjowanej przez kibiców postanowił chyba dołączyć się arbiter – pan Marcin Szulc – i… uznał gola! Szaleństwo na trybunach, a na boisku „kołyska” biało –zielonych na cześć urodzonej w poniedziałek córeczki Pawła Kapsy. Ponadto szybko okazało się, że chętnych do protestu na murawie jest więcej. Piotr Świerczewski, który w trakcie 90 minut wyróżnił się tylko faktem bycia znokautowanym przez kolegę z drużyny (około 65 minuty gry) postanowił również zaistnieć. W tym celu wymierzył Ljukjanovsowi policzek…łokciem. Ewidentna czerwona kartka. Po chwili mecz dobiegł końca.
Po meczu swoje negatywne emocje względem sędziego wyrażali trener Franciszek Smuda oraz faulowany w kluczowej akcji spotkania Michał Łabędzki. Zresztą „Franz”, mocno przygaszony, niczym nie przypominał pewnego siebie szkoleniowca z czasów, gdy wraz z Lechem pewnie wygrał w Gdańsku. Mam wrażenie, że zdał już sobie sprawę, że podejmując się pracy w Zagłębiu, może powtórzyć casus Henryka Kasperczyka, z zeszłego sezonu. Tak jak spadek bogatego Górnika był szokiem, tak degradacja drużyny prowadzonej przez Smudę byłaby wydarzeniem. Jednak patrząc na mizerię w wykonaniu lubinian, fakt ten jest wielce prawdopodobny. To jednak nie nasze zmartwienie. Dla nas ważne jest to, że Lechia zdobyła kolejne trzy oczka i nadal zajmuje miejsce w górnej części tabeli.
Pojęcie „trzydniówki” ma zazwyczaj znaczenie pejoratywne i kojarzy się z ciężkim bólem głowy po 72 godzinach „walki”. Tym razem terminarz zafundował kibicom gdańskiej Lechii niecodzienny układ. W ciągu trzech dni, przy Traugutta, można było obejrzeć niemal wszystko, co najlepszego mają do zaoferowania w tej chwili piłkarze Biało –zielonych. Trzy dni, trzy mecze i trzy różne, pod względem osobowym, zespoły Lechii Gdańsk! Wyglądało to bardzo różnie, ale mam nadzieję, że nikt, może poza przegranymi, nie miał z tego powodu kaca. Mam nadzieję, że kibice, tak jak tłumnie stawiają się na meczach Ekstraklasy, tak docenią również pozostałe drużyny Lechii. Naprawdę warto zobaczyć jak grają piłkarze w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy, czy też jak czarują swoją grą weterani skupieni w zespole Lechia Oldboys. To jest przecież Lechia Gdańsk! Najpopularniejszy klub na Pomorzu!