lechia.gda.pl

Tygodnik lechia.gda.pl nr 223 (40/2009)
27 października 2009


ROMAN KORYNT DLA LECHIA.GDA.PL

Wywiad rzeka z legendą Biało-Zielonych - cz. 2

Mistrz Wybrzeża w boksie (1946-1947), laureat Złotych Butów w plebiscycie Sportu (1959 i 1960), wielokrotny reprezentant Polski w piłce nożnej i przede wszystkim oddany całym sercem Lechii piłkarz i trener (od 1953) obchodził 12 października 80 urodziny. Legenda Gdańskiej Lechii udzieliła wywiadu rzeki specjalnie dla czytelników lechia.gda.pl. W tym tygodniu prezentujemy drugą część wywiadu.

JAKUB NOWAKOWSKI
Gdynia
adres: http://lechia.gda.pl/artykul/12324/
kontakt: lechia@lechia.gda.pl

W poprzednim tygodniku przedstawiliśmy Państwu pierwszą część wywiadu z Romanem Koryntem. Serdecznie zapraszam do lektury.

Czytaj pierwszą część wywiadu z Romanem Koryntem

Czy można rzec, iż oprócz tworzenia historii klubu tworzył pan także historię Gdańska?

- Czy ja tworzyłem? To drużyna tworzyła proszę pana. To nie ja, to cała drużyna tworzyła. To była Lechia, która grała naprawdę na wysokim poziomie, o czym świadczy chociażby 3 miejsce w 1 lidze. Dla nas na Wybrzeżu to był sukces, co nie zostało powtórzone do dnia dzisiejszego i uważam, że drużyna w tym okresie reprezentowała naprawdę wysoki poziom ligowy. Najlepszym dowodem na to jest fakt, iż tworząc trzon tej drużyny zbieram liczne podziękowania za tamte czasy, jak chociażby w ostatnich dniach od m.in. pana prezydenta.

W prasie pojawiły się spekulacje na temat otrzymania przez pana tytułu Honorowego Obywatela Miasta Gdańska, co pan myśli na ten temat, jako Lechista - gdynianin?

- Byłbym bardzo dumny z takiego obrotu sprawy. Byłbym bardzo szczęśliwy, jako ten gdynianin (śmiech - dop. red.), iż pojawiają się takie spekulacje. Jestem bardzo dumny, iż przez te wszystkie lata mogłem reprezentować barwy Lechii i tylu ludzi wciąż o tym pamięta. Niech pan zaznaczy konkretnie: ja jestem Lechista! I oprócz tych wyjątków Grom Gdynia, Gedania Gdańsk, te moje młodzieńcze czasy, a już od seniorskiej piłki była tylko Lechia. I gdybym doznał takiego zaszczytu byłby to największy sukces w moim życiu, tak bym to scharakteryzował. Byłbym chyba jednym z nielicznych sportowców w historii Gdańska, a piłkarzem to chyba jedynym. Samo przyjęcie u pana prezydenta (z okazji urodzin - dop. red.) było dla mnie zaszczytem, a co dopiero takie sprawy, oczywiście gdybym je otrzymał. To rzeczywiście lekka paranoja: całe życie gdynianin i to przy pomocy Lechii, a reprezentuję barwy Lechii i do tego wychowałem jeszcze reprezentanta Polski, który był jedną z największych gwiazd Arki Gdynia. Mało tego, jest to bardzo miłe, gdyż nie dość, że Tomek jest moim synem to jeszcze moim dosłownym wychowankiem i to w Lechii Gdańsk.

Syn Arkowiec, ojciec Lechista. Panowie są idealnym przykładem dla młodego pokolenia, iż te dwa kluby mogą żyć w symbiozie.

- Arkowcem może nie, bo syn wychował się w Lechii, tzn. zaczął karierę w Lechii. A zacznijmy od tego, dlaczego syn przeszedł do Arki? Bo miał okazję rozwijać się piłkarsko i grać w pierwszej lidze. Chwilę później grał już w reprezentacji, a później był jeszcze wyjazd do Francji i w ten sposób rozwinęła się jego kariera. A wracając do pytania, absolutnie tak. My tworzymy całość, jedność, Wybrzeże. Reprezentujemy barwy Wybrzeża i trzymam kciuki za naszych lokalnych chłopaków. I chciałbym, aby nie było antagonizmów. Piłka jest piłką. Zawodnik gra tam, gdzie go chcą. Teraz to jest absolutne zawodowstwo. Muszę panu powiedzieć, iż nie tylko na Wybrzeżu są takie zachowania. Są kibice powiedzmy, jak ja ich nazywam, oszołomy, którzy przychodzą na mecze, aby tylko na sędziego, na przeciwnika wiązanki rzucać, aby krzyczeć. Dochodzi do tego, że rzucają kamieniami czy czymkolwiek, aby tylko przerwać grę. W tym miejscu apeluje o spokojny, kulturalny doping, ale dla swojego kochanego klubu.

Jakie to jest uczucie grać dla reprezentacji Polski, ba, wychować potomka, który również zagrał z orzełkiem na piersi?

- Reprezentować barwy Polski to jest największy zaszczyt, zadowolenie maksymalne. To jest największy cel, to jest moje zdanie. Po to się trenuje, po to się gra, po to odstawia się wszystkie inne sprawy, aby osiągnąć pułap tej klasy, żeby awansować i reprezentować barwy Polski. Ja do dnia dzisiejszego tak mocno przeżywam odgrywanie hymnu Polski, iż nawet siedząc tu w domu, w tym pokoju, przed tym telewizorem, gdy tylko Polska gra, gdy słyszę hymn to staje na baczność, rączkę przykładam do serduszka i śpiewam razem z całą publiką. Tak mocno przeżywam, że nie jestem w stanie czasami śpiewać i łezki stają w oczach. Trudno się do tego przyznać, że w ten sposób odbieram przygotowania do meczy reprezentacyjnych. Skąd to się bierze? Po prostu szybko wracam do sytuacji, kiedy to ja byłem tam na boisku, gdy to ja byłem kapitanem, kiedy to ja grałem tamte mecze. Tego nie da się powtórzyć, tego nie da się opisać. Życzyłbym wszystkim zawodnikom, aby przeżyli to co ja przeżyłem.

Będąc jednym z najlepszych stoperów świata swojego pokolenia był pan niemalże nie do przejścia. Czy w pana karierze spotkał pan kogoś, kto notorycznie ogrywał pana na boisku, a pan nie miał pomysłu na takiego gagatka?

- Oj byli tacy zawodnicy w moim okresie czasu. Najbardziej niebezpieczny był Gierard Cieślik, chociaż grał nie na mojej pozycji. Nie grał tego wysuniętego napastnika, ale grał tuż za napastnikami. Niebezpieczny był przede wszystkim dlatego, że miał dobry strzał i niezłą technikę. Pamiętam kilka spotkań, kiedy ograł mnie w dziecinny sposób, bramkarza ograł i wjechał do bramki z piłką. Przyleciał do mnie, bo wiadomo, że byliśmy kolegami z reprezentacji, uścisnął rączkę i powiedział: udało mi się co?! Byłem wściekły maksymalnie. (śmiech - dop. red.) Był to fenomenalny zawodnik. Według mnie był to zawodnik number one.

Dokładnie 30 kwietnia 2002 koledzy z redakcji lechia.gda.pl przeprowadzili z panem wywiad, w którym marzył pan o powrocie Lechii do piłkarskiej elity. Powiedział pan wtedy: "zdrowie dopisuje i cierpliwie poczekam". Minęło 7 lat i jesteśmy prawie w połowie drugiego sezonu Lechii w ekstraklasie. Rozumiem, że zdrowie nadal dopisuje, więc na to teraz będzie pan cierpliwie czekał?

- Bardzo się cieszę, że moja zapowiedź się sprawdziła, że doczekaliśmy się tej ligi. Teraz czekam tylko, aby powtórzyli nasz wynik z tamtych lat albo mało tego, by zrobili lepszy wynik niż my wtedy. Życzę im podium z całego serca i teraz na to będę cierpliwie czekał. Z meczu na mecz jest coraz lepiej. Poziom zespołu wyraźnie się podnosi. Oczywiście parę ładnych punktów brakuje im jeszcze do czuba, ale są w stanie i są na dobrej drodze, żeby to uczynić, czego im z całego serca życzę i będę pierwszą osobą, która przyjdzie do szatni im tego gratulować, o ile mnie oczywiście wpuszczą. (śmiech - dop. red.)

Patrząc na dzisiejszą Lechię czego panu jeszcze brakuje w zespole?

- Dawni koledzy z boiska przychodzą na mecze, ta paczka weteranów, która jest obecna na Wybrzeżu i przychodzi regularnie na mecze. Tworzymy tak zwaną klikę, siadamy sobie i komentujemy mecz. Uważam, że mamy dobrą młodzież, a do tego dobrego szkoleniowca. Kierownictwo dba o finanse i piłkarze nie muszą się martwić, aby zabezpieczyć sobie przyszłość. Przed nimi jest kariera i tylko czekać, aż któryś z nich wystąpi w reprezentacji. Widzę tam kilku kandydatów, m.in. Karol Piątek, ale też jest paru innych, którzy mają predyspozycje ku temu, by zagrać w reprezentacji. Muszą tylko jeszcze trochę popracować, niech się zespół jeszcze zgra. Przyjdą jakieś osiągnięcia i wtedy selekcjonerzy chcąc nie chcąc będą musieli powołać ich do reprezentacji. To jest prośba, mobilizacja, aby zawodnicy walczyli, bo tylko przez walkę można osiągnąć wyniki. Trzeba stworzyć kolektyw, żeby nikt nie powiedział, że jesteś fantastyczny, ale w zespole jest słabo. Tu trzeba stworzyć kolektyw i stworzyć drużynę, która osiągnie wyniki. A mając tak wspaniałą publikę, takich kibiców, jak my mamy w Gdańsku, możemy z dnia na dzień iść do przodu. I w tym momencie trzeba im za to podziękować.

Jak na swój wiek spędza pan bardzo aktywnie czas, a do tego może się pan popisać pamięcią lepszą od niektórych 20-latków? Skąd tyle wigoru i tak dobra pamięć?

- Nagrywa pan to? Szkoda, że żona tego nie słyszy. Żona jest innego zdania: Czasami słyszę od żony: "z twoim globusem już nie jest tak - no tak, ale kiedyś było dobrze - ale kiedyś to kiedyś" (śmiech - dop. red.) Nie wiem czy mam taką świetną pamięć czy może taki wygląd młodzieżowy. Jednak sylwetka jest taka, jaką miałem, gdy grałem. Swoje 73 kg, jak grałem, tak mam teraz. Od czasu do czasu jakąś tam książkę przerzucę. Jednakże jeśli chodzi o prasę to czytam wszystkie gazety. Począwszy i przede wszystkim od Przeglądu Sportowego, przecież to jest kupa śmiechu, jakbym ja nie czytał Przeglądu Sportowego. Rano wstaję i idę po Przegląd Sportowy. Na szczęście kioskarz to dawny kibic, więc zawsze mam odłożoną gazetę. A od czasu do czasu, jak widzę jakąś grupę stojącą z piłką to zatrzymuję się, popatrzę, czasami rzucę im dwa zdania. A jak już widzę, iż nie idzie im zbyt dobrze to mówię pozwólcie piłkę to coś wam pokażę i tą piłkę trochę pożongluję, a że jeszcze mnie się piłka słucha, to te 30-40 uderzeń w górze utrzymam. Jest ten klej jeszcze. A do tego wszystkiego można jeszcze doliczyć dyscyplinę. Wcześnie chodziłem spać, o 9 już w łóżeczku byłem. Ponadto, opuszczałem balangi, z pewnymi wyjątkami, jak np. bankiety po meczach z Rosjanami, mimo ostrej walki na boisku, bankiety były przyjazne i spędzaliśmy piękne pomeczowe chwile, jednakże stroniąc od alkoholu. Jakieś urodziny, imieniny, gdy nadchodziła godzina 9, przepraszałem i grzecznie do domku jechałem spać. Szkoda było mi tego wysiłku. Następnego dnia od razu było widać na treningu, kto bywał na balangach, a kto nie. Na tamte czasy drużyna Lechii była bardzo dyscyplinowana, to był kolektyw, jeden za drugiego walczył. Jedynym słowem zgrana paczka, aż do dnia dzisiejszego.

W 1968 roku pana syn, Tomasz, świętował 14 urodziny, a 2 lata później w wieku 16 lat rozpoczął treningi w kadrze seniorów Lechii. Nie jest panu żal, iż nie zagraliście panowie w jednej drużynie?

- Bardzo! Marzyłem o tym! Naprawdę marzyłem o tym! Bardzo żałuję, że to nie nastąpiło. Może, gdybym przedłużył trochę, ale to i tak już było za dużo.

Zakończył pan karierę w wieku 39 lat w sezonie, w którym Lechia spadła do 3 ligi. Koniec kariery był bardziej spowodowany, tzw. zmęczeniem materiału, chęcią szkolenia młodzieży czy bardziej niechęcią do występowania na 3-ligowych boiskach?

- Tu nie chodziło o to czy była trzecia liga czy nie. Ja reprezentowałem godnie Lechię i to nie miało znaczenia. Było mi tylko przykro, że spadliśmy tak nisko i mimo wszystko chciałem nadal grać, ale miałem także dużo obowiązków w tym czasie. Żona prowadziła zakład krawiecki we Wrzeszczu i musiałem jej w tym pomóc, tym bardziej, że w tych trudnych czasach, kiedy wszystko było na kartki, miałem jeszcze chody, jako ten Lechista. I mimo, że byłem jeszcze sprawny, byłem w formie, musiałem rezygnować z gry, aby zakład mogł jakoś prosperować. A do tego jeszcze moje hobby zabierało mi dużo czasu, jak nie wyjeżdżałem na ryby 2 -3 razy w tygodniu to źle się czułem. Musiałem wyjechać na łódkę, na zatokę, nad jezioro. I nawet dobrze, że zrezygnowałem, bo nie można było już przeciągać tego w nieskończoność. Zresztą rzadko się słyszy, żeby zawodnik wyczynowy tyle lat grał w piłkę i do tego tak skutecznie. Ponadto, potrzeba naprawdę wiele, wiele lat pracy, aby być w takiej formie w tym wieku. Trzeba sobie zasłużyć na to przez dyscyplinę, przez sportowy tryb życia: trening, wyżywienie czy wypoczynek. Rok rocznie po każdym sezonie wyjeżdżałem na wczasy na rehabilitacje na własny koszt. Brałem kasę od żony i jechałem na trzy tygodnie do Ciechocinka, gdzie Roman siedział z kuracjuszami. (śmiech - dop. red.) Do tego okres przygotowawczy i byłem należycie przygotowany do sezonu, a do tego wypoczęty.

Pokuszę się o odważną tezę, a mianowicie chciałbym porównać pana, z uwagi na pochodzenie pradziadków, jak również pochodzenie pana nazwiska, do wojownika spartańskiego z okresu wojny korynckiej. W czasie swojej kariery sportowej walczył pan wpierw, jako bokser, a później, jako stoper nie do przejścia dla wielu światowych sław futbolu. Co pan myśli na ten temat?

- Nie byłem nigdy wojownikiem, ale grając na tej pozycji można by mnie dokładnie porównać do tych wojowników. Byłem waleczny, nieustępliwy, a dla gdańszczan byłem autentycznym bohaterem, z czego się naprawdę bardzo cieszę. Zresztą najlepszym dowodem są wyrazy uznania, już nie mówię od kibiców, ale od władz, od pana prezydenta. Naprawdę może pan zaznaczyć, iż jestem dumny, że zostałem zaproszony na to spotkanie i przyjąłem duże uznanie od pana prezydenta, co się rzadko zdarza, jeśli chodzi o sportowców.

Roman i Hanna Koryntowie




Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
POWRÓT