Biało-Zieloni spośród ośmiu meczów rozegranych w tym sezonie na obcych boiskach aż cztery wygrała, dwa zremisowała i tylko w dwóch okazała się gorsza od gospodarzy. 14 punktów zdobytych w ten sposób sytuuje podopiecznych trenera Tomasza Kafarskiego na trzecim miejscu w tabeli ekstraklasy ułożonej pod względem zdobyczy w meczach wyjazdowych. Lepsi od gdańszczan są dziś tylko piłkarze krakowskiej Wisły oraz poznańskiego Lechia, którzy grając w roli gości wywalczyli odpowiednio 18 i 15 oczek.
Lechiści swą doskonałą postawę w meczach wyjazdowych aż dwukrotnie potwierdzili w trakcie minionego tygodnia. Pierwszą ofiarą gdańszczan okazała się Arka Gdynia, która w historii spotkań w ekstraklasie już po raz czwarty uległa prawdziwym Władcom Północy. Środowy mecz stał pod znakiem pełnej dominacji gości, których zwycięstwo 2:1 było najniższym wymiarem kary, jaki mógł tego dnia spotkać żółto-niebieskich. Nareszcie do bramki rywali zaczęli trafiać napastnicy Lechii, którzy byli autorami obu goli dla swojej drużyny. Czarną serię 14 meczów bez strzelonej bramki piłkarzy linii ataku Biało-Zielonych przerwał już w 6 minucie derbowego meczu Jakub Zabłocki. Drugi gol dla Lechii był zaś autorstwa Łotysza Ivansa Lukjanovsa, dla którego było to pierwsze trafienie w polskiej ekstraklasie. O tym, jaka ulgę poczuł w tym momencie „Wania” świadczyła eksplozja radości, jaka wybuchła w nim, gdy piłka po jego strzale wreszcie zatrzepotała w siatce przeciwnika.
Choć drużyna „Kafara” wygrała w Gdyni pewnie i zasłużenie, to jednak to derbowe spotkanie kosztowało lechistów sporo sił. Szczególnie dało się im we znaki grząskie boisko przy ul. Olimpijskiej, przez którego stan środowa gra wyglądała tak, jakby była odtwarzana w zwolnionym tempie. Zawodnikom obu drużyn jakby brakowało szybkości i dynamiki, czego efektem był raczej nie najwyższy poziom tego widowiska.
Kolejną konsekwencją trudów środowego spotkania była bardzo zachowawcza taktyka, jaką gdański zespół przyjął w kolejnym meczu ligowym. Już trzy dni później Lechia grała bowiem kolejny mecz wyjazdowy, tym razem w Białymstoku z miejscową Jagiellonią. Gdańszczanie od początku tego meczu skupiali się przede wszystkim na tym, by nie stracić gola. Kluczem do sukcesu miało być zneutralizowanie dwóch najgroźniejszych piłkarzy „Jagi”, czyli Kamila Grosickiego i Tomasza Frankowskiego. To zadanie przyjezdni zrealizowali praktycznie bezbłędnie i jak się później okazało – przyniosło to wymierny skutek. Białostoczanie wobec bezsilności swoich napastników, nie potrafili strzelić gola. I choć mieli ku temu kilka okazji (m.in. strzał w poprzeczkę w wykonaniu Andriusa Skerli), a także przez większość czasu przebywali na połowie Lechii, to jednak nie można powiedzieć, że to oni byli bliżej zwycięstwa w tym spotkaniu. Goście z Gdańska przyjęli co prawda taktykę defensywną, jednak nie na tyle, by w ogóle nie pokusić się przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę. I mieli na to szanse, jednak strzały Karola Piątka, Pawła Nowaka, czy Pawła Buzały były nieskuteczne. Bliski szczęścia był też Ivans Lukjanovs, jednak kiedy wychodził już na pozycją „sam na sam”… z pustą bramką, został podcięty od tyłu przez obrońcę Jagiellonii. Sędzia jednak choć prawdopodobnie to widział, to nie zdecydował się odgwizdać rzutu karnego dla gdańszczan i pozwolił grać dalej. Pytany później o tą sytuację przez Karola Piątka odpowiedział, jakby chcąc się usprawiedliwić, że owszem, powinien odgwizdać faul, ale nie Skerli na Lukjanovsie, lecz chwilę wcześniej Lukjanovsa na Grzegorzu Szamotulskim. Telewizyjne powtórki pokazały jednak, że ten argument wcale nie był słuszny – „Szamo” wypuścił piłkę z rąk nie w wyniku faulu Łotysza, lecz w konsekwencji własnego błędu. Ostatecznie mecz w Białymstoku zakończył się bezbramkowym remisem, na który nie może narzekać ani jedna, ani druga drużyna.
Dzięki czterem punktom uzyskanym w dwóch zeszłotygodniowych meczach, Lechia umocniła się w środkowej strefie tabeli ekstraklasy. Porównując zaś postawę Biało-Zielonych w meczach wyjazdowych w tym sezonie do analogicznego okresu w poprzednich rozgrywkach można stwierdzić, że dziś gdańszczanie są ponad 3 razy silniejsi na obcym terenie niż rok temu! Po 16. kolejce sezonu 2008/2009 lechiści zdobyli poza stadionem przy ul. Traugutta zaledwie 4 oczka, a z czternastoma kolejnymi wywalczonymi "u siebie" zajmowali wówczas 11. miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej
Dziś sytuacja klubu jest zgoła odmienna. Mając 23 pkt w tabeli gdańszczanie zajmują bezpieczne, 6. miejsce. I choć przed Lechią jest jeszcze niemal połowa sezonu, to już teraz można chyba spokojnie stwierdzić, że Biało-Zielonym ani europejskie puchary, ale również i spadek raczej w tym sezonie już nie zagrażają. Wydaje się zatem, że postawiony przed zespołem przed starem sezonu cel, czyli zajęcie miejsca w górnej połowie tabeli, jest jak najbardziej osiągalny. I jeśli w przyszłości Lechia z taką konsekwencją będzie realizować kolejne stawiane przed nią cele, to już za 2 lata będziemy świadkami meczów z udziałem Biało-Zielonych w... No właśnie, chyba każdy domyśla się w jakich rozgrywkach.